Reportaż z II RP w 2013 roku. Jak wyglądałaby Polska, gdybyśmy wygrali wojnę w 1939 roku?

Ziemowit Szczerek
Fotomontaż: Paweł Panczakiewicz/ZNAK
Co by się stało, gdyby Polska wyszła zwycięsko z wojny w 1939 r.? Jak by wyglądał dziś nasz kraj rządzony przez lata przez sanację? - zastanawia się Ziemowit Szczerek w książce "Rzeczpospolita zwycięska. Alternatywna historia Polski".

Wylądowałem na Okęciu - oficjalnie: w Porcie Lotniczym imienia Marszałka Józefa Piłsudskiego - wczesnym popołudniem. Wielka modernistyczna bryła postawiona jeszcze przed igrzyskami olimpijskimi w 1950 roku sąsiadowała z nowocześniejszym, dość skromnym terminalem. Kontrola graniczna przebiegła w miarę sprawnie, choć bagaż - mimo prześwietlenia - przetrzepano mi jeszcze raz, a papiery oglądano pod światło i przeciągano przez wszystkie możliwe czytniki. Celnicy, tak zmęczeni, jak męczący, wyjaśnili mi, że sytuacja wewnętrzna kraju tego wymaga.

- Mamy w Polsce sporo problemów - powiedział wyższy, w ciemnozielonym mundurze i okrągłej czapce z orzełkiem.

- Mam nadzieję, że wybaczy pan niedogodności.

- Jakich problemów? - spytałem.

- A to co, pan gazet nie czytasz? - burknął niższy, nieco perkaty, o typowej wschodnioeuropejskiej twarzy.

Wzruszyłem ramionami. - Nic nie jest proste - odpowiedziałem. - Wiem o tym. - To dobrze, że pan wiesz - odpowiedział celnik i puścił mnie do kontroli paszportowej. Ta poszła gładko. W hallu opadli mnie taksówkarze. "Taxi, taxi, center łan handryd zloty". Opędziłem się. Czytałem w przewodniku, że maksymalnie pięćdziesiąt, ale i tak nie zamierzałem brać taksówki. Szedłem, rozglądałem się po wystawach i witrynach. Lotniskowa przeciętność, bezcłówka, papierosy, perfumy, bestsellery na długie loty i pamiątki dla tych, którzy nie mają na co wydawać pieniędzy, za to z gustem u nich zdecydowanie gorzej niż z zawartością portfela. Szaliki reprezentacji piłkarskiej. Polska. Bóg, Honor, Ojczyzna. Smok wawelski na marmurowym postumenciku, brzydki jak jasna cholera. Syrenka warszawska na takim samym postumenciku, już ładniejsza, głównie ze względu na okazałe piersi. No tak. "Uroda polskich pań". Lwowski lew. Małe samochodziki - radwany. Najbardziej typowe polskie samochody, model z okresu klasycznego, który stał się kultowy. Nie tylko tu, ale w całym regionie, o ile wiem. Największy polski sukces eksportowy w historii. Mały, wyłupiasty, sympatyczny. Jeździli nim kontrkul-turowcy i artyści w całym, jak to się kiedyś mówiło, Międzymorzu. Od Estonii po Grecję. I Piłsudski. Piłsudski, Piłsudski, Piłsudski. "Dziadek". Tak tu się o nim mówi. Tylko w Turcji widziałem coś podobnego, z Atatürkiem. Na przejściu granicznym niedaleko Edirne w jednym głupim hallu naliczyłem piętnastu Atatürków. Na portretach, kalendarzach, plakatach, zdjęciach. No dobrze, tu to jest trochę na mniejszą skalę. Trochę tu mniej Piłsudskich niż Atatürków w Turcji, choć nie aż tak znowu bardzo.

Przed budynkiem lotniska stały taksówki. Te klasyczne polskie LS, stylizowane na lata 50. Że niby klasa i niezmienność, pomysł zerżnięty z londyńskich taksówek. Szedłem dalej, po chwili wsiadłem do kolejki jadącej do centrum.

Po paru minutach zobaczyłem bloki. Te, które rząd budował w latach 60. i 70., żeby zapobiec tworzeniu się slumsów. Były szare, betonowe. Formą przypominały nieco te z biednych dzielnic brytyjskich i irlandzkich miast, zresztą na nich je właśnie wzorowano. Nabrałem ochoty, by zobaczyć je z bliska. Wysiadłem na stacji Kolonia Rakowiec i wyszedłem na osiedle. Bloki były zapuszczone i wykonane, jak się wydaje, o wiele marniej. Najtańsze materiały, byle szybciej, byle starczyło pieniędzy. Budowano je, gdy Polską co chwila wstrząsały społeczne protesty - niewiele bowiem było w Europie krajów, w których różnice w poziomie życia były tak wielkie. Wieś polską, drewnianą, krytą strzechą, której mieszkańcy nadal często żyli pod jednym dachem z hodowanymi przez siebie zwierzętami, można było porównywać chyba tylko do średniowiecza. Domy z cegły czy ze szlaki były w zdecydowanej mniejszości. Na słynnych powojennych pożyczkach, które otrzymała Polska, korzystały głównie miasta. Chłopskie protesty były brutalnie tłumione, ale Warszawa wiedziała, że długo w ten sposób działać nie można. Próbowano więc jako tako rozwijać prowincję, lokując tam - jeszcze w czasach hulającego państwowego interwencjonizmu - niektóre zakłady pracy, doprowadzając linie elektryczne, budując drogi (co zresztą szło jak po grudzie). Widziałem na osiedlu pojedynczych imigrantów - ludzi z Maghrebu i Kaukazu. Kręcili się też młodzi Żydzi, niektórzy na wyrobionych na osiedlowych siłowniach ramionach wytatuowane mieli gwiazdy Dawida. Inni - goląc głowy na łyso - demonstracyjnie zostawiali przy skroniach kosmyki włosów, resztówki pejsów. Antysemickie napisy na murach mieszały się z graffiti pisanym hebrajskim alfabetem.
Poszedłem dalej. Skończyły się wysokie bloki i zaczęła czteropiętrowa moderna z lat 40. albo 50. A może i nawet 30. Tutaj Warszawa wyglądała już lepiej. Światowe i lokalne sieciówki, niewielkie biznesy, arabskie i azjatyckie knajpy. Ale była w tym wszystkim jeszcze jakaś niemiejskość, jakieś wczesnomieszczańskie nieogarnięcie, jakaś nieumiejętność obchodzenia się z miejską przestrzenią. Chodnik wydawał mi się jakiś notorycznie nierówny, jakby wymykał się próbom ogarnięcia, a ściany wyglądały na nieco przybrudzone.

Nagle budynki się rozsunęły i nieco pojaśniały. Stały się większe i zadbane, a przestrzeń między nimi wyporządniała. Aż naraz skończyła się i zobaczyłem monumentalne aleiszcze. Wielkie i szerokie jak wąwóz skalny. Nieludzkie jak pusta lodówka w gigantycznej chłodni. Białe, obsadzone drzewami i puste, puste jak sarkofag.

- Ach tak - pomyślałem. - A więc to jest to. To jest ta słynna Dzielnica Marszałka Piłsudskiego. Szedłem tym czymś i czułem się, jakbym szedł przez jakąś starożytną świątynię opuszczoną przez bogów i ludzi. To był antyludzkie betonowe piekło i ciągi zieleni niczego nie zmieniały.

Dopiero przy placu Wolności zaczął się jakiś ruch. I to całkiem spory. Policjanci w ciemnogranatowych mundurach, w białych kaskach, z tarczami i plastikowymi zbrojami na ramionach przyglądali się zbieraninie pod gigantycznym, konnym pomnikiem Piłsudskiego otoczonym przez legionistów z bagnetami nasadzonymi na karabiny na plecach. Podszedłem bliżej: golone głowy i krótkie pejsy na skroniach. Młodzi Żydzi ubrani jak bojówkarze składali pod pomnikiem Marszałka wieniec. Na wieńcu napisane było "Wielkiemu Synowi Rzeczypospolitej, który pamiętał, że Żydzi też są jej synami". Z zamyślenia wyrwał mnie wrzask: "Polska dla Polaków!". Od strony alei Szucha nadbiegali kolesie ubrani toczka w toczkę jak śpiewający hymn Żydzi - tyle że bez pejsów.

- Polska dla Polaków! - wrzeszczeli. - Bij Żyda! Won z Polski, parchy!

Policjanci w miarę szybko się ogarnęli i zaczęli rozdzielać jednych od drugich, waląc pałami na lewo i prawo. (...)

Z Rumunią było tak, że ultraprawicowe rządy zdecydowała się tam obalać ultralewica. Był wtedy rok 1961 i czasy rewolucji obyczajowej wymierzonej w stary, autorytarny i patriarchalny porządek. Mnożyły się przeróżne lewicujące ruchy. W Rumunii, jak to w Rumunii, poszło w skrajność i rewolucja obyczajowa połączyła się z rewolucją proletariacką, taką jak niecałe pół wieku wcześniej w Rosji. ZSRR, choć niemrawo, wsparł protestujących i nad Europą zawisła groźba wielkiego wyłomu w systemie, który od upadku Niemiec zapewniał jej jaką taką stabilność. Mocarstwa zachodnie patrzyły wyczekująco na Polskę. "Wpompowaliśmy w was kupę forsy" - mówiono na międzynarodowych gorących liniach. "Pokażcie, że nie na darmo. W końcu po to stworzyliście Międzymorze, prawda? Regionalny system bezpieczeństwa? No, to pokażcie, jak działa". Polacy niespecjalnie palili się do akcji. Tkwili we własnych problemach po uszy: Ukraińcy, Niemcy w okupowanych krajach, emancypujący się właśnie Białorusini, Śląsk przebąkujący o rozszerzeniu autonomii, wreszcie protesty wewnętrzne. Ale wyjścia nie było: w porozumieniu z Węgrami i Bułgarami weszli do Rumunii.

Polacy tkwili we własnych problemach po uszy: Ukraińcy, Niemcy w okupowanych krajach, emancypujący się Białorusini, Śląsk przebąkujący o rozszerzeniu autonomii

Tyle że Polacy nie byli w stanie wystawić na rumuńską wyprawę wystarczająco licznego wojska, bo bali się dywersji ukraińskiej. Bali się też Sowietów, bo Moskwa zaczęła groźnie pomrukiwać zza wschodniej granicy, niełatwej przecież do obrony i do obsadzenia. W brytyjskiej bazie w Sambii flotę i wojsko postawiono w stan najwyższej gotowości, wystraszyły się też nie na żarty kraje bałtyckie. Polska ekspedycja, niezbyt silna, stoczyła z czerwonymi kilka potyczek na Bukowinie, wyzwoliła od komunistów kilka polskich wsi w okolicach Gura Humorului, odbyła paradę w Pojana Mikuli - i tam ugrzęzła, tłumacząc Zachodowi, że ma związane ręce i prosi o posiłki. Brytyjczycy i Amerykanie domagali się od polskich wojskowych, by otworzyli choć dla ich oddziałów wejście do Konstancy, ale ZSRR ogłosił, że jeśli noga polskiego żołnierza stanie w tym porcie, to niedługo potem noga krasnoarmiejca przespaceruje się aleją Marszałka Piłsudskiego w Warszawie. Warszawa się przestraszyła i grała na zwłokę.
Szybko okazało się, że Polacy, którzy utknęli na Bukowinie nie są największym problemem interwencji. Oto bowiem Węgrzy zaczęli ogłaszać w zajętym przez siebie Klużu, że nie są już w żadnym rumuńskim mieście, tylko w porządnym madziarskim Kolozsvárze, i właśnie wyzwolili spod władzy rumuńskiej stare, dobre Erdély. - Super to wasze Międzymorze i regionalny system bezpieczeństwa - powiedziały do Warszawy Londyn i Waszyngton i wysadziły w Bułgarii swe oddziały, które zbudowały mosty pontonowe na Dunaju i nacierając przez Dobrudżę, zaczęły bić czerwonych.

Lewicujące ruchy w Polsce, Wielkiej Brytanii, Stanach i we Francji domagały się wycofania wojsk z Rumunii. Na ulicach stolic zaczęła lać się krew z rozbitych policyjnymi pałkami głów. Przywódcy nuklearnych mocarstw - ZSRR, USA, Wielkiej Brytanii i Polski, która właśnie ukończyła własny program atomowy - zaczęli na siebie pokrzykiwać i nad światem zawisła groźba nuklearnej zagłady. W końcu na szczycie w Paryżu (Francja też była nuklearnym mocarstwem, nie brała jednak udziału w potrząsaniu szablą) dogadano się. Opanowana przez czerwonych część Rumunii (Mołdawia od Dniestru po Karpaty) ogłosiła niepodległość jako Demokratyczno-Socjalistyczna Republika Rumunii, a reszta kraju wróciła do przedwojennego status quo. Węgrzy zostali kulturalnie wyproszeni z Transylwanii i - razem z polskimi żołnierzami - wrócili do domów.

Tak więc Polacy urządzili wielki triumfalny marsz od Zamku Królewskiego przez Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat, Aleje Ujazdowskie i aleję Piłsudskiego do Świątyni Opatrzności Bożej, w której dumnie złożono zdobyte na czerwonych sztandary. Świętowano, mimo że wojna w Rumunii udowodniła, że świętować raczej nie ma czego. Bo administrowany przez Polskę system bezpieczeństwa - Międzymorze - okazał się niespecjalnie sprawny. Tym bardziej że już i tak od dłuższego czasu istniał jedynie formalnie. (...)

Starówka była kolorowa, odpicowana i pełna turystów i turystycznego badziewia. Prawie jej spod tego chłamu widać nie było. Poszedłem więc w stronę Nalewek. Dużo słyszałem o tym miejscu. I faktycznie było niesamowite. Zobaczyłem coś w stylu małej, środkowoeuropejskiej Jerozolimy. Żydzi z pejsami i w chałatach, w lisich czapach, ale także ubrani całkiem nowocześnie, tyle że długobrodzi i w jarmułkach. Dominowały dwa języki - jidysz, w którym rozmawiali Żydzi, i angielski, którym posługiwali się turyści. I w którym przemawiali do turystów sprzedawcy podkoszulków, kubków, czapeczek i wszystkich innych możliwych gadżetów, jakie można było sobie kupić na Nalewkach na pamiątkę. Tłum kłębił się i gadał, gestykulował, bulgotał wręcz. Na trotuarach rozkładały się stoliki żydowskich restauracyjek: sprzedawano czulent, pipes, gefiltefisz.

Najbardziej jednak efektowny był widok górującego nad dzielnicą warszawskiego city. Wzniesiono je pomiędzy szeroko pojętym centrum miasta a Żoliborzem. Nowoczesność wieżowców kontrastowała z odrapanymi kamienicami Nalewek i okolicznych ulic. Poszedłem w stronę błyszczących wież city. Im bliżej centrum finansowego stolicy, tym porządniejsze stawały się kamienice. Za Inflancką miasto wystrzeliło w górę. Szkło, chrom i drogie, błyszczące samochody, panny jak spod igły i odstrzeleni, szepczący czule do telefonów komórkowych faceci. Niektórzy z nich nosili jarmułki. Inni nawet pejsy, choć było ich niewielu. W samym środku city, przywalony estakadami, kładkami i wiaduktem, stał nowoczesny budynek Dworca Gdańskiego, zintegrowany z linią metra. Wsiadłem do wagonu i pojechałem w stronę Powiśla. (...)

Jacek i Samuel mieli po jakieś trzydzieści parę lat, ale obaj wyglądali na starszych. Obaj, choć nie mogli tego pamiętać, tak opowiadali o obalaniu władzy sanacyjnej, jakby sami przy tym byli.

- Przed siedemdziesiątym piątym sanacja wjeżdżała do dzielnicy z armatkami wodnymi, pałami i, zdarzało się, z bronią na gumowe kule, ale szczerze mówiąc, była bezradna - opowiadał Samuel.
- Bo co, całej Woli do Berezy wysłać się nie da. Dzielnicy zburzyć też nie. No więc nękali mieszkańców, aresztowali za posiadanie tego i owego, czepiali się za spożywanie napojów wyskokowych w miejscach niedozwolonych, notorycznie, wyrzucali ludzi z dziko zasiedlanych pustostanów. Przesadnego zamordyzmu to nie było, bez przesady - powiedział Jacek. - Po prostu po krótkim okresie mocnego autorytaryzmu Rydza, to jest Tego-Który-Pogonił-Niemca-Więc-Może-Sobie-Na-Wiele-Pozwolić, sytuacja w Polsce powróciła z grubsza do stanu sprzed wojny. Czyli znów się zaczęły podjazdowe wojenki prezydenta z naczelnym wodzem, znów opozycję odsuwano od startowania w wyborach, a gdy uznano, że "stanowi zagrożenie dla funkcjonowania państwa", a nader często uznawano, wsadzano ją do "obozów odosobnienia".

- I co, ludzie wytrzymali aż do lat siedemdziesiątych? A może im to nie przeszkadzało?

- Ależ skąd, protesty były od zawsze, od samego przewrotu majowego, a szczególnie nasiliły się w latach 60. Ale faktycznie były to protesty inteligencji i klasy średniej, wtedy stosunkowo nielicznej. Większość społeczeństwa stanowili ludzie naprawdę ubodzy, a oni przez długi czas niespecjalnie uczestniczyli w życiu państwowym - ciągnął Samuel. - Nie interesowało ich ono. Zamordyzm im nie przeszkadzał, bo nie ładował się między ich proste potrzeby, a nawet jeśli się ładował, to tego nie zauważali, bo nie rozumieli tych mechanizmów i przyjmowali, że jest, jak być musi, i tyle. Zajmowały ich głównie warunki bytowe, a w gazetach czytali rubrykę sportową i o tym, co też nowego słychać na Madagaskarze i u gwiazd filmowych. Kraj jednak się rozwijał, narodziła się i rosła klasa średnia, a wiadomo, że protesty społeczne pojawiają się nie wtedy, gdy człowiek nie ma co do garnka włożyć, tylko wtedy kiedy garnek już ma pełny i pytanie tylko, czy jest tam kartofel solo, czy też z jakimś mięsem. Człowiek, który nie martwi się o podstawowy byt, może zacząć myśleć o wyższych potrzebach. No i w latach 70. w obywatelach Rzeczypospolitej narosła chęć zrzucenia gorsetu. I moralnego, i politycznego. Najnormalniej w świecie ludzie mieli dość sanacji, starego, dusznego porządku. Nie było to łatwe, bo innego przecież nie pamiętali, chyba że carski, pruski czy austriacki. Sanacja była od zawsze.

- No, ale dlaczego sanacja oddała władzę? Bo się ekonomia zaczęła sypać?

- Wszystko się zaczynało powoli sypać - powiedział Samuel. - Ekonomia jakoś tam przędła, choć bez fajerwerków. Ale społeczeństwo miało dość tego sanacyjnego narodowego marazmu, poza tym władza przestała ogarniać rzeczywistość: rozwarstwienia społeczne, Ukraińcy, no i te Kresy, które nadal są przecież jakimś dramatem absolutnym.

- Zachód też na nich naciskał, bo od dawna miał dość sanacyjnego autokratyzmu trochę niepasującego do tak zwanego wolnego świata, którego byliśmy rzekomo częścią - dodał Jacek. - Do tej pory sanatorom udawało się jakoś Zachód zwodzić, bo albo "specyfika pogranicza", albo "trudna sytuacja wewnętrzna", albo pozorowana liberalizacja i pseudoodwilże co parę lat, wypuszczanie więźniów politycznych i ogólne bratanie się narodu. No i Polska, wiadomo, była potrzebna jako filar międzynarodowego bezpieczeństwa. Ale to się w latach 70. zaczęło zmieniać. ZSRR powoli, lecz nieuchronnie, osuwał się w czarną dziurę i przestał działać na wyobraźnię świata jako wielkie zagrożenie. (...)

Ziemowit Szczerek, "Rzeczpospolita zwycięska. Alternatywna historia Polski", wyd. Znak, premiera książki 29 sierpnia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze 15

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

P
Podpis
Wojnom...czy wojną?
777
ALE PRZED WOJNOM NIE BYŁO PODZIAŁÓW TYLU I ZWADY Co TERAZ A BIYDY BYŁO DUŻO NA WŚI.
T
Tomek
Irytuje mnie tylko ten fotomontaż, na którym widac Churchilla, Roosevelta i Piłsudskiego.
Przecież Piłsudski zmarł w 1935 r.! Nie mógł więc siedziec obok Churchilla i Roosevelta!
W
Władysław
Gdyby Polska wygrała byłaby z takim poziomem ekonomiczno-politycznym jak obecnie Niemcy, Holandia, Austria, Szwecja a obywateli byłoby 50 mln. Nie byłoby emigracji zarobkowej. Taka odpowiedź nasuwa się sama i chyba jakiś jełop mógłby podejrzewać coś innego.
G
Gość
Skoro my tej wojny nie moglismy wygrac,to wazne bylo aby nasi ewentualni okupanci wojne przegrali. Niestety tak sie nie moglo stac z jedynego tylko powodu;KRAJE DEMOKRATYCZNE NIE MOGA PROWADZIC WOJNY W NIESKONCZONOSC. Anglikom i Amerykanom dalo duzo do myslenia to, z jaka szybkoscia Hitler w 1940r. zajal Francje a w 1941r.jak szybciutko pogonil Sowietow i w ciagu miesiaca wzial kilka milionow Rosjan do niewoli. Postanowiono udzielic Stalinowi wszelkiej mozliwej pomocy w sprzecie wojennym i zywnosi z nadzieja, ze cala wojna tam sie rozegra a straty ludnosci USA i Anglii beda zminimalizowane.Ta zasada obowiazywala az do samego konca wojny. Berlin byl w zasiegu aliantow zachodnich ale zostawili to Stalinowi - przy tej operacji zginelo 500 tysiecy Rosjan. Wobec tego nie moglo byc mowy o dyktowaniu Stalinowi warunkow w sprawie podbitych(uwolnionych?) przez niego krajow, w tym Polski. Wrecz przeciwnie, rzad Amerykanski prosil Stalina o jak najszybsze zaatakowanie Japonczykow w Mandzurii nawet wtedy, gdy wybuchla pierwsza bomba atomowa. Wszystko to w celu ograniczenia swoich strat w ludziach. Polacy ktorzy caly czas zlorzecza im, ze nie zaatakowali Stalina zachowuja sie jak dzieci. Oni nigdy takiej opcji nawet nie rozwazali.
z
zdzisław dyrman zasadniczo
Aleksander Kwasniewski,Marek Ungier,Marek Siwiec, Włodzimierz Czarzasty,Robert Kwiatkowski ich patron Andrzej Majkowski i całe ZSMP byłoby analfabetami i pewnie paśliby krowy i mieszkali w czworakach.Ale na ich szczescie powstała Polska Ludowa i dała awans społeczny i stali się meżami stanu a ten pierwszy wg.swojej żony cyt.pomazańcem bożym.
H
Historyk
Czegoś tu nie rozumiem, dokładnie załączone do tekstu zdjęcia - przecież Piłsudski zmarł w 1935 r. i nie mógłby sie spotkać z Roosveltem i Churchillem, nawet przed 1935 r., skoro Churchill nie był jeszcze wówczas premierem.
G
Gość
Wazne bylo tylko jedno;CZY ZNAJDZIEMY SIE WSROD PANSTW WOLNYCH CZY ZNIEWOLONYCH. Wojny nie moglismy wygrac, bo Niemcy byly 10 razy silniejsze od nas gospodarczo a co za tym idzie i militarnie. Na dodatek Hitler rozkrecil kredytowanie i drukowanie pieniedzy na wielka skale, a wszystko szlo na cele militarne albo z tym zwiazane,nawet 1000 km autostrady. Gdyby Hitler nie uderzyl, to w ciagu paru lat Niemcy mogly zbankrutowac jak dzisiejsza Grecja. On wiedzial do czego zmierza i kiedy ma uderzyc, Polska nie mogla prowadzic takiej polityki - nie miala mozliwosci pozyczania takich pieniedzy. Przed wojna moglismy gospodarczo porownywac sie na przyklad do Austrii i Finlandii. Oba te kraje wspolpracowaly z Hitlerem,znaczy ze oba wojne przegraly. Prosze porownac te kraje do Polski dzisiejszej. Finlandii wystarczylo ze zagwarantowala Sowietom,ze bedzie neutralna.
l
lola
jakiś hejter dla money wypisuje anypolskie głupoty, nałęcz kolejny hejter do wynajęcia ma to komentować, a dla ciebie PO-rypańcu jest to narodowy zamordyzm. Jak ci naród nie pasuje to wypie...laj razem z autorem i nałęczem. Co za Polactwo
C
Czarek
Ciągły brak kasy. Wojsko pokazane jako niedofinansowane. Brak terenów do prób jądrowych. To mi nie gra, poza tym spoko się czyta.
j
jacco
Przepraszam, ale czy była ona w gronie Państw pokonanych, czy alianckich? Bo chyba ktoś ma problemy z historią... a to jak potraktowano nasz kraj po wojnie to jest zupełnie inna sprawa. Oddano nas, a sprytnie wykorzystali to Rosjanie, dodatkowo hasła odbudowy kraju itd. plany w które ludzie uwierzyli dały im nadzieje, która do dzisiejszego dnia iskrzy - że będzie lepiej...
s
svatopluk
I oto odezwał się ten narodowy zamordyzm przedstawiony w artykule (science fiction).
A
Administrator
To jest wątek dotyczący artykułu Reportaż z II RP w 2013 roku. Jak wyglądałaby Polska, gdybyśmy wygrali wojnę w 1939 roku?
l
lola
kolejny antypolski hejter się produkuje, a wasz antypolski portal to reklamuje. Jak wam Polska wadzi to możecie wypier...lać. nikt po was płakał nie będzie.
P
Prosty chłopek
bzdury i fantazje, wojny w 39 w ówczesnym układzie polityczno-militarnym nie sposób było wygrać, jak to mówił Laskowik w kabarecie " co my się pokłonimy na w wschód to nas szarpią od zachodu co na zachód to znów szarpią nas od wschodu" . A tak w nawiasie "naród wybrany" w 95% był przeciwko 2 Rzeczypospolitej pokazali to w czasie wojny 1920 1939 oraz w czasach stalinizmu 1939-1953
Wróć na i.pl Portal i.pl