18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Brzydkie sekrety życia za więziennymi kratami

Dorota Kowalska
Wszystkie patologie współczesnego świata skupiają się na kilku metrach kwadratowych celi
Wszystkie patologie współczesnego świata skupiają się na kilku metrach kwadratowych celi Marcin Oliva Soto
Domniemane samobójstwo Roberta Pazika, już trzeciego zabójcy Krzysztofa Olewnika, który umarł w celi, to tylko ukoronowanie patologii rządzącej więzienną rzeczywistością.

W przeludnionych celach, pod okiem zestresowanych lub skorumpowanych klawiszy, bierze się dragi i pije alkohol, a wszystkim rządzi kasa.

Nie mieliśmy obowiązku, żeby w sposób szczególny chronić tę osobę - powiedział w kilka godzin po samobójstwie Roberta Pazika dyrektor Zakładu Karnego w Płocku Artur Kowalski. - Nawet gdyby był stale monitorowany, nie można byłoby wykluczyć ewentualności nagłej śmierci - wtórował mu Marian Cichosz, wiceminister sprawiedliwości. Szef resortu Zbigniew Ćwiąkalski też dorzucił swoje, cytując przed kamerą statystyki, z których wynika, że na całym świecie więźniowie wieszają się na prześcieradłach, więc nie ma powodu bić na alarm.

Dzień później wszyscy panowie stracili stanowiska, ale poczucie niesmaku zostało. Oto Robert Pazik, trzeci z oskarżonych w sprawie o porwanie i zabójstwo Krzysztofa Olewnika, popełnia samobójstwo w jednoosobowej, monitorowanej celi, a szefowie resortu sugerują, że ta śmierć była właściwie nieunikniona. Chciał się zabić, to się zabił. I już.

Więzienna rzeczywistość wieje taką samą beznadzieją, jak wypowiedzi ludzi, którzy mieli ją zmieniać. Polskie zakłady karne przeszły w ostatnich latach transformację podobną do tej, jaka odbyła się w świecie po drugiej stronie krat, gdzie liczy się głównie kasa i układy. Tyle że tu wszystkie patologie cywilizacji skumulowały się na kilkunastu metrach kwadratowych przeludnionych cel i kwitną pod okiem zestresowanych lub skorumpowanych strażników.

- We więźniu można żyć jak król. Zależy, ile masz pieniędzy. - mówi Paweł: 30 lat, drobny, niewysoki. W areszcie śledczym na Pomorzu spędził pół roku. - Od klawiszy możesz kupić wszystko: od komórki po narkotyki. Trzeba się tylko umieć dogadać i wiedzieć, kto bierze, a kto nie - dodaje.

Paweł trafił do aresztu za kradzież samochodów. Koledzy na wolności wystawili mu dobrą opinię, więc siedział z "ludźmi", czyli grypsującymi. Według Pawła dzisiaj społeczność więzienna dzieli tak: są grypsujący, którzy mają swoje zasady, i cwaniacy, którzy mają kasę i plecy na wolności, więc nikt ich nie rusza. Dalej są frajerzy, którzy zazwyczaj siedzą za alimenty albo inne drobne przestępstwa i k..wy, czyli ci, co puścili farbę w śledztwie i są za to cwelowani. Rządzą grypsujący i cwaniacy.

Grzegorz z centralnej Polski, strażnik więzienny z ponaddwudziestoletnim stażem, zgadza się z tym podziałem. I z rozrzewnieniem wspomina stare czasy. Kiedyś życie było prostsze. Trzy czwarte osadzonych to byli złodzieje recydywiści, którzy wiedzieli, że wcześniej czy później wrócą za kraty, więc starali się utrzymywać z klawiszami poprawne stosunki.

- Dzisiaj cele zaludniają pedofile, psychopaci, którzy mordowali ze szczególnym okrucieństwem, ci ze zorganizowanych grup przestępczych, biznesmeni i politycy, z którymi trzeba się obchodzić jak z jajkiem, bo nie daj Bóg, żeby coś im się stało - wylicza.

Groch z kapustą. Inne zasady gry. Obok grypserów, szczególny szacunek więziennej społeczności budzą dziś bandyci z przestępczości zorganizowanej, którzy wszędzie mają swoich "braci" . No i goście z wypchanym portfelem.

- Zmienił się charakter więziennej subkultury - przyznaje Marek Kulwicki, zastępca dyrektora Zakładu Karnego w Barczewie. Wszechobecny w więziennej rzeczywistości kult siły i przemocy współistnieje z kultem pieniądza. Pieniądze to pozycja. Można za nie kupić narkotyki, telefon komórkowy, alkohol i szacunek innych współwięźniów. Nawet prawo pierwszeństwa do więziennego kibla, bo - jak mówi Paweł Moczydłowski, były szef więziennictwa - w zakładach karnych wszyscy jedzą o tej samej porze, srają, więc też w tym samym czasie.

- Pierwszy w kolejce zdąży się załatwić, ostatni czasem zrobi pod siebie - podsumowuje Moczydłowski. Więc ten przywilej pierwszeństwa jest równie ważny jak każdy inny. Grzegorz, strażnik więzienny, opowiada, że zamożniejsi więźniowie na przepustkach albo w więziennych kantorach robią zakupy nawet za parę tysięcy złotych - papierosy, słodycze, środki czystości czy po prostu żarcie - i rozdają te dobra współspaczom. Wtedy nie muszą sami ani ścielić koja, ani sprzątać - tamci chętnie to zrobią.

Za kasę można też kupić sympatię i współpracę klawiszy. Paweł, były osadzony, opowiada o strażnikach więziennych, którzy przynosili im "pod celę" wszystko, co zamówili. - Za pięciokrotność ceny na wolności można było kupić od nich narkotyki, i to każde. Ja co tydzień rozmawiałem z komórki z rodziną i kumplami na wolności. Wprawdzie kosztowało mnie to 100 złotych za sesję, ale warto było - wzrusza ramionami. Przekupieni strażnicy tylko otwierali i zamykali cele. Rzadko reagowali, jeśli działo się coś złego. Paweł myśli sobie, że trochę ze strachu, a trochę z chęci zysku.

- To porąbane, ale najczęściej trafiasz do aresztu w swojej okolicy. Dlatego większość klawiszy znasz z wolności. Jeden z nich był nawet moim sąsiadem. Codziennie dostawałem domowy obiad, który podawała przez niego moja mama. Jeśli któryś z klawiszy nie chciał współpracować, koledzy na wolności już go do tego przekonali - ciągnie Paweł. Miło by było myśleć, że opowieści Pawła to zemsta byłego więźnia na znienawidzonych klawiszach i nie ma w nich źdźbła prawdy. Lub, w najgorszym przypadku, patologiczny margines. Czyżby?

Nie dalej, jak w środę, 21 stycznia, do zakładu karnego we Wrocławiu wkroczyli prokuratorzy i zatrzymali czterech strażników więziennych, którzy w zamian za mycie, naprawę samochodów i alkohol przenosili skazanym dodatkowe paczki. We wrocławskiej prokuraturze prowadzonych jest zresztą kilka śledztw związanych z funkcjonariuszami służby więziennej, w jednym z nich aresztowano strażnika za przenoszenie grypsów poza mury więzienia. - To ludzie bez wyobraźni, bo żaden szanujący się strażnik takiego numeru nie zrobi - twierdzi Grzegorz. Ale przyznaje: na dzień dobry zarabiają jakieś 1200 złotych na rękę, a po 25 latach pracy 2400 zł. Do tego dochodzi stres, bo więźniów jest coraz więcej, a im obcinają etaty. Więc może nic dziwnego, że znajdą się czarne owce.

- Wśród służby więziennej powszechny jest mobbing. Ludzie są przemęczeni, bo niżsi stopniem strażnicy muszą pracować za zwolnionych kolegów - twierdzi Paweł Moczydłowski. Podaje przykłady: dwa lata temu strażnik więzienny w stopniu starszego sierżanta z Jeleniej Góry pokłócił się z przełożonymi i buntował przeciw zbyt wielu obowiązkom. Popadł w depresję i poszedł na zwolnienie lekarskie. Kiedy wrócił, odesłali go na znienawidzoną przez klawiszy wieżyczkę więzienną. Człowiek nie wytrzymał i zaczął strzelać w ziemię. W 2007 roku Damian C., strażnik z Sieradza, zastrzelił z wieżyczki trzech policjantów i stojąc z kałasznikowem w ręku na "kogucie" nie pozwolił pomóc wykrwawiającym się na śmierć mężczyznom. Potem tłumaczył, że ciągle kłócił się z żoną. A na kłopoty w domu nałożyło się przepracowanie i frustracja.

Strażnicy więzienni strzegą w 157 zakładach 83,749 tys. więźniów (ponad 46 tys. kolejnych czeka na odbycie kary). Przepełnienie w celach jest wprawdzie mniejsze niż za ministra Zbigniewa Ziobry, ale osadzonych jest wciąż więcej niż miejsc. Tylko w 2008 roku skazani skierowali do sądów 4,327 tys. skarg na warunki bytowe. - A tam, gdzie jest ciasno, rodzi się agresja - mówi rzecz oczywistą Moczydłowski. Paweł nie mówi o agresji, tylko o tym, że trzeba się pilnować. - Przede wszystkim nie wolno puścić farby podczas przesłuchań. Jeśli się rozejdzie, że "pucujesz", idziesz na harem, a tam każdy cię cweluje. Jeśli się stawiasz, to masz w pierdol - tłumaczy spokojnie.

Kiedyś się dowiedział, że któryś ze współwięźniów zaczyna o nim wygadywać, że jakoby współpracował z policją. Na szczęście nikt tego nie potwierdził. Ale Paweł kłamcy nie darował. Musiał się zemścić. - Zebrałem ekipę i dopadliśmy gościa pod prysznicem. Klawiszowi się powiedziało, żeby się nie wtrącał. Odpowiedział, że daje nam pięć minut i wyszedł - relacjonuje. - Jeszcze nie znałem dobrze grypsery. Myślałem, że tylko go stłuczemy. Ale kumple spod celi go zgwałcili. Potem trafił do tak zwanego haremu, gdzie traktowano go jak prostytutkę - ciągnie historię.

Paweł Moczydłowski opowiada o ulubionym nocnym zajęciu młodych więźniów. Zabawa nazywa się "derby". Na sygnał zaczynają się onanizować. Wygrywa ten, który pierwszy skończy.- Piekło zagęszczenia wykoślawia człowieka - podsumowuje Moczydłowski. Zwłaszcza znużonego i odurzonego prochami. A jak się ma do tego sprawa śmierci Pazika i jego bandyckich kolegów? Oficjalnie: prokuratura prowadzi śledztwo.
Współpraca Marcin Zieliński

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl