Polacy muszą mówić o Stalinie i komunistycznym zniewoleniu

Andrzej Godlewski
Archiwum prywatne
Z dr. hab. Bogdanem Musiałem, historykiem, pracownikiem IPN, rozmawia Andrzej Godlewski

Dlaczego spór o Erikę Steinbach okazał się tak gorący?
Polska strona niepotrzebnie zaogniła tę polemikę. Przecież przy planowanym układzie Fundacji "Ucieczka Wypędzenie Pojednanie" Steinbach nie będzie miała decydującego wpływu na kształt wystawy, która powstanie. Jej Związek Wypędzonych ma przecież tylko trzy miejsca w 13-osobowej radzie.

Takie są też argumenty niemieckiej strony, zawinili więc Polacy? Czy może przyczyna była zupełnie inna? Ten spór pokazał, że dyskutując o historii, Polacy i Niemcy nie rozumieją siebie nawzajem.
O wiele ważniejszy niż ten skład personalny jest klimat w stosunkach polsko-niemieckich oraz poglądy, jakie dominują w dyskusjach o wspólnej przeszłości. W tych kwestiach Erika Steinbach nie różni się wiele od innych polityków niemieckich. Ona jedynie mówi bardziej otwarcie i zaostrza to, co myślą inni, np. o polskim nacjonalizmie.

Steinbach uważa, że to nie Adolf Hitler był bezpośrednią przyczyną wypędzeń. Według niej już przed wojną Polacy chcieli wypędzić Niemców ze wschodu, a Hitler i wojna, którą wywołał, dała im ku temu możliwość. Tak myślą inni Niemcy?
Takie twierdzenia są dość rozpowszechnione w Niemczech. Steinbach i inni powołują się przy tym na jakieś niszowe polskie publikacje z lat dwudziestych.

Polska - Niemcy: bez pojednania? Polska źle prowadziła spór o Steinbach. Dała sobie narzucić formułę debaty, której nie uda się wygrać

M.in. na pocztówkę z mapą Polski, gdzie Berlin znajdował się w polskich granicach. Ale czy to jest poważny argument?
To oczywiście nonsens. To tak, jakbyśmy teraz mówili, że Niemcy chcą mieć wschodnią granicę sięgającą aż do rzeki Niemen i powoływali się przy tym na neonazistowską NPD, która jest partią niszową, a takie hasła głosi.

Rzeczywiście nie było przed wojną w Polsce wpływowych środowisk, które chciały ekspansji na Zachód?
Nawet gdyby one istniały, Polska nie miała dość sił, by realizować takie plany. Jakaś możliwość istniała hipotetycznie może do 1933 r., kiedy Niemcy były jeszcze słabe, a Reichswehra liczyła tylko 50 tys. żołnierzy.

Erika Steinbach powołuje się także na plany gen. Władysława Sikorskiego i rządu londyńskiego, którzy chcieli włączyć po wojnie do Polski także Prusy Wschodnie, zachodnią część Pomorza oraz Śląsk.
To akurat się częściowo zgadza. W czasie wojny polski rząd na emigracji wychodził z założenia, że granica z Niemcami powinna zostać zrewidowana na korzyść Polski. Z przyczyn geopolitycznych zależało mu na przejęciu Prus Wschodnich. Chodziło o to, by w ten sposób wreszcie skończyły się spory o tzw. polski korytarz, który dzielił Niemcy na dwie części. Poza tym gen. Sikorski wiedział, że nie uda się utrzymać przedwojennej granicy z Sowietami i jakieś przesunięcie Polski na Zachód będzie nieuniknione.

Ale rząd londyński nie planował aż takiej ekspansji, jaka nastąpiła w 1945 r. Mówił, że Polska nie chce Wrocławia i Szczecina.
Obawiano się, że tak radykalne przesunięcie granic uczyni Niemców wrogami Polski na całe pokolenia. Ponadto Londyn przewidywał, że w dłuższej perspektywie Niemcy odrodzą się i będą silniejsze od Polski, co przy ich pretensjach do utraconych ziem spychać będzie Polaków w uzależnienie się od Związku Sowieckiego, w poszukiwanie oparcia na wschodzie. O tych kalkulacjach dokładnie wiedział Stalin, i doprowadził do radykalnych posunięć, które związały losy Polaków z jego własnymi decyzjami.

Co Pan ma na myśli?
Na jesieni 1944 r. zapadła w Moskwie decyzja, że Odra i Nysa Łużycka będą zachodnimi granicami Polski. Ale polska opinia publiczna dowiedziała się o tym z artykułu Stefana Jędrychowskiego, członka PKWN w moskiewskiej "Prawdzie" z 18 grudnia 1944 r.

Jednak również częścią planów polskiego rządu emigracyjnego był tak zwany transfer ludności niemieckiej na zachód.

To prawda. Wojenne doświadczenia, w tym także rola volksdeutschów na okupowanych ziemiach Polski, sprawiały, że nie wyobrażano sobie wówczas wspólnego życia z Niemcami w granicach jednego państwa. Jednak to wszystko istniało tylko na papierze! Polski rząd emigracyjny nie miał wtedy żadnego wpływu ani na powojenne granice kraju, ani na ustrój polityczny. Dziś Erika Steinbach o tym zapomina, a te kwestie są przecież decydujące dla tej debaty.

Zarzucając Polakom, że przez wiele lat planowali wypędzenie Niemców, szefowa Związku Wypędzonych powołuje się jednak także na prace polskich historyków.
Na przykład Włodzimierz Borodziej sugeruje w dokumentacji "Niemcy w Polsce 1945-1950", która ukazała się w 2000 roku w językach polskim i niemieckim, że komuniści, przejmując władzę w Polsce w 1944 r., przejęli koncepcje rządu emigracyjnego dotyczące zajęcia ziem zachodnich i północnych. Całkowicie pomija przy tym decydującą rolę Stalina i tworzy wrażenie, że władza komunistyczna nawiązywała do tradycji polskiej myśli politycznej i realizowała polską rację stanu. To bezsens.

Skąd się to bierze?
Taka legenda jest korzystna dla komunistów i postkomunistów, którzy utrzymują, że "władza ludowa" realizowała w jakimś stopniu interes narodowy. Ale sprzyja to również temu niemieckiemu punktowi widzenia, który dowodzi, jak niebezpiecznie agresywny jest polski nacjonalizm. Dwa tygodnie temu w niemieckiej telewizji publicznej ARD prof. Arnulf Baring, którego cenię, argumentował, że wypędzenia Niemców to wynik rozdmuchanych nacjonalizmów, w tym polskiego. A przecież po 1944 r. w Polsce nie rządzili żadni polscy nacjonaliści ani tym bardziej patrioci! Ci byli przecież bezlitośnie prześladowani przez NKWD, UB i PPR.

Hasło "polski imperializm" pojawia się w Niemczech także w innych kontekstach. Np. Rudi Pawelka z Powiernictwa Pruskiego mówił niedawno, że w 1920 r. Polska zaatakowała Związek Sowiecki i zagarnęła tereny na wschodzie.
Ale tak mówi nie tylko Pawelka. To już jest konsens, nawet w Polsce.

Jak to "w Polsce"?

Wystarczy zajrzeć do książki Andrzeja Garlickiego "Piłsudski", którą w zeszłym roku wydał Znak. Garlicki pisze, że Włodzimierz Lenin pragnął w 1920 r. pokoju, ale Józef Piłsudski zaatakował znienacka bolszewików i chciał utworzyć "burżuazyjne państwo ukraińskie". Takie rzeczy twierdzi polski historyk w 2008 r.! Trudno się więc dziwić, że Pawelka rozpowiada takie rzeczy, skoro może się powołać i na polskie publikacje.

Przy okazji tych historycznych sporów zarzutom o nacjonalizm Polaków towarzyszy oskarżenie o antysemityzm.

W tej uproszczonej wizji historii Polski rok 1945 sprowadza się do pogromu Żydów w Kielcach i wypędzenia Niemców. W tak strywializowanym opisie Niemcy i Żydzi zaczynają funkcjonować jako ofiary Polaków.

A co z cierpieniami Polaków?
Niemcy oczywiście kojarzą, że okupacja w Polsce oznaczała Holokaust Żydów. Ale o Polakach mówi się jako o tych, którzy się przyglądali tej tragedii lub też pomagali "nazistom" w prześladowaniu Żydów. Dopiero przy okazji dyskusji o wypędzeniach pojawiły się informacje, że Polaków również wysiedlano.

Może więc trzeba oddać sprawiedliwość Steinbach, która zorganizowała uroczystości z okazji rocznicy Powstania Warszawskiego, a na wystawie "Wymuszone drogi" pokazała wypędzenia Polaków z terenów przyłączonych do Rzeszy?
Jej chodziło o to, by uprzedzić polskie zarzuty o wypaczanie historii. I to w Niemczech jej się udało. "O co Wam chodzi? Przecież ona mówi także o cierpieniach Polaków" - mówią teraz jej obrońcy. Przy czym kiedy Steinbach i inni przypominają zbrodnie popełnione na Polakach, mówią, że dokonali ich Hitler i naziści. Tymczasem "Niemców wypędzili Polacy", a nie Stalin i komuniści. Ta płaszczyzna językowa jest niesłychanie ważna.

Jedna z gazet niemieckich napisała ostatnio, że prof. Władysław Bartoszewski "spędził sześć miesięcy w nazistowskim obozie w Auschwitz, skąd uwolnili go Niemcy".
Dobrze, że nie napisano, że był to polski obóz, bo i to się zdarza. Jest to ten rodzaj polityki historycznej, która umożliwia zdystansowanie się do własnej przeszłości.

W sporze o upamiętnienie cierpienia wysiedlonych Niemców Erika Steinbach powoływała się często na liczby. Mówiła o 15 milionach wysiedlonych Niemców i 2,5 miliona śmiertelnych ofiar. Jak traktować te dane?

Uciekinierów, wypędzonych i wysiedlonych było około 13 milionów. Udowodniona liczba ofiar śmiertelnych wynosi 500-600 tysięcy, przy czym większość tych ludzi straciła życie podczas ucieczki przed Armią Czerwoną zimą 1945 r. Z rąk polskich zginęło, czyli zostało zabitych przez komunistyczną milicję czy ubecję, kilkanaście tysięcy Niemców. To były zbrodnie reżimu komunistycznego, za które Polacy jako naród nie mogą ponosić odpowiedzialności.

Jednak niektórzy historycy uważają, że Polacy muszą odpowiadać za tzw. dzikie wypędzenia, które miały miejsce między wiosną 1945 r. (czyli ustanowieniem polskiej administracji na terenach poniemieckich), a lipcem 1945 r., kiedy podpisano układ poczdamski.

Dlaczego wolni Polacy mieliby odpowiadać za zbrodnie narzuconego im przemocą reżimu? Ponadto teza, że komunistyczny rząd Gomułki i Bermana mógł działać wtedy samodzielnie, jest zupełnie niepoważna. Niestety, tak pisze m.in. Włodzimierz Borodziej. Równocześnie wspomina on jednak dyrektywy z Moskwy w sprawie wypędzeń, dowodzące czegoś zupełnie przeciwnego, wskazujące mianowicie na prawdziwych reżyserów tamtych wydarzeń. Stalin chciał przecież pokazać aliantom, że na wschód od Odry nie ma już Niemców, i w ten sposób zmusić ich do akceptacji nowych granic.

Polacy nie dopuszczali się do samowolnych aktów przemocy wobec Niemców?
To się zdarzało, i to nawet często, podobnie jak rabunki i inne występki, będące spuścizną ogólnej demoralizacji wojennej. Jednak to wojsko i milicja prowadziły akcje przeciwko Niemcom. Te "dzikie wypędzenia" były organizowane z góry. Bez polecenia i zgody Stalina nie były możliwe.

Jednak niektórzy z wysiedlonych Niemców wspominają, że bardziej się bali polskiej milicji niż Armii Czerwonej.

Dobrze znam sytuację na Śląsku Opolskim. Pierwsza fala przemocy przyszła z Armią Czerwoną, która gwałciła, mordowała i grabiła. Potem sytuacja chwilowo się uspokoiła, aż nadeszła "polska" milicja. Wtedy rzeczywiście też dochodziło do zbrodni. Mama i siostra mojego teścia zostały zabite przez 16-letniego polskiego milicjanta.

To jaka jest odpowiedzialność Polaków za tamte wydarzenia?
Na pewno nie jest to odpowiedzialność polityczna. Decyzja o losie Niemców na wschodzie zapadała bez udziału Polski i nie była związana z polskim interesem narodowym. To był wynik kalkulacji geopolitycznych Józefa Stalina. On już w 1941 r. planował, że Prusy Wschodnie muszą zostać odebrane Niemcom i zeslawizowane. Zapisał to w swoim pamiętniku sekretarz generalny Międzynarodówki Komunistycznej Georgi Dimitrow.

Odpowiedzialność Stalina niemal zupełnie nie pojawiła się w ostatniej debacie na temat wypędzonych.
Ten wątek rzeczywiście pojawia się w Niemczech bardzo rzadko. Ja wprowadziłem go w 2004 r. w artykule dla "Frankfurter Rundchau". Zostałem wtedy zaatakowany za "tunelowe myślenie". Niemcy do dziś mają kompleks Rosji i Stalina. Między innymi dlatego tak mało się mówi o wypędzeniu Niemców z Królewca i północnych Prus Wschodnich.

Podczas tego sporu o Erikę Steinbach i jej udział w fundacji upamiętniającej wysiedlenia Niemców z polskiej strony pojawiały się bardzo emocjonalne wypowiedzi. Teraz widać, że nie przekonały one Niemców. Na niemieckich forach internetowych prawie trzy czwarte opinii pod artykułami na ten temat jest krytycznych wobec Polski.
Niemcy utwierdzili się w swoich podejrzeniach, że Polacy mają "trupy w szafie" i boją się własnej przeszłości. Coś takiego słyszałem kiedyś nawet od kard. Karla Lehmanna.

Co więc zrobiliśmy nie tak, że Niemcy nas nie rozumieją?
Należało Niemcom mówić: "To prawda, wy straciliście ojczyznę, ale i my również. My jednak straciliśmy po wojnie także wolność, a przynajmniej większość z was mogła ją zachować". Bo co stoi wyżej w hierarchii wartości: strony ojczyste czy wolność? A od wolności ważniejsze jest tylko życie i dlatego Holokaust jest największą zbrodnią.

Taki argument dociera do Niemców?
Ze strony niemieckiej ten spór zdominowali wypędzeni, którzy żyli w RFN i nie wiedzą, czym jest niewola, komunistyczny totalitaryzm. Kiedyś Erika Steinbach żaliła mi się, że jako dziecko musiała uciekać z rodzinnej Rumii i wychowywała się w barakach w Szlezwiku-Holsztynie. Ale ona mimo to żyła w wolnym kraju!

Chociaż ja urodziłem się po wojnie, to wychowywałem się i pracowałem w zniewolonym komunistycznym państwie, z którego w końcu uciekłem. Tak samo postąpiły ponad trzy miliony mieszkańców NRD, którzy uciekli na Zachód. Bo wolność jest ważniejsza niż strony ojczyste. Właśnie na tę płaszczyznę Polacy powinni przenieść tę debatę. I wtedy powstanie pytanie, jak Polacy stracili wolność, dlaczego ich to dotknęło? "Zawdzięczamy" to bezpośrednio Niemcom. I to jest niemiecki "trup w szafie", skwapliwie dotąd pomijany.

W Niemczech słyszymy jednak, że wypędzenie było jedną z największych zbrodni w historii ludzkości. Wypowiadają się w ten sposób najbardziej wpływowe postaci.
Polska strona dała sobie narzucić taki punkt widzenia. Błędem był również brak przypomnienia roli Stalina w tamtych wydarzeniach. To przecież Stalin osobiście wyznaczył granice Polski. A gdyby poprzestano tylko na tym, co w Poczdamie zdecydowali alianci, to także Szczecin należałby teraz do Niemiec.

Jakie konsekwencje będzie miała ta debata dla stosunków polsko-niemieckich?
Wiele się nie zmieni. W Niemczech wzmocni się jedynie przekonanie, że Polacy nie chcą uczciwie rozliczyć się ze swojej przeszłości i dlatego tak neurotycznie reagują na kwestie historyczne. To już jest niemal konsens od niemieckiej lewicy do prawicy.

Dlatego w tym sporze zamiast do emocji należało odwoływać się do faktów. Gdybyśmy pokazali rozkazy Stalina czy mapę, na której on sam wyznaczał granice, to uzyskalibyśmy więcej zrozumienia. Oczywiście, nie w 100 proc., bo nawet teraz są ludzie, którzy negują Holokaust.

A może byłoby jeszcze lepiej, gdyby rok temu polski rząd przyjął ofertę Berlina i przedstawiciele Polski wspólnie z Eriką Steinbach tworzyliby ośrodek upamiętniający wysiedlenia Niemców?
Oczywiście że tak, pod warunkiem, że z polskiej strony nie pracowaliby tam tacy specjaliści jak Andrzej Garlicki, Adam Krzemiński czy inni historycy, którzy o całe zło po 1945 r. oskarżają polski nacjonalizm i antysemityzm, uporczywie zamykając oczy na fakt istnienia totalitarnego reżimu, który ubezwłasnowolnił Polaków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze 9

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

W
WW
JÓZEF STALIN KCIAŁ ZNISZCZYĆ POLSKĘ I POLSKI JĘZYK I KULTURE I NUKI POLSKĄ
P
PP
JÓZEF STALIN KCIAŁ ZNISZCZYĆ POLSKE POLSKI JĘZYK ZNISZCZYĆ
s
spokojny
wyraźnie pokazałem, że argumentacja "naród niemiecki demokratycznie wybrał Hjtlera" i "naród polski nie popierał komunizmu" jest uproszczona. Naród polski? Naród niemiecki? Czy może tylko część narodu polskiego, część narodu niemieckiego? Różnica istotna.
n
niespokojny
« ...Ten z nami! Ten przeciw nam! Kto sam ten nasz największy wróg! (...) A mury rosną rosną rosną Łańcuch kołysze się u nóg...  » (Jacek Kaczmarski - Mury)
V
Victor
Jak na niemieckiego historyka Herr Musial ma bardzo propolskie poglady.
skad taka wolta? Jescze niedawno Herr Musial fotografowal sie z Erica Steinbach.
Jesli ktos nie wierzy niech sprawdzi czy pisze prawde.
M
Miroslaw Kraszewski
typowa zaklamana niemiecka argumentacja brzmi: „To były zbrodnie reżimu komunistycznego, za które Polacy jako naród nie mogą ponosić odpowiedzialności.”. W porządku ale reguła, że naród nie ponosi odpowiedzialności za zbrodnie reżimu odnosi się do każdego narodu a zatem także do niemieckiego."

Ta fałszywa niemiecka argumentacja bazuje na porównaniu demokratycznie wybranego niemieckiego Hitleryzmu z sowieckim reżimem narzuconym Polakom i nie tylko Polakom ale również Niemcom w DDR.

Dlatego reżim w powojennej Polsce można porównywać z reżimem w DDR a nie tym demokratycznym , Hitlerowskim, panie spokojny.

Cały Pański wywod panie spokojny jest falszywy
s
spokojny
W Polsce lubimy skrótowo mówić „w 1920 roku bolszewicy zdradziecko napadli na Polskę a my cudownie obroniliśmy nasz kraj i całą Europę przed komunizmem”. Potem dodajemy, że była to jedna z ważniejszych bite w historii ludzkości (to nie żart, to częste opinie) i że należy nam się dozgonna europejska wdzięczność za naszą wspaniałą postawę i jednoznacznie antykomunistyczną politykę. Z kolei dziwimy się, że „Europa nas nie rozumie”. Ale czy zadajemy sobie trudu aby dokładnie przypomnieć sobie jaka była kolejność wypadków? Choćby skrótowo.

Otóż podpisanie pokoju i wycofanie się Rosji z wojny było jednym ze sztandarowych postulatów bolszewików przed rewolucją październikową. 21 listopada 1917 rząd RFSRR wystosował do ambasadorów i posłów państw biorących udział w wojnie notę wzywającą do wszczęcia rokowań pokojowych. Tylko Niemcy na notę odpowiedziały pozytywnie. W efekcie podpisano traktat brzeski – traktat pokojowy podpisany w Brześciu 3 marca 1918 między Niemcami i Austro-Węgrami oraz ich sojusznikami Bułgarią i Turcją, a bolszewicką Rosją. Delegacja polska z uwagi na w rozmowach udziału nie brała. Traktat stanowił wycofanie się Rosji z wojny i zerwanie sojuszu z Ententą. Oznaczało to utratę przez Rosję terenów m.in. Polski, Litwy, Łotwy, Estonii, Białorusi i Finlandii. Bezpośrednią przyczyną wybuchu wojny była natomiast rozpoczęta w konsekwencji zawieszenia broni w Compiègne 11 listopada 1918 ewakuacja niemieckiej armii.

Ponieważ w listopadzie 1918 w Niemczech wybuchła też rewolucja, która proklamowała republikę, bolszewicy pragnęli czynnie wpływać na wydarzenia polityczne w zrewolucjonizowanych Niemczech. Marsz Armii Czerwonej na zachód i zajmowanie kolejnych miejscowości opuszczanych przez wojsko niemieckie odbywał się zanim jeszcze Wojsko Polskie zdążyło się sformować i podjąć jakiekolwiek działania. Pomiędzy odradzającą się po 123 latach niewoli niepodległą Polską a Rosją nie istniała żadna uznawana przez strony granica państwowa. W konsekwencji starcie pomiędzy Polską a Rosją o wzajemne granice było prawdopodobne. Ponieważ niemiecka armia okupacyjna, stanowiąca bufor bezpieczeństwa na tych terytoriach pomiędzy siłami polskimi a bolszewickimi, wycofywała się w szybkim tempie, mogło dojść do bezpośredniego spotkania wojsk polskich i bolszewickich i do określenia statusu politycznego ziem przedrozbiorowej Rzeczypospolitej w drodze faktów dokonanych.

Ale dwa miesiące wcześniej, w połowie września 1919 Józef Piłsudski wysłał do kwatery gen. Antona Denikina misję, która potwierdziła negatywny stosunek białych do kwestii wschodnich granic Polski. Biali gotowi byli jedynie uznać niepodległość Polski w granicach Królestwa Kongresowego z 1815. To skłoniło Piłsudskiego do odmówienia białym wszelkiej pomocy wojskowej. Pragnął klęski Denikina, by mieć do czynienia jedynie ze słabą i osamotnioną na arenie międzynarodowej Rosją bolszewicką. Wojskom polskim przebywającym w głębi spornego terytorium wydano rozkaz niepodejmowania przeciwko Armii Czerwonej żadnych działań, które mogłyby przynieść korzyść Denikinowi. W odpowiedzi na zmianę polityki polskiej, bolszewicy zaoferowali bezwarunkowe uznanie niepodległości Polski i praktycznie każdy kształt jej granicy wschodniej odpowiadający Polakom. W lipcu 1919 rozpoczęto formalne negocjacje polsko-bolszewickie, kontynuowane do grudnia tego roku. W czasie ich trwania strona polska wysunęła postulat przywrócenia wschodniej granicy z 1772, a Julian Marchlewski zapewnił Polaków, że Rosja bolszewicka gotowa jest odstąpić im Litwę i Białoruś. 26 października 1919 wysłannik Piłsudskiego kapitan Ignacy Boerner przekonał Marchlewskiego, że Polakom zależy na pokonaniu białych przez bolszewików. Obiecał też, że Wojsko Polskie nie uderzy w okolicach Mozyrza na Armię Czerwoną, gdy ta przerzuci swoje jednostki dla zlikwidowania oporu białych generałów.

Tak też się stało i Piłsudski mawiał potem, że ta celowa bezczynność wojsk polskich mogła przesądzić o wyniku wojny domowej w Rosji. Powtórzmy wyraźnie za Marszałkiem: Polska istotnie przyczyniła się do zwycięstwa komunizmu w Rosji. Ale tym nie lubimy się już przed Europą chwalić. Wolimy ładną historię o Szwajcarii, z której przerzucony do Rosji Lenin zapewnił zwycięstwo komunistom. My jak zwykle czyści i niewinni, wyłącznie w roli ofiar. Tyle, że w takiej Szwajcarii też mają dostęp do źródeł historycznych.

Bo co się dzieje dalej? Piłsudski zakładał, że po pokonaniu "Białych" bolszewicy będą mogli skoncentrować wszystkie siły na jednym froncie - froncie z Polską, wykorzystując również zdobyty na białych sprzęt wojskowy. Celem politycznym Piłsudskiego było zatem stworzenie federacji państw narodowych w Międzymorzu Bałtycko-Czarnomorskim od Estonii po Ukrainę oddzielających etniczną Polskę od Rosji i uniemożliwiających ekspansję terytorialną Rosji na Zachód. Warunkiem działania było osiągnięcie porozumienia z Ukraińską Republiką Ludową - Ukraina była bowiem geostrategicznym kluczem rozwiązania federacyjnego. 21 IV 1920, Piłsudski zawarł z przewodniczącym Dyrektoriatu URL Symonem Petlurą sojusz polityczny i wojskowy. Polska uznawała w nim suwerenność Ukraińskiej Republiki Ludowej, zrzekała się terytoriów Rzeczypospolitej przedrozbiorowej na wschód od ustalonej linii granicy z Ukrainą i zobowiązywała się do wspólnej walki z bolszewikami.

Ostatnie siedem wyrazów poprzedniego zdania jest istotne i pokazuje, że Polska najpierw negocjowała z bolszewikami, biernie ich wspomagając, a potem postanawia na nich uderzyć. I rzeczywiście: ofensywę na Ukrainie Piłsudski rozpoczął 25 kwietnia 1920. Powtórzmy: rozpoczął Piłsudski. Dalszy ciąg jest znany. Wojska polskie stanęły u bram Kijowa i 7 maja 1920 oddziały 3 Armii gen. Rydza Śmigłego zajęły miasto. Ofensywa polska na Kijów wywołała oburzenie we Francji ze względu na to, że Piłsudski mógł zaatakować Ukrainę z lepszym skutkiem militarnym razem z Denikinem.

Rzeczpospolita Polska nie miała interesu państwowego w sukcesie Białych Rosjan i w konsekwencji uchyliła się od wsparcia Denikina (pomimo nacisków Francji i Wielkiej Brytanii w tej sprawie). Równolegle były prowadzone w Mikaszewiczach rokowania polsko-bolszewickie, gdzie warunki strony polskiej były analogiczne do warunków stawianych Denikinowi. A dopiero potem był sierpień 1920. Krótko: twierdzenie, że Rosja napadła na Polskę w 1920 roku jest uproszczeniem tak dużym, że prowadzi do nieporozumień i oburzania się na historyków, którzy słusznie wskazują na złożoność ówczesnej sytuacji. W każdym razie romantyczny obraz Polski składającej się wyłącznie z rycerzy w białych rękawiczkach broniących Europy przed komunizmem jest nieprawdziwy.
s
spokojny
Arykuł uważam za wyważony i rzeczowy niemniej jego autor w pewnym miejscu sam sobie zaprzecza mówiąc „To były zbrodnie reżimu komunistycznego, za które Polacy jako naród nie mogą ponosić odpowiedzialności.”. W porządku ale reguła, że naród nie ponosi odpowiedzialności za zbrodnie reżimu odnosi się do każdego narodu a zatem także do niemieckiego.

Czy polski chłopak, który dostawał kartę powołania do komunistycznego wojska polskiego i składał przysięgę na wierność Armii Czerwonej (tak było) a potem dostawał rozkaz wymarszu np. żeby strzelać do swoich własnych braci na Wybrzeżu albo żeby maszerować na słowiańskich braci czeskich w 1968 miał wybór? Niewielki. Czy niemiecki chłopak, który dostawał kartę powołania do wermahtu miał wybór? Niewielki. Oczywiście jeśli popełniał zbrodnie to musi być za to negatywnie osądzony ale systuacja przymusu była podobna.

W tym momencie natychmiast pojawia się argument „Hjtler doszedł do władzy z poparciem całego narodu niemieckiego”. Czyżby? Otóż ten człowiek już w 1923 roku próbował zbrojnego zamachu stanu, nie udało mu się i za to ówczesne państwo niemieckie wsadziło go do więzienia. Próbował dalej przez 10 lat były różne wybory, w których nie mógł wygrać i wreszcie w 1933 przejmuje władzę ale nie w czysto demokratycznych wyborach a znowu zamachem stanu, bezprawnie, siłowo i brutalnie rozwiązując parlament. Owszem, w wyborach 1933 większość Niemców głosuje na zupełnie inne partie, niemniej naziści uzyskują stopniowo najwięcej władzy w atmosferze teroru bojówek SA. Na tej zasadzie możnaby „udowodnić”, że większość Polaków poparła komunizm głosując po wojnie „3 x TAK”.

Tu znowu pada często argument „wystacrzy spojrzeć na niemieckie kroniki filmowe tamtych czasów aby zobaczyć jak Niemcy entuzjastycznie popierali nazistów”. Ależ tak! Wystarczy spojrzeć na polskie kroniki filmowe czasów PRL aby zobaczyć jak Polacy entuzjastycznie popierali komunistów. Czyżby? W obu przypadkach mamy do czynienia z propagandowymi materiałami, prawda była inna. Fakt, byli entuzjaści nazizmu w Rzeszy i byli entuzjaści komunizmu w PRL.

I kolejna kwestia. „Wypędzenia Niemców to nie wina Polaków ale efekt wojny rozpętanej przez hjtlerowców”. Słusznie. Ale wówczas musimy konsekwentnie przyznać rację pani Steinbah jeśli mówi „ja nie byłam sprawcą wojny, bo byłam dzieckiem, byłam ofiarą wojny rozpętanej przez hjtlerowców”.

I na koniec uwaga do swego rodzaju propozycji „licytacji” na zyski i straty wojenne: „Należało Niemcom mówić: "To prawda, wy straciliście ojczyznę, ale i my również. My jednak straciliśmy po wojnie także wolność, a przynajmniej większość z was mogła ją zachować".”. Otóż nie zgadzam się. Czy gdyby Polska miała teraz granice z 31.08.1939 i dodatkowo tereny przyznane Polsce po wojnie przez zwycięskie mocarstwa to wówczas mielibyśmy milczeć? Jedna i druga sprawa są rozłączne. Mamy prawo mówić prawdę i nie musimy próbować wzbudzać litości u Niemców twierdzeniami „nas też wypędzono”. Ale czy mamy też prawo mówić „skoro polskie dzieci cierpiały w czasie wojny to niemieckie też słusznie i za karę cierpiały”. Za karę? Za co? Za coś czego nie zrobiły?

Taka postawa budzi też niezrozumienie u naszych partnerów, np. w USA. A kiedy na niedawnym szczycie Unii nasz polski przedstawiciel powiedział „Polska powinna mieć więcej głosów w Unii, bo straciła wielu obywateli w czasie wojny” to Brytyjczycy z BBC niemal spadali z krzeseł z wrażenia. Unia jest organizacją demokratycznych państw, powstałą po wojnie i nie możemy każdej sprawy zaczynać od wojny. Nie możemy też każdej rozmowy z Niemcami zaczynać od wojny. Tusk spotkał się ostatnio z Merkel. Ta chciała rozmawiać o gospodarce, o kryzysie a nasz premier ciągle tylko „porozmawiajmy o wypędzeniach i o wojnie”.
p
przełącznik
pierwszy rozsądny artykuł (z polskiej strony) w tej dyskusji!
Od intelektualistów oczekuje się nieco więcej dystansu do tematu - dlatego krytykowałem Bartoszewskiego.
Skoro piłka już na własnym podwórku i pewna polaryzacja poglądów wśród rodzimych historyków została nazwana (posapały się nazwiska, choć wielu jeszcze brak), więc czas najwyższy zwrócić dokładniej uwagę na to, kto kształtuje (=dominunuje) politykę kulturalną i historyczną w stosunkach polsko-niemickich. Czy te osoby są reprezentatywne dla polskiej racji stanu i świata nauki? Czy jest to relikt przeszłości? Czy ukłon wobec pewnych grup w Niemczech?
Osobiście jestem przekonany, że tego konfliktu można było uniknąć, albo bynajmniej mniej głupawo go rozegrać. Takich dyskusji nie prowadzi się co dwa lata, więc ta przegrana i niesmak zostaną nam na dłużej. I mam nadzieję, że do nowego rozdania zasiądą już inni ludzie.
Wróć na i.pl Portal i.pl