Starocie, antyki, ubrania, sprzęt RTV, książki, płyty winylowe, naczynia, sztućce... . Łatwiej jest chyba napisać czego tam nie ma, niż wymieniać po kolei cały asortyment, który znajdziemy w sklepie "Bazarek Trzebnica" prowadzonym przez Adriana Opałkę.
Zrezygnował ze stałej pracy i dał się pochłonąć światowi kolekcjonerów
Adrian zrezygnował z pracy w poradni psychologiczno-pedagogicznej żeby zagłębić się w świat kolekcji - każdej maści. Osobliwości, które można u niego dostać, Często odziedzicza po zmarłych, których rodziny odsprzedają mu "całe" strychy czy piwnice.
- Kiedyś zdarzyło mi się kupić wyposażenie mieszkania od rodziny zmarłej i okazało się, że dostała mi się urna z napisem "Oma" (babcia). Odesłaliśmy babcię do Niemiec, gdzie została pochowana - wspomina właściciel "Bazarku".
Po dawce czarnego humoru dowiadujemy się, że Adrian miał kiedyś na stanie trumnę, ale to było raz. Zdarzył mu się też oryginalny Picasso. - Malarz ten był niezwykle płodnym artystą, który w restauracjach malował na chusteczkach. Aby ocenić autentyczność szkicu, przyjechał do mnie kolekcjoner, który po analizie podpisu stwierdził, że nie ma wątpliwości co do tego, że ma do czynienia z oryginałem. No i kupił - wspomina Adrian.
Zasada "Bazarku" jest prosta. Ma być tanio
Asortyment sklepu rozłożony jest na 300 metrach kwadratowych, przy ul. Bochenka 9 w Trzebnicy. Właściciel nie tylko sprzedaje ale i skupuje. Zasada jest prosta - ma być tanio. I tak od niemal już 10 lat.
- Najwięcej idzie tu sprzętów zwykłych: krzesła, stoły i garnki. Bo jest duży wybór za niską cenę - przyznaje Adrian. - Oczywiście, że przyjeżdżają do mnie kolekcjonerzy i skupują zegarki z XIX wieku, banknoty i monety, gwizdki czy na przykład ozdobne słonie. Jeden z moich klientów zbiera spinki do mankietów. Ma już 1000 sztuk ale wciąż kupuje tylko takie wzory, których nie posiada jeszcze w kolekcji. Więc każda jest inna. Najwięcej jednak idzie sprzętów domowych lub do pracy - opowiada.
Na potwierdzenie jego słów, klient obok kupuje pilniki do metalu i pyta o kosiarkę spalinową. Cena? 300 złotych. Ale za chwilę właściciel sklepu stawia na ladzie przede mną aparat fotograficzny i mówi, że jest to oryginalny FED (Feliks Edmund Dzierżyński) z 1936 roku, jakim potem dokumentowało się okropności wojny. Aparat kosztuje 600 złotych. Dla odmiany w sali obok, skupione od upadającej firmy kubki kosztują coś koło złotówki za sztukę. Dlatego na "Bazarku" kupują też przedsiębiorcy, którzy otwierają własne biznesy.
- Sprzedaję im lampy, krzesła, a nawet talerze. Ci ludzie chcą mieć oryginalny wystrój wnętrz. Tu mają szansę go skompletować za niewielką sumę - tłumaczy.
Do najdziwniejszych rzeczy, jakie sprzedał w swoim sklepie Adrian, należą znicze olimpijskie, te z którymi biegnie się by odpalić znicz główny. Jeden pochodził z olimpiady w Berlinie, drugi z igrzysk z Monachium. - Ludzie już o mnie słyszeli, dlatego przywożą mi te rzeczy, bo wiedzą, że u mnie je sprzedadzą - wyjaśnia właściciel.
Zobacz w galerii, co ciekawego jest tym razem na wyposażeniu "Bazarku". Nie wszystkie ceny podajemy - można negocjować!
Zobacz też:
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?