To nie jest jego pierwsze liderowanie w wielkim tourze. Dwukrotnie był kapitanem drużyny na Giro. Tyle że to było jeszcze przed ubiegłorocznymi, największymi sukcesami. Rafał Majka - człowiek, na którego liczy ekipa.
Styczeń 2013 r. Jak to zazwyczaj bywa, właśnie zimą kolarze duńskiej wówczas ekipy Tinkoff-Saxo szykują się do sezonu. Są obecni wszyscy: kolarze, dyrektorzy sportowi, masażyści, mechanicy. Bjarne Riis przedstawia plany ekipy na nadchodzący sezon. - Naszym liderem na Tour de France jest oczywiście Alberto Contador. Liderem na Giro d'Italia będzie Rafał Majka - mówi Duńczyk. Jak to możliwe, dziwią się niektórzy.
Prawie nieznany 24-letni Polak ma być liderem poważnej ekipy na wielkim tourze? - To była niesamowita chwila - opowiada Arkadiusz Wojtas, masażysta i kierowca w ekipie. - Od razu było to powiedziane jasno. Nie, że zobaczymy, co się wydarzy na wyścigu. Albo że jedziemy na tego i na tamtego. Od samego początku sprawa była jasno postawiona: liderem jest Rafał - dodaje.
I faktycznie, kolarscy kibice pamiętają doskonale, że nawet Zenon Jaskuła, jedyny Polak na podium Tour de France, nie był nominowany od początku na lidera. Po prostu innym nie wyszło, a on był mocny, więc drużyna zmieniła plany. Ale Riis zobaczył w Majce to coś, co sprawia, że warto na kolarza postawić. Nie tylko wyniki czy pomiary mocy. To przede wszystkim głowa, siła psychiczna, umiejętność poradzenia sobie z presją. Bo że Majka siłę ma, udowodnił rok wcześniej, w 2012 r., kiedy pracował na rzecz Alberto Contadora podczas Vuelta Espana. Na słynnym Puerto De Ancares dyktował tak mordercze tempo, że odpadali najwięksi. On sam odpadał, a potem niespodziewanie wracał na czoło i dalej kręcił. Co więcej, ukończył etap bardzo wysoko, na 13. miejscu. Jeździć w górach więc z pewnością umiał. Rok później na Giro musiał sobie poradzić z niesamowitą presją. Udźwignął ją, ukończył włoski tour na siódmym miejscu, tuż za doświadczonym Przemysławem Niemcem. To był historyczny wyczyn, nigdy wcześniej Polacy nie zajmowali tak wysokiej lokaty.
Maj 2014 r. Nikt już się nie dziwi, że Majka jest liderem na Giro. Walczy o podium i idzie mu doskonale. Ale jak to w kolarstwie bywa, wystarczy chwila słabości i wszystko odjeżdża. Choruje w trzecim tygodniu i ostatecznie marzenia o podium odlatują. Miała być poprawka na Vuelta Espana, ale szefowie zdecydowali inaczej: Majka musi pojechać na Tour de France. Bardzo nie chciał, ale co zdarzyło się potem, wszyscy doskonale pamiętają. Dwa wygrane etapy na Wielkiej Pętli, koszulka najlepszego górala, dekoracja w Paryżu, zwycięstwo na Tour de Pologne, popularność nie tylko w Polsce, ale też we wszystkich krajach, gdzie kolarstwo jest lubiane. Kolejna wygrana etapowa na Tour de France w tym roku nawet nie wzbudzała aż tak wielkich emocji. Majka po samotnym 50-kilometrowym rajdzie zwyciężył w takim stylu, jakby po prostu mu się to należało.
Sierpień 2014 r., Burgos. Majka jest liderem na Vuelta Espana i znów walczy o podium. Nad kamienicami górują wieże pięknej gotyckiej katedry, wizytówki tego starego hiszpańskiego miasta. Kilkadziesiąt metrów dalej stacjonuje ekipa Tinkoff-Saxo. Między drzewami migają żółto-zielono-niebieskie barwy drużyny.
Przy tirze mechaników krząta się kilku mężczyzn. Rozkładają rowery na części pierwsze, czyszczą je, a potem składają na nowo. Każdy kolarz Tinkoff-Saxo jeździ na rowerach Specialized, bardzo popularnej marki w peletonie. Majka bardzo te rowery lubi, już zimą wspominał, że świetnie się je prowadzi, nawet nabrał pewności na zjazdach, a to zawsze była jego słabsza strona. Teraz zjeżdża całkiem nieźle. Wygraną etapową na ostatnim Tour de France zawdzięcza również tej umiejętności. Na zjeździe z Tourmalet składał się niczym mistrzowie tej specjalności. To może mu się przydać jeszcze podczas tej Vuelty. Piątkowy i sobotni górski etap wyścigu nie kończy się na podjeździe. Nie wystarczy dobrze spisać się pod górę, trzeba też odważnie zjechać w dół.
Tymczasem z kuchni umieszczonej w wielkim samochodzie dobiegają zapachy, Hannah Grant nie ma wolnej chwili. Musi przygotować trzy posiłki dla siedmiu zawodników. Będzie stek z tuńczyka na kolację, to jej ulubiona potrawa. Może dlatego, że zrobienie dobrego steku wymaga wielkiej wprawy i umiejętności. Na deser - tiramisu, bo Australijczyk Jay McCarthy obchodzi 23. urodziny. Hannah już się dowiadywała, jaki deser przygotowuje się na urodziny w Polsce. W przedostatnim dniu Vuelty swoje 26. urodziny będzie świętował Rafał Majka. To początek kolarskiej dojrzałości.
Gdy po treningu i obiedzie kolarz siada na kanapę w hotelowym lobby, od razu się uśmiecha. - Będziemy rozmawiać po polsku? - pyta z szerokim uśmiechem. Fakt, większości wywiadów podczas Vuelty udzielał po angielsku, czasem po włosku. A inną sprawą jest, że Majka lubi żartować. I ma z kim, bo Paweł Poljański i Maciej Bodnar też nie są ponurakami. - Mieć dwóch Polaków w drużynie to coś fajnego. Nawet czas szybciej leci, bo po polsku pogadamy. No i jeszcze mam Polaka masażystę, Arka Wojtasa, więc na masażu można też pożartować i porozmawiać po polsku, żeby się jak najlepiej zrelaksować przed następnym dniem - opowiada kolarz.
Szybko poważnieje, jak przystało na prawie 26-latka i lidera poważnej ekipy w wielkim tourze. - Z roku na rok jestem coraz silniejszy. Jak się popatrzy na kolarzy, którzy wygrywają wielkie toury, to wielu zaczęło wygrywać, mając lat 27, 28. Zdarzają się wyjątki, wiadomo. Z wiekiem człowiek staje się dojrzalszy nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Jechałem wcześniej Giro jako lider, ale było troszeczkę inaczej, bo moja psychika nie była tak silna jak teraz. Jestem bardziej psychicznie zmotywowany, by pojechać jak najlepiej - mówi Majka.
Ta siła psychiczna jest mu teraz potrzebna. Czasówka nie poszła tak, jak oczekiwał. W czerwcu na podobnej trasie w Szwajcarii stracił do Holendra Toma Dumoulina półtorej minuty, w Burgos - ponad dwie i pół. Podium Vuelta Espana odjechało. Ale wiadomo, że Majka się nie podda. Zostały dwa etapy, na których można jeszcze czegoś spróbować. - Dwudziesty etap jest naprawdę ciężki. Alberto [Contador] w 2012 r. wcale nie wygrał Vuelty na podjazdach - mówi Majka. Ale strategii nie zdradza.
Niezależnie od tego, czy uda się wskoczyć na podium, Majka udowodnił jednak, że drużyna może na niego liczyć - celem postawionym przez szefów było zajęcie miejsca w pierwszej piątce.
- Nie poddam się, każdy może mieć jeszcze gorszy dzień, mam nadzieję, że to nie będę ja - mówi. Ma świadomość, że na tej Vuelcie świat się nie kończy. Choć dla niego w tej chwili tak jest. - Nie mam nawet czasu porozmawiać z żoną. Wracam z trasy, masaż, kolacja i do spania. Jestem przez miesiąc odcięty od świata - opowiada.
Zaraz po zakończeniu Vuelty Majka pojedzie na mistrzostwa świata. Trasa nie jest dla niego, bo w Richmond rządzić będą raczej sprinterzy lub klasykowcy. - No tak, trasa to jest problem - śmieje się kolarz. - Pojedziemy na Michała [Kwiatkowskiego]. Chcę pojechać z kadrą, żeby być przyzwyczajonym do jazdy z kolegami, poczuć klimat jazdy w reprezentacji, żeby się przygotować na igrzyska w Rio - mówi już całkiem poważnie.
Bo trasa na igrzyskach olimpijskich w Brazylii jest dla górali, takich jak on i jego koledzy z Tinkoff-Saxo - Alberto Contador czy Chris Froome.
A marzenia? - Podium we Vuelta Espana. Lubię pobijać rekordy. Tak samo Giro skończyłem szósty, Przemek też był szósty, ale ja ten wynik chcę pobić. Lubię długie, wielkie toury, lubię się męczyć. Wiadomo, czasem jak człowiek wstaje, to się nie chce, ale tak naprawdę dlaczego miałbym nie zostać tym polskim zawodnikiem, który najlepiej jeździ wielkie toury? - zastanawia się głośno.
Wiadomo, że jak każdy kolarz chciałby zawojować Tour de France. - Stanąłem w Paryżu na podium, ale w koszulce w grochy. Dziś poziom kolarstwa jest taki, że jeśli zawodnik przyjedzie na ten wyścig przygotowany w 90 proc., to już nie ma szans nawet na pierwszą dziesiątkę. Trzeba być przygotowanym w 100 proc. i dawać z siebie wszystko.