Biliński: Każdy człowiek, prędzej czy później, zaczyna się utożsamiać z ojczyzną

Kuba Dobroszek
PIOTR KRZYZANOWSKI/POLSKAPRESSE
- Kiedyś wyjechałem za pracą. Do Kuwejtu. Poznałem nowych ludzi, inną kulturę. Ale emocjonalnie nie dawałem rady, niesamowicie tęskniłem za swoim krajem - mówi muzyk Marek Biliński w rozmowie z Kubą Dobroszkiem

Dlaczego nie lubi Pan tropików?
Lubię, dlaczego nie?

No jak to, Pański największy przebój opowiada przecież o ucieczce z nich.
Tytuł tego utworu rzeczywiście okazał się proroczy. W latach 80. wyjechałem do Kuwejtu, umownie można by rzec - właśnie w tropiki. Po agresji Iraku na ten kraj to, co tam zastałem, nie napawało wielkim optymizmem. W 1990 roku wróciłem więc do Polski.

Kto by pomyślał, że tytuł utworu zadziała jak samospełniająca się przepowiednia.
Wygląda na to, że tytuły nie są przypadkowe. Moją drugą płytę nazwałem "E nie równa się MC2". Jakiś czas temu napisał do mnie jeden z fanów: "Marek, miałeś rację - w teorii Einsteina znaleziono luki, E rzeczywiście nie równa się MC2". (śmiech)

Jak Pan wspomina Kuwejt?
Życie wśród tamtych ludzi, w odmiennej kulturze, to największy kapitał, jaki tam zdobyłem. Poznałem muzykę arabską, wiem, jaka jest jej geneza. Sztuka w krajach islamskich współgra z religią, jest z nią ściśle powiązana. Wyjechałem w roku 1986, kiedy w naszym państwie nie było zbyt ciekawie, panowała wielka bieda. A bardzo chciałem się rozwijać. W gatunku muzyki, który tworzę, rozwój artystyczny idzie w parze z rozwojem technologicznym. Przyzna pan, że w ówczesnej Polsce, delikatnie mówiąc, nie było o to łatwo.

No właśnie, w kontekście Pańskich słów zastanawiam się, czy te tropiki nie przypominają Panu naszej Polski - zarówno tej sprzed kilkudziesięciu lat, jak i współczesnej. Klimat międzyzwrotnikowy charakteryzuje się tym, że jest niesamowicie duszno, rzadko występują opady. Zupełnie jak w naszym kraju: to ciągłe napięcie między elitami politycznymi, brak tzw. ożywczego deszczu, który wprowadziłby nową jakość, nowe tchnienie w nasze życie społeczno-polityczne.
Proszę pana, ja, żeby pozbyć się tej duszności, przeprowadziłem się na wieś, gdzie mieszkam już od pięciu lat.

Pod Warszawą?
Tak, na pięknej ziemi mazowieckiej. Pośród lasów. Polityka to bardzo trudna dziedzina. Może zabrakło mi czasu, żeby się w nią bardziej angażować? Obserwujemy ciągłe spory, dyskusje, a na bieg wydarzeń nie bardzo mamy wpływ. Chciałbym przytoczyć pewną sentencję poety Juliana Ejsmonda, która towarzyszy mi od dawna: Pytano się raz Ptaka, co bujał w lazurze, czy jest z lewa, czy też z prawa? "bo to bardzo ważna sprawa..." Odparł na to: "Jestem - w górze...".

Nic dodać, nic ująć.
Mogłem obserwować przemiany, jakie się dokonują, i widziałem, jak ludzie zajmują się normalnymi, codziennymi sprawami. Mogłem obserwować również, jak udaje im się odnajdywać to "nowe tchnienie". Tak się czasem zastanawiam, czy my tak naprawę mamy wpływ na to, co się wokół nas dzieje?

Tego nie wiem, ale zauważam, że Pański utwór po tylu latach wciąż jest boleśnie aktualny. Ludzie masowo uciekają od tych naszych tropików, czy to dosłownie, przez emigrację, czy w swoich głowach, mentalnie i umysłowo. Mówią wprost: nie interesuje nas polityka, róbcie, co chcecie.
Tak często mówią młodzi ludzie. Jestem jednak pewien, że w życiu każdego przychodzi czas, kiedy człowiek utożsamia się ze swoim narodem. Dzieje się to, gdy znajdujemy się z dala od ojczyzny, tak jak to było ze mną.

Gdzie jest więc ta granica?
W myśleniu. I odpowiedzialności nie tylko za siebie. Zauważam, że ludzie przede wszystkim politykują, czyli jedynie narzekają i komentują wystąpienia poszczególnych posłów.

To strata czasu?
Dla mnie ważniejsza jest życzliwość ludzi, miła rozmowa ze spotkanym sąsiadem, wzajemna pomoc, przeżywanie z nimi kolejnych pór roku. Wie pan, że u nas na wsi często można spotkać sarnę? Tak po prostu, na drodze.

Zazdroszczę.
Jest to dla mnie pewnego rodzaju komfort, dlatego że jestem na takim, a nie innym etapie życia. Jak widać, nawet włosy się przerzedziły i zmieniły kolor. (śmiech) Oczywiście, wracając do pańskiej uwagi, dostrzegam masową emigrację młodych ludzi. Bardzo nad tym ubolewam, uważam, że to jeden z największych dramatów naszych czasów. Niewyobrażalna porażka.

Ona wynika z tego, że młodzież rozczarowana jest przemianami politycznymi, które - bądź co bądź - utrwaliły miniony system, choć oczywiście w zmienionej formie, czy może rozczarowana jest współczesnymi elitami politycznymi, które nie mają w sobie dość siły, by raz na zawsze oderwać się od pewnych reliktów przeszłości?
Przykre jest, że wyjeżdżają przede wszystkim ludzie utalentowani, wykształceni.

Ale Pan też kiedyś wyjechał...
Zgadza się, wyjechałem za pracą. Poznałem nowych ludzi, inną kulturę, ale bardzo tęskniłem za krajem. Emocjonalnie nie dawałem rady. Proszę mi wierzyć, że naprawdę wiem, jak trudno jest żyć z dala od swoich.

Wrócił Pan już do wolnej Polski, przynajmniej z nazwy. Jakie było Pańskie pierwsze odczucie, wrażenie?
W tym czasie zorientowałem się, że życie w naszym kraju było już coraz bardziej znośne. Jednak zaniepokoiły mnie pewne zjawiska, jak piractwo. Pojawiały się niezliczone ilości kaset z moimi nagraniami, nie wiadomo przez kogo wydane, nie wiadomo jak...

ZPAV - Związek Producentów Audio-Video - powstał między innymi po to, by walczyć z piractwem. Pan jest jednym z założycieli organizacji.
Bardzo chętnie się zaangażowałem, gdyż była ogromna potrzeba zadbania o nasze interesy. Ktoś mnie zabrał wówczas do sklepu. A tam całe ściany, wszystkie półki obłożone były płytami z naszą twórczością, pojawiały się jakieś przedziwne składanki, na które zapewne nigdy nie wyraziłbym zgody.

Teraz to już era dystrybucji cyfrowej: iTunes, Spotify, Deezer... Podobno pieniądze są z tego żadne, za to wszystko odbywa się legalnie.
Przyznaję - obrót cyfrowy to niewielki zysk.

Cóż jednak można zrobić więcej?
Rzeczywiście niewiele. To wymóg czasu. Mój management, a więc ludzie młodzi, obyci ze światem internetu i z nowoczesnymi kanałami dystrybucji, uważa, że nie da się funkcjonować bez tych wszystkich portali społecznościowych, bez serwisów streamingujących muzykę. I rzeczywiście tak jest. Jednocześnie wydajemy obecnie płytę "Best of the Best". Proszę zgadnąć, na jakim nośniku.

Na winylu?
Na winylu. Piękne wydanie, seria limitowana. Oczywiście będzie dostępna także wersja cyfrowa. Odsłuchałem nagrań i z kompaktu, i z winylu - na dobrym sprzęcie naprawdę słychać różnicę. Krążkom CD jednak brakuje tego ciepła, dynamiki. Tego nastroju, który odnaleźć można na czarnych płytach.

Sentyment, widzę, w Panu pozostał.
Och, tak, zdecydowanie! Kiedyś, by posłuchać muzyki, trzeba było mieć gramofon, wzmacniacz, głośniki, dobrze było znajdować się w odpowiednio przystosowanym pomieszczeniu. Później pojawiły się słuchawki, walkmany i płyta kompaktowa. Mówiono wtedy, że CD to technologiczny szczyt, że już nic więcej w tej materii nie można osiągnąć. I co? W latach 90. w Niemczech pojawił się format MP3, który poprzez kompresję pliku pozbawił muzykę soczystości.
Papierowe brzmienie?
Między dźwiękami jest pustka, czegoś brakuje. Zdarza się w mojej pracy, że studenci przedstawiają mi jakieś nagrania do oceny. Zwykle nie zwracam uwagi, czy to wav - format płyty CD, czy MP3. Często męczę się, gdy słyszę, że coś nie pasuje, ale nie potrafię stwierdzić, co dokładnie. Po sprawdzeniu okazuje się, że przyczyna gorszego brzmienia tkwi w MP3.

Ten format ma jednak ogromną zaletę - całe płytoteki można zgrać do urządzenia wielkości talii kart. A nawet mniejszego.
Są nawet słuchawki wielkości główki od szpilki... (śmiech) To jednak nie jest dobre. Wszechobecna kompresja masakruje dynamikę utworu. Męczymy się, bo ucho nie jest w stanie bez przerwy przyjmować takiego poziomu dźwięku.

Ludzie chyba podzielają Pańskie obawy. Wyniki sprzedaży pokazują, że czarne płyty znów wracają do łask.
Świetnie, że dokonujemy dobrego wyboru, jeśli chodzi o jakość muzyki. W Stanach Zjednoczonych artyści znów zaczynają wydawać swoją twórczość na … kasetach magnetofonowych!

Kasetach? Takich zwykłych, do walkmana?
Dokładnie! Na pewno to też objaw pewnej mody, ale cieszy, że w jakiś sposób staramy się odnajdywać alternatywę dla świata cyfrowego.

Sądzi Pan, że płyta kompaktowa może za kilkanaście lat stać się równie kultowym nośnikiem, co płyta winylowa obecnie?
Kto wie? Wiele zależy od tego, czy przyjmie się format Blu-ray, który gwarantuje doskonałą jakość muzyki. Uważam, że Blu-rayowi, pod względem dynamiki i ciepła, bardzo blisko do płyty winylowej.

No dobrze, cofnijmy się więc do epoki, w której królował winyl. Pan w latach 80. był artystą zaangażowanym politycznie? Wiadomo, że scena rockowa, punkowa wydała społeczeństwu wiele manifestów. Pan nie mógł tak po prostu stanąć za syntezatorem i zaśpiewać, że "jeszcze będzie przepięknie".
Muzyka instrumentalna jest muzyką abstrakcyjną. Nie było słów, mieliśmy do dyspozycji jedynie tytuły.

Nie było nigdy sygnałów, że "Ucieczka z tropiku" podjudza do buntu albo agresywnie uderza w partię?
Nie. Był również moment w moim życiu artystycznym, kiedy grałem w zespole rockowym Bank. Wszystko działo się na przełomie lat 70. i 80. Nie zajmowałem się jednak tekstami, więc nawet nie jestem w stanie stwierdzić, na ile w nie ingerowano.

Nie można więc powiedzieć, że muzyka elektroniczna w Polsce w jakiś sposób przysłużyła się przemianom społeczno-politycznym?
Nic o tym nie wiem, ale opowiem panu historię mojego występu w Jarocinie, na największej scenie rockowej lat 80. Zwykle było tak, że kiedy grały kapele punkowe, ich fani przepychali się przed sceną. W tumanach kurzu, tańcząc pogo. Z kolei przy kapelach rockowych wychodzili rockfani i oni okupowali pierwsze rzędy, także, obowiązkowo, w kurzu. Czasami były jakieś potyczki pomiędzy tymi grupami, w powietrzu fruwały kępy trawy wyrwane z klepiska. Generalnie widok dość surrealistyczny - na scenie grała kapela, a przed nią kilkutysięczny tłum toczył regularną walkę. Przed moim występem obawiałem się, co będzie. Po zapowiedzi, kiedy wyszedłem, w ogóle nie patrzyłem na widownię, szybko zacząłem grać. Po pierwszym utworze patrzę... a tu cisza. Szok. Wszyscy siedzieli na ziemi i słuchali. Takiego przyjęcia nikt się nie spodziewał.

Kurczę, to nie żałował Pan, że nie miał takiego własnego Jarocina?
To znaczy?

Miejsca, w którym graliby przedstawiciele nurtu, który Pan reprezentował, a słuchacze przychodziliby na koncerty nie tylko po to, żeby posłuchać świetnej muzyki, ale też w jakiś sposób zamanifestować swój sprzeciw, swoją negację porządku świata, który zastali.
Odpowiem tak: często zdarza się, że piszą do mnie ówcześni fani. Piszą, że słuchali moich płyt, które były dla nich swoistym powiewem wolności, czymś zupełnie nowym, świeżym. Dziękują za to. Ta muzyka zdecydowanie od zawsze wiązała się z czymś, co ma dopiero nadejść.

Muzyka z przyszłości. Z kosmosu. Domyślam się, że w kraju za żelazną kurtyną tego typu dźwięki musiały robić ogromne wrażenie.
Muzyka zawsze przenosi człowieka w inny, lepszy świat. Być może te utwory umożliwiały ucieczkę przed szarą codziennością, przed smutkiem? Takie chwile oderwania się od powszechnego życia również są niezbędne.

A czy było takie miejsce, w którym spotykali się twórcy muzyki elektronicznej, by wspólnie tworzyć? Scena punkowa miała swoje Hybrydy, a wy?
Takie spotkania odbywały się przeważnie przy okazji koncertów. Przedstawiciele nurtu, który współtworzę, znacząco różnią się od społeczności choćby rockandrollowej. Nasze produkcje zaliczają się do solistycznych.

Nie wierzę, że nie przychodził do Pana na przykład klawiszowiec Kombi, by powiedzieć: "Kurde, Marek, mam świetną płytę. Chodź, zapalimy skręta, posłuchamy, pogadamy".
Przypomina mi się genialny inżynier serwisujący instrumenty elektroniczne. Nazywał się Jan Grębecki, niestety, zmarł jakiś czas temu. Do niego przychodziło wielu artystów, m.in. Czesław Niemen, Wojciech Karolak, ja również. Czasem dyskutowaliśmy na przeróżne tematy. Czesław akurat był bardzo otwarty na technologię, lubił rozważać te wszystkie elektroniczne zawiłości. Byłem wówczas, jak się zapewne pan domyśla, w swoim żywiole.

Może ten brak zaangażowania politycznego wynikał po prostu z tego, że wy - twórcy muzyki elektronicznej - nie dostaliście przykładu? Wiadomo, jak narodził się punk, ta scena w Polsce była naturalnym przedłużeniem sceny brytyjskiej. Tymczasem jeśli chodzi o elektronikę: Tangerine Dream czy Kraftwerk to zespoły raczej niezaangażowane politycznie, z kolei Jean Michel Jarre to pierwszy zachodni artysta, który wystąpił w komunistycznych Chinach.
Mnie zawsze fascynowała konkretna muzyka, jej przekaz, przeżycie emocjonalne. Myślę, że wówczas moja twórczość była przede wszystkim swego rodzaju powiewem świeżości. Doskonale wiemy, z czym kojarzy się świeżość.

Z wolnością.
I z nadzieją. Dokładnie o to chodzi. Wychowałem się na klasykach. Dla mnie muzyka od zawsze była najwspanialszą ze sztuk.

Dlaczego?
Bo sięga najgłębszych przestrzeni uczuć ludzkich i wyobrażeń. Przenosi nas w inny świat - taki, jakiego potrzebujemy, żeby poczuć się lepiej. Jest najbardziej abstrakcyjna - zapis nutowy jest martwy, dopiero ktoś musi go odczytać, zagrać, zinterpretować, żeby dźwięki przemówiły. Muzyka świetnie poradziła sobie w dobie cyfryzacji, jej język jest uniwersalny, ponadnarodowy.

Zgadzam się, ale - z drugiej strony - prowadzi to do coraz mniej świadomego słuchania muzyki. Już nie kupujemy płyt konkretnych twórców, których uwielbiamy. Obecnie zgarniamy muzykę, jak leci, słuchamy wszystkiego, co się nawinie. Później zapominamy, że jeszcze tydzień temu poznaliśmy wspaniały zespół, bo już znaleźliśmy kolejny, który zajmie nas przez następnych parę dni.
To już zależy od oczekiwań i upodobań danej osoby. W tej mnogości różnorodnych twórców natrafiam na utwory, których z przyjemnością słucham.

Pan jest trochę taką szarą eminencją polskiej sceny muzycznej. Nie jest Pan szeroko rozpoznawalny, nie bryluje w telewizjach śniadaniowych, za to położył Pan podwaliny pod twórczość wielu rodzimych współczesnych artystów. Nawet Leszek Możdżer w wywiadzie dla "Playboya" mówił, że bardzo ceni Pańskie dokonania.
Miło mi to słyszeć. Wielokrotnie spotkałem się ze stwierdzeniami, że moja muzyka inspirowała do poszukiwań twórczych. To chyba największa satysfakcja dla artysty. Leszek Możdżer to muzyk światowego formatu, ja również jestem pod wrażeniem jego talentu. Wiele razy byłem na jego koncertach.

Obecnie mamy czas jakiej muzyki?
Każdy artysta ma wyobrażenie własnej muzyki niezależnie od tego, co akurat jest na topie i na listach przebojów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze 2

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

A
Adee
Marek Biliński Pionier polskiej muzyki elektronicznej !
A
Andrzej
prawdziwy, powtarzam PRAWDZIWY ARTYSTA, skromny i głęboko przejęty sztuką a nie jakąś otoczką albo showbiznesem na których to polega wielu pseudoartystów, cenię go za etykę własnej twórczości jaką się posługuje, poznałem muzykę tego pana dopiero jakiś miesiąc temu i muszę przyznać, że dobrze jest przypomnieć sobie że są tacy ludzie, i taka muzyka, gdzieś blisko
Wróć na i.pl Portal i.pl