Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chłodne kino bez emocji i suspensu. Recenzja filmu "Przebudzenie Mocy"

Henryk Tronowicz
mat. prasowe
Oglądałem serię „Gwiezdnych wojen” od początku ich istnienia (rok 1977), mając już wtedy za sobą kilka tysięcy obejrzanych filmów.

Są filmy zgrzebne, przeznaczone wyłącznie dla wiecznie marudzących krytyków. Są też filmy uznawane za wielkie dzieła, ponieważ młodzież nadała im rangę kultu. Oprócz tego są filmy dozwolone od lat dziesięciu. I oto na ekranach triumfują - przeznaczone głównie dla tej kategorii wieku - „Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy”.

Jest to zapowiadana od dawien dawna wizytówka zasłużonej wytwórni Disneya w gatunku science-fiction. Tylko dlaczego producent z takim uporem podbijał przed premierą bębenka, ukrywając do ostatniej chwili treść filmu?

Jakimi rewelacjami chciał Disney zaskoczyć dziesięciolatków?

Okazało się, że sięgnięto po figiel marketingowy. Po premierze wyszło na jaw, że niestety król jest nagi. Oczywiście nie wykluczam, że młodzieżowa widownia przyjmie tę produkcję z zachwytem. Mnie do zachwytu daleko. Co ma mnie w „Przebudzeniu” porywać? To, że twórcy beztrosko kalkują styl pierworodnego obrazu Lucasa i konstrukcję wcześniejszych części kosmicznej sagi? Można by ostatecznie na to przymknąć oko, gdyby autorzy okazali chociaż odrobinę polotu.

Większość wizualnych sztuczek w tym obrazie to w moim przekonaniu nudnawa ograna sztampa. Zapala mi się jednak czerwona lampka, kiedy widzę przeflancowaną żywcem z oryginału Lucasa kantynę z Mos Eisley. Tylko znów - Lucas pokazywał barwną ferajnę nygusów z całej galaktyki (z zastrzeżeniem: „Robotom wstęp wzbroniony!”).

Żenującym przykładem niedostatków autorskiej inwencji są sceny z udziałem robotów. Intelekt hollywoodzkich filmowców wyraźnie nie nadąża za... sztuczną inteligencją. W filmie pierworodnym Lucas nadał „maszynom myślącym” nośne dramaturgicznie cechy autonomii. R2-D2 wraz z C-3PO bystro reagowały na wydarzenia, okazując urzekającą a przy tym paradną powściągliwość (teraz jeden z nich postękuje mętnie, a drugi popadł w letarg). Wprowadzony zaś na ekran Robot Sphero BB-8, owszem, dziesięciolatka będzie śmieszyć.

Nie lepiej jest z warstwą fabularną. Próba nawiązania w „Przebudzeniu Mocy” do „Powrotu Jedi” - uwaga! - po 30 latach! - nie owocuje znaczącymi następstwami. Reżyser J.J. Abrams wykonał film chłodny, pozbawiony suspensu i emocji. Nie wykreował też mocnych, wyrazistych postaci. Harrison Ford w roli Hana Solo nie ma tym razem pola do popisu. Za jeszcze mniej trafny uważam pomysł przywołania aktorki Carrie Fisher. Sentymentalne przytulanki księżniczki Lei z Hanem Solo są spoza konwencji gwiezdnej sagi. Wreszcie w obsadzie pojawia się Max von Sydow. Przepraszam, niby jako kto?

Udało się twórcom kilka migawkowych drobiazgów. Przykładowo - na początku filmu - zatrzymanie w locie wystrzelonej wiązki laserowej. Albo scena, kiedy Poe Dameron, najlepszy pilot Ruchu Oporu, zasiada wraz z ciemnoskórym Finnem za sterami X-Winga, ale wystartować nie mogą, bo myśliwiec został w hangarze przytwierdzony grubymi linami. Niezatarte wrażenie wywołuje też w „Przebudzeniu” epizod ukazujący nieprzebrane szeregi szturmowców Imperium Zła, kojarzący się jednoznacznie z demonstracją hitlerowskiej potęgi w dokumencie „Triumf woli” Leni Riefenstahl.

Ducha oryginału George’a Lucasa, który w roku 1977 zachwycił całą galaktykę, ratują chwilami muzyczne frazy skomponowane przez Johna Williamsa. Ale nie ratują super-cyrku, za jaki wtedy uznano „Gwiezdne wojny”. Disney nie zrobił nawet disneylandu.

Widzom, którzy wierzyć mi nie zechcą i postanowią film obejrzeć, życzę jednego: „Niech Moc będzie z wami”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki