Mec. Kłys: Broniliśmy ludzi przed okrutnym prawem

Marta Paluch
Mec. Stanisław Kłys, jeden z najbardziej zasłużonych krakowskich adwokatów (praktykuje od 1979 r.). Członek Naczelnej Rady Adwokackiej. Prowadzi też koncerty w Klubie Adwokackim im. Janiny Ruth-Buczyńskiej
Mec. Stanisław Kłys, jeden z najbardziej zasłużonych krakowskich adwokatów (praktykuje od 1979 r.). Członek Naczelnej Rady Adwokackiej. Prowadzi też koncerty w Klubie Adwokackim im. Janiny Ruth-Buczyńskiej fot. Anna Kaczmarz
Adwokatura zdała w stanie wojennym egzamin z tego, do czego została powołana. Staraliśmy się odpowiedzieć na wołanie o pomoc - mówi znany obrońca, mec. Stanisław Kłys.

Można było w stanie wojennym uczciwie wybronić człowieka?

Tak, jestem o tym przekonany. Mówię to na podstawie swoich doświadczeń - wówczas najmłodszego adwokata broniącego w sprawach politycznych w południowej Polsce. Na salach rozpraw spotykałem sędziów - ludzi uczciwych i przenikliwych. Szukali legalnego sposobu, by wyłożyć dekret o stanie wojennym, który był okrutnym aktem prawnym, w taki sposób, aby nie skazywać za czyny, które w potocznym, intuicyjnym rozumieniu nie stanowiły przestępstwa tylko przejaw wolności, do której każdy miał prawo. Nie można zapominać o tym, że dekret ten przewidywał postępowania w trybie doraźnym. Polegał on na tym, że sprawa była prowadzona dzień po dniu, a wydawane wyroki nie podlegały odwołaniu. Najmniejszą karą więzienia był wyrok trzech lat. Obowiązywała też kara śmieci, a wyroki w tym czasie były wykonywane.

Szybkie wyroki?

Rozprawy sądowe odbywały się codziennie, od rana często do późnych godzin wieczornych, z krótkimi przerwami - w których można było się co najwyżej napić herbaty. Pamiętam, że 14 grudnia 1981 r. do zespołu adwokackiego, gdzie miałem kancelarię, przyszła zapłakana żona robotnika z przedsiębiorstwa Montin w Nowej Hucie, prosząc o obronę męża, który został 13 grudnia aresztowany. Rzecz jasna podjąłem się tej obrony, choć nie miałem żadnego doświadczenia w procesach tego typu.

Proces, który toczył się w największej sali Sądu Wojewódzkiego w Krakowie, przy pełnej publiczności, był prowadzony przez trzech sędziów zawodowych, w oparciu o ustawodawstwo stanu wojennego. Przesłuchano kilkudziesięciu świadków i już 15 stycznia 1982 r. wydano wyrok. Prokurator, który oskarżał w duchu stanu wojennego, zażądał w tej sprawie 6 lat bezwzględnego pozbawienia wolności. Sąd, uznając przedstawione przez obronę argumenty, oskarżonego uniewinnił i uchylił areszt. W tym czasie było to wielkie wydarzenie i promyk nadziei na to, że prawo, nawet takie jakie jest, będzie przestrzegane.

Naprawdę?

Sędziowie słuchali przedstawianych przez obronę argumentów nie tylko w stosunku do oskarżonego, którego ja broniłem, ale także argumentów w stosunku do drugiego oskarżonego, którego bronił adwokat Andrzej Rozmarynowicz. Wyrok, jaki zapadł w stosunku do tego drugiego, aczkolwiek skazujący, nie był drastyczny i pozwolił na uchylenie aresztu. Nie ma potrzeby mówienia dziś o zawiłościach stanu faktycznego i prawnego tej sprawy. Ważniejsze od finezji argumentów prawnych było to, że sąd uchylił areszt wobec robotnika, a przepełniona sala biła brawo. Wszyscy rozumieli, że taki wynik procesu to propagandowa klęska stanu wojennego i osiągnięć tzw. władzy ludowej. Nie ma też wątpliwości, że proces był skrzętnie śledzony przez funkcjonariuszy UB, którzy rejestrowali jego przebieg. A mimo to entuzjazm i brak lęku wśród publiczności był tak wielki, że nie powstrzymano się przed manifestowaniem brawami swojej potrzeby ledwo co rodzącej się wolności.

Stał się Pan bohaterem...

Nie miałem poczucia, że to, co czynię, jest bohaterstwem. Uważałem, że spełniam swoją powinność jako obrońca, wobec człowieka, który mi zaufał. W tamtym czasie miałem niewielkie doświadczenie jako adwokat, gdyż ledwo co rozpocząłem praktykę. Mogłem tylko stwierdzić z całą odpowiedzialnością, że adwokatura zdała w stanie wojennym egzamin z przyzwoitości. Jako adwokaci stanowiliśmy ostatnią linię obrony dla oskarżonych, którzy nam ufali, a tego zaufania staraliśmy się nie zawieść.

Adwokatura była też wsparciem dla rodzin aresztowanych, gdyż ludzie nie wiedzieli, co z sobą zrobić, odchodzili od zmysłów, gdy spotykali się z takimi aktami bezprawia. Nie zawsze nawet było wiadomo - kto, kiedy i za co został aresztowany, gdzie przebywa i jakie są możliwości kontaktu z nim.

Czy nie czuł Pan, że wprowadzając stan wojenny władza pokazała, że wszystko jej wolno?

Wprowadzenie stanu wojennego było dokonane po to, żeby pokazać, że władza wszystko może. Opór społeczeństwa, z jakim się władza spotkała, dowodził właśnie czegoś przeciwnego. Tego mianowicie, że nie wszystko można czynić. Podejmowane przez adwokatów obrony były istotną składową tego oporu. Pokazywały, że nawet prawo pomyślane jako zbiór przepisów niezwykle dogodnych do skazywania ludzi, często w zasadzie za nic, jest niewystarczające do uwięzienia strajkujących. Co do mnie, uważałem wtedy, że jeśli będę się bał tych przepisów, które pozwalały na skazywanie co najmniej na 3 lata więzienia, to nie będę mógł w sposób odpowiedzialny i kompetentny być obrońcą w sprawie. Oskarżeni i obrońcy mieli przeciwko sobie prawo i tych, którzy je stanowili, ale za to mieli za sobą wszystkich pozostałych.

Żądano takich kar więzienia za strajki i ogłaszanie komunikatów przez radiowęzeł?

Teraz, po ponad 35 latach od wprowadzenia stanu wojennego, łatwo nam o nim rozmawiać, gdyż nie czujemy już tamtej napiętej atmosfery, a poza tym wiemy, jak to wszystko się skończyło. Wtedy w zasadzie nic nie było wiadome. Nikt nie wiedział, jaka czeka nas przyszłość, gdyż nikt nie potrafił opisać ówczesnej rzeczywistości.

Gdy podejmowałem się obrony 14 stycznia 1982 r., nie miałem do dyspozycji tekstu ustawy, w którym był zawarty specjalny kodeks karny umożliwiający skazywanie za czyny, które do tej pory były prawnie obojętne. Jak w takim przypadku można było w sposób odpowiedzialny oceniać rzeczy i zdarzenia, oprócz tych, których byliśmy świadkami, gdy nie działały telefony, nie jeździły tramwaje ani taksówki? Tak naprawdę liczyło się każde 5 minut.

Te kary, np. kara śmierci, były jednak tylko na papierze, nikt by ich chyba nie orzekł...
W niektórych przypadkach niestety nie były „tylko na papierze”, lecz były orzekane w rzeczywistości. Obowiązująca wtedy procedura karna pozwalała na stosowanie tymczasowych aresztowań nie przez sąd, lecz przez prokuraturę. Oskarżeni przebywali w aresztach nie tylko przez miesiące, ale przez lata.

Broniłem w sprawie młodego robotnika z Nowej Huty, który protestował przeciwko stanowi wojennemu w ten sposób, że wystrugał prymitywną pieczątkę z gumy, na której umieścił napis „płatne zbóje pachołki Rosji”. Ujęto go w centrum Nowej Huty, niedaleko pomnika Włodzimierza Lenina, gdy przybijał te pieczątki na rozwieszonych plakatach informujących o wprowadzeniu stanu wojennego. Do czasu rozprawy przebywał w areszcie około pół roku, a prokurator domagał się kilku lat więzienia za to, że szkalował przewodnią siłę narodu, jaką była Polska Zjednoczona Partia Robotnicza.

W mowie końcowej prokurator, domagający się kary kilku lat więzienia dla robotnika, wywodził, że mimo posiadania przez oskarżonego chorej żony i trojga dzieci, zajmował się on zabronioną działalnością polityczną. Co powinno stanowić dodatkową okoliczność obciążającą. Ja twierdziłem, że zdanie „płatne zbóje pachołki Rosji” może być czytane, interpretowane w ten sposób tylko przez prokuratora. Zapytałem oskarżonego, jaki kraj miał na myśli, na co on odpowiedział, że Rosję carską. Wtedy ja twierdziłem, że nie ma krainy, która jest Rosją carską, gdyż Rosja jest tylko krainą geograficzną, a mamy Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, którego oskarżony nie obraził, bo nie użył takiego słowa. Pozostała jeszcze kwestia pachołka Rosji i tu okazało się, że tym, zdaniem oskarżonego, miał być margrabia Wielopolski znany z powstania styczniowego. Tej argumentacji prokurator nie wytrzymał, uznając to za jawne kpiny z socjalistycznego wymiaru sprawiedliwości. Dodałem, że skróty nazw nie muszą być identyczne z oczekiwaniami urzędu oskarżycielskiego, np. PZPR to Polski Związek Piłki Ręcznej. Sędzia zgodził się z tą argumentacją i uchylił areszt, a w końcu sprawa została umorzona na skutek amnestii.

Bronił Pan też słynnych oskarżonych: Piotra Skrzyneckiego i innych piwniczan.

Piwnica pod Baranami od zawsze miała złą sławę w oczach ówczesnej władzy. Było tylko kwestią czasu, kiedy zostanie oskarżony jej twórca Piotr Skrzynecki i inni piwniczanie. Piwnicy broniliśmy wspólnie, przy czym główną rolę odgrywała mecenas Janina Ruth-Buczyńska, która była nie tylko wybitnym adwokatem, ale także znawcą sztuki i muzą artystów.

Oskarżenia pod adresem Piwnicy były fantazyjne, co - rzecz jasna - nie znaczyło, że piwniczanie nie zostali formalnie oskarżeni. Piotr Skrzynecki został oskarżony za to, że nie opuścił zbiegowiska publicznego mimo wezwania odpowiednich organów, i to w sytuacji, gdy stał zupełnie sam przy wejściu do Pałacu pod Baranami. Podobne doniosłe zarzuty postawiono innym piwniczanom: kompozytorowi Zbigniewowi Preisnerowi i reżyserowi Antoniemu Krauze. Proces toczył się przez wiele miesięcy w Collegium przy ul. Grodzkiej i ostatecznie zakończył się uniewinnieniem. Dziś śmiejemy się z tych absurdów, ale wtedy... Chodziło o to, aby to środowisko zastraszyć, a pozostawanie w stanie oskarżenia miało stanowić dostateczną przestrogę.

Wielu klientów w stanie wojennym trafiało też do Pana za pośrednictwem Kościoła.

Kościół w tamtym czasie, zwłaszcza młodzi księża, nie pozostawali bierni. Pewnego dnia zadzwonił do mnie, wówczas nieznany mi osobiście, ks. Józef Życiński, młody naukowiec z Papieskiego Wydziału Teologii w Krakowie. Zapytał, czy podejmę się obrony studenta, który wpadł z „bibułą”. Tak zaczęła się nasza znajomość. Spraw takich jak ta było wiele, ludzie ufali Kościołowi, a przedstawiciele Kościoła zwracali się w tych sprawach do mnie i nie tylko do mnie, gdyż w Krakowie sprawy takie prowadzili także inni adwokaci, że wystarczy wymienić wspomnianą już Janinę Ruth-Buczyńską, Kazimierza Ostrowskiego, Mariana Sadowskiego, Stefana Kosińskiego, Andrzeja Buczkowskiego, Krzysztofa Bachmińskiego, Stanisława Soleckiego. Sprawy miały nie tylko charakter karny, lecz dotyczyły także prawa pracy, gdyż z zakładów byli wyrzucani ludzie, którzy byli działaczami Solidarności.

Bronił Pan także księży?

Osobiście z takimi procesami się nie zetknąłem, co nie znaczy, że władza ludowa przestała się interesować Kościołem, jako instytucją i księżmi. Robiono to tylko inaczej niż w czasach stalinowskich, gdyż uznano, że otwarte wystąpienie przeciwko Kościołowi nie posłuży władzy. Było inaczej - w stanie wojennym dopuszczano się mordów na kapłanach.

Bał się Pan?

Bycie obrońcą w stanie wojennym wymagało przełamywania stanów lękowych, gdyż ci, których broniliśmy, byli w gorszym położeniu niż my i to oni wymagali wsparcia i otuchy, którą staraliśmy się im dawać. To sytuacje, które od każdego wymagają odwagi. Ze swej strony uważam, że adwokatura zdała w stanie wojennym egzamin z tego, do czego została powołana. Avocare znaczy wołanie o pomoc. My na to wołanie staraliśmy się odpowiedzieć.

***

Dekret Rady Państwa o postępowaniach szczególnych w sprawach o przestępstwa i wykroczenia w czasie obowiązywania stanu wojennego wprowadził na czas stanu wojennego postępowanie doraźne przed sądami wojskowymi i powszechnymi. Najniższa przewidziana w tym postępowaniu kara zasadnicza wynosiła 3 lata pozbawienia wolności. Oprócz niej w trybie doraźnym przewidziana była kara dodatkowa - pozbawienia praw publicznych. Sąd mógłtakże orzec konfiskatę mienia w części lub całości, a także podać wyrok do wiadomości publicznej. Równocześnie wprowadzono postępowanie przyspieszone z karą pozbawienia wolności do 2 lat i grzywną do 100 000 zł. Wprowadzono także tryb doraźny, który nakładał na sądy obowiązek rozpoznania sprawy w terminie 5 dni od daty złożenia aktu oskarżenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Mec. Kłys: Broniliśmy ludzi przed okrutnym prawem - Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl