Gość z "Archiwum X" nadal kręci w peletonie

Oskar Berezowski
REUTERS
Jeśli we współczesnym sporcie jest jakiś władca zbiorowej wyobraźni, to nazywa się Lance Armstrong.

Dowody? W niedzielę na ulicach Adelajdy pojawiło się prawie 140 tys. ludzi, by zobaczyć, jak jedzie na rowerze. Trudno bowiem stwier-dzić, że podczas ulicznego kryterium słynny Amerykanin ścigał się. Zajął bowiem 64. miejsce. To tylko pierwszy akord sześcioetapowego Tour Down Under. I zaledwie przygrywka do gigantycznego planu powrotu na zawodowe trasy po czterech latach przerwy.

Armstrong ostatni raz jechał w Tour de France AD 2005. Wówczas wygrał go po raz siódmy z rzędu. Nikt wcześniej nie triumfował z taką częstotliwością w potwornie trudnym wyścigu. Tru-dno się spodziewać, że zwykły człowiek może powtórzyć ten wyczyn.

Ale i trudno uznawać Armstronga za zwykłego. Jego organizm to krzyżówka homo sapiens z okazem z "Archiwum X". Płuca i serce ma nienaturalnie wielkie. W jego mięśniach produkty uboczne powstającej energii pojawiają się w znikomych ilościach. Nawet mięśnie i kości ma stworzone do pedałowania. Prawie nie choruje i ma podwyższony próg wrażliwości na ból. To fakty. A legendy?
W dzieciństwie wpadł do ko-tła z magicznym napojem druidów. Choć i w tym żarcie jest tyciutkie ździebełko prawdy.

Lance w 1996 r. zachorował na raka. Lekarze wydali na niego wyrok - śmierć. Miał umrzeć, ale uparł się, że będzie walczyć. O życie i o pedałowanie. Wsiadał na rower nawet między sesjami chemioterapii. Kazał pokroić się lekarzom tak, by szybciej mógł wrócić do sportu. I wrócił. Zmieniony psychicznie i fizycznie.
Początkowo wyglądał jak szkielet obleczony szarą skórą poprzepalaną przez agresywne leki. Gdy zapowiedział, że wygra Tour de France, nikt się nie śmiał tylko dlatego, że Armstrong wyglądał upiornie poważnie. Dziś lekarze mówią jednak, że terapia ratująca jego życie mogła go zmienić w lepszego sportowca. Zmieniła jego metabolizm. Gruczoły dostawały dodatkowe dopalanie hormonami.
Dla wielu młodych ludzi jest trochę jak Spiderman albo inna komiksowa postać o nadludzkich możliwościach. Dla starszych dowodem na niezłomność ludzkiego charakteru.

Lance jest człowiekiem orkiestrą dla mediów. Francuskie ciągle oskarżają go o stosowanie dopingu. Mają tylko poszlaki. Gazety dla pań zacierały ręce, gdy pokazywał się z coraz to nowymi kochankami. Po rozwodzie z żoną związał się z Sheryl Crowe, potem widywano go z jedną z sióstr Olsen (Ashley, słodka bliźniaczka z serialu "Pełna Chata"), potem z Kate Hudson. Z wszystkim już się rozstał.

Dlaczego? - Jeśli jedziesz na rowerze przez sześć godzin, to potem po prostu nie jesteś w stanie być bogiem seksu - dolał oliwy do ognia kolarz. Politolodzy z kolei zastanawiają się nad szansami Lance'a w wyścigu o przyszłą prezydenturę USA. W Hollywood trwają analizy, ile pieniędzy można zarobić na biografii kolarza. Przymierzał się do tego choćby Frank Marshall. To człowiek, który od lat produkuje i kręci kasowe hity. Teraz też jest obok Armstronga.

Bo w Adelajdzie rodzi się historia, której świadkami chcą być wszyscy. Takich tłumów dziennikarzy, jakie zjechały za kolarzami, nie było w Australii nigdy. Tenisowy Australian Open został zepchnięty w cień przez wyścig, o którym do tej pory wiedziała na świecie tylko garstka fanatyków. Marshall nadzoruje jednak projekt, który ma pokazać heroiczny powrót Amerykanina na rower.
Cel jest jeden - udowodnienie światu, że człowiek kiedyś chory na raka może dokonać rzeczy niezwykłych. Cały powrót na trasy to wielka akcja medialna. Armstrong zapowiedział, że nie weźmie za to pieniędzy. Chce tylko, aby zyski z jego walki czerpała fundacja zajmująca się pomaganiem ludziom zaatakowanym przez nowotwór. Zgodził się na filmowanie przez zaufaną ekipę niemal wszystkiego. Mogą to robić tylko ludzie wskazani przez Lance'a.

Podobnie jest z jego próbą oczyszczenia się z zarzutów o doping. Armstrong jest kłuty non stop przez oficerów Światowej Agencji Antydopingowej, ale, że im nie wierzy, zleca zawsze kontrekspertyzy. Zatrudnił też jednego z najlepszych na świecie znawców dopingu - Dona Catlina. Profesor stoi po jasnej stronie mocy. Opracowuje testy wykrywające nowe środki. Oczywiście i to rodzi spekulacje podejrzliwych dziennikarzy. Czy aby Armstrong nie chce sprawdzać najpierw sam tego, co mogliby znaleźć u niego kontrolerzy z WADA?

Niezależnie od pozycji, jaką zajmie Amerykanin w Tour Down Under, jego celem numer jeden jest triumf w Tour de France. Wyścig w Australii pokazuje jednak, jakie szaleństwo może dotknąć Europę. W Adelajdzie Lance był tradycyjnie otoczony "żołnierzami" z kazachskiej ekipy Astana. Koledzy na rowerach pilnują, by Lance nie runął na ziemię, nie walczył z wiatrem, czy z rozpychającymi się rywalami.

Bardziej niecodziennie wygląda jednak inna obstawa, która składa się z prywatnych ochroniarzy jadących obok, dwóch samochodów policyjnych i motocykla. Lance w Adelajdzie pedałował dostojnie. Większą wolę walki wykazywał nawet Łukasz Bodnar, który próbował uciec peletonowi. Oczywiście o aktywności Polaka mało kto w ogóle się dowie. O tym, że Lance stwierdził, iż "jest fajnie" będzie dziś mówił cały świat. Czy potrzeba więcej dowodów na to, że Lance jest władcą zbiorowej wyobraźni?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Gość z "Archiwum X" nadal kręci w peletonie - Dziennik Bałtycki

Wróć na i.pl Portal i.pl