Ewa Woydyłło: Miłość jest najważniejsza, bo rozbudza dobro. Zarówno w nas, jak i w otoczeniu

Anita Czupryn
Podobieństwa w zwiazku oznaczałyby nudę. Odmienności sprawiają, że ludzie się nawzajem zaskakują. Odmienność jest czymś bardzo pociągającym
Podobieństwa w zwiazku oznaczałyby nudę. Odmienności sprawiają, że ludzie się nawzajem zaskakują. Odmienność jest czymś bardzo pociągającym Bartek Syta
Miłość to dbanie o drugą osobę w taki sposób, by to, co w niej najlepsze rozkwitło. Nie jest egoistyczna. Oznacza dawanie, towarzyszenie. Miłość to jest troska i opieka. Jest najważniejsza, bo rozbudza dobro, zarówno w nas, jak i w otoczeniu - mówi Ewa Woydyłło, psycholog.

Miłość. Kiedy wypowiadam to słowo, boję się, aby nie popaść w banał.
A, no właśnie! (śmiech).

Jaka jest miłość w dzisiejszych czasach?
Myślę, że trudniejsza, ze względu na to, że mamy większy wybór wszystkiego: kiedy zdecydujemy się na związki, z kim zaczynamy się angażować, spotykać. Kiedyś takie rzeczy były raczej mocno ograniczone tradycjami, obyczajem. Rodzina miała bardzo dużo do powiedzenia. Młodzi ludzie nie szwendali się samopas, nie było więc właściwie szansy na to, że ktoś nawiąże poważne znajomości. Można było zerknąć na kogoś i się zauroczyć, ale do miłości było daleko. Dzisiaj jest bardzo blisko. I pozornie bardzo łatwo. Już dzieci w szkole podstawowej zaczynają ze sobą flirtować, spotykają się zupełnie nie po koleżeńsku, tylko romantycznie. Bardzo przyspieszyły te procesy. Co, akurat, wesołe nie jest, bo z czasem może sprawiać wiele rozczarowań i zawodów.

Czy cechy miłości, to, co ją określa, nie ulegają z czasem zmianom? Ale żeby o nich mówić, trzeba by zdefiniować samą miłość. A tych definicji, na temat tego, co to jest za stan, przez wieki powstało wiele.
Definicji rzeczywiście jest dużo i to też jest przedmiot wyboru, bo można sobie wybrać definicję bardziej romantyczną, tajemniczą, że miłość jest od pierwszego wejrzenia, że chemia zagra, że to niezależne ode mnie, że miłość na kogoś spada nagle, że to efekt pewnego magicznego czy mistycznego splotu przypadków.

Ma Pani swoją definicję miłości? Ulubioną parę kochanków z literatury czy filmu?
Dawno temu przeczytałam książkę M. Scotta Pecka, „The Road Less Traveled”, w Polsce wydana pod tytułem: „Droga rzadziej wędrowana”. Jest w niej rozdział o miłości. W ogóle Peck jest nadzwyczajnym autorem, ciekawą postacią. Już nie żyje, był pastorem episkopalnym i psychoterapeutą, psychiatrą. Jego książka sprzedała się w większej liczbie egzemplarzy na świecie niż Biblia. Zasłynęła jako kompendium mądrości życiowych. W rozdziale pod tytułem „Miłość” daje jej definicję. Wokół tego tematu opartego na tym autorze pracowałam wielokrotnie z pacjentami. Ale, mówiąc w skrócie, Peck pisze, że miłość to nie jest uczucie. Miłość, według niego, to jest działanie. Przykład: stoi facet przy barze i opowiada: „Ach, jak ja kocham swoje dzieci”. Rozczula się, stawia kolejne wódki kolegom, wszyscy też się rozczulają, jaki to wspaniały ojciec, jak wielka jest jego miłość. Ale kiedy zapytać go, ile tych dzieci ma, odpowiada niepewnie, na pytanie, w jakim są wieku, też nie bardzo zna odpowiedź, a kiedy zapytać go, kiedy je ostatnio widział, odpowie: „Ach, nie widziałem, baba je zabrała”. Ta anegdota pokazuje, że co z tego, że ktoś opowiada o uczuciu, jeśli to w nijak się ma do realiów. Scott Peck dość radykalnie uważa więc, że miłość to w ogóle nie jest uczucie. Zakochanie - owszem, to splot hormonów i euforii. Natomiast miłość, ta, która prowadzi ludzi przez życie, to jest działanie. Miłość to jest działanie na rzecz drugiej osoby, o której mówię, że ją kocham. Tym działaniem przyczyniam się do tego, aby ta osoba rozwijała się najlepiej, jak może. Innymi słowy, miłość to dbanie o drugą osobę w taki sposób, by to, co w niej najlepsze rozkwitło. Nie jest egoistyczna, oznacza dawanie, towarzyszenie. Miłość to jest troska i opieka. Oczywiście najlepiej jest, kiedy miłość jest wzajemna. Ale tak się składa, wyłączając przypadki patologiczne, na ogół, gdy toś w ten sposób kocha, to najczęściej ta miłość do niego wraca.

Scott Peck uważał, że miłość to nie jest uczucie. To jest działanie na rzecz drugiej osoby, o której mówię, że ją kocham

Rozumiem, że jeśli jestem pełna miłości, którą obdarzam drugiego człowieka, to oznacza, że życzę mu jak najlepiej, pragnę jego szczęścia. Ale czy to znaczy, że nie mam w związku z tym żadnych oczekiwań wobec niego? Czy w miłości powinniśmy czegoś oczekiwać, czy wyłącznie dawać?
Oczekiwać jak najbardziej, ta druga osoba w gruncie rzeczy jest często tym najdelikatniejszym sejsmografem, pokazującym, że się z nią coś złego dzieje, nie wchodzi więc tu w grę ślepa uległość czy poddaństwo. Nie o to chodzi. W miłości nie jest też tak, że tylko jedna strona daje. Dajmy na to - uprawiam swój sport, a nie zajmuję się sportem osoby, którą kocham. Ale nie czynię tego kosztem tej osoby. Czyli na przykład - wydaję pieniądze jeżdżąc na Wielkie Szlemy, a potem nie ma co do przysłowiowego garnka włożyć. Miłość to współdziałanie. Ale jest coś jeszcze. I jest to moja definicja, wypracowana doświadczeniem. Miłość można zmierzyć i jest jednostka miary, dzięki której można zmierzyć wartość miłości. Tą jednostką miary jest czas. A mianowicie - ile czasu, dobrego czasu poświęcam drugiej osobie? Bo można też knuć zemstę i to też jest czas poświęcony drugiej osobie. Ale tu chodzi o działanie na rzecz dobra tej osoby. Mogę być marynarzem, pływać po 10 miesięcy na okrętach na morzu i nie mieć z tą osobą bezpośredniego kontaktu. Ale o niej myślę, piszę listy, prowadzę dziennik, wzdycham, tęsknię, telefonuję przy każdej okazji, wybierając prezenty doskonale wyczuwam, co się będzie tej mojej najbliższej osobie podobać. A gdy się jest razem bezpośrednio, to jest to czas, który się sobie poświęca. I wcale nie musi to być miłość wyłącznie erotyczna. To samo będzie dotyczyło miłości rodzicielskiej, siostrzanej. Czas jest tą miarą, za pomocą której można zmierzyć, czy ta osoba jest mi bliska, czy obojętna.
Powiada się, że nie ma róży bez kolców, ognia bez dymu, a miłości bez zazdrości. Słyszę czasem: „On, ona, jest o mnie zazdrosny, zazdrosna, to pewnie mnie kocha”. Ale jeśli miłości towarzyszy zazdrość, to wtedy też jest miłość?
Pewnie tak, ale ten, kto to odbiera będzie wiedział, czy jest kochany, czy nie. Czy zazdrość jest elementem, który psuje miłość? No, jeżeli osiąga patologię, staje się obsesją, jest niesprawiedliwym podejrzeniem, jeżeli jest jakimś urąganiem ufności, to nastąpi śmierć miłości. Natomiast jeśli stanowi swego rodzaju feblik, czy pieprzyk, erotyczny akcent, który podtrzymuje wrzenie na poziomie erotyzmu, to dlaczego nie? Wszystko zależy od tego, co ludzie czują. Jeżeli on się ogląda za ładną kobietą, a ona przestaje się do niego odzywać, to prawdopodobnie ta miłość umrze. Natomiast, jeśli on się ogląda za ładną kobietą, a ona obróci to w żart, albo powie: „Ojej, Misiu, to ja też muszę sobie takie obcasy kupić”, i dalej trzymają się za ręce, przytulają się do siebie, to niech on się ogląda, jeżeli to jest bodziec estetyczno-emocjonalny, który go pociąga. Wszystko więc zależy od tego, co ludzie przeżywają. Otóż w dobrej miłości poza chwilowymi momentami gniewu albo urazy, bo to są momenty, które trzeba szybko przetrawić i pójść dalej, to na ogół ludzie nie zbierają w stosunku do siebie żalów.

Pary, które żyją ze sobą w długoletnich związkach, zdarza się, że żyją ze sobą już bez miłości. Ta miłość się wypaliła. Są i takie, które przypominają funkcjonowanie korporacji: „Ja daję ci swoje młode ciało, ty mnie - pieniądze, albo inne usługi”.
To ja odpowiem na to słowami piosenki: „Miłość niejedno ma imię”. Komu to oceniać, czy to jest związek korporacyjny, czy to jest kontrakt bankowy, czy to jest jakaś umowa na świadczenie usług? Jeżeli ci ludzie chcą ze sobą być? Miłość stanowi fundament, nie chodzi o to, żeby cały czas przeżywać tę miłość, tylko, by określone potrzeby po jednej i po drugiej stronie były zaspokojone. Żaden związek nie jest na tyle idealny i na tyle wszechstronny, żeby spełniał wszystkie potrzeby każdej z osób. Nie ma takiej możliwości, bo ludzie są bardzo odmienni, a poza tym, my się zmieniamy też w ciągu życia. Kiedyś, gdy ludzie żyli krótko, te małżeństwa „do końca życia” trwały po 10 czy po 15 lat. A dziś niektóre pary są ze sobą w związkach po 40 czy po 50 lat. Przez ten czas oni sami się tak zmienili, że prawdopodobnie każde z nich rozwinęło jakąś część swojej osobowości, swoich zainteresowań, swoich potrzeb, pasji, że nie sposób liczyć na to, iż druga strona dokładnie to samo w sobie rozwinęła. Ludzie są autonomiczni, indywidualni. W związku z tym umiejętność tolerowania, czy akceptowania nawzajem tych odmienności, które się w sobie ma, a nawet, jak twierdzą mędrcy, ta odmienność, niepodobność partnerów uczuciowych jest czymś bardzo pociągającym. Podobieństwo byłoby nudą, a tu ludzie się nawzajem zaskakują. To jest coś, co pobudza uczucie.

Ale bywa i tak, że związek się rozsypuje, pary się rozchodzą. Czy można się zakochać po raz drugi w swoim byłym, swojej byłej?
Elizabeth Taylor wyszła trzy razy za tego samego męża! Za Richarda Burtona. Lepszej odpowiedzi na pani pytanie nie mam (śmiech). Ona nie wychodziła za mąż dlatego, że mamusia jej kazała, ale wychodziła za mąż z miłości, z namiętności, z pasji. A dlaczego się rozstawali? Też z namiętności i pasji. Człowiek zdolny jest do emocjonalnych, rozmaitych robinsonad, wszystko jest możliwe.

Dobrze to wiem, że wszystko jest możliwe i sama również znam takie pary, które musiały, metaforycznie mówiąc, okrążyć parę razy Ziemię, aby znów się w sobie zakochać. Ale chodzi mi o to, jak zakochać się na powrót? Jak znów coś dostrzec w osobie, którą najpierw kochaliśmy, a potem zaczęliśmy nienawidzić, a która sama wobec nas też zamieniła się w sopel lodu. Jak na powrót rozniecić ogień miłości?
Zwykle to się dzieje spontanicznie, nie tak, że ktoś ma jakiś plan, albo istnieje gdzieś jakaś ustawa naprawcza, która uczuciowy regres nagle ożywi. Tak nie jest. Prawdopodobnie, wraz z przybywaniem doświadczeń, po pewnym czasie ta uraza, pretensja czy złość zaczyna stygnąć. Po drugie - do głosu zaczynają dochodzić te same uczucia, które na początku nas do tej osoby zainspirowały. A też w końcu, jak już powiedziałam, ludzie się zmieniają. Ktoś był bezduszny, zimny, zajęty pracą, bo pisał doktorat, potem robił habilitację, w końcu ona stwierdza: „Miałam dosyć i odeszłam”. Mija kilka, czy kilkanaście lat, po czym ta para się spotyka i nagle ożywa w nich to, co czuli za pierwszym razem. A to, że po drodze był kryzys? To, jak po powodzi - wszystko musi wyschnąć, by na nowo zaścielić dywany.

Jak człowiek nie ma kogoś, kto by go potrzebował,to grozi mu katastrofa. Pustka, beznadzieja, depresja

Dlaczego zakochujemy się akurat w tej, a nie innej osobie? To też wydaje się sprawa tajemnicza.
Trochę mówił na ten temat Zygmunt Freud. Sięgał do podświadomej motywacji, która czasami to, czego nam brakowało, na przykład w ojcowskiej miłości, czy macierzyńskiej miłości, albo z innej strony - coś, co nas niezwykle ożywiało, pobudzało i chcemy to ocalić, wobec tego będziemy potem, w dorosłym życiu swoje wybory, zainteresowanie kierować ku osobom, które mają największe prawdopodobieństwo spełnienia tego naszego pragnienia. A wtedy nie wygląda to już tak tajemniczo. Jeśli ktoś się troszkę zna na psychoanalizie, to może na przykład zauważyć: „Ach, mój tata był łysy i w okularach, dlatego mi się łysi w okularach zawsze podobali”. Ale może być i tak, i tu znów wrócę do Pecka, bo to on o tym mówił w tym samym rozdziale „Miłość”, że ponieważ miłość jest piękna, miłość uskrzydla, dodaje energii, jest motorem wielkich emocji, wobec tego jej pragniemy. Co zatem stoi na przeszkodzie? Postanów i się zakochaj. Niektórzy zakrzykną: „Ale jak to! Ale gdzież tam! Przecież miłość to mistyka!”. Nie, jeśli weźmiesz pod uwagę choćby jeden czynnik: że komuś dobrze życzysz, że zaczniesz go poznawać i będziesz słuchać, czego on pragnie i pomagać mu to osiągnąć, a jednocześnie będzie to osoba, która będzie ci się odwdzięczać, odpłacać, rezonować, która będzie ciebie lubić i będzie dbała o twoje potrzeby, to jeśli pobędziecie troszeczkę razem, to tak szalenie nawzajem będziecie się stymulować w tej dobroci, w tym uczuciowym cieple, że wybuchnie z tego miłość.
Czyli w gruncie rzeczy, to, że kogoś kocham, to sprawa mojej decyzji?
Na szczęście w życiu nie trzeba tego tak pojmować. Na ogół takie sprawy dzieją się spontanicznie, powiązane zresztą z wybuchem hormonów w młodym wieku. I wtedy większość decyzji w ogóle podporządkowana jest tej niekontrolowanej naszej reakcji. Ktoś nam się po prostu podoba, ktoś zagra na naszych emocjach, wobec tego pędzimy za nim jak w dym. Natomiast, jeżeli ktoś osiąga taki czas w życiu, kiedy po rozczarowaniach, albo jakiejś pustce, nagle stwierdza, że w tej sferze czuje brak, patrzy dookoła i widzi ludzi w parach, kochają się, są szczęśliwi, trzymają się za ręce, a on nie ma z kim być, wtedy może sobie powiedzieć, że chce być z kimś i wobec tego zaczyna szukać. Ale szuka pod takim kątem, że dobrze wie, jaki sam jest, jakie warunki może spełniać osoba, której mógłby powierzyć uczuciowe oddanie i w tym kierunku szuka sposobu. Osobiście byłam na czterech ślubach osób, które się poznały w internecie. Dwie z nich to osoby po 30., dwie starsze, w tym jedna koło 60 lat. Po prostu - zaczęły szukać. Jedna z nich pół roku siedziała przed komputerem. Wymieniała się z poznaną osobą przeżyciami, życiorysami, poglądami, przekonaniami, okazało się, że są ze sobą coraz bliżej. On chciał się spotkać, ona długo zwlekała, w końcu podjęła decyzję: „Co mi grozi? Najwyżej mi się odpodoba”. Już widzieli swoje zdjecia, już znali swoje dzieci, swoje życia. Na samym początku tej rozmowy powiedziałam, że miłość dziś jest trudniejsza, bo mamy taki wybór. Ale też dzięki temu jest łatwiejsza, bo jest taki wybór.

Tyle, że ten wybór, zwłaszcza, jeśli chodzi o internet, może stwarzać pewne pomieszanie. I tu rzeczywiście przydaje się podjęcie decyzji - już nie szukam, zostaję przy tym, co poznałam. Internet, stety, albo nie, wciąż daje jednak złudne wrażenie, że za rogiem czeka na nas ktoś lepszy, że za następnym nickiem ukrywa się wymarzona nasza miłość.
Ale tu dotykamy tematu, o którym zresztą teraz piszę, a mianowicie perfekcjonizmu. Jeżeli człowiek ciągle uważa, że nie może wybrać, nastawić się na jedno, jak przy kupowaniu pralki, czy zwykłej suszarki do włosów, bo zawsze gdzieś może być lepsza, może z podwójna funkcją? Najlepiej więc jest dobrze poznać siebie. Jak człowiek ma te graniczne warunki, co jest absolutnie konieczne, to na inne sprawy mówi: „Dobrze, może być tak, albo siak, to jest mi bardziej obojętne”, to wtedy wybór przestaje być taką katorgą, że wszystko musi być absolutnie najlepsze. A to, oczywiście, jest niemożliwe.

Kiedy myślę o znanych mi zakochanych i o miłości trwałej, wiernej, to zawsze staje mi przed oczyma Małgorzata z książki Michaiła Bułhakowa. Małgorzata, która wychodzi z domu z naręczem żółtych kwiatów i spotyka swojego Mistrza.
Każda z nas o tym marzy, wszystkie do tego tęsknimy. Ale możemy wychodzić z bukietem żółtych kwiatów nie wiem ile razy i Mistrza nie spotkać. Czy to znaczy, że mamy życie przesiedzieć na kanapie, albo czekać na tego Mistrza, czy, jak u nas się mówi, na księcia na białym koniu? Dla kogoś ważny będzie ten racjonalny sposób patrzenia, jaki tu zaprezentowałam. Racjonalny, choć nie odrzucający ani romantyzmu, ani piękna, ani wielkiego przeżycia. Ktoś inny woli, aby to było mistyczne, coś całkowicie od nas niezależne. To się inaczej nazywa cud. Można więc wierzyć w cuda, a można wierzyć we własny rozum. Scott Peck stoi po stronie rozumu. On rozumem dochodzi do nieba. A można też od razu chcieć się znaleźć na obłoczku, tylko, że na tym obłoczku, przy pierwszym wyciskaniu z tubki pasty do zębów dochodzi do scysji i kończy się małżeństwo.

Ale, co by nie mówić, to miłość w życiu jest najważniejsza. Nawet, jeśli to pachnie banałem.
Można tak powiedzieć, zwłaszcza w taki dzień jak Walentynki. Z tym, że miłość posiada kilka odcieni. To nie tylko ta miłość erotyczna, czy seksualna jest najważniejsza. Ale ta miłość, która oznacza oddanie drugiemu człowiekowi. Bo jak człowiek nie ma kogoś, kto by go potrzebował, to dopiero wtedy grozi mu katastrofa. Pustka, depresja, beznadzieja, samobójstwo. A zatem - miłość tak, ale rozumiana szeroko. Człowiek, który jest zdolny do miłości - czy do drzewa, jakie posadził, czy do psa, czy do miasta, czy do literatury - ta miłość jest zawsze dobra. Miłość dlatego jest najważniejsza, że rozbudza dobro, zarówno w nas, jak i w otoczeniu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl