Kaci z rzeszowskiego zamku. Zabijali po "bolszewicku"

Cezary Kassak
W czasach stalinowskich egzekucje odbywały się przeważnie na zamku w Rzeszowie, który wtedy spełniał funkcję więzienia. - Ludzie, którzy wykonywali zawód kata, dla mnie też byli, w pewnym sensie, ofiarami tamtego systemu - uważa historyk Dariusz Fudali (na zdj. w pomieszczeniach zamku).
W czasach stalinowskich egzekucje odbywały się przeważnie na zamku w Rzeszowie, który wtedy spełniał funkcję więzienia. - Ludzie, którzy wykonywali zawód kata, dla mnie też byli, w pewnym sensie, ofiarami tamtego systemu - uważa historyk Dariusz Fudali (na zdj. w pomieszczeniach zamku). Krzysztof Łokaj
Realizując wolę władzy, odbierali życie przestępcom, ale bardzo często- przeciwnikom politycznym. Kim byli ludzie, którzy w okresie stalinowskim wykonywali w Rzeszowie pracę kata?

Najbardziej znani polscy kaci okresu stalinowskiego to Piotr Śmietański (zastrzelił m.in. rotmistrza Witolda Pileckiego) i Aleksander Drej (z jego ręki zginął choćby Łukasz Ciepliński). Obaj byli funkcjonariuszami UB w Warszawie, a wyroki śmierci wykonywali na ogół w pomieszczeniach więzienia na Mokotowie.

W ówczesnym województwie rzeszowskim egzekucje odbywały się przeważnie na zamku w Rzeszowie (zamek wtedy spełniał funkcję więzienia). Skazańców zabijano „po bolszewicku” - strzałem w tył głowy. Wykorzystywano również szubienicę.

Historyk Dariusz Fudali, autor pracy doktorskiej poświęconej więziennictwu na Rzeszowszczyźnie w latach 1944-1956, zapoznał się z aktami personalnymi osób z naszego regionu, które we wspomnianym okresie wykonywały obowiązki kata.

- Ci ludzie mieli szereg cech wspólnych - zauważa Dariusz Fudali. - To byli młodzi mężczyźni, w przedziale 20-30 lat, generalnie stanu wolnego. Byli najwyżej po siedmiu klasach szkoły powszechnej, pochodzili ze wsi i „na urząd” trafili z tzw. awansu społecznego. Deklarowali narodowość polską. Należeli do Polskiej Partii Robotniczej, a później PZPR.

Osoba pracująca jako egzekutor musiała mieć określone predyspozycje osobowościowe.

- Na pewno nie każdy, komu tę „robotę” proponowano, zgodził się ją przyjąć. Do zabijania trzeba było mieć „zacięcie” - podkreśla Dariusz Fudali.

Pazerny egzekutor

Można założyć, że w Rzeszowie najwięcej wyroków śmierci na ludziach skazanych przez komunistyczne sądy tuż po II wojnie wykonał Bronisław K., funkcjonariusz Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie. - W „branży”, z pewnością, grał pierwsze skrzypce - stwierdza Fudali.

28 października 1946 roku Bronisław K. powiesił Jana Huczka, członka Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”. 30 września 1948 roku zastrzelił działacza jarosław- skiego WiN-u Jana Prędkiewicza. Lista bojowników niepodległościowej konspiracji, którzy zginęli z ręki Bronisława K., jest zdecydowanie dłuższa.

Do pracy w rzeszowskim WUBP został on przyjęty w 1945 roku. W początkowym okresie służby deklarował wyznanie rzymskokatolickie. Z czasem najwyraźniej stracił wiarę w Boga, bo podawał, że jest bezwyznaniowcem. Należał do Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej.

- Miał opinię zachłannego na pieniądze - opowiada dr Fudali. - Kiedyś informator „Żbik” - tu trzeba nadmienić, że pracownicy więziennictwa mieli wśród osób odsiadujących karę więzienia swoich ludzi, informujących ich o nastrojach panujących w celach - donosił, iż - cytuję - „więzień Kocyłowski Mieczysław po przyjściu na celę 28 zaczął opowiadać, że słyszał od strażnika Proboli Stanisława, że miało być powieszonych 45 Ukraińców. Katem miał być Bronek, lecz ten zażądał za powieszenie 104 tysięcy złotych. Nie zgodzono się z jego propozycją i owych 45 Ukraińców zabrali żołnierze i gdzieś wywieźli”.

W Koszalinie też uśmiercał

Fama o działalności K. rozeszła się, tak że ten zaczął się bać o swoje bezpieczeństwo i poprosił o przeniesienie do Koszalina. W 1950 r. pisał do szefa WUBP: „(…) jestem już 5 lat zatrudniony w organach bezpieczeństwa i to wyłącznie w WUBP w Rzeszowie, a ponieważ praca ma jest tak specyficzna, przy której to wykonywaniu w dalszym ciągu na terenie tutejszego województwa mogłaby ulec dekonspiracji (…), proszę o przeniesienie”.

Naczalstwo przychyliło się do wniosku - Bronisław K. dostał przydział „do dyspozycji szefa WUBP w Koszalinie”. - Sformułowanie, że ktoś pozostaje „do dyspozycji szefa WUBP”, zwykle oznaczało, iż ten ktoś pracuje jako kat - tłumaczy Fudali.

W Koszalinie K. szybko awansował, został naczelnikiem aresztu. Nadużywał jednak alkoholu i pod koniec 1954 r. zwolniono go ze służby. Dariusz Fudali ustalił też, że na początku lat 70. K. starał się o rentę z tytułu pracy w organach bezpieczeństwa.

- Bez żenady twierdził, że zasługuje na to świadczenie, ponieważ w przeszłości wykonywał - jak to ujął - „pracę specjalną” - mówi historyk. - Gdy wnioskował o rentę, mieszkał w Szczecinie. Jak dalej potoczyło się jego życie, nie wiadomo.

Pobił oficera garnizonu

„Pracą specjalną” często parał się też Sylwester B. W bezpiece najpierw był wartownikiem plutonu ochrony (zresztą ten pluton stanowił swoistą wylęgarnię katów).

„(…) okazuje wielkie zainteresowanie do każdej pracy (pisownia oryginalna - dop. red.). Uświadomiony politycznie w myśl idei Demokratycznej Polski” - pisał o B. dowódca plutonu ochrony WUBP Stanisław D.

B. piął się w służbowej hierarchii, ale zwichnął sobie karierę, m.in. przez picie.

Fudali: „We wrześniu 1947 roku wyjeżdżał służbowo do Krakowa. Zanim dotarł na dworzec w Rzeszowie, upił się w restauracji przy ul. Kościuszki. Na dworcu chciał go wylegitymować oficer inspekcyjny garnizonu rzeszowskiego. B. odmówił okazania dokumentów, po czym razem z oficerem udał się na posterunek milicji. Tam zaatakował tego oficera, uderzył go w twarz”.

Ludziom takim jak Sylwester B. przełożeni dużo wybaczali. W końcu jednak przestali przymykać oczy na jego wybryki. Szczególnie że kartotekę zabrudził sobie nie tylko pijackimi ekscesami. Zarzucano mu też brak rzetelności i staranności w czasie, kiedy był naczelnikiem aresztu wewnętrznego WUBP. W listopadzie 1949 roku, po pięciu latach, został wydalony ze służby.

Najpierw kat, potem więzień

Ciągoty do wysokoprocentowych trunków miał też inny rzeszowski kat - Zygmunt K. Na zabawie andrzejkowej, będąc pod wpływem „wody ognistej”, strzelił do porządkowego i ciężko go zranił. Wcześniej i jemu różne wyskoki uchodziły płazem, ale wspomniany incydent był na tyle poważny, że tym razem Zygmunt K. nie mógł liczyć na nadmierną pobłażliwość. Został skazany na półtora roku więzienia i osadzony na zamku.

- Potwierdziło się, że najbardziej niesamowite scenariusze pisze samo życie - stwierdza Fudali. - Nie dość, że Zygmunt K. trafił za kratki, to w celi zdemaskowano go jako kata. Stało się tak prawdopodobnie dlatego, że więźniowie, wykorzystywani do pomocy przy pracach biurowych, przypadkiem natknęli się na protokoły z egzekucji. Widniał na nich podpis Zygmunta K.

Były egzekutor wpadł w popłoch. W trudnej sytuacji pomocną dłoń wyciągnął do niego kierownik tzw. działu specjalnego (ów dział zajmował się inwigilacją zarówno więźniów, jak i funkcjonariuszy), który postanowił przenieść Zygmunta K. do innej celi. Najpewniej takiej, w której osadzeni nic o jego specyficznej profesji nie wiedzieli.

Warto dodać, że Zygmunt K. w trakcie odsiadki był konfidentem. Kontynuował więc swój związek z ubecją.

W mrocznych czasach stalinizmu wyroki śmierci w więzieniu na zamku wykonywali jeszcze między innymi Władysław K., Władysław N., Jan B. i wspomniany już Stanisław D. Tego ostatniego - ciekawostka - przyłapano na rzekomo wrogim stosunku do ZSRR oraz do idei uspółdzielczenia wsi, za co został zwolniony ze służby.

Myśleli, że tak trzeba

W latach 1944-56 na Rzeszowszczyźnie wydano w sumie ok. 400 wyroków śmierci. W skali kraju były ich tysiące. Po latach, w demokratycznej Polsce, niejeden z tych wyroków uznano za nieważny.

- Nie chcę usprawiedliwiać ludzi, którzy pracowali jako kaci, ale dla mnie oni też byli ofiarami tamtego systemu - uważa Dariusz Fudali. - W tym sensie, że dali sobie wtłoczyć do głów pewną wiedzę - czy raczej sposób myślenia. Zapewne sądzili, że to, co robią, jest słuszne i potrzebne. I że ten, którego mają pozbawić życia, faktycznie jest zasługującym na śmierć bandytą.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Kaci z rzeszowskiego zamku. Zabijali po "bolszewicku" - Nowiny

Wróć na i.pl Portal i.pl