Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kasia Malenda: Czekałam czternaście godzin i w końcu spłynął mi makijaż

Rozmawiał Paweł Gzyl
Kasia Malenda jest dobrze znana w krakowskich klubach
Kasia Malenda jest dobrze znana w krakowskich klubach Fot. Maciej Złamański
Rozmowa. Krakowska piosenkarka KASIA MALENDA o występie w „The Voice of Poland”.

- Co Cię skusiło, aby pojawić się w „The Voice of Poland”?

- Już kiedyś byłam w tym programie. Dostałam się też wtedy z moim zespołem do innego talent-show, a ponieważ nie chciałam zostawiać swoich muzyków na lodzie, zrezygnowałam z „The Voice of Poland”. W tym roku jednak znowu do mnie zadzwoniono. Pomyślałam wtedy: „Dlaczego nie spróbować ponownie?”. I okazało się, że było warto.

- Jak „The Voice of Poland” wygląda od środka?

- Bardzo się różni od tego, co oglądamy w domach. Ogarnięcie tak ogromnej liczby artystów, jaka pojawia się w programie, jest szalenie trudne. Jeden wychodzi siku, drugi chce obiad, trzeci rozśpiewuje się w toalecie, czwartego nie można znaleźć, bo poszedł zapalić. Produkcja jednak daje sobie radę, bo ma doświadczenie. Oczywiście zdarzają się wpadki - choćby fotele jurorów nie działają i nagrania opóźniają się o godzinę.

- Jak się w tym wszystkim odnalazłaś?

- W sumie czekałam na swoje wejście czternaście godzin. To było ciężkie przeżycie. Włosy mi oklapły, makijaż spłynął, rzuciłam szpilki w kąt. Miałam już dość i wyszłam na scenę w... sandałkach. „Będzie, co ma być. Chcę już zaśpiewać i jechać do domu się wyspać, bo tutaj umrę” - pomyślałam. Ale kiedy stanęłam przed kamerami, cała energia wróciła.

- Czy między uczestnikami programu jest rywalizacja?

- Trzymamy się grupami. Dostałam bardzo fajną osobę na kolejny etap: bitwy. Chociaż teoretycznie jesteśmy dla siebie konkurencją, w praktyce zakumplowałyśmy się i stworzyłyśmy fajny duet. Ja ją uczyłam układu tanecznego, a ona mnie tekstu. Oczywiście jest kilka osób, które mają nastawienie: „Jestem tu po to, aby wygrać. I nie chcę się z nikim bratać!”. Ja wiem jednak, że taka postawa nie popłaca, dlatego niepotrzebnie się nie stresuję.

- Jesteś dobrze znana w krakowskich klubach z występów z didżejami. Skąd ten pomysł?

- Początkowo przychodziłam na imprezy z muzyką reggae w nieistniejącym już klubie Błędne Koło. Prowadzący je didżeje wiedzieli, że śpiewam jazz, soul i funk. „Masz tu mikrofon i zaśpiewaj coś z nami” - usłyszałam od nich pewnego razu. A ja, wariatka - od razu się zgodziłam. No i zaśpiewałam do muzyki granej przez nich z winyli. Potem zobaczyłam w klubie Cień ciekawy projekt Marysi Sadowskiej, śpiewającej do tanecznej muzyki house. To było świetne: bez studia, bez efektów, po prostu czysta energia! I postanowiłam pójść w jej ślady.

- Trudno śpiewa się do takich didżejskich podkładów?

- Oczywiście. Są wokalistki, które przychodzą do klubu ze swoją muzyką na pendrivie i mówią: „Graj mi to, a ja będę śpiewać”. Ja tego nie lubię. Ludzie oczekują, że zaśpiewa się coś, co znają. I ja to rozumiem. Dlatego przede wszystkim improwizuję, ale od czasu do czasu wplatam w swoje wokalizy popularne melodie. Potrafię zaśpiewać wszystko do wszystkiego - choćby Nirvanę do rytmu house.

- Które krakowskie kluby cenisz najbardziej?

- Forum Przestrzenie. Tam przychodzi wyrobiona publika. To już prawdziwa marka. Gdzie indziej jest ciężko. Największą plagą są turyści. Ludzie na poziomie, którzy przyjeżdżają do Krakowa, w dzień zwiedzają, nocą idą na jazz, a potem spać. Ludzie, którzy przyjeżdżają do Krakowa na wieczory kawalerskie i panieńskie, nie interesują się dobrą muzyką, tylko idą do Frantica podrywać ładne Polki albo Polaków. I potem wrzeszczą do mnie: „Kiedy będzie R&B?”. Bo R&B to bujająca muzyka, przy której można się poprzytulać. A ja do nich: „Nie dzisiaj!”. Bo ja przecież śpiewam house. Kilka razy miałam takie sytuacje, że aż szczęka opada.

- Śpiewałaś również z krakowskim zespołami zupełnie inne rzeczy - od jazzu po metal. To ma sens?

- Jak najbardziej. Po pierwsze: nie nudzę się. Po drugie: ciągle się uczę. Po trzecie: wykorzystuję techniki wokalne z jednego gatunku w drugim. Muzyka jest jedna - nie można się więc zamykać. W „The Voice of Poland” Marysia Sadowska powiedziała, że najfajniejsze we mnie jest to, iż mieszam ze sobą różne style. Dzieje się tak dlatego, że u nas w domu słuchało się różnych rzeczy: od AC/DC do Louisa Armstronga. Do tego tata grał na pianinie jazz, a mama śpiewała przy zmywaniu arie operetkowe. To teraz procentuje.

- Zarabiasz na tyle, aby się utrzymać tylko ze śpiewania?

- Generalnie - tak. Są jednak miesiące, kiedy jest mniej koncertów. Bałam się tego, dlatego podjęłam ostatnio dzienną pracę. Wolałam się po prostu zabezpieczyć. Bo co będzie, gdy zachoruję na gardło i nie będę mogła śpiewać przez miesiąc? Może jestem trochę wariatką - ale gdy się mnie bliżej pozna, okazuje się, że potrafię być całkiem rozsądna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski