Życiorys polityczny Stanisława Kociołka - ulubieniec Władysława Gomułki i "krwawy kat Trójmiasta"

Marcin Mindykowski
Był ulubieńcem Gomułki, ślepo w niego zapatrzonym i szykowanym na jego następcę, ale też... orędownikiem powstania Uniwersytetu Gdańskiego. Jego kariera załamała się po Grudniu '70, w którym nie odegrał jednak tak czarnej roli, jak przypisuje mu ballada. Życiorys polityczny niedawno uniewinnionego Stanisława Kociołka przybliża Marcin Mindykowski

Trudno znaleźć osobę, która nie byłaby oburzona tym wyrokiem. Kiedy 19 kwietnia Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił Stanisława Kociołka w procesie o tzw. sprawstwo kierownicze wydarzeń Grudnia '70, nie tylko politycy i dziennikarze, ale też powściągliwi zazwyczaj historycy nazywali decyzję sądu niesprawiedliwą, kuriozalną, haniebną. Najbardziej emocjonalnie zareagowali oczywiście ci, którzy po 18 latach procesu liczyli na choćby symboliczną sprawiedliwość, czyli rodziny i bliscy ofiar - ci, dla których 17 grudnia 1970 roku na zawsze pozostanie gdyńskim "czarnym czwartkiem".

Po Grudniu '70 zmieniło się też życie Stanisława Kociołka. Do czasu wydarzeń grudniowych był ambitnym, szybko pnącym się po szczeblach partyjnej drabiny politykiem, pupilem Władysława Gomułki, szykowanym na jego następcę. Po Grudniu jego błyskotliwa kariera się załamała. Już nigdy nie odbudował swojej pozycji w partii, a w świadomości społecznej trwale zapisał się jako "krwawy kat Trójmiasta".

79-letni Stanisław Kociołek jest chyba zaskoczony informacją, że trójmiejski dziennikarz chce napisać tekst, który podsumowałby jego polityczny życiorys. - Za inicjatywę dziękuję - reaguje kwestią niemal żywcem wyjętą z PZPR-owskich zebrań. Zgadza się na wywiad, ale ponieważ ani komórką, ani internetem się nie posługuje, w grę wchodzi wyłącznie wymiana korespondencji albo spotkanie osobiste. Zachęca: - Jeśli nie będzie pan pisał językiem mitów, ma szansę powstać tekst może mniej ociekający krwią, którą rzekomo przelałem, ale za to rzeczowo i obiektywnie naświetlający i tragedię, i człowieka.

Po kilku godzinach namysłu zmienia jednak zdanie i odwołuje gotowość spotkania. Skarży się na nieprzyjemności, jakie spotkały go w sądzie - transparenty, okrzyki "Morderca!", napastliwość dziennikarzy. Z nazwiska wymienia długą listę polityków i dziennikarzy, którzy wpisali się w "unisono medialne" i skomentowali wyrok w, jego zdaniem, skandaliczny sposób. - Dlatego nie wierzę, że w takiej atmosferze ma szansę przebić się obiektywna faktografia. Postanowiłem więc, że nie będę komentował wyroku, dopóki się nie uprawomocni. Jak Bóg da.

Wybić się z dna

Kiedy Stanisław Kociołek w 1953 roku wstępuje do partii, ma zaledwie 20 lat. Ale wybór jest oczywisty: związki z lewicowym ruchem rewolucyjnym są w jego rodzinie tradycją. Z komunizmem sympatyzuje też ojciec Kociołka - absolwent carskiego gimnazjum i wysoki urzędnik na kolei - i niepracująca matka.

Czy to jedyne powody wstąpienia do partii? - Kociołek wychował się w Annopolu pod Warszawą - dzielnicy nędzy, biedy i upokorzenia. Przed II wojną światową trafiały tam osoby, których nie stać było na czynsz - mówi Robert Walenciak, dziennikarz, który w 2010 roku przeprowadził z Kociołkiem telewizyjny wywiad na potrzeby programu "Za kulisami PRL-u". - Dorastał więc w dojmującym poczuciu beznadziei - był młody i widział, że nie ma żadnych perspektyw. I nagle nowy ustrój dał mu szansę awansu społecznego, wybicia się z dna. To zadecydowało, że mu zaufał.

W klasie maturalnej Kociołek robi dodatkową specjalizację - nauczycielską. W powojennej rzeczywistości niewiele jest osób z wyższym wykształceniem. Dzięki temu, jako 18-latek, zostaje dyrektorem szkoły w Piotrkowie. Uczy polskiego i historii. Pod sobą ma wielu doświadczonych nauczycieli.

Kończy socjologię na Uniwersytecie Warszawskim. Ale też coraz mocniej angażuje się w życie partyjne. Warunki są sprzyjające: w latach 60. w PZPR następuje zmiana pokoleniowa. Gomułka otwiera możliwości kariery dla młodych działaczy. Najbardziej korzysta na tym dwóch z nich: Józef Tejchma i Stanisław Kociołek. Obaj uchodzą za faworytów Gomułki. Dobrze się uzupełniają - Tejchma ma zacięcie intelektualno-humanistyczne, Kociołek uważany jest za twardego człowieka czynu. Zapowiada się, że Tejchma będzie nowym I sekretarzem, a na Kociołka czeka teka premiera.

Ale atutem Kociołka jest nie tylko młodość. - W przeciwieństwie do starszych działaczy, często dobieranych w myśl zasady "bierny, mierny, ale wierny", był człowiekiem dobrze wykształconym, o szerokich horyzontach, znającym trzy języki. To nie był sztampowy aparatczyk. I autentycznie wierzył w ten system - mówi Piotr Brzeziński, historyk gdańskiego IPN, który podjął się opracowania biografii Kociołka.

Wierzył - jak dodają historycy - fanatycznie. Kociołek szybko dorabia się reputacji zacietrzewionego marksistowskiego doktrynera. Przemawia partyjną nowomową, chętnie wzmacnianą agresywną retoryką. Wszelkie odstępstwa od ideologicznego kursu przypisuje "wrogom klasy robotniczej", "wichrzycielom", "prowokatorom", "mętom społecznym". Komunistyczny porządek ustrojowy i ścisły sojusz z ZSRR uważa za niepodważalny dogmat. Siły partii upatruje w sile aparatu i niecofaniu się przed radykalnymi rozwiązaniami. Politycznie jest wpatrzony w Gomułkę.

To wszystko sprawia, że Kociołek błyskawicznie pnie się po szczeblach kariery. W wieku 35 lat wchodzi do Biura Politycznego KC PZPR - jako najmłodszy w historii członek tego kierowniczego gremium.

Pokryć go papą!

W 1967 roku Kociołek nieoczekiwanie trafia do Gdańska i obejmuje tutejszy Komitet Wojewódzki. Na Wybrzeżu jest typowym spadochroniarzem, sekretarzem "przywiezionym w teczce". - Kiedy pytałem go o ten zwrot w karierze, powiedział, że miał po prostu dość Warszawy - opowiada Piotr Brzeziński.

Zaledwie cztery miesiące po pojawieniu się Kociołka w Trójmieście, w marcu 1968 roku, wybuchają studenckie protesty. Kociołek nie czuje jeszcze miasta, nikogo tu nie zna. Kiedy dowiaduje się, że 12 marca na Politechnice Gdańskiej organizowany jest wiec poparcia dla studentów z Warszawy, postanawia na nim wystąpić. Święcie wierzy, że jeśli udzieli odpowiednich "wyjaśnień", trójmiejscy żacy potępią warszawskich kolegów i rozejdą się do domów i akademików.

Na wejściu faktycznie zbiera kilka punktów - zaczyna swoje przemówienie, wbrew partyjnemu zwyczajowi, od słów "droga młodzieży". Po chwili jednak jego pewność siebie, buta i arogancja bierze górę. Wygłasza agresywną, dogmatyczną, oderwaną od realiów tyradę. Wypomina studentom darmowe studia, zarzuca im brak patriotyzmu. Tłum odpowiada wrogością: przerywa mu, gwiżdże, skanduje. Długowłosi studenci krzyczą do łysawego Kociołka: "Pokryć go papą!", "Kociołek matołek!", "Kociołek osiołek!". Gdański I sekretarz pospiesznie opuszcza gmach politechniki tylnymi drzwiami.

- To musiał być dla niego szok. Wcześniej, jak wielu działaczy partyjnych, był oderwany od życia, obracał się we własnym kręgu, otoczenie przed nim "czapkowało". Kiedy przemawiał, wszyscy go słuchali, klaskali. W Gdańsku po raz pierwszy spotkał się z czymś odwrotnym. Przykra niespodzianka - podsumowuje prof. Marek Andrzejewski, historyk z Uniwersytetu Gdańskiego.

To upokorzenie nie wywołało jednak u Kociołka awersji do kręgów akademickich - to on był bowiem jednym z orędowników powstania w 1970 roku... Uniwersytetu Gdańskiego. - Wtedy na wszystko musiała być zgoda partii. A Kociołek nie tylko zabiegał o powstanie uczelni na Wybrzeżu, ale też przekonał sceptycznego do tego pomysłu Gomułkę - mówi prof. Andrzejewski. - Oczywiście Kociołkowi nie zależało na stworzeniu wolnego ośrodka naukowego, tylko uniwersytetu mocno upartyjnionego.

- Sam Kociołek za swoje największe osiągnięcia z tego okresu uważa powstanie Uniwersytetu Gdańskiego i most w Kiezmarku, który ułatwił komunikację między Gdańskiem a Warszawą - dopowiada Piotr Brzeziński. - I to chyba jedyne pozytywne ślady jego działalności na Wybrzeżu. Wszystko inne zostało przykryte Grudniem '70.

Prymus nie dostał szóstki

Kiedy 14 grudnia 1970 roku w Gdańsku wybuchają protesty w odpowiedzi na ogłoszoną tuż przed świętami podwyżkę cen, Kociołek jest już z powrotem w Warszawie. Pół roku wcześniej awansował na wicepremiera.

Na wieść o demonstracjach i zamieszkach w Gdańsku sam oferuje, że poleci na miejsce. Argumentuje, że jeszcze kilka miesięcy wcześniej był sekretarzem KW w Gdańsku - zna realia, zna ludzi. Zapewnia, że opanuje sytuację. - On pojechał do Gdańska w przekonaniu, że wyjdzie, powie swoje i robotnicy go posłuchają, a on dostanie pochwałę od Gomułki. Jak prymus, który dostaje kolejną szóstkę - ocenia Robert Walenciak. - I do dziś jest zdumiony: przecież wytłumaczył, przedstawił słuszne argumenty. Dlaczego go nie posłuchali?

Kociołek przemawia do ludzi w dwóch wystąpieniach radiowo-telewizyjnych - emitowanych 15 i 16 grudnia. Namawia do zaprzestania demonstracji i niszczenia mienia, do wznowienia pracy, mówi o nieuchronności podwyżek. Ale sytuacja się zaostrza. 15 grudnia podpalony zostaje budynek KW w Gdańsku. O godz. 9 rano Gomułka wydaje rozkaz o użyciu broni. Do Gdańska zlatują zaś z Warszawy kolejni działacze. Robią dużo, żeby rozmyć odpowiedzialność za decyzje - zamiast koncentrować władzę, na Wybrzeżu tworzy się kilka konkurencyjnych ośrodków kierowniczych. Panuje chaos decyzyjny, ale główne rozkazy wojskowe wydaje sztab lokalny pod dowództwem wiceministra obrony narodowej gen. Korczyńskiego (formalnie niższego rangą niż Kociołek). Wiele do powiedzenia ma też najradykalniejszy ze wszystkich Kliszko. To on jest prawdziwym katem Trójmiasta: forsuje rozwiązania siłowe, gra na eskalację konfliktu. Sugeruje, że w walce z kontrrewolucją warto czołgami zrównać stocznię z ziemią i szybko zbudować nową. A protesty należy spacyfikować tak, jak pacyfikowano Powstanie Warszawskie. W tle toczy się rozgrywka wewnątrzpartyjna i gra SB, być może zmierzające do wywołania przesilenia politycznego i odwołania Gomułki z funkcji I sekretarza.

Jaka jest w tych dniach rola Kociołka - najwyższego rangą funkcjonariusza państwowego przebywającego na Wybrzeżu? - W dokumentach nie znalazłem żadnej jego wypowiedzi, która nawoływała do zwiększenia liczby wojska, milicji, do strzelania. Do końca opowiadał się za rozwiązaniami politycznymi, a nie siłowymi - twierdzi prof. Jerzy Eisler, szef warszawskiego oddziału IPN i badacz Grudnia '70.

Niezaprzeczalne jest jednak, że słowa Kociołka wzywające ludzi do pracy, wyemitowane 16 grudnia ok. godz. 21, były jawnie sprzeczne z wcześniejszymi o parę godzin rozkazami Kliszki. Ten, zaalarmowany kolportowanymi przez SB plotkami, że gdyńscy stoczniowcy mogą chcieć zwodować i zatopić statki, wydaje rozkaz o zamknięciu stoczni i obstawieniu jej wojskiem. Wstrzymuje kursowanie autobusów, ale nie kolejek SKM. Wieczorem wraca do Warszawy.

Kociołek utrzymuje, że o zamknięciu stoczni dowiedział się po powrocie z nagrania. Wysłał więc emisariuszy do hoteli robotniczych, którzy mieli odwieść stoczniowców od przyjścia nazajutrz do pracy (większość wzięła ich jednak za prowokatorów). Na domiar złego o 22.30 telewizja i radio powtarzają przemówienie Kociołka z wezwaniem podjęcia pracy.

Ostatecznie staje na tym, że komunikat o zamknięciu stoczni od rana będą nadawać megafony na przystanku Gdynia Stocznia. - Te wszystkie działania wyglądają na pozorowane i tylko zwiększyły zamieszanie. Czemu Kociołek nie zablokował kursów SKM? - pyta Brzeziński.

Podjęte środki nie zapobiegły tragedii. Kiedy rankiem 17 grudnia zdezorientowany tłum stoczniowców idących do pracy napiera na kordon wojska, padają pierwsze strzały. Ginie 13 osób. Kociołek dzwoni do wiceadmirała Janczyszyna, prosząc o wstrzymanie ognia. Bez skutku.

Tamtego wieczoru powstała słynna "Ballada o Janku Wiśniewskim" ze słowami: "Krwawy Kociołek to kat Trójmiasta/ Przez niego giną dzieci, niewiasty/ Poczekaj, draniu - my cię dostaniem". Ich autor Krzysztof Dowgiałło mówi: - Napisałem to, co się narzucało. Wszyscy słyszeliśmy, jak Kociołek nawoływał do pójścia do stoczni. Nigdy nie uwierzę, że nie wiedział, że jest autorem prowokacji.

Brzeziński: - Nie ma dowodów, że był świadomym winowajcą, ale swoim przemówieniem wprowadzał ludzi w pułapkę. Po obu jego wystąpieniach przelała się krew - 16 grudnia tych, którzy poszli do Stoczni im. Lenina, 17 grudnia tych, którzy poszli do Stoczni im. Komuny Paryskiej. Swoimi przemówieniami potwierdził też, że jest oderwany od społeczeństwa. Kompletnie nie wyczuł nastrojów, nie stanął na wysokości na zadania.

W 1990 roku - co ważne: na pięć lat przed rozpoczęciem procesu w sprawie Grudnia '70 - Kociołek, w rozmowie z autorem książki "Rozstrzelany Grudzień", tak podsumował swoją rolę w tamtych wydarzeniach: "Nie ja wzywałem wojsko, nie ja kazałem strzelać, nie ja kazałem aresztować, bić... Ja jednak, być może, mogłem temu zapobiec. Nie zrobiłem nic albo prawie nic, aby inni nie strzelali. Gdybym okazał się twardszy, bardziej stanowczy i uparty. Gdybym ostro postawił sprawę, gdybym powiedział: »Towarzysze, ja tu mam najwyższą władzę, proszę słuchać«. A gdyby to nie pomogło, zawsze mogłem zadzwonić do Gomułki i próbować go przekonać, że władza w Gdańsku powinna być jednoosobowa. Mogłem utemperować Kliszkę, wtrącającego się do wszystkiego i niemającego żadnych kompetencji, moja wina, nie zrobiłem tego".

Dzień po masakrze, 18 grudnia, Kociołek sugeruje jednak, żeby tych robotników, którzy wykazali się podczas zajść agresywną postawą, zwolnić z pracy w stoczni. W wyniku zarządzonej "weryfikacji" pracę traci 659 osób. - To świadczy o tym, że on działał wtedy bez emocji, chłodno kalkulował - analizuje Brzeziński.

Precz z kontrrewolucją

Bezpośrednio po Grudniu Kociołek awansuje - wchodzi do Sekretariatu KC. Ale rękę za wyborem Gierka na I sekretarza podnosi w ostatniej chwili. W wewnątrzpartyjnej rozmowie daje do zrozumienia, że śląski działacz nie jest jego idolem. Po latach powie: "Jeżeli czegoś żałuję, to tylko tego, że głosowałem przeciw Gomułce".

Za Gierka wciąż ma opinię ambitnego, dynamicznego działacza, ale staje się niewygodny, ciągnie się za nim odium "kata Trójmiasta". W lutym 1971 roku Kociołek nie wytrzymuje presji krytyki i otoczenia Gierka - rezygnuje z członkostwa w Biurze Politycznym. Przez najbliższą dekadę nie będzie pełnił ważnych funkcji politycznych, choć partia zapewni mu miękkie lądowanie. Będzie ambasadorem w Belgii, potem Luksemburgu, wreszcie zostanie prezesem Centralnego Związku Spółdzielczości Pracy.

Do wielkiej polityki Kociołek wraca w 1980 roku. Z ambasady w Tunezji ściąga go nowy I sekretarz Stanisław Kania. Kociołek zostaje I sekretarzem Komitetu Warszawskiego. Zdecydowanie reprezentuje poglądy twardogłowego betonu partyjnego. Opowiada się za siłowym rozprawieniem się z Solidarnością (którą uważa za zagrażającą partii kontrrewolucję), mocno krytykuje skrzydło reformatorskie, szukające dialogu z opozycją (m.in. Mieczysława Rakowskiego). Ma świetne kontakty z towarzyszami radzieckimi. - Z dokumentów dyplomatycznych wynika, że zarówno przez Honeckera, jak i Breżniewa Kociołek oceniany był jako twardy komunista, na którego należy stawiać w chwili kryzysu - zauważa Piotr Brzeziński. - Cicho popierał Jaruzelskiego, opowiadał się za stanem wojennym i rozwiązaniem siłowym. Mówił wprost, że warto ponieść koszt nawet paru tysięcy ofiar - byle zatrzymać Solidarność.

Jego wpływy kończą się w czerwcu 1982 roku, kiedy Kociołek znów traci stanowisko. Ponownie zostaje wysłany na placówkę dyplomatyczną, ale tym razem bardziej prestiżową - do Moskwy. - Tam nie wysyłano politycznych emerytów, tylko ludzi zaufanych - uważa Piotr Brzeziński. - Jerzy Urban mówił wtedy Jaruzelskiemu, że nie mamy ambasadora w ZSRR - to Moskwa ma dwóch przy polskich władzach. Odwołanie z niej Kociołka w 1985 roku mogło wynikać z postępującego braku zaufania, ale zbiegło się też z początkami pierestrojki.

Po powrocie do Warszawy Kociołek nie odegra już żadnej roli politycznej. Odda się publicystyce. Napisze kilka tekstów, w których będzie bronił Gomułki. Po 1989 roku zajmie się redakcją językową książek - m.in. wywiadów-rzek z Edwardem Gierkiem i Piotrem Jaroszewiczem (a więc, co ciekawe, tych, którzy utrącili go w polityczny niebyt).

Wierny sobie

Stanisław Kociołek chętnie spotyka się dziś z historykami zajmującymi się PRL-em. - Jest dokładny, precyzyjny, skrupulatny. Poprawił mnie, kiedy w jednej publikacji zawyżyłem liczbę strajkujących z 300 do 3000 - chwali prof. Eisler. - Trzeba mu oddać, że pozostał wierny sobie. Sprawił na mnie wrażenie człowieka do dziś pozostającego pod urokiem Gomułki, którego uważa za wybitnego polityka - mówi prof. Andrzejewski. - Jest bardzo ciekawym rozmówcą - inteligentnym, elokwentnym - dodaje Brzeziński.

Trudno zauważyć u niego jednak rewizję poglądów. - Wierzy, że socjalizm był dobrym, służącym ludziom ustrojem. Ale nosi też w sobie poczucie zatrzymanej kariery. Jest przekonany, że jego życie, nie tylko to polityczne, skończyło się w Grudniu '70. Czas zatrzymał się dla niego w latach 60., kiedy był fetowany, budował fabryki. O tym wciąż opowiada z błyskiem w oczach - ocenia Walenciak. - Czuł się też politycznym dzieckiem Gomułki i do dziś ma wyrzuty sumienia, że wszedł w rolę politycznego ojcobójcy, Brutusa. I ma poczucie, że w grudniu 1970 roku padł ofiarą większej gry. Ale nosi też z sobą traumę z tym związaną.

- W rozmowie ze mną wielokrotnie powtarzał, że żałuje tego, co się stało w Grudniu '70. Mówi jednak o odpowiedzialności politycznej i moralnej, a nie karnej - zastrzega Brzeziński. - Powiedział też, że obecna Polska to już nie jest jego kraj. Jego ojczyzną był PRL.

Stanisław Kociołek mieszka w Warszawie z żoną, w kilkudziesięcioletnim bloku. Ma dwóch synów i troje wnuków. - Mieszka skromnie, z meblami a la wczesny Gierek - opowiada Walenciak. - To by potwierdzało, że był człowiekiem ideowym, a nie dorobkiewiczem. Podobno kiedy był I sekretarzem KW w Gdańsku, jeździł do pracy tramwajem, nie korzystał z przysługującego mu kierowcy - dodaje Brzeziński.

Warszawski numer Stanisława Kociołka w ostatnich dniach odpowiada albo koło południa, albo późnym wieczorem. - Póki jeszcze jestem na siłach, staram się dużo spacerować - zdążył mi wyjaśnić podczas pierwszej rozmowy telefonicznej.

Korzystałem z książek: "Marzec 1968 roku w Trójmieście" Marka Andrzejewskiego, "Zbrodnia bez kary - grudzień 1970 w Gdyni: przebieg wydarzeń, represje, walka o prawdę" Piotra Brzezińskiego, Roberta Chrzanowskiego i Anny Nadarzyńskiej-Piszczewiat, "Grudzień 1970 roku na Wybrzeżu Gdańskim: przyczyny, przebieg, reperkusje" Bogumiły Danowskiej, "Grudzień '70 - pamiętamy" Jerzego Eislera, "Ludzie władzy 1944-1991" Tadeusza Mołdawy, "Rozstrzelany Grudzień" Henryka Piecucha, "Historia polityczna Polski 1944-1991" Andrzeja Leona Sowy, "Byli" Teresy Torańskiej.

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Życiorys polityczny Stanisława Kociołka - ulubieniec Władysława Gomułki i "krwawy kat Trójmiasta" - Dziennik Bałtycki

Wróć na i.pl Portal i.pl