Zdzisław Kręcina: Jestem gościnny, jak każdy góral. 95 proc. alkoholu w swoim życiu wypiłem służbowo

Tomasz Dębek
Tomasz Dębek
Zdzisław Kręcina
Zdzisław Kręcina Bartek Syta
- Jestem wolnym strzelcem na pełnym etacie - mówi o swojej pracy w Piaście Gliwice Zdzisław Kręcina, były sekretarz generalny PZPN. Opowiada nam też o podejściu do żartów na swój temat oraz... epizodzie w roli selekcjonera kadry.

Pamięta Pan, kiedy media nazwały Pana „Rooneyem z Żywca”?
Po treningu kadry w Manchesterze. Przed meczem z Anglią w 2005 roku.

Po tym, co robi Piast w lidze powinniśmy zmienić ten pseudonim na „Alex Ferguson z Gliwic”?
(śmiech) Tego jeszcze nie słyszałem. Ale wyniki drużyny nie są moją zasługą. Sztab szkoleniowy jest bardzo samodzielny. Zarząd w osobie prezesa Adama Sarkowicza panuje nad wszystkim. Ogromną rolę odgrywają też władze miasta, które mają większościowe udziały Piasta i bardzo pomagają w jego funkcjonowaniu. A ja jestem człowiekiem, dzięki któremu klub i piłkarze nie mają problemów organizacyjnych, mogą skupić się wyłącznie na grze. Wykorzystuję doświadczenie z przeszłości, staram się je przenosić na grunt klubowy. Prezes i rada nadzorcza wprowadzili zmiany w funkcjonowaniu drużyny, doszedł do tego niezły wynik sportowy. Wszystko spięło się w ładną całość. Bardzo cieszę się że zbiegło się to z moją pracą.

Był Pan dyrektorem generalnym, później objął posadę doradcy prezesa i rady nadzorczej. Na czym polegają Pana obowiązki w Piaście?
Doszliśmy do wniosku, że codzienna praca w klubie nieco ogranicza moje pole działania. Poza gabinetem lepiej mogę wykorzystać swoje obycie w środowisku. Na przykład udało mi się pozyskać sponsora strategicznego, firmę E-Toto. Jestem wolnym strzelcem na pełnym etacie. Załatwiam różne sprawy, związane z drużyną i też funkcjonowaniem klubu. Reprezentuję interesy Piasta na spotkaniach w całej Polsce, jeżdżę za granicę oglądać piłkarzy. Mam uprawnienia trenera klasy I, trochę też widziałem będąc blisko kadry narodowej, proszę nie myśleć że wybieram się tam na wycieczki. (śmiech) Staram się jak mogę by pomóc Piastowi w osiągnięciu założonego przed sezonem celu. Czyli jak najlepszemu wynikowi w lidze.

W czym tkwi tajemnica sukcesu Piasta? Przed startem ligi w drużynie było mnóstwo zmian kadrowych, odeszli m.in. Kamil Wilczek i Konstantin Wasiljew. Wiosną trener Radoslav Latal też raczej nikomu nie zaimponował. A tę zimę spędzicie jako lider Ekstraklasy.
W historii futbolu jest wiele przypadków sukcesów drużyn z małych ośrodków czy, łagodnie mówiąc, niezbyt bogatych. Kiedy sprawy klubu są prowadzone z głową, wszystko się zazębia, a na piłkarzach nie wywiera się presji konkretnego wyniku, można osiągnąć naprawdę wiele. Jestem w Piaście od marca 2014 roku. Przez dwa sezony broniliśmy się przed spadkiem. Dla każdego to trudne chwile. Założyliśmy sobie, że w tym sezonie chcemy ich uniknąć. Od początku mobilizacja była na najwyższym poziomie - od osób odpowiedzialnych za murawę i sprzęt, przez sztab trenerski i piłkarzy po prezesa z radą nadzorczą oraz władze miasta. Współpraca lokalnego samorządu z klubem jest naprawdę fantastyczna. Przedstawiciele miasta nie uzurpują sobie prawa do ostatecznego głosu w żadnej sprawie. Często samorząd przekazuje klubowi środki, ale w zamian chce mieć niemal całkowitą kontrolę. Nie tylko nad finansami, ale i w kwestiach sportowych. U nas układ jest bardzo czytelny. Prezes w porozumieniu z trzyosobową radą nadzorczą decydują o wszystkim, co dzieje się w klubie.

Przed sezonem przekonywał Pan, że trzy śląskie kluby będą w czołowej ósemce, a jeden powalczy o puchary. Nie chciał Pan jednak ujawnić, który.
Jestem w specyficznej sytuacji. Teraz pracuję w Piaście, całe życie byłem jednak neutralny. Jeśli była taka potrzeba, pomagałem każdemu klubowi. Dziś również życzę im sukcesów. Co do moich przewidywań, to chyba możemy założyć że Piast i Ruch w grupie mistrzowskiej zagrają. Przed sezonem odpowiadałem też na pytanie, ile jeszcze chcę pracować w Gliwicach. Odpowiedź mogła naprowadzić wszystkich na to, że najwyżej stawiałem akcje Piasta. (śmiech)

Powiedział Pan, że odejdzie, kiedy Piast awansuje do Ligi Mistrzów. Myśli Pan, że to realne?
Kiedy opublikowano tę wypowiedź, wszyscy pukali się w głowy i twierdzili, że Kręcina już naprawdę zgłupiał. A ja byłem na każdym treningu i widziałem możliwości tych chłopaków. Wilczkowi też przepowiedziałem koronę króla strzelców i grę w kadrze, chociaż na początku wszyscy się z tego śmiali. Tak czy inaczej w drużynie nastąpiło przewartościowanie psychologiczne. Chłopcy uwierzyli w to, że skoro mogą wygrywać pojedyncze mecze z Legią i Lechem, są w stanie ogrywać ich przez cały sezon. W naszej lidze jest sporo pracy mentalnej do wykonania. Stąd wiele goli w końcówkach spotkań. Nie mamy mentalności Niemców, którzy przy 7:1 dalej chcą wdeptać rywala w ziemię. Nasi piłkarze przy prowadzeniu zaczynają się bawić, kalkulować siły.
Polski klub nie grał jednak w LM od 20 lat...
Rok temu zaryzykowałem stwierdzenie, że jeśli w ciągu najbliższej dekady polski klub awansuje do Ligi Mistrzów, będzie to zwykły przypadek. Realia są takie, że nie mamy zespołu na miarę tych rozgrywek. Legia przegrała 2:5 z rezerwami Napoli, to była różnica klas. Możliwe jest jednak stworzenie mocnego zespołu bez gwiazd. Popatrzmy na BATE Borysów. Wszystko jest tam świetnie poukładane, a drużyna regularnie gra w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Są trochę bogatsi od Piasta, ale bez rewelacji. Kibicuję im, pracuje tam mój kolega, były sekretarz generalny Białoruskiego Związku Piłki Nożnej.

W Piaście jest wielu młodych polskich piłkarzy, generalizując możemy jednak powiedzieć, że klub obrał czesko-słowacki kierunek...
W pewnym momencie w Piaście postawiono na kierunek hiszpański. W drużynie grało wielu latynoskich piłkarzy, objął ją Angel Perez Garcia. Na początku fajnie to wyglądało. W końcu przyszedł jednak kryzys. Trzeba było dokonać zmiany, postawiliśmy na trenera Latala. Od jesieni obraliśmy więc kierunek zgodny z jego osobą. Nie wszyscy kibice zdają sobie z tego sprawę, ale możliwość sprawnego komunikowania się trenera z zawodnikami to podstawa sukcesu. Może w wielkich klubach korzystają z tłumacza, ale tam rola trenera jest o wiele mniejsza. Pracując ze słabszym zawodnikiem trener musi umieć wejść w jego duszę w ciągu chwili. U nas udało się stworzyć doskonale rozumiejący się kolektyw. Czeski nie jest odległy od polskiego. Badia i Hebert poznali nasz język na tyle dobrze, że nie mają problemów ze zrozumieniem wskazówek na boisku. Mieszanka narodowości w szatni fajnie się zazębia. Nie zapominamy też o naszych chłopakach, w większości wypatrzonych w niższych ligach. Każdy wie, jaka to wielka szansa. Wielu z tych zawodników w innych klubach Ekstraklasy grzałoby ławę. Chcą udowodnić, że nie są tacy najgorsi. Jesteśmy liderem, ale to nie oznacza, że na koniec sezonu będzie tak samo. Czasem o zwycięstwach decydują tak drobne rzeczy, że są naprawdę nie do przewidzenia. Póki co cieszymy się tym, co jest. W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku możemy udać się na urlopy.

Odbiegając od Piasta - nie ukrywa Pan, że chce startować w wyborach na prezesa śląskiego ZPN.
Pomyślałem sobie, że będzie to podsumowanie tego, co robiłem przez całe życie. No i powrót do korzeni, w Katowicach spędziłem 11 lat. Wróciłem na Śląsk dzięki Piastowi, żałuję tylko że tak późno. Wywodzę się z Żywca, gdzie znam każdy skrawek boisk klubów z niższych lig. Na szczeblu reprezentacyjnym zasmakowałem wielkich imprez na najpiękniejszych stadionach. Brakowało mi natomiast pracy w Ekstraklasie. Dzięki Piastowi mogę powiedzieć o sobie, że byłem na każdym szczeblu polskiej i światowej piłki. Gdyby udało się przenieść moje doświadczenia na grunt śląskiego futbolu, byłoby bardzo sympatycznie. W naszej piłce klubowej są wielkie rezerwy do zagospodarowania. Dlatego w odpowiednim czasie oficjalnie zgłoszę akces w wyborach.

Kilka razy startował Pan w wyborach, np. na prezesa PZPN, ale bez ambicji ich wygrania. Tak będzie też tym razem?
Najogólniej mówiąc - chcę być we władzach śląskiego ZPN. A związkiem rządzi nie tylko prezes.

Na Śląsku jest Pan synonimem niezależnego eksperta, a w Warszawie kojarzy Pan się z aferami. Na przykład tą z wyproszeniem z samolotu...
Jeśli chodzi o pierwszą część tezy, pomogły mi w tym stosunki interpersonalne z działaczami klubowymi. Mieszkałem w Warszawie, ale zawsze tkwiłem jedną nogą na moim Śląsku. Dzięki temu mam dobry kontakt nie tylko z klubami Ekstraklasy, ale też tymi z niższych lig. A przekaz ogólnopolski... Wiadomo na czym to polega, media zawsze szukają sensacji. Na przykład z tym samolotem - moje chrapanie nie spodobało się jednemu z dziennikarzy regionalnej gazety. Dla świętego spokoju wyszedłem. Każdy reprezentant Polski z „moich” czasów potwierdzi, że ja po prostu zawsze śpię w samolocie. I często chrapię. Kiedyś lecieliśmy z kadrą, a mieliśmy zwyczaj, że oprócz pilota przed startem przemawia też kapitan drużyny. No i przemowa zakończyła się słowami „Panie sekretarzu, dziś nie chrapiemy!”. (śmiech) Co zrobić, o moim chrapaniu wiedzą wszyscy, ludzie PZPN-u, piłkarze i dziennikarze. A najlepiej żona. Wtedy jednak wszyscy myśleli że chrapanie było wymówką.
Jeden z kadrowiczów z „Pana” czasów powiedział kiedyś, że nazwisko Kręcina niesłusznie łączy się z wieloma nieprzyjemnymi zdarzeniami w naszej piłce. A żaden z piłkarzy nigdy nie powiedział o Panu złego słowa.
Doskonale znałem swoją rolę jako sekretarza generalnego. To pracownik etatowy, a nie działacz - działaczem nie byłem w życiu nawet przez dobę. I bierze na klatę wszystko złe, co dzieje się w związku. W sytuacjach kryzysowych tłumaczyłem się za wszystkich. Moje dwie i pół kadencji to ciągła walka z kuratorami, urzędami, kontrolami i nie wiadomo kim jeszcze. Byłem zawsze na pierwszej linii ognia. I utarło się, że wszystko, co złe w piłce, to przez Kręcinę.

Widziałby Pan dla siebie miejsce w „nowym” PZPN Zbigniewa Bońka?
O tym nawet nie ma co myśleć. Ale mając 60 lat wkraczam w wiek wymagany od szefów wojewódzkich związków. (śmiech) Niektórzy mówią na nich „leśne dziadki”, lecz to akurat niezbyt trafne. Proszę się przejechać na kongres FIFA i zobaczyć, ile lat mają działacze innych federacji. Polska delegacja jest jedną z najmłodszych. Powód jest prosty - tam ludzie zaczynają działać w piłce już po tym, jak spełnią się zawodowo. Realizują pasję na starość. A znam kraje, w których trzeba namawiać ludzi na to, żeby zostali prezesami federacji. U nas wciąż jednak myśli się, że to łatwy kawałek chleba.

Pokusi się Pan o ocenę rządów Bońka?
Można tylko pozazdrościć Zbyszkowi, że działa w zupełnie innych realiach. My nie mieliśmy gdzie zorganizować finału Pucharu Polski. Trudno było zrobić jakikolwiek mecz, policja miała wymagania, których ówczesne stadiony nie spełniały. Trzeba urodzić się w czepku, żeby objąć władzę w PZPN, kiedy wszystko zostało wyczyszczone, związek opuścili kuratorzy, a kontrole niczego nie wykryły. Zupełnie czysta karta, można rządzić. Nie wiem, czy Zbyszek byłby zadowolony, gdyby przyszło mu to jedną lub dwie kadencje wcześniej. Trafił idealnie, ale mu nie zazdroszczę. Zawsze twierdziłem, że powinien zostać prezesem i sprawdzić się w tej roli. Janusz Wójcik miał tak z pracą selekcjonera, na własnej skórze musiał przekonać się, że to nie takie łatwe. Zbyszkowi na ławce kadry poszło trochę gorzej, ale w wyczyszczonym związku czuje się chyba całkiem dobrze.

Poza wynikami kadry i świetnym PR-em ekipy Bońka coś się zmieniło?
Zawsze byłem zdania, że w przypadku PZPN zatrudnianie firm PR nie ma sensu. Kiedyś powiedziałem, że kucharz przykrywa swoje błędy sosem, lekarz ziemią, a PZPN wynikami. Po tylu latach mogę stwierdzić, że federację ocenia się tylko przez pryzmat wyników. Jeśli są, ocieplanie wizerunku nie jest potrzebne. Jeśli nie ma, nic nie pomoże, bo media i tak wszystkich zmiotą. Tu też Zbyszkowi nie zabrakło szczęścia, teraz na Euro jedzie praktycznie pół Europy.

Nie uważa Pan jednak, że wcześniej mocno zaniedbano działania wizerunkowe związku? Tamtego PZPN po prostu nie dało się lubić.
Jeden z czołowych analityków ekonomicznych powiedział mi kiedyś, żebym nie martwił się kolejnym kuratorem w związku. Bo władzy wcale nie chodzi o jakieś pieniądze, tylko o dwa procent w sondażach. Faktycznie, kurator szukał nie wiadomo czego. U nas nikt nigdy niczego nie znalazł. A źle kończyli ministrowie, którzy oskarżali nas o korupcję. Byliśmy w takiej sytuacji, stale nękani. Bo komuś nie podobała się twarz Mariana Dziurowicza, Michała Listkiewicza, a później Grzesia Laty. Trudno wtedy myśleć o działaniach wizerunkowych.

W PZPN korupcji nigdy nie udowodniono, od kilku miesięcy szaleją za to śledczy zajmujący się nieprawidłowościami w FIFA.
Głównymi podejrzeniami są ludzie związani z FIFA, zwłaszcza prezesi z Ameryki Południowej. Tam było wiele nadużyć związanych ze sprzedażą praw telewizyjnych i marketingowych. Przypomina mi to „afery korupcyjne” w PZPN. Złapali kogoś w terenie, związanego z piłką, ale nie pracownika związku. Przekaz w Polskę poszedł jednak taki, że nasza piłka jest zepsuta.
Ale Sepp Blatter jest głównym podejrzanym...
On mógł wiedzieć dużo, ale na pewno nie wszystko. Szkoda, że tak się stało. W piłce trudno o demokrację, a on chciał do niej doprowadzić. Dzięki niemu każdy kontynent otrzymał swoje mistrzostwa świata. Zrobił niesamowicie dużo dla piłki dziecięcej. Wysyłał piłkarskich ambasadorów i organizował kursy trenerskie w każdym zakątku kuli ziemskiej. Niesamowicie wzmocnił pozycję kobiecego futbolu. Zjednał sobie dużą grupę zwolenników, uczestniczyłem w wyborach, które wygrał przez aklamację. Później poprosił o głosowanie, ale świadczyło to tylko o jego klasie. To niebywały strateg i przebiegły - w pozytywnym znaczeniu tego słowa - polityk. Długo będziemy czekać na drugą taką osobowość w FIFA. Z opinią Blattera liczyli się najbardziej wpływowi ludzie świata. Jestem pewien, że gdyby nie wydarzenia z ostatnich miesięcy i zamieszanie wokół jego osoby, za kilka lat zostałby laureatem Pokojowej Nagrody Nobla.

Kto zastąpi Blattera w lutym? Wielu stawiało na Michela Platiniego, ale został zawieszony na osiem lat razem z obecnym szefem FIFA.
W maju udzieliłem wywiadu, w którym mówiłem, że Platini się do tej roli nie nadaje. Wielokrotnie wspólnie uczestniczyliśmy w posiedzeniach różnych komisji UEFA. FIFA potrzebuje dobrego administratora, a pod tym względem Gianni Infantino wyprzedza go o dwie długości. To łebski gość, z klasą, zna kilka języków. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że nie wszędzie jest dobrze odbierany. Moim czarnym koniem jest Jerome Champagne. On już był w FIFA, swego czasu pełnił rolę zastępcy sekretarza generalnego. To były polityk, nie ma jeszcze 60 lat, ma za to wysokie notowania w krajach afrykańskich i południowoamerykańskich. Był doradcą Blattera do spraw rozwiązywania ich kryzysów. I robił to dobrze. Zyskał wtedy duże poważanie tamtejszych federacji. A Afryka może być języczkiem u wagi. Myślę, że Gianni pociągnie za sobą Europę i zgodzi się na rolę sekretarza generalnego FIFA, a prezydentem zostanie Champagne. Inny wynik wyborów będzie oznaczał, że demokracja w futbolu posunęła się za daleko. (śmiech)

Wie Pan, kto jest faworytem tych wyborów dla polskich internautów?
Kto?

Pan.
Na papieża też mnie przymierzali, mogę zostać i prezydentem FIFA. (śmiech)

Jak Pan zapatruje się na te żarty, memy, konta w mediach społecznościowych itd.?
Ja się nie obrażam. Śmieszy mnie tylko, kiedy dziennikarz, który w życiu ze mną nie rozmawiał, pisze o mnie „beton związkowy”. A ja jestem bardzo otwarty na współpracę z młodymi ludźmi. Byłem asystentem na uczelni, moim zdaniem mam znakomite relacje z młodszymi. Widocznie zbyt długo byłem w PZPN. Gdybym przepracował jedną kadencję, nikt by może nawet mnie nie zapamiętał. A tak, wszystko co najgorsze kojarzy się z moją twarzą. Wracając do pytania, kibicuję młodym. Niech się bawią i śmieją, skoro taka jest moda. Mam bardzo duży dystans do siebie. Raz na kilka miesięcy zerkam na moje nieoficjalne konto na Facebooku. Koszulkę ze swoją podobizną też kupiłem. Nie przeszkadza mi to, że ktoś na mnie zarabia. Miło byłoby jednak, gdyby chociaż pięć procent tych pieniędzy przeznaczył na cele charytatywne. Nie mam kontaktu z tą osobą, mogę więc o to tylko zaapelować.

Pytanie od internautów - kto może więcej, Pan czy Aleksander Kwaśniewski?
Ostatnio strasznie rzucili się na prezydenta i picie wódki, chyba o to chodzi? Jestem gościnny, jak każdy góral. Myślę, że 95 procent alkoholu w życiu wypiłem służbowo. Kiedy przyjeżdżają do nas przedstawiciele innych federacji albo wyjeżdżamy my, dochodzi do oficjalnych spotkań, na których podaje się alkohol. Gospodarzem bankietu jest prezes federacji, a organizuje go sekretarz generalny. Pełniąc tę rolę czułem się w obowiązku, by gościom niczego nie brakło. I w wywiadzie dla waszej gazety powiedziałem kiedyś, że jeśli alkohol, to czysta. To tradycyjny polski napój. Na spotkaniach z zagranicznymi działaczami było też piwo, wino. Ale tradycyjnego toastu nie wypadało wznieść niczym innym niż Wyborową. Chyba przez to zaczęto mnie kojarzyć z wódką.
Niektórzy kojarzą Pana też ze stadionowym jedzeniem. W rozmowie z „Piłką Nożną” Michał Listkiewicz zdradził, że razem z Henrykiem Apostelem prowadziliście ranking klubów Ekstraklasy właśnie pod tym względem.
(śmiech) Jeździliśmy z Heniem na mecze kadry, pucharowe i ligowe. Mieliśmy tam VIP-owski catering, ale przyciągał nas zapach smażonych kiełbasek, więc zawsze chodziliśmy na jedzenie dla zwykłych kibiców. Śmiało mogę powiedzieć, że mistrzem Polski w tej klasyfikacji była wtedy Odra Wodzisław. Druga była Polonia Warszawa.

Wciąż prowadzi Pan tę klasyfikację?
Coraz trudniej o kiełbaski z prawdziwego zdarzenia. Ich jakość jest o wiele gorsza, niektórzy gotują je w wodzie, a to nie to samo co smażenie. W Wodzisławiu jedna z masarni wykonywała kiełbaski specjalnie dla klubu, nie trafiały one do sprzedaży hurtowej. Dlatego były nie do pobicia. Mam nadzieję, że Odra kiedyś wróci do Ekstraklasy. A mistrzowskie kiełbaski na jej stadion. (śmiech)

Zaczęliśmy od Rooneya, może na nim skończymy. Żałuje Pan, że nie zrobił kariery jako piłkarz?
W moich czasach wyróżniający się junior miał moment decydujący o przyszłości. Po zakończeniu szkoły średniej trzeba było wybrać, czy chce się iść w stronę kariery sportowej, czy dalej uczyć. Ja grałem w pierwszym zespole Koszarawy Żywiec, zadebiutowałem w wieku 15 lat. W końcu wybrałem jednak AWF, zawsze marzyłem o tym, żeby zostać trenerem. Będąc na studiach wracałem w niedzielę na mecze Koszarawy, nawet dziwiło mnie to, że na mnie stawiają chociaż nie mogę z nimi trenować. Po zakończeniu studiów miałem dyplom trenera II klasy i kolejny wybór - iść do klubu albo zostać na uczelni jako asystent. No i znów minąłem się z piłką. W kolejnych latach mój kontakt z piłką amatorską, ale wyczynową, coraz bardziej malał. Tak to się niestety skończyło.

Zastanawia się Pan, co by było, gdyby kiedyś spróbował trenerki?
Miałem pewien epizod. Po podjęciu pracy w PZPN zrobiłem kurs trenera I klasy. I zostałem selekcjonerem reprezentacji Polski juniorów. Na jeden turniej.

Żartuje Pan?
Skąd. Kadra została zaproszona na Turniej Pokoju w Korei Północnej. To było w maju, miesiącu matur. A wyjechać trzeba było na miesiąc. Rocznikiem kierowali trenerzy Mieczysław Broniszewski i Marek Śledzianowski, ale oni z jakichś powodów nie mogli jechać. Podobnie jak większość zawodników. Prezes Stanisław Nowosielski zadecydował, że w takim razie pojedzie Kręcina. Wyselekcjonowałem grupę zawodników, powiedzmy trzeci, czwarty skład. Nie zdradzę, jak się skończyło. Powiem tylko, że w inauguracyjnym meczu graliśmy z NRD. Na trybunach 60 tysięcy osób, zabrakło tylko Kim Ir Sena. Wygraliśmy 1:0, bramkę zdobył Damian Łukasik z Ruchu Chorzów. W drużynie rywali grał m.in. Dariusz Wosz. A miesiąc później NRD zajęło trzecie miejsce na młodzieżowych mistrzostwach świata.

Rozmawiał Tomasz Dębek
Obserwuj autora artykułu na Twitterze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Zdzisław Kręcina: Jestem gościnny, jak każdy góral. 95 proc. alkoholu w swoim życiu wypiłem służbowo - Portal i.pl

Wróć na i.pl Portal i.pl