Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O perłach za miedzą i szukaniu igły w stogu siana

Sylwia Hejno
Gdyby jakiś czas temu ktoś powiedział, że dzieła Pankiewicza, Chełmońskiego czy Matejki od lat spokojnie leżą w archiwach Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wiele osób zwyczajnie by nie uwierzyło.

Zasoby, które obecnie liczą tysiąc siedemset pozycji coraz pewniej wychodzą na światło dzienne. W przedwojennych uniwersyteckich zbiorach było około czterech tysięcy pozycji. Po wojnie zostało... pięć. Kolekcja zaczęła się wytrwale odradzać dzięki zakupom i darowiznom. Niektóre z dzieł możemy oglądać na wystawie na Zamku Lubelskim „Matejko, Chełmoński, Pankiewicz i inni“. - Jest to niewielka część naszych zasobów, w której znajdują się prace na papierze, zbyt delikatne, żeby na co dzień mogły być pokazywane - mówi Krzysztof Przylicki z Pracowni Zbiorów Muzealnych KUL i kurator wystawy.

Jedną z takich delikatnych, pastelowych prac, jaką jest „Portret kobiety w stroju japońskim“ Cécile Chalus już interesuje się Muzeum Narodowe w Warszawie. Zamyślona, młoda kobieta o jasnej karnacji siedzi bokiem trzymając charakterystyczną parasolkę. Kolor skóry podkreśla błękitna suknia, przypominająca kimono, na której subtelnie się mienią barwne, orientalne wzory. Tę i wiele innych prac podarowali Olga i Tadeusz Litawińscy, przedstawiciele zakopiańskiej inteligencji. - Początkowo chcieli ofiarować swoje zbiory tamtejszemu muzeum, pod warunkiem, że prace pozostaną w ich domu. Ale na przekór temu stanęło komunistyczne myślenie - bo jak to, muzeum w pańskim domu, na relatywnie niewielkiej przestrzeni? Prawdopodobnie ktoś polecił im księdza prof. Władysława Smolenia, wieloletniego opiekuna zbiorów, osobowość powszechnie znaną wśród artystów i ludzi nauki - opowiada Krzysztof Przylicki.

Na wystawie zobaczymy ponad sto dzieł, m.in. fantazje architektoniczne Stanisława Noakowskiego, „Studium woja“ Jana Matejki, „Kwiaty w wazonie“ Józefa Pankiewicza, prace Leona Wyczółkowskiego, Józefa Chełmońskiego czy artystów japońskich. Kiedy Krzysztof Przylicki zaczął opiekować się zbiorami wiedziano tylko ogólnie, że w archiwach są cenne prace, ale na tym koniec. - Oczywiście jako historyk sztuki czułem, że mam do czynienia z czymś wartościowym, ale problem tkwił w tym, że zbiory nie były opracowane. Dbano o nie bez zarzutu, ale nikt się nimi dokładniej nie zajmował. Moim pierwszym odkryciem było znalezienie graficznego pierwowzoru dla olejnej weduty weneckiej. Idąc za ciosem zacząłem badać kolejne dzieła. Anonimowe prace starałem się przypisać konkretnym mistrzom, co w kilku wypadkach się udało. Nieznane dotąd prace zaczęły wzbudzać zachwyt wśród wybitnych znawców malarstwa z renomowanych polskich i europejskich muzeów - opowiada.

Pewnego razu, w niemieckim katalogu poświęconym śląskiej plastyce, na czarno-białym zdjęciu zauważył rzeźbę św. Sebastiana. Dokładnie taką samą, jaką posiadał KUL. - Do tej pory wiedzieliśmy tylko, że pochodzi ze Śląska, zresztą tak jak wszystkie nasze rzeźby. Nic poza tym. I nagle odzyskał tożsamość, bo w katalogu wymienione było miejsce jego pierwotnego pochodzenia, w tym także jego twórca - wspomina. Krzysztof Przylicki.

Konsultacje z niemieckimi uczonymi potwierdziły, że w zbiorach są perły. - Okazało się, że mamy dla przykładu jedne z najpiękniejszych niemieckich portretów z poł. XVIII w., przypisanych Christophowi Lisiewskiemu, czy też znakomite przedstawienie „Kordegardy małp“, namalowane przez nieznanego z nazwiska malarza z kręgu Davida Teniersa Młodszego - mówi Krzysztof Przylicki. Aby zbadać porcelanę jeździł na konsultacje m.in. do Miśni. - Niektórych talerzy i przedstawień figuralnych zazdroszczą nam najlepsze europejskie muzea! Imbryk do naszej filiżanki ozdobionej poziomkami znalazł się w Państwowych Zbiorach Sztuki w Dreźnie. Radość była po obu stronach granicy! - dodaje z dumą.

Poszukiwania zrabowanych przez Niemców dzieł trwają cały czas. - Na podstawie dawnych fotografii utworzyliśmy dokumentację zaginionych prac. Jesteśmy w trakcie rozsyłania jej po wszystkich muzeach. Być może któryś z kuratorów rozpozna pracę z naszych zbiorów. Są nadzieje, że to się uda. Bardzo pomocne było Muzeum Lubelskie, które wpuściło mnie do swojego archiwum i na podstawie dokumentacji udało się znaleźć cztery zaginione dzieła.- mówi.

O zbiorach robi się coraz głośniej. W 2013 roku odbyła się wystawa w Kozłówce. Kolejna jest zaplanowana na 22 kwietnia w Muzeum Nadwiślańskim. Niewykluczone, że KUL doczeka się także nowego, odrębnego muzeum, gdzie będzie można prezentować kolekcję. - Są plany utworzenia takiego muzeum na stulecie istnienia, w 2018 roku, ale to wiązałoby się z dużą inwestycją. Zanim takie muzeum by powstało, staramy się pokazywać zbiory na zewnątrz i upowszechniać wiedzę na temat tego, że takie prace znajdują się w uniwersyteckim archiwum. Myślę, że wiele osób przeżywa zaskoczenie. - dodaje Krzysztof Przylicki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski