Adrenalina 24 h na dobę

Adam Kornacki
Wyścig 24-godzinny - mordercza próba dla ludzi i sprzętu. Same przygotowania pochłaniają kilka miesięcy, ale kiedy siada się za kierownicą, wszystko, co znajduje się poza torem, staje się nieważne. Liczy się tylko jedno - dojechać do mety.

Zdejmuję kask, czuję, że jestem kompletnie mokry, jakbym wyszedł z wanny. - Ciepło było? - żartują mechanicy i klepią mnie po plecach. - Pojechałeś super! - słyszę i cieszę się, że pierwsza zmiana za mną. Mam czas, żeby podsuszyć kombinezon. Adam Kornacki wziął udział w jednym z najbardziej wyczerpujących wyścigów świata. Oto jego relacja.

Tu nic nie może zawieść - ani człowiek, ani maszyna. Wszystko musi być poukładane precyzyjnie jak w najlepszym szwajcarskim zegarku. Być trybem tej machiny to niezwykle wdzięczne, ale i odpowiedzialne zadanie. Stawiłem mu czoła podczas wyścigu "24h Dubai", który odbył się w największym mieście Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

Odmienna kultura, wyznanie, styl życia nie przeszkadzają mieszkańcom tej słonecznej krainy kochać sport motorowy. Dlatego na obrzeżach miasta powstał jeden z najnowocześniejszych torów wyścigowych na świecie - Dubai Auto-drom. Jego najdłuższa pętla to ponad pięć kilometrów ciasnych nawrotów połączonych z długimi prostymi i bardzo szybko przejeżdżanymi łukami.

Miejscami naszym Porsche jechaliśmy nawet 250 km/h, a średnia prędkość okrążenia wynosiła ponad 150 km/h. Tego dystansu samochodem tak szybkim jak Porsche 911 GT3 Cup nie da się oczywiście pokonać w pojedynkę. Do Dubaju zespół Lukas Motosport zebrał swój pełny 5-osobowy skład: Robert Lukas, Mariusz Miękoś, Stefan Biliński, Teodor Myszkowski i ja. Mieliśmy pokonać jak największą liczbę okrążeń podczas jednej doby.

Zadanie niby proste, choć w istocie bardzo trudne do zrealizowania. Początek naszej wizyty w Dubaju wyglądał jak bajka: plaża, gra w siatkówkę, trening, bieganie, narty wodne - po prostu raj. Relaks przepełniony sportową aktywnością był jednak pozorny, bo koncentrowaliśmy się tylko na nadchodzącym wyścigu. Podczas drugiego dnia pobytu w mieście, które przypomina jeden wielki plac budowy, wreszcie pojechaliśmy na tor.
Pierwszy raz zobaczyliśmy nasze auto, które przez ponad miesiąc płynęło zapakowane szczelnie w kontenerze z portu w Rotterdamie. Samochód był całkiem nowy i wyglądał pięknie, obok zaś stało jego lustrzane odbicie. - Zapakowaliśmy dwa auta, żeby z tego drugiego w razie potrzeby wykręcać części, gdy coś się zepsuje - wyjaśnił szef zespołu Wiesław Lukas.

Brzmiało to logicznie i utwierdziło mnie w przekonaniu, że po prostu musimy wytrzymać dwadzieścia cztery godziny! Wokół kłębiły się ekipy innych zespołów. Mechanicy pracowali nieustannie, a było ich bez liku. W boksach stało 80 wyścigowych samochodów, w których zamierzało rywalizować w sumie ponad 300 kierowców!

Atmosfera była gorąca - także ze względu na upał - ale i bardzo przyjacielska. Wreszcie nadszedł czas wyczekanego treningu czasowego, który decydo- wał o rozstawieniu na polach startowych. I tu niespodzianka. Zespół z Polski zajął jedno z czołowych miejsc! Biało-czerwona flaga znajdowała się na 6. pozycji, przed wieloma znakomitymi zespołami z całego świata.

Tego nikt z nas się nie spodziewał. Radość była ogromna, ale i ciśnienie skoczyło wszystkim jeszcze bardziej. Noc przed wyścigiem nie była łatwa - myśli kłębiły się w głowie, długo nie mogłem usnąć. Myślałem tylko o tym, żeby nie zawieść moich partnerów, pojechać szybko i jednocześnie bezpiecznie. Wyścig ruszał o godzinie 14. Na tor dojechaliśmy tuż przed południem, po godzinie błądzenia taksówką, bo kierowca nie mógł go znaleźć.

Zamiast na Autodrom zawiózł nas na stadion do krykieta, 40 kilometrów od Dubaju. Drobna różnica… Gdy dotarliśmy na miejsce, zobaczyliśmy przebogatą oprawę startu tego presti- żowego wyścigu. Szejkowie w arabskich strojach i skórzanych klapkach przechadzali się majestatycznie po boksach serwisowych. Widok Porsche, Ferrari, Aston Martinów czy Jaguarów nie był im obcy.

Punktualnie o 13 otwarto wyjazd na tor i samochody powoli zaczęły się ustawiać na prostej startowej. Nasze auto zaparkowało niemal zupełnie z przodu, na 6. miejscu, a sznur wyścigówek za nami sięgał prawie kilometra. To było niesamowite uczucie. Kilka pamiątkowych zdjęć z polską flagą, krótkie rozmowy o strategii - i czas startować.

Było gorąco. Piłem dużo płynów, bo wiedziałem, że za kierownicę wsiadam jako drugi, po Robercie Lukasie. Wszyscy stali wpatrzeni w monitor z wynikami, a Robert perfekcyjnie pokonywał kolejne okrążenia. Awansował nawet na 4. pozycję, ale my dobrze wiedzieliśmy, że dobowego wyścigu nie wygrywa się na kilku pierwszych okrążeniach.

Po godzinie padł sygnał: - Adam, za chwilę wsiadasz, zakładaj kask! No i zaczęło się. Słuchawki, niepalna kominiarka, ochraniacz na kark, kask na głowę, bidon do kasku. O niczym nie wolno zapomnieć. Biegnę zdyszany i już widzę, że Robert zjeżdża do serwisu. Szybka zmiana, wsiadam, przysuwam fotel, zapinam pasy. Skronie pulsują, a Robert wykrzykuje kilka cennych uwag o tym, co dzieje się na torze.

Mechanicy zmieniają w tym czasie opony. Czuję zapach spalonej gumy i rozgrzanych do białości klocków hamulcowych. Trudno mi się oddycha, ale po chwili biorę dwa głębokie wdechy i jestem gotów. Nasz szef mechaników, Tomek, pyta mnie przez radio, czy wszystko w porządku. Odpowiadam, że tak. Przed sobą widzę jego pięść z uniesionym do góry kciukiem, a to oznacza, że mogę ruszać. Mam nowe opony, więc ruszam gwałtownie, żeby koła zabuksowały i zostawiły na asfalcie zewnętrzną śliską powłokę.
Jadę do stacji benzynowej usytuowanej przed wyjazdem na tor. Podczas tankowania 90 litrów paliwa mam chwilę, żeby zebrać myśli. Sprawdzam kask: okazuje się, że wypadła mi rurka od bidonu, więc podczas mojej półtoragodzinnej zmiany nie będę miał picia. Mówi się trudno. Trzeba wytrzymać. Słyszę uderzenie w dach - to sygnał, że tankowanie zakończone. Jedynka i ogień z rury wydechowej.

Wyjeżdżam bardzo powoli, bo w strefie tankowania nie wolno jechać szybciej niż 20 km/h. A potem wyjazd i pełen gaz. Przede mną pełno samochodów, to samo widzę w lusterkach. Wbijam się w grupkę wolniej jadących aut i tak pokonuję pierwszy zakręt. Wiem, że mam niedogrzane opony i na początku nie mogę szarżować. Po kilku zakrętach czuję, że auto zaczyna kleić się do rozgrzanego asfaltu i przyspieszam.

Wyprzedzam kilka samochodów. Potem jeszcze kilka. I jeszcze jedną grupkę. Czekam na chwilę, kiedy tor będzie pusty, żeby choć przez moment jechać samemu, zrobić dobry czas okrążenia. W wyścigu niestety nie ma takiej możliwości. Walka trwa cały czas, szczególnie że takich Porsche jak nasze jedzie tu ponad 30! Po 45 minutach czuję zmęczenie, ale wiem, że jeszcze sporo przede mną. Chce mi się pić, ale na to też nic nie mogę poradzić. Wreszcie po godzinie i 25 minutach dostaję przez radio komendę: - Adam, boks! - OK - odpowiadam i pokonuję swoje ostatnie okrążenie na tej zmianie. Luzuję pasy bezpieczeństwa, wysiadam i pomagam Mariuszowi Miękosiowi w zajęciu miejsca za kierownicą.

Auto rusza. Odchodzę oniemiały, zdejmuję kask, czuję, że jestem kompletnie mokry, jakbym wyszedł z wanny. - Ciepło było? - żartują mechanicy i klepią mnie po plecach. - Sprzęgło i skrzynia OK? - pyta szef zespołu. - Tak, wszystko działa elegancko - odpowiadam. - Adaśko, pojechałeś super! - słyszę od niego i cieszę się, że pierwsza, najbardziej stresująca zmiana jest już za mną.

Kolejne półtorej godziny spędzę w aucie w nocy. Teraz mam czas, żeby podsuszyć kombinezon, napić się i popatrzeć, jak jadą inni. Przed moją nocną zmianą wszystko układało się idealnie. Auto pracowało bez zarzutu, mechanicy wymienili pierwszy komplet klocków hamulcowych, kierowcy jechali perfekcyjnie. "Żeby tylko nic nie zepsuć", kołatało mi się w głowie, gdy wsiadałem do samochodu około północy.

Tor wyścigowy nocą wygląda zupełnie inaczej niż w dzień. Przede mną błyskają czerwone światełka, a w lusterkach widzę tylko białe, jaskrawe plamy halogenów aut jadących za mną. Trudniej jest ocenić odległość i prędkość, z jaką jadą inni. Pierwsze okrążenia jadę bardzo zachowawczo, potem łapię swoje tempo i bez przygód przejeżdżam swoją zmianę. Po wyjściu z samochodu przebieram się i kładę się spać. Mam 3 godziny na drzemkę.

Zakładam słuchawki, puszczam muzykę, żeby odizolować się od nieustającego ryku silników, który pulsuje w głowie od 12 godzin. Długo nie mogę zasnąć. Myślę o tym, co dzieje się na torze, w końcu oczy same się zamykają... i wtedy czuję gwałtowne szarpnięcie za ramię. - Adam, szykuj się! Niedługo twoja kolej, Robert już jedzie swoją zmianę! - słyszę od jednego z mechaników.
Wydaje mi się, że przed minutą usnąłem; okazuje się, że drzemka trwała prawie 3 godziny! Zrywam się na równe nogi i wskakuję w zimny i mokry od potu wyścigowy strój. Jest chłodno, a nawet zimno, jak to nocą na pustyni. Wychodzę z kontenera przerobionego na sypialnię i widzę, że na dworze jest wciąż zupełnie ciemno.

"Wolałbym trzecią zmianę jechać za dnia" - myślę sobie, myjąc twarz ciepłą wodą. Trzęsąc się z zimna, sklejony z mokrym kombinezonem robię sobie krótką gimnastykę, żeby rozruszać mięśnie przed jazdą. W końcu Robert zjeżdża, a ja widzę, że ponad wielką jak blok mieszkalny trybuną pojawia się słońce i w mgnieniu oka robi się jasno.

"Dzięki Ci, Boże! Ze słońcem będzie mi łatwiej!" - myślę, gdy po raz trzeci koncentruję się podczas tankowania i patrzę na coraz bardziej błękitne niebo. Moja kolejna zmiana przebiegła bez przygód, a po 22 godzinach jazdy zajmowaliśmy rewelacyjne 8. miejsce w klasyfikacji wyścigu. Zła informacja dochodzi do nas nagle, jak grom z jasnego nieba.

"Z autem jest coś nie tak". Stefan Biliński pod koniec swojej ostatniej zmiany zjeżdża do serwisu i melduje awarię. Diagnoza jest jasna: półoś i część zawieszenia w lewym tylnym kole są do wymiany. Czwórka naszych mechaników uwija się jak w ukropie, wymieniając uszkodzone części. Rozgrzane hamulce parzą im dłonie, ale żaden z nich nie zwraca na to uwagi. Spod samochodu rozlegają się tylko dźwięki grzechotek kluczy, które rozkręcają zepsute części. Nikt nie patrzy na klasyfikację, choć wiemy, że z każdą minutą nasza pozycja zmienia się na gorszą. Najważniejsze jest przecież dojechanie do mety.

Do końca wyścigu została ledwie godzina, kiedy Robert po długiej napra-wie rusza na swoją ostatnią zmianę. Ma nie do końca ustawioną zbieżność, ale nie było na to czasu. Spadliśmy na 23. miejsce. Teraz wygląda to jak porażka, ale gdyby przed startem ktoś mi powiedział, że ukończymy dobowe zmagania na takiej pozycji - wziąłbym ją w ciemno.

Nie do końca sprawnym samochodem Robert pojechał doskonale i wyprzedził aż trzech rywali! Po 24 godzinach jazdy dojechaliśmy do mety na 20. miejscu. Udało się! I choć nasze miejsce mogło być o wiele lepsze, występ w wyścigu "24h Dubai" uważam za ogromny sukces. Zawodnicy pojechali szybko i bezbłędnie. Samochód (poza wspomnianą awarią) spisywał się rewelacyjnie. Gdy patrzyliśmy, jak innym wybuchały silniki, rozbijały się karoserie, eksplodowały przegrzane skrzynie biegów, naszą awarię musieliśmy uznać za drobnostkę. Mogło zdarzyć się coś o wiele, wiele gorszego. W przyszłym roku będzie lepiej, bo na pewno tu jeszcze wrócimy! Adam Kornacki jest dziennikarzem TVN Turbo i stałym współpracownikiem "Męskiej Rzeczy". [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl