18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Tylko mnie kochaj...

Sonia Ross, Anita Czupryn, Anna Tomiak
Nie ma takiej przeszkody, której nie pokonałoby prawdziwe uczucie. Niechęć rodziny,brak znajomości języka,tysiące kilometrów, różnice w tradycji i kulturze, urzędnicy imigracyjni. Bo kiedy zaczyna się prawdziwa miłość, to musi skończyć się na ślubnym kobiercu.

*Miłość o smaku curry*

Wszystko było przeciwko ich miłości. Kastowa tradycja, uprzedzenia i przesądy rodziców, wreszcie urząd imigracyjny. Ze wszystkimi uporali się Kasia Szostak i Jahangir Mangalia z Ożarowa Mazowieckiego. Teraz ich trójka dzieci jeździ na trzymiesięczne wakacje do Radżastanu, a wszystkie święta spędza u dziadków w Tarnowie.

Dom Studenta Akademii Medycznej w Białymstoku. Z kuchni dochodzi zapach smażonych warzyw i curry. Dwóch hindusów robi obiad. Kasia Szostak, studentka stomatologii, przechodzi obok i zatyka nos: "Znów te bombajskie zapachy" - myśli niezadowolona i otwiera okno w korytarzu, żeby się wywietrzyło. - Teraz czuję ten zapach w domu codziennie - śmieje się. - Ale wtedy, 11 lat temu nawet przez myśl mi nie przeszło, że ten ciemnowłosy chłopak, który niesie patelnię z indyjskim obiadem będzie moim mężem.

- Bo nasza znajomość zaczęła się od kłótni - dorzuca Jahangir Mangalia, lekarz i właściciel biura turystycznego Exotic Travel. - Pokłóciliśmy się o szafki. O szafki i krzesła - uściśla z uśmiechem. - W akademiku krzesło z czterema nogami i szafa z zamkiem to rzadkość. Kiedy po pierwszym roku wprowadziłem się z kolegą do innego pokoju i zobaczyłem zdezelowane meble, poszedłem do portierni się poskarżyć. Portierka mnie lubiła. Dała pęk kluczy. Akademik był pusty. Chodziliśmy z pokoju do pokoju i wybieraliśmy co lepsze meble. W październiku, w ogołoconym pokoju zamieszkała Kasia z koleżanką. Ktoś im doniósł, że hindusi wynieśli stamtąd prawdziwe skarby. I przyszły z pretensjami. "Jak stamtąd brałem szafkę, nikt nie był zameldowany. A jak tobie przydzielono ten pokój, to teraz to jest twoja karma" - broniłem się. - Ale Kasia nie chciała losu przyjąć z pokorą.

Mniej curry, więcej papryki
Ich miłość rodziła się powoli. Mieszkali na jednym piętrze, Jahangir kilka razy wniósł jej zakupy. Naprawił radio. I patrzył na eteryczną blondynkę z coraz większym uczuciem. Ona dała się zaprosić na kolację. "Dodam mniej curry, a więcej słodkiej papryki" - obiecał. Kasia nie wietrzyła już po obiedzie. Jahangir przestał być dla niej "jakimś hindusem", a stał się mężczyzną życia. - To było moje pierwsze wielkie uczucie.

I jego też - mówi. - Chciałam zostać jego żoną, ale wiedziałam, że to prawie niemożliwe. W Indiach dorosłe dzieci nie robią niczego wbrew woli rodziców. A oni wybrali już dla Jahangira żonę.

- U nas, małżeństwa kojarzy się zgodnie z kastą - tłumaczy Jahanigir. - Hindus mieszkający w pałacu nie może się związać z dziewczyną ze slumsów. Mezalians jest zbrodnią przeciw tradycji,
a tradycja dla hindusów to rzecz święta. Żoną Jahangira miała zostać Shanilla, dziewczyna z dobrego domu. Jej rodzice "zaklepali" Jahangira, gdy zdał maturę. Wiadomo było, że skończy medycynę i jego wartość wzrośnie. Ale on się wahał. "Mam przed sobą sześć lat studiów. Kiedy wrócę, wtedy powiemy "tak" - przekonywał swoich rodziców. Bo w Indiach "tak" to jak podpisany u notariusza dokument. Rodzice sie zgodzili, bo zabieranie indyjskiej żony do polskiego akademika, byłoby wyzwaniem ekstremalnym. Za to w rodzinie Shanilli wybuchła rozpacz. Sześć lat to kawał czasu. A 25 letniej hindusce ciężko znaleźć męża.

- Nikt z moich bliskich nie przypuszczał, że przeciwstawię się rodzinie - mówi mąż Kasi. - To co zrobiłem, to rewolucja. Może w Bombaju czy Dehli jest już inaczej. Ja pochodzę z Bikaneru, w stanie Radżastan. Milionowe miasto. Jak na Indie, to dziura. Tu ludzie żyją tak, jak nakazuje tradycja: rodzice mają obowiązek wybrać partnera dla swojego dziecka i to jest ich najważniejsze zadanie. System kastowy ma zapobiec rozpadom małżeństw. Za związek odpowiedzialna jest nie tylko najbliższa rodzina, ale całe społeczeństwo. Ich porażka, to porażka wszystkich. W Indiach rozwodów nie ma. Młodzi trzymani są krótko. Nie mają "koleżanek" czy "kolegów".

12 godzin z kozą
- Jak powiedziałem rodzicom o Kasi? - Jahangir znów przeżywa tamtą chwilę. Wzdycha. - Był luty. Po południu, w Radżastanie jest wtedy wieczór. Kilka razy podchodziłem do telefonu. W końcu zadzwoniłem. Odebrała mama. "Mamo, mam... koleżankę" - powiedziałem. Od razu zrozumiała. Nie chciała rozmawiać. Rozpłakała się. Słuchawkę wziął tata. Też wzdychał. "Przywieź ją do Indii", usłyszałem. Trzy miesiące później Kasia i Jahangir lecieli do New Dehli. Stamtąd 12 godzin pociągiem w trzeciej klasie.

- W Indiach pociągi rezerwuje się z trzymiesięcznym wyprzedzeniem, my rezerwacji nie mieliśmy - wyjaśnia Jahangir. - Niby wiedziałam, co mnie czeka, ale ledwo zniosłam 50 stopniowy upał i kozę za sąsiadkę - śmieje się Kasia. - Na miejscu też byłam zaskoczona: okna bez szyb, tylko moskitiery, metalowe kubki, dziwne naczynia. Je się na podłodze. Ja mogłam siedzieć przy stole. Przyszła teściowa przyjęła ją uprzejmie. Ale wciąż płakała. - Nie zgadzam się na wasz ślub! - mówiła i prosiła, żeby wezwać lekarza, bo jej duszno. I znów zanosiła się płaczem. A Kasia razem z nią.

Przez cały miesiąc pobytu w Radżastanie, nie mogli być nawet na sekundę sami. W mieście towarzyszyła im siostra Jahangira, Shamim. - Raz zapomniałem, że jestem w Indiach. Pomagałem Kasi wybierać biustonosze, a później poszedłem za nią do przymierzalni - mówi Jahangir. - Ocknąłem się, gdy zobaczyłem wzrok siostry. Shamim opowiedziała to mamie. Dostałem straszną burę. Pięć lat później, Kasia z Jahangirem wciąż byli razem. I znów przyjechali do Bikaneru.

Czerwone sari i biały koń
Rodzice Jahangira zrozumieli, że to prawdziwe uczucie i zgodzili się na ślub. Indyjski. Tylko rodzice Kasi nie byli zadowoleni: - Jak przyjeżdżałam do domu, do Tarnowa, znajdowałam na biurku wycięte artykuły o hindusach i Arabach, którzy brutalnie traktują żony. Podsuwali mi też książki, w których Indie były przedstawione jako barbarzyński kraj.

Na swój indyjski ślub pojechała sama. Pomalowali jej henną stopy i dłonie. Założyła czerwone sari, bo biały to tu kolor żałoby - Strój weselny jest gruby i ciężki. Myślałam, że zwariuję z gorąca. Ale czułam się, jak księżniczka. Jahangir przyjechał na białym koniu, grała egzotyczna muzyka. W Polsce wzięłam ślub cywilny. Srebrna garsonka, fiołki. Bez szaleństw.

Wzywali ich do urzędu imigracyjnego. - Jaki jest rachunek za wodę? - pytał ją surowy urzędnik. - Co mąż je na śniadanie? Jak ma na imię jego młodsza siostra? Odpowiadała bezbłędnie. Później maglowali Jahangira. Potknął się na jajecznicy. Myślał, że Kasia lubi mocno ściętą. Ale w końcu dali im spokój. Zresztą, rodziły się dzieci: dziś już 8-letni Kamil, 5-letnia Sara i 3-letni Arian. Dziadkowie zwariowali na ich punkcie. Jahangir przynajmniej raz w roku zabiera dzieci do Radżastanu. Są z dziadkami nawet 3 miesiące. - O to się czasem kłócimy - zdradza Kasia. - Wolałbym mieć dzieci cały czas przy sobie. Rozumiem jednak, że rodzice Jahangira chcą przekazać wnukom indyjską tradycję, język. Do moich rodziców jeździmy za to na święta. Na biurku nie znajduję już artykułów o złych hindusach.

Tekst Sonia Ross

*Miłość zaczęła się nielegalnie*

Ślub był na niby, miłość zaskoczeniem, a szczęście dopełniło małżeństwo. Ewy poślubiła Ukraińca Piotra "dla papierów", a później naprawdę się pokochali. Ewa nie chce zdradzić swojego nazwiska, bo historii ich uczucia nie znają nawet dzieci, nie wspominając o urzędzie imigracyjnym.

- Zgodzę abyś o tym napisała, ale nie podam żadnych danych. Nie chcę, aby ktoś rozpoznał naszego syna. On tej historii nie zna. Opowiem ci ją, bo z dwóch najpiękniejszych historii o miłości, jakie znam, pierwsza jest o Tristanie i Izoldzie, druga o nas - o mnie i o Piotrze. Imigrancie z Ukrainy, który postanowił się ożenić w Polsce, po to tylko, by zalegalizować tu pobyt. Umówiłyśmy się w pustej o tej porze kawiarni. W tej samej, do której w czerwcu 1991 roku przyszła z Piotrem na kawę. Zaraz po wizycie w Urzędzie Stanu Cywilnego, gdzie zaklepali najszybszy z możliwych termin ślubu.

Po raz pierwszy spotkali się u wspólnych znajomych, w ich domku na wsi na Warmii. Był luty 1991 rok. Znajomi uprzedzili Ewę: "Mamy gościa, znajomy naszej znajomej. Ukrainiec. Bardzo sympatyczny". Ewa kilka dni wcześniej zakończyła trwający pięć lat związek. Mówi, że go nie kochała, a on jej nie rozumiał. Rozstali się tuż przed jej 35 urodzinami. - Łatwiej mi zaczynać od nowa, niż naprawiać w nieskończoność coś, co i tak będzie się rwało - tłumaczy. Piotr ujął ją wdziękiem. Bardzo chłopięcy, ładna figura, szerokie ramiona, wąziutki w talii. Młodszy od niej o 7 lat. Piotr tak to zapamiętał: - Ewa przyjechała na wieś ubrana w krótką, fioletową sukienkę. Spojrzałem na jej nogi i ten widok całkowicie wytrącił mnie z równowagi.

- Ewa, piękne majesz nogi - mówił dziwną mieszanką ukraińsko-rosyjską. Chodził za nią (Ewa mówi: "Włóczył się za mną po całym domu"), a kiedy odwracała się i niczym z karabinu strzelała pytaniem: "Czego chcesz?" - wzruszał ramionami, że niczego nie chce i dodawał: "Jesteś piękną kobietą z piękną tyłą".

W marcu, z tymi samymi znajomymi przyjechał do niej na urodziny. Przywiózł bukiet róż. I znów za nią chodził i mówił komplementy. - Od samego początku wiedzieliśmy, że nas do siebie ciągnie - mówi Ewa. - Zduszaliśmy swoje uczucia. Piotr przyjechał tu na chwilę. Polska miała być tylko przystankiem do Ameryki.

Będzie ślub, będzie paszport

Piotr, Ukrainiec z Kijowa, informatyk
z wykształcenia, pół życia marzył o podróży do Ameryki. Wyemigrowało tam wielu jego przyjaciół. Na początku lat 90. starał się o paszport. Na Ukrainie funkcjonowały jeszcze wtedy dwa paszporty: wewnętrzny i zewnętrzny. Na wewnętrzny można było wyjeżdżać do byłych "demoludów". Na zewnętrznym wszędzie. O ile się go miało. Piotr złożył wniosek o paszport zewnętrzny, ale kazali mu czekać. Postanowił poczekać w Polsce. Początkowo zamieszkał u znajomych znajomej na warmińskiej wsi, potem (już po urodzinach u Ewy) wyjechał do Warszawy. I jak wielu jego rodaków sprzedawał ciuchy na stadionie dziesięciolecia. W tym czasie na Ukrainie zlikwidowano wewnętrzne paszporty. Jego pobyt w Polsce stał się nielegalny.

- Wiem, jak możesz zalegalizować pobyt - powiedział Paweł (ten, który zaprosił ich kiedyś na Warmię). Pili akurat wódkę: - Ożeń się z Polką. I zadzwonił do Ewy. - Piotr ma do ciebie sprawę - zaanonsował i oddał mu słuchawkę. Ewa usłyszała : "Proponuję ci swoją rękę i serce." Piotr nie bardzo to pamięta: - Z tym sercem to nie byłbym taki pewien. Naprawdę tak powiedziałem? I usłyszał:- Zgadzam się. W czerwcu Piotr zjawił się u Ewy. Zapytała tylko: - Jeśli będzie mi potrzebny rozwód, dasz mi go bez problemu? Obiecał i pojechali do Urzędu Stanu Cywilnego. - Konaliśmy ze śmiechu przy wypełnianiu dokumentów. Trzeba było zdecydować, jakie nazwiska będziemy nosić po ślubie i jakie nazwiska będą nosić dzieci z tego związku.

Wesele czyli okazja do zabawy
- Moja mama, gdy powiedziałam, że wychodzę za mąż za Ukraińca, urządziła scenę, jakby to Wanda wychodziła za Niemca. Rodzina mojej mamy pochodzi z Wołynia, przeżyli tam rzeź Polaków.. Mój stryjeczny dziadek, brat ojca matki, został zamordowany przez Ukraińców. Mama miała wtedy 12-lat, ale do dziś gorzej wspomina UPA niż Niemców.

"To małżeństwo sprawiedliwości dziejowej" - powiedziałam. Piotrek jest z rodziny polsko-ukraińskiej, jego matka z domu Andrzejewska, babcia z domu Rudzka, dobre polskie nazwiska. Gdy jednak mama Ewy poznała Piotra, od razu go polubiła. - Jego nie można nie lubić - mówi Ewa. Do ślubu poszła w fioletowej sukience, czarnych rajstopach i zwykłych pantoflach. Czy była to ta sama sukienka, w której po raz pierwszy zobaczył ją Piotr? On tego nie pamięta, sam nie miał nawet garnituru. Ewa przypomina sobie, jaką przyniósł jej wiązankę. Ogromny bukiet: gerbery, anturium, których Ewa nie znosi. Świadkami był ich kolega Paweł i brat Ewy. Po ceremonii przyjaciele zorganizowali im wesele.

- Chodziło o okazję do spotkania, zabawy i wypicia - tłumaczy Ewa. - Przyjaciele nie do końca zresztą wiedzieli, czy ten ślub był prawdziwy, czy "papierowy". Przygotowali nawet pokój na noc poślubną. Ale nic się nie wydarzyło. Wrócił do mnie dwa tygodnie później. Z bukietem róż. Wtedy przestaliśmy udawać, że się wcale nie kochamy. Rano powiedział: "Urodzisz mi syna". - Piotr przede mną nie był w żadnym poważnym związku. Nie orientował się, co to znaczy być z kobietą. Głupi był jak but - uśmiecha się Ewa. Piotr: - Nasz związek był bardzo namiętny. Zrozumiałem, że moja chęć wyjazdu do USA to było gonienie samego siebie. Że nie to jest ważne, gdzie żyję, ale jak. Przestało mnie gonić.

Zauważalne różnice
Cztery lata po ślubie Ewa urodziła syna. - Szybko zorientowałam się, że jestem w ciąży. Gdy powiedziałam o tym Piotrowi, objęliśmy się i ja z tej radości uniosłam go. Pękło jakieś naczynko, całą ciążę musiałam leżeć. Piotr najpierw mnie niańczył, a potem stał się czułym kochającym ojcem dla naszego synka. Są podobni do siebie. Syn odziedziczył po nim ścisły, matematyczny umysł.

Tymczasem w Polsce przyszła recesja, Piotrowi coraz ciężej było utrzymać rodzinę. Ich związek też przeżywał burzliwe koleje. - Póki Piotr nie znał polskiego, trudno było zauważyć różnice między nami. Potem się pojawiły, na przykład inne poczucie humoru. Piotrka ulubionym serialem są "Kiepscy". Mój, jeśli już, to "Rodzina zastępcza" i to dlatego, że była po "Kiepskich". Kiedyś poinformował mnie, że jedzie do tej Ameryki. Żeby zarobić. Nie pytał o zdanie, nie radził się. Syn miał 9 lat. Pomyślałam: "nasze związek może tego nie przetrwać".

Kiedy wyjechał, ten żal nad prawdopodobnym końcem związku miałam już w sobie wypracowany. Było mi ciężko. Prowadziłam sklep. W dzień praca, potem dziecko. Ale był to też moment na przypomnienie sobie, co naprawdę lubię. Zaczęłam tańczyć salsę. Solo. Taniec jest podobny do seksu - wymusza kontakt z ciałem. Raz, tańcząc, zobaczyłam w lustrze osobę, która mi się spodobała. To byłam ja. Piotr : - Wyjechałem do Ameryki wyłącznie dla zarobku. Po trzech latach wróciłem z pieniędzmi. W USA pisałem programy komputerowe, spełniłem marzenie - przejechałem samochodem Amerykę wzdłuż i wszerz. Ale nie wyobrażałem sobie życia bez Ewy i syna.

- Wrócił i okazało się, że musimy się na nowo układać - kończy opowieść Ewa.- Wypracowywać nowe kompromisy. Piotr chce wystąpić o polskie obywatelstwo. Chyba nareszcie znalazł tu poczucie bezpieczeństwa. Teraz w naszym związku nastąpiło przewartościowanie. Ważne są małe sprawy. Choćby to, że Piotr zapisał się na taniec towarzyski, aby tańczyć ze mną. - Chyba jemu tego jeszcze nie powiedziałam, ale to mężczyzna mojego życia.

Tekst Sonia Ross

*Miłość bez tłumacza*

Surisa i Grzegorz Rosowicz poznali się w Tajlandii. Przez pół roku zwiedzali południowo-wschodnią Azję, porozumiewając się najczęściej na migi. Teraz mieszkają i w Tajlandii, i na farmie pod Sandomierzem. W tajskim ogrodzie uprawiają mango, a w Polsce truskawki i maliny

Wszystko zaczęło się pięć lat temu, właśnie obchodzimy rocznicę - uśmiecha się Grzegorz Rosowicz. - Zawsze dużo podróżowałem, a zimą w 2004 roku postanowiłem wybrać się do Azji. Wymyśliłem sobie kilkutygodniową wyprawę po Laosie, Kambodży i Tajlandii. Słyszałem, że tamte rejony świata słyną z pięknych dziewczyn, ale mnie zależało na innych atrakcjach. Lubię fotografować, do plecaka spakowałem aparat, statyw i wygodne buty. Nie zamierzałem wylegiwać się na leżaku, chciałem wędrować i poznawać egzotyczne miejsca. Zależało mi na zdjęciach oddających prawdziwe życie, a nie na fotkach do folderu.

Wieczorem ,w Bankoku, wybraliśmy się z kolegą na drinka do małej kafejki. Przy stoliku obok siedziały dwie dziewczyny, uśmiechnęły się do nas. Nie mówiły po angielsku, mimo to zagadnęliśmy. Przed wyjazdem z Polski nauczyłem się kilku zwrotów po tajsku, to trochę ułatwiło sytuację. Surisa (moja przyszła żona) od razu wpadła mi w oko. Miała ładny uśmiech, była sympatyczna.

Przewodnik z uśmiechem
Umówiliśmy się na jeszcze jedno spotkanie następnego dnia. Mój plan nie przewidywał dłuższego pobytu w Bankoku, chciałem jechać dalej, zwiedzać i odkrywać. Poszliśmy na kolację, a ja, myśląc o dalszej podróży, zażartowałem, że przydałby mi się przewodnik, który pomógłby mi dotrzeć do ciekawych, niedostępnych dla turystów miejsc. Surisa od razu podchwyciła tę myśl.

Akurat miała trochę czasu i mogła mi pokazać okolice Bankoku. Dlaczego, nie? - pomyślałem. Pojechaliśmy razem na pogranicze Tajlandii i Birmy, w zupełnie dzikie rejony. Przez dwa tygodnie podróżowaliśmy po dżungli. Było fantastycznie, zrobiłem świetne zdjęcia. Potem już nie miałem ochoty podróżować sam. Kiedy Surisa zaproponowała, że zabierze mnie do swojej rodzinnej wsi Ban Jang, zgodziłem się z radością. Kilkutygodniowa podróż wydłużyła się do pół roku - zamiast samotnej wędrówki po Laosie i Kambodży było wspólne poznawanie prowincji Isam.

Niezwykłe przeżycia, wszystko tam wyglądało inaczej, inaczej pachniało i smakowało, Zwiedzaliśmy świątynie, podglądaliśmy życie mnichów, chodziliśmy na tajskie śluby. Z każdym dniem, Tajlandia i Surisa stawały mi się coraz bliższe. Ale nadszedł czas rozstania. Na lotnisku w Bankoku nagle zdałem sobie sprawę, że choć przeżyliśmy razem pół roku, teraz będzie nas dzielić 12 tysięcy kilometrów. I nie będzie rozmów na migi, ani spojrzeń w oczy. W jej oczy. Zrobiło mi się przykro. Samolot jeszcze się nie wzniósł ponad płytę lotniska, a ja już wiedziałem, że zostawiłem w Tajlandii swoją miłość. Zaraz po przylocie do Polski kupiłem bilet do Bankoku i dziesięć dni później byłem tam z powrotem. Kochałem Surisę, ona też nie wyobrażała sobie życia beze mnie. Ciszyłem się, że wróciłem, dzięki temu usłyszałem te słowa.
Oświadczyny po polsku
Cztery miesiące później zjawiłem się w domu Surisy z bukietem róż i pierścionkiem zaręczynowym. Byłem tak stęskniony, że na lotnisku w Bankoku wziąłem pierwszą z brzegu taksówkę. - Prosto do Ban Jang - poleciłem kierowcy. Był zachwycony, złapał bardzo intratny kurs. Rodzinna wieś Surisy leży 400 kilometrów od stolicy! Mówi się, że zakochani nie liczą czasu. My każdy dzień rozstania liczyliśmy podwójnie. Za to nieważne były pieniądze, jeśli dzięki nim można było szybciej być razem.

Zajechałem tą taksówką na podwórko, a tam czekała już na mnie cała tajska rodzina. Uklęknąłem przed Sarisą i zapytałem czy zostanie moją żoną. - Skoro się oświadczyłeś, to teraz wypada wziąć ślub - pouczył mnie któryś z kuzynów. Okazało się, że na tajskiej wsi nie wypełnia się żadnych druków, ani nie jeździ do urzędu. Za to odbywa się ceremonia rodzinna, podczas której trzeba podziękować duchom przodków za swoje szczęście. Wiadomo, że to oni pomogli nam się odnaleźć.
Po pewnym czasie przyjechaliśmy do Sandomierza wziąć ślub cywilny. Musieliśmy załatwić mnóstwo formalności. W ratuszu zażyczono sobie by na naszym ślubie wystąpił tłumacz języka tajskiego. Tymczasem takiego tłumacza w Polsce nie było! "No, to nie możecie zawrzeć związku" oświadczyła urzędniczka. Pojechaliśmy do innego urzędu, niedaleko Sandomierza. W czwartek dowiedzieliśmy się, że nasz ślub odbędzie się w sobotę. I że wystarczy tłumacz języka angielskiego.

Zima w Tajlandii, lato w Polsce

W Tajlandii, mamy dom i ogród, w którym zawsze świeci słońce, dojrzewają owoce mango i banany. A pod Sandomierzem - założyliśmy farmę, na której rosną truskawki, maliny i orzechy laskowe. Surisa polubiła Polskę tak jak ja Tajlandię, ona czeka na truskawki, a ja tęsknię za naszym tropikalnym ogrodem. Planujemy, że w przyszłości lato będziemy zawsze spędzać w Polsce, a zimę w Tajlandii. Idealny układ, prawda? Surisa uczy się polskiego, a ja w wolnych chwilach szlifuję mój tajski. Cieszymy się każdym, wspólnie przeżytym dniem. Jak każde dobre małżeństwo.

Tekst Anna Tomiak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Tylko mnie kochaj... - Portal i.pl

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl