Opus Dei - tajemnicza organizacja czy otwarte dla mas Dzieło Boże?

Anita Czupryn
Opus Dei wygrało sądowy proces z tygodnikiem "Newsweek". Czy to tylko precedens, czy nowy trend potężnej, światowej organizacji Kościoła katolickiego? Czym dzisiaj jest i w którą stronę idzie Dzieło Boże - zastanawia się Anita Czupryn

Szerokim echem odbiła się w mediach wieść o tym, że tygodnik "Newsweek" przegrał proces z Opus Dei. Na początku lutego tego roku Sąd Okręgowy w Warszawie nakazał redaktorowi naczelnemu Tomaszowi Lisowi opublikowanie sprostowania i odpowiedzi na materiały, jakie "Newsweek" publikował w listopadzie 2011 r. Pisano w nich o niejawnej działalności Opus Dei, o tym, że Dzieło Boże prowadzi własne szkoły, a członkowie Opus Dei - numerariusze - ślubują celibat.

Opus Dei Region w Polsce, powołując się na prawo prasowe, zażądał sprostowania tych informacji, które według tej instytucji są nieprawdziwe, a dodatkowo domagał się też opublikowania odpowiedzi na artykuł, w której za nieuprawnione uznał twierdzenia, że Opus Dei jest tajemniczą, elitarną organizacją katolicką i że istnieją tam stopnie wtajemniczenia. Redakcja "Newsweeka" odmówiła zamieszczenia zarówno sprostowania, jak i odpowiedzi. Opus Dei zwrócił się więc do sądu i wygrał. Co ciekawe, sąd nie badał, czy podane przez "Newsweek" informacje są prawdziwe, czy nie, ale odniósł się do tego, czy zostały dochowane terminy złożenia sprostowania, czy było ono rzeczowe i czy odnosiło się do faktów. Jednocześnie sędzia Jacek Tyszka przyznał, iż sugestia mówiąca o tym, że Opus Dei jest tajną organizacją prowadzącą niejawne działania i posiadającą własne szkoły, może naruszać jej dobra osobiste.

"Newsweek" już zapowiedział, że będzie się odwoływał od tego wyroku. Stąd też w postanowieniu sądu nie ma daty, kiedy tygodnik ma zamieścić sprostowanie i odpowiedź, gdyż wyrok nie jest jeszcze prawomocny i trwają działania prawników.

Ale już wystąpienie na drogę sądową w wymiarze prawa cywilnego przez Opus Dei to precedens, jaki wcześniej w Polsce nie miał miejsca. Choć przecież o Opus Dei , jego rzekomych wielkich wpływach i wysokich politykach mających być jego członkami pisano nieraz.

- To precedens - przyznaje Marcin Ludwicki z Biura Informacyjnego Prałatury Opus Dei w Polsce, dodając: - Mogę tylko ubolewać, że trzeba było tego, by ta sprawa znalazła swój finał w sądzie. Jeżeli dziennikarz jest zainteresowany Opus Dei, chętnie wyjaśnimy wątpliwości. Ale jeśli widzimy, że ktoś pisze w naszym przekonaniu rzeczy nieprawdziwe i podaje niepełne informacje, mogące wprowadzić czytelników w błąd, to, jak każda instytucja czy osoba, mamy prawo prosić wydawcę o umieszczenie odpowiedzi i sprostowania dotyczących materiału, który wyszedł - mówi.

Zdaniem rzecznika, nie jest tak, że Opus Dei uchyla się od krytyki, że nie chce czy nie życzy sobie, żeby o nim pisano. - Proszę bardzo. Tylko róbmy to na poziomie. Nie chodzi o to, aby się nami nie zajmowano, że mamy coś przeciwko rozmowom z dziennikarzami. Jesteśmy chętni do współpracy - podkreśla Ludwicki.

W całej tej sprawie ciekawe jest jednak to, czy ów sądowy precedens pozostanie tylko jednostkowym przypadkiem, czy zapowiada nowy trend, który właśnie Opus Dei testuje na "Newsweeku"?

- Oczywiście, że to wskazuje na nowy trend, a decyzja o tym, aby iść z pozwem do sądu, musiała zwyciężyć w Stolicy Apostolskiej. W decyzyjnych kręgach kościelnych uznano w końcu, że należy bronić czci kościelnej na drodze prawnej. Opus Dei od początku swojego istnienia, czyli od 1928 r., było i jest w awangardzie, jeśli chodzi o zmiany spojrzenia na działalność Kościoła. I tak, kiedy na przełomie lat 20. i 30. XX wieku Opus Dei zaczęło się rozwijać, propagowanie świętości dla ludzi przez zwykłą pracę było czymś nowym. Kościół nigdy wcześniej tego nie robił - mówi w rozmowie z "Polską" jeden z wierzących, znanych polityków, mający kontakty z ludźmi z Opus Dei.
Świecki numerariusz z Opus Dei to potwierdza: - W 1928 r., kiedy powstało Opus Dei, nowością było stwierdzenie, że osoba świecka może być święta. Wtedy panowało przekonanie, które pokutuje do dziś, że o Panu Bogu i religii mogą mówić tylko księża i zakonnicy. Sobór watykański II stwierdził, i mocno podkreślił, że każdy jest powołany do świętości i uznał tę naukę - mówi.

Ale dziś mamy i kolejną nowość, jeśli chodzi o tę kościelną organizację. Z obserwacji osób, które ocierają się o Opus Dei, bywają na organizowanych przez Dzieło Boże rekolekcjach, wynika, że kolejna zmiana dotyczy ich duchowej działalności. - Opus Dei już dziś robi to, co będzie musiał zrobić cały Kościół, a mianowicie kierować personalną ofertę do indywidualnych ludzi. Kończy się dziś duszpasterstwo parafialno-strukturalne. Teraz ten, kto chce się zaangażować poważniej w religię, niż tylko uczestnictwo w niedzielnych mszach, szuka czegoś dla siebie. Ale też szuka przewodników, którzy jasno powiedzą mu, jak żyć i jakie decyzje podejmować, aby żyć zgodnie z kościelnymi przykazaniami. Opus Dei to odpowiedź Kościoła na to indywidualne zapotrzebowanie. Umówmy się, ten, kto chce poważnie podejść do wiary, rzadko pójdzie do swojej parafii, do proboszcza, z prośbą o rozmowę, dlaczego na przykład nie powinien być za in vitro. Chce mieć kogoś, z kim może roztrząsać wątpliwości i dokonywać wyborów. W Opus Dei są osoby
przygotowane do prowadzenia i sprawowania duchowej opieki nad tego rodzaju poszukującymi - mówi jeden z rozmówców "Polski".

Mimo to wiele osób, zwykle nieznających Kościoła, nadal kojarzy Opus Dei z jakimś tajemniczym bractwem czy dziwnymi zachowaniami, co zresztą wybitnie wzmocnił Dan Brown swoją książką "Kod Leonarda da Vinci". I nie tylko on. W 2006 r. wyszła w Polsce książka "Opus Dei. Śledztwo dziennikarskie w sprawie »Kościoła w łonie Kościoła«" autorstwa Bénédicte i Patrice Des Mazery, w której przeczytać można, że instytucję tę nazywają i świętą mafią, i białą masonerią, i sektą manipulującą umysłami, a w dążeniu do władzy Opus Dei stara się infiltrować środowiska decyzyjne, takie jak wyższe uczelnie, Wspólnotę Europejską, wnikając do środka i przekształcając adeptów w członków niezwykle potężnego i wpływowego lobby. Francuscy dziennikarze prowadzili swoje śledztwo przez dwa lata, materiały zbierali we Francji, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, do książki dołączyli świadectwa byłych członków i korespondencję, jaką prowadzili z kierownictwem Opus Dei, szczególnie podkreślając, że w samym Dziele Bożym odmówiono im informacji.

- Wiele z tych "sensacyjnych" odkryć to sprawy sprzed wielu lat, przebrzmiałe, nieaktualne i nieprawdziwe, które powielają osoby niechętne katolikom czy wierze katolickiej - mówi Marcin Ludwicki. I chętnie udziela informacji: Opus Dei - Dzieło Boże - to prałatura personalna, czyli struktura organiczna części Kościoła katolickiego, instytucja obecna w kilkudziesięciu krajach świata, skupiająca ponad 80 tys. członków - zarówno osób świeckich, jak i duchownych. Większość członków Opus Dei to kobiety i to takie, które prowadzą dom, są matkami. Znacząca większość to, zdaniem rzecznika Opus Dei, zwyczajni ludzie: informatycy, strażacy, nauczyciele, urzędnicy, słowem każdy, kto wykonuje pracę godziwą, którą można uświęcać - bo to jest przesłaniem Opus Dei.

- Uświęcać w tym przypadku oznacza wykonywać pracę w taki sposób, aby można ją było ofiarować Panu Bogu. Dziennikarz też może pracować tak, aby móc to, co robi, ofiarować Panu Bogu i aby innych do Boga przyciągnąć. Mam się stać świętym, robiąc to, co robię tu i teraz, w takiej, a nie innej rzeczywistości. Pracując, nie zaniedbuję rodziny. To proste przesłanie, a jednocześnie bardzo wymagające, bo zakłada intensywną relację z Panem Bogiem - mówi celibateriusz z Opus Dei.

Ponad 70 proc. członków Opus Dei żyje w związkach, a około 30 proc. w celibacie. To ich wybór, nie składają ślubów.
- Celibatariusze to mężczyźni i kobiety, których powołaniem jest żyć w celibacie - mówi numerariusz. Nie ma też żadnej tajemnicy w związku ze wstąpieniem do Opus Dei. Aby zostać członkiem Opus Dei, trzeba je najpierw poznać. W Polsce na razie są ośrodki w czterech miastach: Warszawie, Poznaniu, Szczecinie i Krakowie, ale regularne spotkania odbywają się też w innych ośrodkach, jak np. Gdańsk, Wrocław, Łódź, Toruń, Katowice, Rzeszów, Radom. - Każdy może przyjść, to są otwarte spotkania dla kobiet, dla mężczyzn, można posłuchać, co ksiądz ma do powiedzenia. Nikt nie usłyszy nic szokującego, prócz tego, żeby był dobrym mężem, ojcem, pracownikiem i starał się dużo z siebie dawać - uśmiecha się Marcin Ludwicki. - Następnie może pojechać na rekolekcje i stwierdzić, że mu to odpowiada, że to jest jego droga. Wtedy może poprosić o przyjęcie do Opus Dei. Ale to w niczym nie zmienia jego charakteru w świecie: w dalszym ciągu jest tym, kim był, ale stara się robić lepiej to, co robił.
I tak właśnie było z Ludwickim: dziś jest celibatariuszem Opus Dei, ma 38 lat, od 12 lat w organizacji. Poznał ją jako student, kiedy poszukiwał swojego miejsca w Kościele i w życiu. - Pojechałem na rekolekcje, uczestniczyłem w działalności studentów Opus Dei i w pewnym momencie stwierdziłem, że to jest dla mnie, mnie to odpowiada. Param się też innymi zajęciami, ale jestem w biurze prasowym, mam zajęcia niezwiązane z zajęciami religijnymi, ale świeckie, zarobkowe - opowiada. Z zawodu jest historykiem.

W Polsce Opus Dei jest obecne od 1989 r. i dziś należy do niego około 550 kobiet i mężczyzn. Na całym świecie jest ok. 80 tysięcy członków. Opus Dei ma też wielu współpracowników, większość osób przychodzących na organizowane tzw. dni skupienia, to nie są członkowie Opus Dei. - Z tego, co oferuje Opus Dei, korzystają bardzo różni ludzie, którzy widzą coś wartościowego, coś im się podoba, ale nie czują, że chcieliby być w Opus Dei - opowiada rzecznik. Współpracownikami Opus Dei nie muszą być wyłącznie katolicy, mogą być osoby innych wyznań albo niewierzące, którym się podoba sama idea społeczna, że gdzieś są zakładane szpitale, uniwersytety przez członków Opus Dei i uważają, że to jest fajne, chcieliby to wspierać, nie dlatego, że są pobożni, ale że im się podoba to, co ci ludzie robią dla społeczeństwa. - Ale Opus Dei to nie jest oferta, która musi każdemu odpowiadać - zaznacza Ludwicki.

Zdaniem polityka, będącego w bliskich kontaktach z ludźmi z Opus Dei, swoją ofertę Dzieło Boże kieruje głównie do osób wykształconych, po studiach, znaczących w swoim środowisku. - Nie spotkałem na spotkaniach czy rekolekcjach zwykłego ślusarza, a jeśli już, to przedsiębiorcę, który zatrudnia ślusarzy - mówi. Zauważył, że charakterystycznym elementem Opus Dei jest to, że koncentrują się wyłącznie na inteligencji, osobach wykształconych i rokujących na przyszłość. - Opus Dei to kształtowanie elit. Bo nigdy wśród ludzi związanych z Opus Dei nie spotkałem prostego człowieka. Zawsze był to albo prawnik, albo działacz społeczny, przedsiębiorca, biznesmen. Nie o to chodzi, że Opus Dei poluje na posłów, polityków czy ministrów. Ale często ludzie, nad którymi w młodości roztoczyli opiekę, zostają ministrami czy nawet wicepremierami - opowiada polityk.

Zresztą, jego zdaniem, ludzie mający związki z Opus Dei, nigdy o tym nie mówią wprost. Zwykle kluczą. Starają się być dyskretni i to budzi niezrozumienie. - Może uważają, że świętość dokonuje się w sercu, a nie na zewnątrz? - zastanawia się nasz rozmówca, polityk, podkreślający swoje katolickie zaangażowanie. Rzecznik Opus Dei proponuje, że jeśli ktoś chce wiedzieć, czy dana osoba należy do Opus Dei, niech ją zapyta. - To sprawa każdego z nich z osobna. Religia jest sprawą dość osobistą - ucina rzecznik.

Kiedyś panowało przekonanie, że o Panu Bogu i religii mogą mówić tylko księża i zakonnicy. Sobór watykański II mocno podkreślił, że każdy jest powołany do świętości. To przesłanie Opus Dei

Trudno zresztą określić przynależność do Opus Dei. Czy fakt, że znany polityk chodzi do spowiednika z Opus Dei oznacza, że przynależy? Albo że bywa na spotkaniach z księżmi z Opus Dei? - Ale oczywiście, jeśli w Polsce od 1989 r. Opus Dei prowadzi działalność duchową i koncentruje się na osobach wykształconych, wpływowych, rokujących, to rodzi się wrażenie, że Opus Dei to wpływowa organizacja. Jeśli widzę młodego, wykształconego, ubranego w garnitur i krawat młodego człowieka codziennie w kościele, to zapala mi się czerwona lampka, że niechybnie związany jest z Opus Dei - mówi polityk.

Jednak to wszystko nie jest takie jednoznaczne. Oczywiście, ludzie wpływowi korzystają z posługi Opus Dei. Wśród polityków nie jest tajemnicą, że mocno zaangażowana w Opus Dei jest żona Macieja Srebro, byłego ministra łączności w rządzie Jerzego Buzka i byłego prezesa Telekomunikacji Kolejowej.

Ale czy na tej podstawie można wyrokować, że Opus Dei ma wpływ na życie publiczne?
Zaangażowany w Opus Dei Mariusz Dzierżanowski, bywalec ośrodka na Górnośląskiej, pełnomocnik Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej, zebrał ponad 500 podpisów pod obywatelskim projektem ustawy antyaborcyjnej. Czy to znaczy, że Opus Dei stało za tym projektem? Nie. Ale czy nie stało? Trudno to uchwycić.

- Jedni powiedzą, że Opus Dei ma wpływ, inni, że nie. Na pewno jest wpływową organizacją w Kościele. Z tego faktu rodzą się opinie o wielkich wpływach Opus Dei, jakie rozsiewają ludzie, którzy Kościoła nie znają - wzrusza ramionami nasz rozmówca. Opus Dei samo wybiera też kandydatów na duchownych. Zwykle, gdy młody człowiek czuje powołanie, idzie do seminarium. W przypadku Opus Dei adept uczestniczy najpierw w spotkaniach, rekolekcjach i to kierownictwo Opus Dei go wybiera. Kolejnym etapem jest propozycja zostania numerariuszem - co oznacza styl życia w celibacie, zamieszkanie w ośrodku Opus Dei. Przez jakiś czas chodzi jeszcze do pracy, w końcu słyszy, że jest potrzeba, aby został księdzem.

Pierwszym polskim księdzem Opus Dei był Damian Pukacki, bliski przyjaciel Romana Giertycha, jego sąsiad pochodzący z Kurnika.

Zresztą, jak mówi nam jeden z przyjaciół byłego wicepremiera, w Opus Dei mocno jest zaangażowany brat Romana Giertycha, a i on sam organizował rekolekcje w Bożej Woli, w Dworku koło Warszawy.

- To dworek Opus Dei w dobrym stylu, pięknie odremontowany, porządne meble. Tam nie ma żadnej tandety ani w wyposażeniu, ani w kaplicy, wszystko na najwyższym poziomie. Może nie luksusy, ale można się poczuć jak w dobrym angielskim klubie. Pani celibateriuszka przyjmująca gości ubrana jest jak dyrektor zarządzający w dobrej firmie. To nie są miejsca dla przypadkowych ludzi prosto z ulicy - opowiada nam jeden z bywalców w Dworku.

Podobnie jest z ośrodkiem Opus Dei przy ul. Górnośląskiej w Warszawie - to piękna willa, w której mieszka prałat, a wokół niego skupiona jest grupa mężczyzn, którzy też tam mieszkają i tak się składa, że nie mają żon.

Tajemnicą poliszynela ma być też fakt, że Opus Dei ma swoje akademiki przy ul. Filtrowej w Warszawie, tam mieszkają adepci.

- Nie jest tak, że Opus Dei cokolwiek zakłada, coś ma - prostuje te obiegowe informacje Marcin Ludwicki. - To nie Opus Dei zakłada uniwersytety, szkoły. To myślenie kneblujące wolność obywateli i ideę społeczeństwa obywatelskiego. Takiego, gdzie obywatele mówią: zróbmy szkołę dla naszych dzieci, bo mamy taką potrzebę. Robią więc to ludzie związani z Opus Dei, ale zakładają ją jako rodzice. Opus Dei może podpisać ze szkołą umowę, na podstawie której w szkole pracuje ksiądz z Dzieła; spowiada, odprawia msze, czyli robi to, co do księdza należy. Ale to są inicjatywy oddolne. Mówienie, że Opus Dei coś założyło, to niezrozumienie społeczeństwa obywatelskiego, tego, że obywatele sami mogą podejmować takie inicjatywy. A przecież to cenne, kiedy ludzie mówią, zróbmy coś razem, nie tylko grillujmy czy pijmy piwko - wyjaśnia celibateriusz z Opus Dei.

Jednym ze znanych stowarzyszeń kojarzonych z Opus Dei jest Stowarzyszenie Wspierania Edukacji i Rodziny Sternik, choć na stronach internetowych nie znajdzie się ani słowa o Opus Dei. Tyle że dla wszystkich oczywiste jest, że szkoła działa pod patronatem Opus Dei. Wdraża program edukacyjny dla elit, bo na naukę w niej stać tylko zamożnych polityków i biznesmenów. Tam uczą się córki Romana Giertycha, uczyli synowie Radosława Sikorskiego, tam posłał swoje dzieci Jerzy Polaczek, były minister infrastruktury w rządzie PiS, znany publicysta TVN 24 Bogdan Rymanowski, a wnuki - Antoni Macierewicz i Henryka Bochniarz. No, ale znów mówienie, że to szkoła Opus Dei, nie jest do końca prawdziwe, bo przecież są tam też rodzice należący do innych formacji chrześcijańskich, a także uczą się dzieci osób niewierzących. Każdy w końcu ma prawo wybrać Dzieło Boże.

Co Opus Dei robi dobrego? - pytam znanego polityka, mającego kontakty z tą organizacją. Uśmiecha się: - Tego dowiemy się pewnie na tamtym świecie, zobaczywszy, ilu ludzi doprowadzili do świętości. Ale nie ma nic złego w tym, że człowiek poznawszy Opus Dei, zaczyna się modlić, chodzić do kościoła, naprawiać swoje relacje z rodziną i dobrze pracować.

Anita Czupryn

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl