Karbala - prawdziwa historia. Jak było naprawdę? Jak wyglądała bitwa w Karbali [ZWIASTUN FILMU]

Anita Czupryn
Film "Karbala" Krzysztofa Łukaszewicza (reżyser filmów"Żywie Biełaruś!", "Lincz") wchodzi do kin w piątek 11 września 2015 r.  Przedstawia nieznane dotąd fakty ściśle tajnej operacji. Film inspirowany jest prawdziwą historią ppłk. Grzegorza Kaliciaka, który dowodził oddziałem żołnierzy w Karbali. Dowódcę Kalickiego, filmowego bohatera "Karbali", zagrał Bartłomiej Topa. W pozostałych rolach Antoni Królikowski, Tomasz Schuchardt, Leszek Lichota
Film "Karbala" Krzysztofa Łukaszewicza (reżyser filmów"Żywie Biełaruś!", "Lincz") wchodzi do kin w piątek 11 września 2015 r. Przedstawia nieznane dotąd fakty ściśle tajnej operacji. Film inspirowany jest prawdziwą historią ppłk. Grzegorza Kaliciaka, który dowodził oddziałem żołnierzy w Karbali. Dowódcę Kalickiego, filmowego bohatera "Karbali", zagrał Bartłomiej Topa. W pozostałych rolach Antoni Królikowski, Tomasz Schuchardt, Leszek Lichota Fot. materiały prasowe
To było największe starcie bojowe polskich żołnierzy od czasów II wojny światowej. Ale bitwa w Karbali przez kilka lat pozostawała tajemnicą misji w Iraku. Do kin wszedł właśnie film "Karbala", przedstawiający kulisy tej walki.

Kiedy rozpoczął się pierwszy ostrzał moździerzowy, poczułem, że nogi mam jak z waty. Ległem na glebę. Przez myśl mi przeszło: "O ch… tu, kur… chodzi?!" - mówi Mariusz Anyszek. W 2004 r. był w stopniu starszego kaprala i brał udział w bitwie o City Hall (ratusz - siedziba władz prowincji) w Karbali. - To były wtedy pierwsze słowa, jakie mi przyszły na myśl. Bo przecież to miała być misja stabilizacyjno-pokojowa - dodaje wyjaśniająco.

Karbala | Karbala ZWIASTUN FILMU | Karbala TRAILER

Przez 11 lat od czasów tamtej bitwy Mariusz z nikim o niej nie rozmawiał. - Sporo już mi się zatarło w pamięci, ale kiedy widziałem zwiastun filmu "Karbala", to pomyślałem, że to nie do końca tak było. Wiadomo, film musi być trochę przebarwiony, podkręcony. I pewnie też każdy ma swoją wersję wydarzeń. Zawsze tak jest - tłumaczy.

Jego wersja jest oszczędna. Mariusz Anyszek ma 24 lata, kiedy leci na swoją pierwszą misję - do Iraku. Wcześniej służył w batalionie reprezentacyjnym w Warszawie, potem rozpoczął pracę w bazie lotniczej w Dęblinie. Jest zima, 2004 r.

- Najpierw dowiedziałem się, że mój kolega zapisał się na misję. Poszedłem więc do działu personalnego i pytam, czy są jeszcze zapisy. Personalny mówi: - Masz trzydzieści sekund, żeby zdecydować, bo właśnie wysyłam telegram z nazwiskami. Powiedziałem: "Jadę. Dopisz mnie". Tydzień czy dwa później pojechaliśmy na rozmowę do Opola, potem trafiłem do Międzyrzecza.

Mariusz (który potem jeździł na misje do Afganistanu) w wywiadzie dla Magdaleny i Maksymiliana Rigamontich zamieszczonym w książce "Straty. Żołnierze z Afganistanu" o powodach tego pierwszego wyjazdu, do Iraku, mówi tak: "Chciałem przygody. Chciałem zobaczyć coś innego. Świat zobaczyć". Nie spodziewał się, że zobaczy regularną wojnę.

Na iracką misję zabiera się z XVII Międzyrzecką Brygadą Zmechanizowaną. W Polsce będzie na niego czekać żona. Jest w ciąży. To ma być ich pierwsze dziecko.

- Przelot do Iraku, pierwsza baza Virginia w Kuwejcie, potem Bagdad - wylicza Mariusz. - Stamtąd polskimi ciężarówkami do Babilonu.

W Babilonie zostaje Kompania Zmechanizowana, rozpoznanie - w której to kompanii Mariusz jest zwiadowcą - trafia do Limy pod Karbalą. To niewielka baza - kilka namiotów i szpital. Żołnierze śpią w namiotach, łóżka pooddzielano od siebie boksami. - Dowódcą tego całego naszego cyrku jest kapitan Grzegorz Kaliciak - wspomina Mariusz.

Kaliciaka - głównego bohatera w filmie "Karbala" Krzysztofa Łukaszewicza zagrał Bartłomiej Topa.

- Codziennie jeździmy na patrole. Karbala wygląda na spokojne miasto - kontynuuje opowieść Mariusz. Dzień przed bitwą (o której przecież jeszcze nie mieli pojęcia, że się wydarzy) żołnierze zostają wysłani na "kojoty", czyli punkty kontrolne wokół Karbali. To był długi dzień. - Dopiero ok. 2 w nocy wszystkie check pointy zostały ściągnięte i trafiliśmy do bazy Juliet w środku Karbali. Tam poczekaliśmy do rana. Rano już zaczęły dochodzić do nas pierwsze sygnały, że coś się w mieście dzieje, uruchomiony został QRF (siły szybkiego reagowania). Znaczy, będzie "impreza" - opowiada Mariusz.
Karbala (licząca ok. 600 tysięcy mieszkańców) dla szyitów jest świętym miastem, miejscem pielgrzymek. 3 kwietnia rozpoczyna się muzułmańskie święto Aszura. Do Karbali ściągają pielgrzymi (mówi się nawet o 5 milionach muzułmanów). Amerykański i polski wywiad uzyskują informacje, że wśród pielgrzymów ukrywają się rebelianci - bojówki as-Sadra i al-Kaidy (potem okaże się też, że i najemnicy z Czeczenii) i że szykują zamachy na pielgrzymów. Komendant miejscowej policji prosi wojsko misji stabilizacyjno-pokojowej o pomoc w ochronie siedziby władz prowincji - City Hall. Żołnierze słyszą rozkaz: "Za wszelką cenę utrzymać City Hall".

City Hall to trzykondygnacyjny budynek ratusza (parter i dwa piętra) z cegły i kamienia znajdujący się w środku miasta. Z tyłu budynku mieści się areszt. Przestępcy siedzą w przeludnionych piwnicznych celach, we własnych odchodach. Obok - posterunek policji.

- Z bazy Juliet szybko udaliśmy się do naszej bazy Lima uzupełnić zapasy, zabrać amunicję, jedzenie. Informacje, jakie do nas docierały, wskazywały na to, że dzieje się coś w Karbali, City Hall zagrożone i że to nie przelewki. Zapakowaliśmy się do honkerów, tych naszych nieszczęsnych samochodów, z których śmiali się Amerykanie: "Jak tym wozem rolniczym można jeździć?!" (honkery powstały na bazie prototypu Tarpana). Na bokach miały przyspawane blachy. No, co się znalazło, to się przyspawało, żeby w razie czego blachy mogły odbić pociski. Śmiesznie to wyglądało, ale takie były realia - wspomina Mariusz.
Kiedy dojechali do City Hall, było jeszcze w miarę spokojnie. Polski pluton liczył ponad 30 żołnierzy. Na miejscu był też pluton żołnierzy bułgarskich, w podobnej liczbie. - Bułgarzy, jak się potem przekonaliśmy, to niezwykle odważni żołnierze. Choć wyposażenie, jakie wtedy mieli, podobne do naszego, było, co tu dużo mówić, mizerne - wspomina Mariusz.

W mieście rebelia zaczęła się w południe: pierwsze eksplozje i wybuchy. To wysadzali się, z imieniem Allaha na ustach rebelianccy samobójcy. Potem okaże się, że zginęło ok. 140 osób, a 200 zostało rannych.

Polskimi BRDM i bułgarskimi BMP (transportery uzbrojone w działka i karabiny) żołnierze zastawili wejście do City Hall. Budynek otaczały bastiony HESCO (specjalne ogrodzenie zbudowane z konstrukcji wielkich worów otoczonych siatką, wypełnionych ubitą ziemią i gliną). W każdym oknie na piętrach ustawiono karabiny maszynowe. Tylko jeden z nich ma noktowizor. Rebelianci o tym wiedzą - mają swoich szpiegów i podsłuchy.

W budynku była jakaś liczba irackich policjantów, którzy, jak pamięta Mariusz, potem uciekli. Zresztą z punktów kontrolnych wokół Karbali pouciekali też iraccy żołnierze, praktycznie oddając miasto w ręce rebeliantów.

Mariusz, podobnie jak część polskich żołnierzy, instaluje się ze swoim berylem na dachu, wybiera miejsce tuż przy rogu. Stanowisko okłada workami z piaskiem, montują z kolegą prowizoryczny daszek. Choć to początek kwietnia, to pamięta, że jest gorąco. Pamięta też smród. - Cale miasto śmierdzi niesamowicie. Ścieki, wszelkie brudy i śmieci płyną ulicami.

Pamięta też, że atak rebeliantów poprzedza szczekanie psów. Ujadają strasznie głośno. Przez kilka następnych dni będzie to niezawodny znak, że zbliżają się rebelianci.

A potem rozpętuje się piekło. Lecą moździerze, na City Hall sypią się pociski. - Za pierwszym razem nie trafili. Z moździerza nie jest tak łatwo trafić, zwłaszcza z ich umiejętnościami, no i akcja dzieje się w mieście. Bo to było w środku miasta. City Hall z każdej strony otoczone było budynkami. Rebelianci wchodzili do tych budynków, jakie stały wokół City Hall, strzelali do nas z okien, z uliczek. Strzelali do nas z moździerzy, z RPG. Z prawej strony City Hall był świeżo wybudowany budynek i oni go zajęli, nie było okien wstawionych, tylko otwory. Walili z każdego otworu. Ustawiliśmy się w kilku i w tamtym kierunku prowadziliśmy ogień. Wszystko się sypało. Dym, kurz. Z każdej strony można było spodziewać się uderzenia. Ale my byliśmy dobrze zabunkrowani. Dlatego, jak widzę zwiastun filmu, to widzę, że aż tak to nie było. Ot, rebelianci oberwali, ale to oni chcieli walczyć z nami, nie my z nimi.
Potem zaczęto atakować żołnierzy z wieży minaretu.

- A nam nie wolno było strzelać do obiektów sakralnych - mówi Mariusz. Dziś, z przekazów medialnych, reportaży, książek (ostatnio ukazała się też "Karbala" - książka Piotra Głuchowskiego i Marcina Górka) wiadomo już, że żołnierze w końcu odpowiedzieli ogniem na pociski lecące w ich stronę z minaretu.

Mariusz myśli: "Mieć 24 lata i strzelać do ludzi?! Kur…!". To było jego pierwsze doświadczenie bojowe. - Ale nie ma czasu na refleksje. Po pierwszych wybuchach moździerzy człowieka opanowuje strach. Dopiero gdy wystrzelałem pierwszy magazynek, poczułem się pewniej. Pomyślałem: "Mogę coś zrobić". Mogę się bronić.

To były falowe, krótkie ataki. Wymiana ognia trwała po kilkanaście minut. - Chociaż dla nas takie 15 minut oznacza bardzo dużo. Wtedy, jak lecą pociski, wydaje się, że to się nigdy nie skończy. Strzelałem. Wystrzelałem ponad 30 magazynków. Kciuki mnie bolały od ładowania amunicji. Ale to, że kciuki mnie bolą, doszło do mojej świadomości dopiero w następnych dniach.

Rebelianci atakowali przez trzy dni, głównie nocami. Jakby tego było mało, w areszcie bunt podnieśli osadzeni przestępcy. Grozili polskim żołnierzom wołając: "Bolanda is dead". Wykrzykiwali też po arabsku, robiąc dłońmi jednoznaczny gest przecięcia szyi.

- Nie znam arabskiego, ale chyba byli niezadowoleni. Mieli nadzieję, że kiedy rebelianci tu wkroczą i ich uwolnią, to zajmą całe City Hall. Bulwersowali się tak strasznie, że w pewnym momencie podobno chłopaki wrzucili im "dyma" do środka, żeby się uspokoili - przypomina Mariusz.

Żołnierze kilka lat później, w wywiadach opowiadali o tym, jak byli wykończeni, o tym, że brakowało im amunicji, jedzenia, że stracili łączność z bazą. O tym, jak niektórzy "zacinają się". Paraliżuje ich, prócz strachu - nienormalność całej sytuacji. Bo nie przyjechali na wojnę.

- Nie da się przez taki czas utrzymać żołnierza w pełnej gotowości. Ta gotowość z każdym dniem spada. Ale słyszałem już tak wiele mitów na temat tego, co się tam działo. Naprawdę nie było tak, że rebelianci kryli się za ciałami zastrzelonych, a my walczyliśmy z nimi prawie na bagnety. To były duże odległości, nie widać było ich twarzy, oczu. Widzieliśmy sylwetki biegających, strzelających ludzi, kierowaliśmy ogień w stronę sylwetek - mówi Mariusz. Uważa jednak, że to pierwsze doświadczenie bojowe obudziło żołnierzy. - Ale za każdym razem jest inaczej, każda zmiana jest inna, każdy dzień, każdy kontakt ogniowy i każda mina pułapka jest inna - dodaje.

Odbrązawia też mit, że podczas bitwy o City Hall żołnierze nie mieli co jeść. - Mieliśmy amerykańskie MRE i polskie S-ki - żołnierskie racje żywnościowe. Bardzo głodny chyba nie chodziłem. Może, po prostu nie pamiętam. Nie widziałem też w mojej drużynie nikogo, kto by się "zawiesił", nie mógł strzelać. Może po pewnym czasie, gdy przychodziła świadomość, że to nie tak przecież miało wyglądać, to mogło się coś komuś w głowę stać.

Ale kiedy pytam go, czy wie, że brał udział w największej bitwie z udziałem polskich żołnierzy po II wojnie światowej, w której na dodatek nikt z naszych nie zginął, a odparli ataki rebeliantów, wzrusza ramionami: - Czy ja wiem, czy to była największa bitwa? Patrząc z perspektywy czasu i po doświadczeniach na misjach w Afganistanie, gdzie byłem w pododdziałach bojowych, to nie wiem. Dużo niebezpieczniej się czułem później, gdy walczyliśmy pod meczetami, kiedy ofensywę prowadzili Amerykanie, a my w tym uczestniczyliśmy. Batalion "Abramsów" trafił do Limy, czyścili Karbalę z rebeliantów. Pierwszej nocy zajęliśmy rondo, doszło do wymiany ognia, Amerykanie działali w środku miasta, następne dni: zajmowaliśmy po kolei budynki, jeździłem dwa dni pod rząd. Tam było bardziej niebezpieczne, bo trzeba było się przemieszczać między budynkami, człowiek jest osłonięty, czuje się jak nagi. Tamte chwile bardziej mi w pamięci utkwiły niż obrona City Hall. Albo Afganistan. Te kolejne misje dały mi w kość. W Afganistanie miałem ponad 30 kontaktów ogniowych. W jednym omal nie zginąłem - przyznaje.
Kiedy później, już po bitwie i powrocie do bazy, oglądał relacje z tych walk w telewizji (nie pamięta, co to była za stacja, ani kanał), zobaczył rebeliantów w policyjnych kamizelkach. Kropka w kropkę takich samych, jakie mieli policjanci w City Hall, którzy później zniknęli.

- Patrzę, zza rogu wyskakuje gość z PK w ręku, w kamizelce kuloodpornej policjanta. Oniemiałem. Czy ci policjanci byli z nimi? Do dziś nie wiem - wspomina Mariusz.

Część żołnierzy po bitwie City Hall "zrotowało się" do domu. Psychicznie nie dali rady. Mariusz przez kilka dni unikał okien. - Bałem się podchodzić do okien. Jak najdalej od okna, albo obok okna. Bo może paść strzał - przypomina.

Czas na refleksje też przyszedł później.

- Zbieramy się z chłopakami, każdy opowiada, co widział, swoje wersje i swoje perspektywy i dopiero wtedy układa się całość. Każdy zajmował inny sektor, każdy wszystko widział inaczej. Ale ja nigdy potem specjalnie się obroną City Hall nie interesowałem. Wczoraj, przypadkiem, wpadł mi w ręce artykuł o Karbali. Bohaterem jest jakiś major. Ludu kochany, tam żadnego majora nie było. No, ale teraz wszyscy bohaterowie wypinają klaty po medale. Gdyby prokuratorzy prowadzili dochodzenie, że polscy żołnierze zabili tylu i tylu Irakijczyków podczas obrony City Hall, to proszę mi uwierzyć - nikogo chętnego by nie było, żeby się przyznał, że tam był. Może dlatego przez wiele lat wojsko nie chciało o tym mówić. My dzieliliśmy się tym między sobą.

Dopiero 7 lat później, w 2011 r., Mariusz otrzymał za misję w Iraku, a nieoficjalnie za obronę City Hall odznaczenie - Gwiazdę Iraku. Prawdę mówiąc, to bardziej pamiątkowy medal niż odznaczenie. Wszyscy je dostają. Tak samo, jak po misji w Afganistanie - Gwiazdę Afganistanu.

Do domu wrócił w sierpniu. Wtedy po raz pierwszy zobaczył córeczkę. Miała już trzy miesiące. Potem kilkakrotnie wyjeżdżał jeszcze na misje - do Afganistanu. Dziś Mariusz ma stopnień plutonowego, służy w 41. Bazie Lotniczej w Dęblinie. Z żoną Olgą wychowują czworo dzieci.

W Polsce przez kilka lat historia bitwy w Karbali była wojskowym tematem tabu. Pierwsze fakty zaczęli ujawniać dziennikarze "Gazety Wyborczej", którzy przeprowadzili wywiady z żołnierzami biorącymi w niej udział. Kolejne materiały, m.in. w "Polsce Zbrojnej" spowodowały, że żołnierzy nagrodzono odznaczeniami. W ubiegłym roku w 17. Wielkopolskiej Brygadzie Zmechanizowanej w Międzyrzeczu, z całym wojskowym ceremoniałem odbyła się uroczystość 10. rocznicy bitwy o City Hall w Karbali. Ale Mariusza nikt nie zaprosił. - Ani mnie, ani kolegów z innych jednostek, bo przecież nie walczyli tam tylko żołnierze z Międzyrzecza. Pewnie już dawno zapomnieli, że my tam w ogóle byliśmy. A też i mnie do szczęścia nie potrzeba, żeby pamiętali - mówi. Bo nie czuje się bohaterem.

- Zrobiliśmy tyle, ile mogliśmy i potrafiliśmy jako żołnierze. Ale czy nam ktoś podziękował? Czy powiedział: "Chłopaki, dobra robota, fajnie, że nic nikomu się nie stało"? Nie pamiętam, aby tak było. Kiedy więc dzisiaj słyszę słowo "Karbala", myślę: "Byłem tam". I tylko tyle. Było, minęło.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na i.pl Portal i.pl