Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Burza mózgów w Europie. Jak wyciągnąć Unię Europejską z kryzysu?

Agaton Koziński (AIP)
Yves Logghe
W Europie widać wreszcie energię. Ciągle nie ma pomysłu, który ją wyciągnie z kryzysu. Elity mają świadomość, że projekt UE w obecnym kształcie doszedł do granic swych możliwości .

Burza mózgów - tak najkrócej można określić środową debatę w Parlamencie Europejskim. Jej punktem wyjścia był francusko-niemiecki pomysł, by do Strasburga przyjechali razem François Hollande i Angela Merkel, by wygłosić tam komentarz do aktualnej sytuacji Europy. Ich słowa z kolei komentowali szefowie wszystkich frakcji europarlamentarnych, by na koniec francuski prezydent oraz niemiecka kanclerz do nich się jeszcze odnieśli. Cała debata wypaliła świetnie, była bardzo gęsta - i od emocji, i od merytorycznych propozycji. Każdy mówca kreślił precyzyjny obraz Europy oraz prezentował swój pomysł na jej przyszłość. Każdy - oprócz Angeli Merkel. Ona też zabierała głos, ale widać było, że przyjechała raczej słuchać niż mówić.

Jej akurat trudno się odzywać, gdyż w jej sytuacji każde słowo jest wyjątkowo ciężkie. Z powodów ogólnych - jako szefowa najważniejszego państwa UE pełni rolę nieformalnego przywódcy Europy. Także z konkretnych powodów szczegółowych, gdyż Berlin w ostatnim miesiącu nieoczekiwanie stał się dla Europy nie rozwiązaniem, tylko problemem. Najpierw niemiecka polityka w sprawie migrantów wprowadziła zamieszanie na kontynencie i doprowadziła do bezprecedensowego napięcia między krajami grupy wyszehradzkiej i starą Unią. Później wybuchł skandal z fałszowaniem danych o spalaniu przez Volkswagena. To postawiło Niemcy na cenzurowanym. W kuluarach europarlamentu krążyła plotka, że to europosłowie wystąpili do Berlina z propozycją, by Merkel do nich przyjechała i odpowiedziała na pytania, a ona doprosiła François Hollande’a do towarzystwa, żeby w ten sposób rozładować napięcie i uniknąć drastycznego grillowania. Inna wersja mówi, że to wystąpienie zostało ustalone jeszcze w styczniu tego roku i miało być odpowiedzią na zamach na redakcję „Charlie Hebdo”.

Nawet jeśli prawdziwa jest ta druga wersja, to i tak widać, jaką potrzebą chwili stała się dyskusja o Europie. Między styczniem a październikiem wydarzyło się tak wiele, że zamach na francuski tygodnik wydaje się być dziś historią z innej epoki. Pamiętał o nim właściwie tylko Hollande, który wymieniając najważniejsze zagrożenia, sporo miejsca poświęcił terroryzmowi (nie zająknął się za to o aferze z Volkswagenem. Merkel też ten temat ominęła, a odniosła się do niego krótko jedynie w podsumowaniu debaty, apelując o ochronę miejsc pracy w Europie).

W wystąpieniach Hollande’a oraz Merkel przewijały się takie wyzwania jak: kryzys gospodarczy, wojna w Syrii, na Ukrainie (francuski prezydent sporo mówił o porozumieniach mińskich, a negocjacje w formacie normandzkim określił jako prowadzone „w imieniu Europy i dla Europy”), grudniowy szczyt klimatyczny w Paryżu, czy negocjacje umowy TTIP.

Jednak te poszczególne sprawy stały się tylko tłem do dyskusji. Nawet najbardziej rozpalająca emocje kwestia imigrantów napływających do Europy została w czasie środowej debaty sprowadzona do jednego z wielu kryzysów szarpiących Unię. Najważniejszy temat rozmowy brzmiał: co dalej z Europą, jakie kolejne kroki należy podjąć, by cały projekt przetrwał. A jeśli przetrwa, to jaki właściwie powinien mieć kształt - tego typu propozycji pojawiło się sporo.

Po wysłuchaniu debaty jedna konkluzja jest oczywista: europejskie elity mają świadomość, że projekt UE w obecnym kształcie doszedł do granic swych możliwości i jeśli szybko nie uszyje mu się nowego kaftana, to obecny za chwilę rozpruje się na całej długości szwa. Jednak przyglądając się kolejnym przymiarkom nowych kaftanów, trudno uznać którykolwiek projekt za skończony i dopasowany do europejskiej sylwetki.

O jakich mówimy pomysłach? Można je podzielić na dwie kategorie. Pierwsza związana z definicją Europy, a druga z modelem organizacyjnym Unii. Najpierw o pierwszej. Najwięcej głosów było wzywających do poszanowania suwerenności państw członkowskich - ale to dziwić nie może, gdyż w europarlamencie jest aż pięć eurosceptycznych frakcji. Każda ma trochę inny odcień, także walczą o tę suwerenność z różnym natężeniem, ale mimo wszystko ich głosy brzmiały bardzo podobnie, to znaczy każdy z nich ostro krytykował Unię i atakował personalnie Merkel za jej politykę. Jednak choć głosów sporo, to trudno traktować je do końca poważnie, gdyż te pięć frakcji reprezentuje łącznie mniej więcej jedną trzecią składu osobowego europarlamentu.
Dużo ważniejsze były wypowiedzi szefów najważniejszych frakcji, a przede wszystkim głos głównych bohaterów dnia: Hollande’a i Merkel, a także Donalda Tuska, który występował dzień przed nimi. Francuski prezydent definiował Europę poprzez solidarność i odpowiedzialność. Mocno podkreślał, że synteza wartości powinna być fundamentem wspólnoty. Dużo o solidarności mówił też Tusk, ale na równi z nią stawiał godność. „Historyczne zmiany i zagrożenia wymagają od każdej wspólnoty poczucia godności i wiary we własne możliwości” - akcentował. Solidarność także była punktem wyjścia rozważań Merkel, która jednak - obok niej - silnie akcentowała potrzebę tolerancji, wymieniając ja jako kluczowy element europejskiej tożsamości.

Już w tym miejscu widać główną linię podziału współczesnej Europy - jej mniejsza, ale silna i głośna część, oczekuje zachowania przez poszczególne kraje prawa do wprowadzenia samodzielnej decyzji. Druga, większa część podkreśla konieczność zachowania solidarności między państwami europejskimi jako wartości nadrzędnej w regulowaniu relacji wewnątrz Unii. I dla wzmocnienia tego efektu dodaje kolejne wartości, które mają tę potrzebę solidarności uzasadnić (czyli odpowiedzialność, godność, tolerancję).

Dyskusja o hierarchii europejskich wartości była częścią debaty. Drugą kategorią, której mówcy poświęcali sporo czasu, był nowy model organizacyjny Unii. Eurosceptycy w tej kwestii byli tak przewidywalni, że nie warto poświęcać czasu na omawianie ich wypowiedzi. W skrócie - każda była formą protestu przeciwko dominacji Berlina nad innymi stolicami (choć warto przytoczyć barwną metaforę Ryszarda Legutki, przemawiającego w imieniu frakcji ECR, który przypomniał słowa Stefana Kisielewskiego o komunizmie odważnie rozwiązującym problemy, które sam stworzył - mówił to w odniesieniu do problemów UE ze strefą euro). Natomiast odrobinę miejsca należy poświęcić pomysłom zwolenników eurointegracji na to, jak poprawić jej funkcjonowanie.

Najbardziej oszczędna w słowach pod tym względem była Angela Merkel. Wspomniała jedynie, że Europa musi skupić się na podnoszeniu własnej konkurencyjności oraz podkreśliła konieczność lepszej koordynacji działań w strefie euro. Zresztą nad całym wystąpieniem pani kanclerz wisiał cień kryzysu z uchodźcami, słychać było wyraźnie, że ona nie do końca go opanowała. Słowa Merkel w tej sprawie były próbą łączenia skrajności, czyli jej humanitarnego odruchu pomagania uchodźcom oraz pragmatycznej konieczności ochrony własnego kraju przed napływem imigrantów. Pani kanclerz sama jeszcze nie wie, jak uporządkować te dwie kwestie. Utkwiła w szpagacie i słychać było, że w tej pozycji jest jej bardzo niewygodnie.

Inni mówcy skupiali się na swoich pomysłach na Unię. Ganni Pittella, szef frakcji socjaldemokratycznej w PE, wezwał do ograniczenia roli Rady Europejskiej i przeniesienia ciężaru dowodzenia UE na europejskie instytucje: Komisję i Parlament. Hollande, strasząc, że nawrót nacjonalizmu oznacza koniec Europy i wojnę na kontynencie, wzywał do konsolidacji strefy euro. „Powinna być na naszym horyzoncie federacja państw narodowych. Musimy zmierzać w tym kierunku” - mówił.

Jeszcze mocniej wyartykułował to Guy Verhofstadt, szef liberalnej frakcji ALDE w PE. Najpierw podkreślił, że pełni popiera słowa francuskiego prezydenta, a potem podkreślił, że trzeba działać natychmiast. Powiedział wprost, że Europa musi wykonać „wielki skok naprzód”, czyli za jednym zamachem dokonać pełnej harmonizacji we wszystkich możliwych obszarach integracji europejskiej. Nie wspomniał nic o Chinach, więc nie wiadomo, czy jego cytat słów Mao Zedonga z czasów tworzenia Chińskiej Republiki Ludowej był przypadkowy, czy celowy - ale bez dwóch zdań jego słowa zrobiły duże wrażenie. Zabrzmiały naprawdę mocno.

Debata wysłała dwa sygnały. Pierwszy pozytywny - że widać w Europie ferment i energię do tego, by obecną strukturę poprawić i dostosować do realiów. Drugi negatywny - że tak naprawdę nikt nie wie, jak tego dokonać. Pomysłów jest dużo, ale nie widać jednego, który by był w stanie połączyć sprzeczności, nawet na zasadzie ugniecionego kompromisu. Ruszył wyścig z czasem. Tempo zmian narzuca Wielka Brytania, która grozi wyjściem ze struktur - referendum w tej sprawie odbędzie się najpewniej w przyszłym roku. Narzuca także Francja - w 2017 r. odbędą się tam wybory prezydenckie, a ich sondażowym faworytem jest Marine Le Pen (w czasie debaty określiła się jako „anty-Merkel”). Bez szybkiego przełomu do końca tej dekady Unia, do jakiej Polska wchodziła, może przestać istnieć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska