Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć przyszła za szybko, ale nie nadaremnie

Marta Żbikowska
Przyszła komisja i orzekła, że skończyło się życie. Głowa umarła, ciała nie ma, ale gdzieś tam cząstki naszego syna żyją. To jak to jest z tą śmiercią? - to pytanie pojawia się w głowie Zbigniewa codziennie od dwóch miesięcy. Od czasu tego wypadku, który zmienił wszystko.

Życie Zbigniewa i Krystyny dzieli się na przed i po. Przed było wszystko. Po - nie ma nic. Wszystkim był ich syn. Niczym - życie po jego śmierci.

- Długo staraliśmy się o dziecko - wspomina Krystyna. - Zaszłam w ciążę dobre dwa lata po ślubie. Bardzo pragnęliśmy dziecka. Oboje. Aż się urodził Rafał, taki malutki. Ważył półtora kilo. Dbałam o niego, dmuchałam i chuchałam, żeby niczego mu nie brakowało. Specjalne kaszki gotowałam, żeby nabrał sił i rósł. Początkowo bardzo chorował. Słaby był. Z czasem i jego waga i wzrost wyrównały się z rówieśnikami.

Po śmierci uratował pięć osób

W dniu wypadku Rafał miał 19 lat. Do jego matki przybiegł znajomy, który chwilę wcześniej widział, co się stało na pobliskim polu. Rodzina pochodzi z małej miejscowości na północy Wielkopolski. Na miejscu zdarzenia była już policja, karetka pogotowia i helikopter. To właśnie śmigłowiec zabrał chłopaka do szpitala.

- Ja pojechałam od razu do szpitala, mąż przyjechał trochę później - mówi Krystyna. - Tego dnia załatwiałem sprawę w Poznaniu i właśnie tam byłem, gdy zadzwoniła żona. Do szpitala, gdzie został przetransportowany Rafał, miałem sto kilometrów - uzupełnia Zbigniew.

Na miejscu okazało się, że szanse na przeżycie chłopaka są bardzo małe. - Lekarze powiedzieli, że to 1 procent - mówi Krystyna.

Podejrzenie pęknięcia podstawy czaszki okazało się złamaniem, obrzęk mózgu powiększał się z godziny na godzinę. Nie pomagały leki przeciwobrzękowe. Drugiego dnia stan pacjenta pogorszył się dramatycznie.

- Ciśnienie skakało z niskiego na wysokie i zaraz odwrotnie - wspomina Zbigniew. - Temperatura ciała była coraz niższa, syn był ogrzewany kocami, ale temperatura i tak ciągle spadała. Te wszystkie informacje, które słyszeliśmy od lekarzy sprawiły, że żona dostała zapaści i została położona na innym oddziale w tym samym szpitalu. Ja się jakoś próbowałem trzymać, ale dzisiaj nie wiem, jak to zniosłem.

To wtedy, na szpitalnym korytarzu od ordynator oddziału intensywnej opieki medycznej usłyszeli te słowa: organy, przeszczep, dawca. Początkowo nie wiedzieli, co powiedzieć. Wszystko było takie straszne, ta komisja, ta śmierć.

- Zaczęliśmy rozmawiać o tym, jak postąpiłby nasz syn, gdyby to on mógł podjąć decyzję - mówi Zbigniew. - On był honorowym dawcą krwi, zawsze pomagał ludziom, chciał pomagać. Wyraziliśmy zgodę na pobranie od niego organów.

Po wysunięciu podejrzenia śmierci mózgowej, podjęto odpowiednie procedury. Gdy komisja stwierdziła śmierć mózgową, potem potwierdziła ją dwukrotnie, pobrano od Rafała organy. Trafiły one do pięciu osób. Uratowały im życie.

- Proszę, takie podziękowanie dostaliśmy - Zbigniew pokazuje oprawione w ramkę podziękowanie od szpitala. - Ja się cieszę, że ci ludzie żyją, jestem zadowolony, że te organy się przyjęły. Tak nam powiedzieli w szpitalu, że z tymi biorcami wszystko jest dobrze.

Wszystko bym dał, żeby wrócił

Początkowo Zbigniew chciał spotkać ludzi, którzy żyją dzięki organom jego syna. - Myślałem o tym, żeby się z nimi spotkać, porozmawiać - mówi Zbigniew. - W szpitalu powiedzieli nam tylko wiek biorców i płeć. Ale myślałem, żeby ich odszukać. Teraz zmieniłem zdanie. Z jednej strony dalej bym chciał, ale z drugiej, nie ręczę za siebie. Nie wiem, jak bym się zachował, czy nie miałbym jakiś oczekiwań wobec tych ludzi. Ja nawet nie mogę być pewny, czy bym nie jeździł gdzieś wystawać przed ich domem, żeby w nich choć cząstkę syna zobaczyć, choć na chwilę.

Rafał był jedynakiem. Po porodzie lekarze powiedzieli Krystynie, że kolejna ciąża mogłaby być zagrożeniem dla jej życia. Nie urodziła więc więcej dzieci.

- Nasz syn był lubiany, wesoły chłopak, zawsze lubił żartować, kolegów miał pełno - wspomina Zbigniew. - Kiedyś zadawał się z takim podejrzanym towarzystwem, piwo pili, jakieś takie sprawki mieli na sumieniu. Ja mu głowę suszyłem, żeby zmienił kolegów, że to nie dla niego takie towarzystwo. A teraz wszystko bym dał, żeby on z tymi kolegami pod domem siedział i nawet na dwa lata gdzieś do więzienia trafił, ale żeby żył. Żebym wiedział, że może wrócić, że wróci. A dzisiaj co? Płakałem, jak patrzyłem na te dzieciaki wracające ze świadectwami do domu, ubrane w garnitury, a ja wtedy z aktem zgonu do domu szedłem.

Wiedza nie ukoi bólu

Zbigniew i Krystyna o wypadku syna mogą opowiadać bez końca. Zbigniew na pamięć zna policyjne dokumenty opisujące przebieg zdarzenia. Przeanalizował każde słowo z zeznań świadków, obejrzał każdy rysunek, wymienia wszystkie, nawet najdrobniejsze nieścisłości.

- Chciałbym, żeby sprawa została dokładnie wyjaśniona, żebym ja wiedział, jak zginął mój syn, jak umarł - mówi Zbigniew. - Chyba tyle mi się należy?

Niby wszystko jest tu jasne, ale pogrążonemu w żałobie ojcu to nie wystarcza. Kolega syna zaproponował rozrywkę na nudnie zapowiadające się przedpołudnie. Mieli wziąć kluczyki do terenówki ojca chłopaka i pojeździć po okolicznych polach. Pojechali w trzech. Żaden nie miał prawa jazdy. Syn właściciela samochodu terenowego miał 16 lat. Od razu przyznał się, że to on prowadził. Badanie alkomatem wykazało, że w chwili wypadku kierowca był trzeźwy.

Jechali prostą drogą szutrową. Nikt nie widział, jak samochód zjechał z niej w pole. Sprawca wypadku i pasażer siedzący z tyłu zeznali później, że samochód kilka razy przekoziołkował, że trzy albo cztery razy. Ślady wskazują potem, że było to półtora obrotu, bo pojazd wylądował na dachu.

- Dlaczego oni kłamią? - pyta Zbigniew. - Ja tylko chciałbym znać prawdę. Ktoś mówi, że leżał 5 metrów od auta, ktoś inny, że 20. To chyba różnica?

Z policyjnych zeznań uczestników wypadku wynika, że gdy kierowca i pasażer z tylnego siedzenia wydostali się z auta, zauważyli, że w samochodzie nie ma Rafała. Gdy jechali, siedział z przodu, na miejscu pasażera. Po chwili znaleźli go nieopodal, leżącego twarzą do ziemi. Z ucha ciekła mu krew. Żaden z chłopaków nie zarejestrował, kiedy Rafał wypadł i jak. Z policyjnych ustaleń wynika, że chłopak wypadł przez stłuczoną boczną szybę.

- Nie wiem, o co się uderzył, dlaczego miał krwiaka z tyłu głowy, skoro leżał niby twarzą do ziemi? Jak to się stało, że jego buty leżały na trawie obok siebie? Przecież niemożliwe, żeby tak upadły - pytań Zbigniew ma wiele.

Nie przyjmuje do wiadomości, że wiedza nie uśmierzy bólu.

- Wszyscy mnie pytają, po co mi to wiedzieć, a ja nie chcę tego tak zostawić - mówi. - Mieszkanie zamierzam sprzedać, to jedyna cenna rzecz jaką mam, bo bogaci nie jesteśmy. Potrzebuję pieniędzy na adwokata, który mi pomoże dowiedzieć się prawdy.

Szukanie odpowiedzi na dręczące go pytania nadają na razie jego życiu jakiś sens, określają porządek, dają głowie zajęcie, nie pozwalają dostrzec pustki po utraconym dziecku.

- Myślę o tym wypadku cały czas - przyznaje Krystyna. - W ogóle nie śpię, mimo brania tabletek. Czasami tylko zasnę, ale wtedy zrywam się po godzinie i wracają do mnie te same myśli. Najgorsze, że wiem, że lepiej nie będzie.

- Nasze życie teraz, to jak siedzenie w celi śmierci i oczekiwanie na wyrok - mówi Zbigniew. - Jedyne pocieszenie dla mnie to takie, że po śmierci mojej i żony spoczniemy wszyscy w jednym grobie. Całą trójką.

Pomaga im jedynie modlitwa i rozmowa z księdzem. On jeden nie zostawił ich w najtrudniejszych chwilach. Zaraz po wypadku, po pogrzebie przychodził codziennie do ich domu. Modlili się wspólnie i rozmawiali.

- Boję się, co będzie, gdy opadną te emocje, które mnie teraz przy życiu trzymają - mówi Zbigniew. - Nie wiem, co się ze mną stanie.

Nie zdążył na pierwszą śmierć

Półtora roku przed wypadkiem Rafała zdarzył się inny. Równie tragiczny w skutkach.

- Rafał miał przyjaciela, mieszkał przy tej samej ulicy - opowiada Krystyna. - Byli dla siebie jak bracia. Kiedyś chłopcy z innymi kolegami umówili się na przejażdżkę innym samochodem. Też wziętym rodzicom bez pozwolenia. Rafał miał z nimi jechać, ale zaspał. Nie zdążył na wyznaczoną godzinę. Koledzy pojechali bez niego. A jego przyjaciel zabrał ze sobą 13-letniego brata.

"Volkswagen passat z czterema pasażerami uderzył w drzewo na drodze lokalnej między Jastrowiem a Pniewem. Ofiary śmiertelne to 13-latek, 18-latek i 20-latek. Do szpitala trafił czwarty, 17-letni pasażer." - można było przeczytać następnego dnia w lokalnej gazecie.

- Rafał bardzo to przeżył, przez tydzień nie wychodził z pokoju - wspomina Krystyna. - Naprawdę nie wiem, dlaczego potem wsiadł do tej terenówki?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski