Dziadkowie i wnuczki

Sonia Ross
Dziadkowie dają nam uwagę, cierpliwość, skupienie. Zwykłe rzeczy, które doceniamy dopiero wtedy, gdy już jesteśmy dorośli. W pamięci przechowujemy rozmowy, na półkach wspólnie zbierane kamienie. Dzieciństwo z ukochanym dziadkiem to kapitał na całe życie.

Jurata, lipiec. Kępy paproci, mech. Za lasem Zatoka Pucka. Ścieżką idą dwie dziewczynki i starszy pan. Co jakiś czas przykucają i zbierają drewienka i liście. Potem robią z nich małe krzesełka i stół. Dla krasnoludków. - Na tych stolikach zostawiałyśmy okruchy chleba - wspomina Marysia Konarowska, wnuczka aktora Andrzeja Szczepkowskiego, najbardziej znanego z roli w serialu "Wojna domowa". A jej siostra Hania dorzuca: - Kiedy wracałyśmy, okruchów już nie było.

Jestem królem lasu
Marysia nie ma pojęcia, jak dziadek to robił. Nawet gdy była starsza i pytała, jak to się działo, że chleb znikał, dziadek niezmiennie mówił: "Jak to, nie wiesz? Krasnoludki zjadły". Według dziadka krasnoludki były wszędzie. Także w domowej lampie. Mieszkały tam w małej dziurce pod szklanym kloszem. - To były takie drzwiczki - tłumaczy Hania. - Bałam się tam zajrzeć, bo wiedziałam, że tam jest inny świat. Dziewczynki uwielbiały wspólne wakacyjne spacery z dziadkiem. Bo choć szli zawsze tą samą drogą, każdy spacer był inny. - Na końcu ścieżki był szeroki pień. Dziadek na nim siadał i mówił: "Jestem królem lasu, a to jest mój tron" - wspomina Hania. - To był nasz rytuał. Marysia mówi, że cały rok czekała na te chwile. Do dziś pamięta zapach paproci, atmosferę tajemniczości i niepewność tego, co się wydarzy. Bo z dziadkiem mogło zdarzyć się wszystko. Nawet pasjanse, które regularnie układał, podsuwały mu pomysły na historie, które mógł opowiedzieć wnuczkom.

- Mówił: "Tu jest król, ale on jest zazdrosny o damę, bo walet chyba chce ją poprosić o rękę... I co to teraz będzie..." - śmieje się Marysia, a Hania przez moment myśli, po czym rzuca: - Stopy! To może zabrzmi dziwnie, ale stopy dziadka były dla mnie ważne. Dlaczego? Po obiedzie zawsze ucinał sobie drzemkę. I to był smutny moment. Bo kiedy on spał, to było nudno. I kiedy cicho zaglądałam do jego pokoju, widziałam jego bose stopy. Wielkie, bo dziadek miał 190 cm wzrostu. Kiedy się poruszyły, byłam szczęśliwa, bo to znaczyło, że zaraz wstanie i znów będzie fajnie!
**
Po połowie jego siwej brody
- Kiedy myślę: dziadek, widzę drewniany dom w Gniazdowie koło Łochowa, werandę, na której wylegują się koty, i jego, dziadka - mówi Weronika Kobylińska, wnuczka Szymona Kobylińskiego, legendarnego rysownika, milionom Polaków znanego z gawęd telewizyjnych o polskiej historii i obyczajach. - Mam też przed oczami inny obrazek: ja i mój młodszy o 4 lata brat Maks siedzimy
u dziadka na kolanach. Każde z nas trzyma połowę jego siwej brody. A on cierpliwie odpowiada na nasze pytania. I rysuje. Nigdy się nie rozzłościł. Nawet wtedy, gdy mazałam po jego rysunkach.

Weronika pytała: "Dziadku, jak wygląda żuk? A pyton? A żmija?". A on rysował każde zwierzę, o którym mówiłam. Z opowieści o nich z łatwością przechodził do legend i mitów. Dlatego jako pięciolatka Weronika znała już całą mitologię grecką. - Gdy ja i brat leżeliśmy wieczorem w łóżkach, dziadek przychodził nam poczytać. Ale to nie były historie o Koziołku Matołku. Czytał "Trylogię" Sienkiewicza, a później, kiedy trochę podrośliśmy, wiersze Baczyńskiego. Z pamięci cytował fragmenty "Pana Tadeusza". W ten sposób do 10. roku życia "załatwił" nam wszystkie lektury, które według niego powinien znać każdy inteligent - wspomina Weronika. - Mój brat do dziś twierdzi, że gdyby nie dziadek, on nie zdałby matury z polskiego...

Uwolnić motyla
- Gdy przymknę oczy, widzę dziadka, który zafascynowany wpatruje się w krzew budlei, rośliny podobnej do bzu, która zapachem zwabiała motyle - mówi Diana Fiedler, wnuczka Arkadego Fiedlera, podróżnika i pisarza, autora ponad 30 książek, m.in. "Ryby śpiewają w Ukajali" i "Dywizjonu 303". Diana jest pedagogiem na ASP w Poznaniu i studentką fotografii w londyńskiej Royal Collage of Art. - Dziadek posadził budleje w ogrodzie przy naszym rodzinnym domu w Puszczykowie, a motyle siadały na nim chmarami. Krzewy były od nich ciężkie. Gdy jakiś wpadł do domu, dziadek alarmował wszystkich: "Uwolnić motyla!".
W pamięci Diany zostało spojrzenie dziadka: - Miał bardzo niebieskie oczy. Ciepłe i życzliwe. I mocny uścisk dłoni. Chciał, żebyśmy ja, mój brat i moi kuzyni mówili ładną polszczyzną, tak jak on sam mówił. Pamiętam jego głowę pochyloną nade mną, dłoń z poruszającym się w górę i w dół palcem: "Mów głośno i wyraźnie". To słyszałam od niego często.

Biurko i fotel dziadka w jego poznańskiej pracowni na placu Wolności to była inna planeta. Kredki, papier, ołówki, kolekcje map. Zaznaczał na nich miejsca, które odwiedził, i te, które chciał zobaczyć. Z sufitu zwisały orzechy kokosowe, strusie jaja, ściany zdobiły afrykańskie maski. Gdy dziadek pracował, Diana przychodziła do niego z rodzicami i bratem w każdą niedzielę.

- Jedliśmy ciastka, dorośli pili kawę, a dzieci hasały po domu, wyszukując w zakamarkach mieszkania różne skarby - uśmiecha się. - Do dziś pamiętam zapach wody Prastara. Dziadek Arkady jej używał. Teraz nigdzie nie można jej kupić. Ale dwa lata temu, gdy byłam w Berlinie, w muzeum sztuki, nagle ją poczułam. Poszłam za tym zapachem i znalazłam właściciela: był nim starszy pan w lnianym garniturze. Patrzył na jakiś obraz. Poczułam się tak, jakbym znów miała dziewięć lat i rysowała przy dziadkowym biurku. Wzruszyłam się.
Dziadek czarodziej
Czas, który dziadkowie poświęcają wnuczkom, nie idzie na marne. Bo one zapamiętują nie tylko przedmioty, zapachy i sytuacje, ale przede wszystkim uwagę, z jaką były traktowane. To właśnie dziadkowie, bardziej niż matka i ojciec, widzą w swoich wnukach partnerów do rozmów. Rodzice rzadko pytają dzieci, co myślą o tym czy owym. Dziadkowie mają czas na pogawędki, uważne przyglądanie się ludzikom z plasteliny, wnikliwą analizę narysowanych z przejęciem pięcionożnych stworów.

- Tak właśnie robił mój dziadek - wspomina Diana Fiedler. - Gdy pokazywałam mu rysunki, nigdy nie usłyszałam zdawkowego: "ślicznie, rysuj dalej". Brał moją pracę do ręki, przyglądał się,
a w końcu mówił coś trafnego o kolorach, nastroju. Gdy przychodziłam do niego w następną niedzielę, rysunki wisiały na ścianie. Byłam taka dumna!

Arkady Fiedler był podróżnikiem i pisarzem. Ale Szymon Kobyliński, artysta plastyk, mógłby pewnie wytknąć swojej wnuczce Weronice błędy, jakie robiła, rysując choćby ukochane konie. - W życiu! - macha ręką Weronika. - Zawsze słyszałam najpierw zachwyt: "Genialne, wspaniałe, niezwykłe!". A dopiero później dorzucał jakby od niechcenia: "Ale wiesz, gdybyś tutaj pociągnęła tę linię, to zobacz, bok konia byłby bardziej okrągły...". Był świetnym belfrem!
- Nasz dziadek cieszył się z "dziadkowania" - wspomina Hania Konarowska. - Czułam, że z prawdziwą radością bierze mnie na kolana, pokazuje klasery, które zbierał całe lata. Czasem pozwalał mi włożyć pęsetką znaczek na miejsce. Czułam się wtedy taka ważna. Ale nos trzymałam najwyżej, kiedy wsiadałam z nim do tramwaju. Dziadek nie miał prawa jazdy i samochodu, lubił komunikację miejską. Kiedy zaś został senatorem, jeździł za darmo. Mógł powiedzieć: jestem ważnym urzędnikiem państwowym i teraz nie muszę kasować biletów. Zamiast tego wyszeptał mi do ucha: "Nie kupuję biletów, bo jestem czarodziejem". Boże, jaka ja byłam dumna, że jadę z czarodziejem!

- Oglądałam z dziadkiem albumy z malarstwem, rzeźbą - mówi Weronika Kobylińska.- Nic nie było mnie w stanie od nich oderwać, nawet zabawa z rówieśnikami. - Dziadek często zabierał nas na łęgi rogalińskie, nad Wartą,niedaleko Puszczykowa - wspomina Diana. - Tam wędrował ze swoim ojcem Antonim i tam zaczął marzyć o dalekich podróżach. Gdy szliśmy na ten daleki spacer, pokazywał nam to, czego pewnie idąc sami, lub nawet z rodzicami, byśmy nie zauważyli: drzewo, które miało dziwną gałąź, pliszkę ukrytą między liśćmi, krzew, który jest pod ochroną. Wrażliwości na piękno i magię świata mogą nas nauczyć tylko ci, którzy - tak jak nasi dziadkowie - mają czas zatrzymać się i rozejrzeć wokół.
Cegła w plecaku
Dziadek nie musi grać z wnuczką w piłkę ani jeździć na rowerze, żeby być blisko. Urok kontaktu tych dwojga to spokój, leniwa włóczęga, obserwowanie zjawisk, które przegapia się w codziennym pędzie. Spacery to sport, którego mistrzami byli nasi dziadkowie. Ale nie wszyscy: - Dziadek Arkady był wysportowany - mówi z podziwem Diana.

- Właśnie dzięki codziennym wędrówkom. Kiedy przygotowywał się do podróży, wkładał nawet do plecaka cegłę, żeby przygotować plecy do wysiłku. Klepał nas też często po nich: "Nie garb się!" - słyszałam nieraz. Ale był to czuły nakaz. - Dziadek był gruby, niechętnie się ruszał - śmieje się Weronika. - Ale rozumiał, że dzieci muszą się wyszaleć. Zabierał więc mnie i mojego brata,
a także całą gromadę okolicznych dzieci, nad Liwiec. Ta płytka rzeka świetnie nadawała się na miejsce zabaw. Dziadek siadał na ogrodowym krześle i pół dnia, razem z dwiema babciami innych dzieci, pilnował nas.

- Chodziliśmy regularnie do zoo - wspomina Hania. - Tam mieliśmy zaprzyjaźnionego goryla, któremu daliśmy na imię Karol. Gdy staliśmy przy klatce z Karolem, dziadek tłumaczył, co Karol mówi. Patrzyłam na niego z podziwem i szacunkiem. Nie dość, że jest czarodziejem, to jeszcze zna mowę zwierząt! - Przez całe lata nie wiedziałam, że dziadek nie umiał pływać, tak się świetnie maskował - śmieje się Marysia Konarowska. - Wchodził do wody i ruszał ramionami. Z nami bawił się przy brzegu, budowaliśmy wielkie piaskowe zamki. A potem zastanawiał się, kto
w nich zamieszka i co będzie się tutaj działo. To były magiczne historie, które ozbudzały moją wyobraźnię, ale były też śmieszne. Dziadek słynął z niezwykłego poczucia humoru, a anegdotami sypał jak z rękawa.
Lanie za grzybową
- Ale oprócz tego, że był cudownym dziadkiem, potrafił być także dziadkiem surowym. Pamiętam, któregoś dnia na wakacjach nie chciałam jeść w stołówce zupy grzybowej - mówi Marysia. - Wtedy dziadek wyprosił mnie na zewnątrz, a tam spokojnie wytłumaczył, że nie mogę się zachowywać jak rozpieszczony bachor, że dzieci na świecie głodują i trzeba się cieszyć tym, co się ma. A potem mnie zlał. Nie mocno, raczej symbolicznie. Długo nie mogłam uwierzyć, że dziadek zrobił coś takiego. Wstydziłam się tym bardziej, że całe zdarzenie obserwował mój kolega Maciek, w którym byłam zakochana. Wróciłam i zjadłam grzybową. A później już nigdy nie marudziłam przy jedzeniu.
- Dziadek tylko raz się na nas rozzłościł - mówi Weronika. - Kiedy z bratem zaczęliśmy na siebie krzyczeć. Nie znosił, kiedy ktoś wrzaskiem załatwiał konflikty. Był uczulony na chamstwo
i grubiaństwo. Nie mógł także znieść, gdy ktoś męczył zwierzęta.

- Nie kłóciłam się z dziadkiem - dodaje Diana. - Ale pamiętam jedną awanturę, w jaką wdał się z moim dziesięcioletnim kuzynem Radosławem. Nie dawało mu to później spokoju. A ponieważ traktował nas jak partnerów, napisał do niego długi, poważny list, w którym go przepraszał i tłumaczył swoje zachowanie. Ten list sprawił, że dziadek stał się dla mnie jeszcze większym autorytetem.
Kamień jak tygrys
Dziadkowie nie muszą znać się na samochodach, komputerach i gadżetach elektronicznych, by w oczach wnuczek uchodzić za mistrzów. A nawet być wzorem męskości. - Dziadek był przystojny. Wysoki, dobrze zbudowany. Podobał się kobietom - ocenia Andrzeja Szczepkowskiego wnuczka Marysia. - Był zresztą niezłym flirciarzem. A kiedy później, jako licealistka, czytałam jego fraszki, zrozumiałam, że był także sprośnym starszym panem - śmieje się. - Podobało mi się również, jak chodził: kroczył dostojnie, z rękami założonymi z tyłu. Przypominał mi bociana.

Hanię też zachwycał chód dziadka: - Naśladowałam go! I nawet sobie wymarzyłam, że kiedy będę miała chłopaka, on też będzie tak chodził. I właśnie teraz, na jakimś wyjeździe w Barcelonie, patrzę, a mój chłopak, idzie wyprostowany, ręce z tyłu. Jak dziadek. Wzruszyłam się.

Dziadkowie, którzy z radością weszli w swoją nową rolę opiekunów małych dziewczynek, zyskali radość życia, możliwość powrotu do dziecięcych lat. Ale przede wszystkim obdarzyli swoje wnuczki cechami i przymiotami, które w dalszym życiu okazały się bezcenne.

- Dzięki dziadkowi umiem cieszyć się z małych rzeczy - Diana Fiedler nigdy nie zapomni, jak razem z dziadkiem pochyliła się nad kamieniem, który miał paski - jak tygrys. Jak oglądali go z uwagą, dyskutowali. - Od dziadka dostałam ciekawość świata - oczy Hani błyszczą, gdy o tym mówi. - Z każdej rzeczy, zjawiska umiał stworzyć historię, zainspirować, otworzyć kolejne drzwi, choć już myślałam, że żadnych drzwi nie ma.

- Gdy miałam 15 lat, rodzice się rozwiedli. Mój dom rodzinny się rozpadł - wspomina Weronika Kobylińska. - Ale ja tego nie odczułam zbyt boleśnie, bo ciągle był przecież dom dziadka. Jak twierdza. Dziadek był w nim zawsze: cierpliwy, mądry, gotowy odpowiadać na wszystkie pytania. W domu w Gniazdowie czułam się bezpiecznie. Nie chciałam nawet jechać z mamą do Paryża, kiedy byłam nastolatką. Zrobiłam awanturę, żeby zostać! Wakacje bez dziadka, domu, zwierząt, koni, na których od dzieciństwa jeździłam, wydawały mi się puste.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl