Co się stało z naszą klasą, czyli przypadki ludzi Lecha Kaczyńskiego

Anita Czupryn
Paweł Kowal, Elżbieta Jakubiak i Paweł Poncyliusz
Paweł Kowal, Elżbieta Jakubiak i Paweł Poncyliusz Andrzej Banas / Polskapresse
Byli najbliższym otoczeniem prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ale po katastrofie smoleńskiej, a potem przegranej kampanii wyborczej PiS odeszli z partii. Kim są dzisiaj, co robią byli pracownicy Kancelarii i „muzealnicy”?

Historia ludzi związanych w prezydentem Lechem Kaczyńskim jawi się dziś trochę jak opowieść z piosenki śpiewanej przez Jacka Kaczmarskiego pt. „Nasza klasa” - dziś każdy sobie żywot skrobie. W 2010 roku, po tym, jak opuszczali PiS, media lekko ironicznie pisały o nich: „Sieroty po Lechu Kaczyńskim”, co zresztą nie było pozbawione elementów prawdy. Tylko, że nie była to jednolita grupa, w jej wnętrzu również były frakcje. W tej grupie byli i „muzealnicy, jak nazywano grupę polityków tworzących Muzeum Powstania Warszawskiego, i osoby pracujące w Kancelarii Prezydenta. Mowa o m. in. Janie Ołdakowskim, Pawle Kowalu, Elżbiecie Jakubiak, Marku Cichockim, Lenie Dąbkowskiej-Cichockiej, Dariuszu Gawinie. Z osobnej frakcji pochodził Paweł Poncyljusz, który dziś pytany o tamte czasy, śmieje się mówiąc: -Jakim ja tam byłem człowiekiem Lecha Kaczyńskiego! Prawdą jest, że współpracowałem z muzealnikami.

Osobną bajką, można rzec był Michał Kamiński, rzecznik prezydenta Kaczyńskiego, czy Małgorzata Bochenek - w Pałacu Prezydenckim oko i ucho Lecha Kaczyńskiego, ale z PiS już nie związana. Podobno, po katastrofie smoleńskiej Jarosław Kaczyński nie chciał jej nawet przyjąć na rozmowę, uważając, że to ona była przyczyną konfliktów na prezydenckim dworze.

Wówczas też głośno było i o tym, że odchodząc z partii Jarosława Kaczyńskiego, nadal czuli się spadkobiercami dziedzictwa jego brata bliźniaka i w dużej mierze to dziedzictwo ze sobą zabierają. Zresztą, uważali wówczas, że gdyby żył Lech Kaczyński, nic takiego nigdy by się nie wydarzyło. Choć przecież nie od dziś wiadomo, że członkowie partii PiS a bliscy współpracownicy Lecha Kaczyńskiego, to były zupełnie odrębne rzeczywistości. Ludzie Lecha Kaczyńskiego czuli, że w PiS mają nad sobą niejako ochronny parasol prezydenta. Gdy go zabrakło, tym bardziej czuli się w partii wyalienowani.

Dla większości z nich początek współpracy z Lechem Kaczyńskim datuje się w czasie, gdy był on prezydentem Warszawy. Ekipę sprawdzonych ludzi zabrał następnie do Pałacu Prezydenckiego.

Kiedy po wyborczej porażce w 2010 roku w PiS doszło do rozłamu i część polityków ze Zbigniewem Ziobrą na czele odeszła zakładając Solidarną Polskę, nic jeszcze nie wskazywało na to, że ludzie Lecha Kaczyńskiego też z partii odejdą. Sygnałem był moment, kiedy Jarosław Kaczyński zawiesił w partii Elżbietę Jakubiak.

Prawdę mówiąc prezes PiS nieszczególne miał zdanie o szefowej Gabinetu Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ujawnił to zresztą później w książce „Polska naszych marzeń”, pisząc, że jako zasłużona w ratuszu, przeszła do pałacu, ale zaczął się kłopot, bo chciała być w pałacu królową. Prezes PiS nie mógł darować, że to ona doprowadziła, aby Lech Kaczyński pierwszego wywiadu udzielił Jackowi Żakowskiemu. No, ale kiedy w jego rządzie była ministrem sportu - też chyba trochę uległ jej czarowi, przyznając jej ochronę BOR.

Elżbieta Jakubiak dla wielu jawiła się wówczas jako osoba o dwóch twarzach: z jednej strony miła, bezpośrednia, otwarta. Z drugiej: mistrzyni intryg i zakulisowych rozrywek, bezwzględna, w czasach, gdy była szefową gabinetu Lecha Kaczyńskiego, zazdrośnie strzegła dostępu do niego. I miała wówczas wielką władzę. Ale znała się na robocie. Docenił to Jan Ołdakowski, gdy współpracowała z nim przy powstawaniu Muzeum Powstania Warszawskiego: umiała organizować pracę, budować zespoły ekspertów.

Kiedy w końcu Jarosław Kaczyński postanowił ją z partii wyrzucić, koledzy, w tym Jan Ołdakowski osobiście ujęli się za nią. Wtedy to, jak przedstawiały media, miały paść ostre słowa ze strony prezesa PiS, że nie zamierza być ich ojcem, jak był nim Lech Kaczyński. Wyrzuca Jakubiak, a za nią odchodzi reszta. Dziś wielu z nich patrzy na tamte wydarzenia zupełnie inaczej i - pewnie - jak mówią, inaczej by postąpili. To znaczy - wcale by za Elżbietą Jakubiak nie poszli.
Ale nie wszyscy opuszczają Jarosława Kaczyńskiego. Wśród byłych współpracowników Lecha Kaczyńskiego w PiS zostali prócz Anny Fotygi, również Maciej Łopiński, Jacek Sasin, no i Andrzej Duda, który, z perspektywy czasu, jak widać, osiągnął największą pozycję polityczną. I w gruncie rzeczy, jak słyszę, aż tak mocno związany z prezydentem Lechem Kaczyńskim nie był. To Arkadiusz Mularczyk namówił go do współpracy z PiS w 2005 roku. Duda prawniczo miał obrabiać projekt ustawy lustracyjnej. A potem Mularczyk polecił Dudę Ziobrze, a po przegranych przez PiS wyborach w 2007 roku, już jako sprawdzony prawnik trafił do Kancelarii Lecha Kaczyńskiego. I wtedy Andrzej Duda słyszy słowa od prezydenta, które bierze do serca: „Mógłbyś być moim synem”. Analizuje pod kątem prawnym i zgodności z konstytucją ustaw, które trafiały do podpisania na biurko Prezydenta. Zajmuje się tworzeniem tzw. ustaw prezydenckich. Ale też od kuchni poznaje wielką politykę i mechanizmy rządzenia państwem.

Ale po katastrofie smoleńskiej, kiedy w PiS następuje jesienny rozłam, Duda odmawia Ziobrze wyjścia z partii.

- Już wtedy ujawnił się jego pragmatyzm - ocenia go inny współpracownik Lecha Kaczyńskiego, dziś poza polityką.

W tamtym gorącym czasie, jesienią 2010 roku pojawiają się na stronach Teologii Politycznej znamienne teksty traktowane niemal jak manifesty - jeden Dariusza Gawina, a drugi Marka Cichockiego. O tym, że rodzi się właśnie nowe oblicze centroprawicowej formacji, że zarówno Paweł Kowal jak i Elżbieta Jakubiak, jako ci z pierwszej ligi polskiej polityki niosą ważne atuty, nie tylko doświadczenie w rządzie, Kancelarii Prezydenta, ale też rozpoznawalność i popularność, a dla nowo tworzącej się formacji Polska Jest Najważniejsza są one niebagatelne. Marek Cichocki pisał: „Jako środowisko „muzealników” czujemy się przede wszystkim lojalni wobec politycznej spuścizny nieżyjącego prezydenta”.

Co z tej spuścizny zostało? Szybko okazało się, że niewiele, a dziś jeszcze mniej, a paradoksalnie, oficjalnie mówi o niej teraz prezydent Andrzej Duda, a nie ci, którym zarzucano nawet, że chcą zawłaszczyć pamięć po prezydencie Lechu Kaczyńskim. Formacja Polska Jest najważniejsza zniknęła, zresztą, jak opowiadał mi raz jeden z polityków, którzy tę formację tworzyli, w rzeczywistości cześć z nich czekało na propozycję z Platformy. No i do Platformy odeszła Joanna Kluzik-Rostkowska, a Michał Kamiński już wtedy nieformalnie wspierał polityków PO, pomagając im w kampaniach wyborczych.

- Ależ my dziś mamy się niezwykle dobrze - mówi mi jeden z ówczesnych polityków, dziś już formalnie z polityką nie związany. I wylicza: - Jan Ołdakowski nadal jest dyrektorem Muzeum Powstania Warszawskiego i nikt go nie śmie ruszyć, ani Hanna Gronkiewicz-Waltz, ani Prawo i Sprawiedliwość. Ela Jakubiak została bankowcem na pełnej linii (wcześniej, jak opowiadali politycy PiS wylądowała w Zatorach koło Wyszkowa prowadząc agencję jednego z banków).

- Ela też teraz chwali sobie to, co robi. A nawet, jak z nią rozmawiałem, to wyraziła żal, że tak późno odkryła, iż jest jeszcze inna rzeczywistość niż polityka - mówi mi jej partyjny kolega.

W gruncie rzeczy z grupy muzealników Paweł Kowal, pozornie odszedł z polityki, bo przecież jest w niej stale obecny, zapraszany przez dziennikarzy, jako ekspert. - Paweł Kowal wiedzie żywot akademika: jest obecny i w Polskiej Akademii Nauk, i w Centrum Europejskim w Natolinie, gdzie zajmują go ukraińskie sprawy. Pracuje na uniwersytecie, dużo publikuje. i w PAN-ie, w Natolinie, w Europejskim Centrum, ukraińskie rzeczy, na uniwersytecie, dużo publikuje. Lena Cichocka znalazła się w Muzeum Historii Polski, o niej najmniej słyszę, a już o pani Małgorzacie Bochenek to nikt nikt nie wie, gdzie jest i co robi. No, ale ona do naszej frakcji nie nalezała - mówi były polityk.
Losy Michała Kamińskiego też potoczyły się dość nieprawdopodobnie - od faceta, który w 1999 razem z Markiem Jurkiem i Tomaszem Wołkiem odwiedzał osadzonego w areszcie domowym generała Augusto Pinocheta (za co wielokrotnie się kajał, mówiąc, że to błędy młodości), do pierwszego doradcy byłej premier Ewy Kopacz, a w końcu posła Platformy Obywatelskiej.

- Michał to nie jest jednak facet, który teraz będzie się wyżywał w Sejmie - słyszę od innego „muzealnika”. - On się w Sejmie wyżywał 10 czy 15 lat temu, dziś się bardziej przechowuje. Przycupnął i czeka na powrót do Parlamentu Europejskiego. Wiele na to wskazuje, dość przypomnieć jego start, bez powodzenia, do Parlamentu Europejskiego w ostanich wyborach, gdzie startował z Lubelszczyzny. Parlament Europejski to jest dla niego wyzwanie, a nie polityka krajowa, z której dość dawno już wypadł. A że teraz wszedł do Sejmu, to po to, aby podtrzymać swoją polityczną pozycję, a nie, że to go interesuje. I, jak słyszę, jakoś się w Sejmie politycznie nie wyżywa, no i frakcja Ewy Kopacz w Platformie, z którą się związał też, co pokazują ostanie dni znika bezpowrotnie. Zanim się z tego Kamiński otrzepie, zanim się porozumie ze Schetyną, musi minąć trochę czasu - śmieje się rozmówca „Polski”.

Dla bliskich współpracowników prezydenta Lecha Kaczyńskiego, Michał Kamiński zawsze był człowiekiem dworu. - Najlepiej funkcjonuje, kiedy znajduje się w okolicy decydentów. To typowy zapleczowiec, z jednej strony chce nadawać ton, dawać pomysły na narracje, ale z drugiej - zainteresowany jest sprawami międzynarodowymi. Polityka krajowa to dla niego rzecz wtórna. Jeżeli już w niej jest, to traktuje ją jako strefę przejściową. No, ale zawsze potrafi się dogadać z rządzącymi, potrafi być dla nich przydatny, użyteczny i inspirujący - słyszę.

- Jak się Panu teraz żyje? - pytam z kolei Pawła Poncyljusza. Rozmawiamy telefonicznie. - Ja? W górach siedzę. W Szczyrku jestem, śnieg mam za oknem, narty. Zawodowo schowałem się w biznesie, pracuję dla włoskiej firmy, jest mi dobrze z tym co robię. Nie widzę na razie takich okoliczności, aby do polityki wrócić. Jeśli już się wraca do polityki, to trzeba wiedzieć po co. A kiedy ma się swoje lata wysłużone w polityce, a ja byłem czynownikiem, posłem, który biegał po komisjach, pracował nad ustawami, to teraz czas, aby to doświadczenie z Sejmu i polityki przekuwać na pracę organiczną, zmieniania rzeczywistości wokół siebie w wymiarze gospodarczym. I jakoś minęło te kilka lat poza polityką, a ja nie narzekam. Wyzwań dzisiaj chyba jest więcej w biznesie niż w polityce, przynajmniej ja tak uważam - mówi Paweł Poncyljusz.

Oczywiście byli współpracownicy prezydenta Lecha Kaczyńskiego nie kryją i bez oporów przyznają, że moment, kiedy wszystkie polityczne sznureczki wymknęły im się w pewnym momencie z rąk oznaczało dla nich rzeczywiście twarde lądowanie.

- Owszem, nie było tak, że mięciutko popłynęliśmy, każdy z nas musiał sam szukać sobie swojego miejsca, nic nie zostało nam dane. A przecież innym politykom zdarza się, że miękko lądują w jakimś atrakcyjnym miejscu, stając się depozytariuszami frakcji politycznej w biznesie.

Dziś w biznesie z „muzealników” znaleźli się Elżbieta Jakubiak i Paweł Poncyljusz, ale jak mówi Poncyljusz, sami to sobie znaleźliśmy, wypracowali, przekonali innych, że nie są ludźmi lansu, którzy nic nie potrafią robić. Wydawać by się mogło, że przecież znane twarze, popularni politycy mają z jednej strony łatwiej, aby otwierać nowe drzwi. Tyle, że Poncyljusz skorzystał właśnie ze swoich dobrych kontaktów, prosząc znajomych o pomoc w znalezieniu dobrej posady. Dziś jego znana twarz przyciąga do inwestycji finansowych klientów z wielomilionowymi sumami na koncie. - Jeśli ma Pani jakieś 40-50 milionów złotych, to może mówić z Poncyljuszem o inwestycjach - zaśmiał się raz w rozmowie jego kolega z partii, aby unaocznić rzeczywiście wielkie pieniądze, z jakimi ma do czynienia teraz Poncyljusz.
- Jakoś sobie radzę - skromnie dopowiada Paweł Poncyljusz. - Jak ktoś jest pracowity i ma olej w głowie, to się da radę, to kwestia przyjęcia nowej rzeczywistości i znalezienie satysfakcji - śmieje się dalej. I nie ukrywa, że biznes dziś jest dla niego o wiele bardziej satysfakcjonujący niż ostatni czas w polityce, w tamtych latach, gdzie wyzwania były na zasadzie otrzepywania się z zarzutów, podejrzeń, a nie kreowania rzeczywistości.

- To, co różni politykę od biznesu, to fakt, że w biznesie oczekuje się, mówiąc kolokwialnie, dowiezienia tematu. W polityce samo robienie szumu wokół siebie, niezależnie od efektu końcowego, już jest nagradzane. Ale w biznesie robienie szumu nie jest tym, czego się oczekuje. Jeżeli nawet dajemy sobie dziś radę, to wynika bardziej z tego, że mieliśmy kontakty, znaliśmy ludzi, byliśmy kreatywni, że sami te miejsca sobie wymyśliliśmy i się okazało, że za to chcą nam płacić i nas doceniają - dodaje Paweł Poncyliusz.

Elżbieta Jakubiak dochrapała się w jednym ze spółdzielczych banków samodzielnego stanowiska, zajmuje się projektami na styku z współpracą z samorządami.

Ich przyjaźnie przyjaźnie przetrwały, mała dziś grupa „muzealników” wciąż trzyma się blisko, są dobrze poinformowani, co u kogo słychać. - To nam zostało po 2010 roku, po kampanii, kiedy byliśmy ze sobą najbliżej i to nam zostało - mówi jeden z nich. Ale o dziedzictwie Lecha Kaczyńskiego już ani słowa. Niektórzy z nich w ogóle nie chcą dziś słuchać o polityce.

- Jak patrzę na to, co się dzieje dzisiaj, to mnie oczy bola. Z jednej strony nie dziwię się politykom Prawa i Sprawiedliwości, ale w tym, co robią estetyki nie ma. Rozumiem jednak, że nie mają wyboru, bo jak odpuszczą, to ich zjedzą. Mają więc straceńczą rolę do odegrania. I okres rewolucji jest potrzebny, choć wielu z dzisiejszych ludzi będących u władzy, będzie miało kłopoty, jak wypadną z rządu. W najlepszym przypadku ich rola skończy się na tym, że zostaną posłami - słyszę. Również i to, jak wieszczą, że Andrzej Duda za 5 lat nie będzie już prezydentem, tylko będzie pracownikiem biura krajowego PiS za taką samą pensję, jaką dziś dostaje.

- Wszystko przez spoleglowość, ale rozumiem, że nie ma wyboru. Jest dość młody, w wieku 48 lat skończy kadencję jako prezydent i gdzie pójdzie do pracy? Pierwsze pół roku pokazuje, że jest bardzo współpracujący z PiS, stąd też jego przyszła kadencja jest pod dużym znakiem zapytania - mówi były poseł z byłej formacji Polska Jest Najważniejsza. Ale przecież w polityce zdarzają się najbardziej nieprawdopodobne scenariusze - oponuję.

- To prawda, nikt przecież Andrzejowi Dudzie nie dawał szans na wygranie wyborów prezydenckich. No, ale jednak zawierucha z Trybunałem Konstytucyjnym bardzo mocno go obciąża, nawet profesor Adam Strzembosz mówił, że to było pójście po bandzie. Ludzie tego nie zapomną, to będzie mu przypominane. Ale że już wcześniej pokazał pragmatyzm, to i taki zostanie. Pragmatyczny. Może czeka, aż Jarosław Kaczyński odpuści i on z Joachimem Brudzińskim i Beatą Szydło poprowadzą PiS? - zastanawia się były polityk.

Choć niektórzy z bliskich ludzi Lecha Kaczyńskiego zdaja się być pogodzeni z nową rzeczywistością i o powrocie do polityki już nie myślą, to jednak wciąż są w tej grupie osoby, które czekają na polityczną okazję i propozycje. Latem nieoficjalnie mówiło się, że o takim powrocie myśli Elżbieta Jakubiak - miała rozmawiać w tej sprawie z Platformą. Paweł Kowal też przecież nie złożył broni - przeczeka i pewnie za jakiś czas znów go zobaczymy w parlamencie. Ale obraz, jaki się rysuje, wskazuje na jedno - mocna kiedyś grupa ludzi, których łączyła praca, przyjaźń, a przede wszystkim autorytet prezydenta Lecha Kaczyńskiego, dziś istnieje w sporym rozproszeniu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Co się stało z naszą klasą, czyli przypadki ludzi Lecha Kaczyńskiego - Portal i.pl

Wróć na i.pl Portal i.pl