Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Brunon Hołyst: Kryminologia jest apolityczna

Joanna Leszczyńska
Prof. Brunon Hołyst ceni pracowitość i punktualność. Czuje się odpowiedzialny za tych, których kształci
Prof. Brunon Hołyst ceni pracowitość i punktualność. Czuje się odpowiedzialny za tych, których kształci archiwum prywatne
Prof. Brunon Hołyst z Uniwersytetu Łódzkiego jest polskim pionierem wiktymologii, badającej ofiary przestępstw i suicydologii, zajmującej się samobójstwami. Niewiele jednak brakowało, by został dziennikarzem.

W trakcie studiów prawniczych na Uniwersytecie Łódzkim Brunon Hołyst został reporterem "Dziennika Łódzkiego". Podobała mu się ta praca. Legitymacja prasowa pozwalał a mu chodzić w różne ciekawe miejsca.

- Pamiętam redaktor Zofię Tarnowską - wspomina prof. Hołyst. - O czym pisałem? Między innymi o wycieczkach przodowników pracy do Zakopanego oraz o lokomotywach, które jeździły bez remontu. Miałem dobrą opinię. Ale postawiono warunek, że muszę zapisać się do partii, a ja nie chciałem i tak po kilku miesiącach zakończyła się moja dziennikarska przygoda.

Jego matka pochodziła z rodziny urzędniczo-ziemiańskiej z okolic Lwowa - z Gródka Jagiellońskiego, a ojciec spod Krakowa. Poznali się w okolicach Rogowa koło Łodzi. Brunon urodził się w 1930 roku właśnie w Rogowie.

Nielubiane imię

- W młodości miałem kompleks związany z imieniem - wspomina prof. Hołyst. - Miałem mieć na imię Kazimierz Brunon, ale podczas chrztu moja chrzestna matka, siostra znanego kompozytora Aniołkiewicza, powiedziała do mojej matki, Marii Wiktorii, żeby zmieniła moje imię na Brunon. Teraz, do mnie, starszego pana, to imię pasuje. Ale jak byłem młody i jakaś dziewczyna pytała, jak mam na imię, machałem lekceważąco ręką. mówiąc: "Mów do mnie, jak chcesz."

Wychowywał się w rodzinie nauczycielskiej o tradycjach patriotycznych. Ojciec Brunona Hołysta był oficerem Legionów. Brał udział w wojnie 1920 roku, w której został ranny.

Przed drugą wojną światową ojciec wybudował w powiecie brzezińskim trzy szkoły, m.in. gimnazjum, które nosiło imię marszałka Piłsudskiego. Był dyrektorem szkoły, a jego żona, matka Brunona nauczycielką.

- Byłem grzecznym chłopcem, nie piłem, nie paliłem - mówi prof. Hołyst. - Bo tego oczekiwali moi rodzice. Zresztą do dziś nie palę i nie piję alkoholu. A jeśli piję, to dla zdrowia, nie dla przyjemności. Zawsze to polecam studentom przed świętami.

Podczas drugiej wojny światowej Niemcy nie wysiedlili Hołystów, bo Rogów należał do Generalnej Guberni. Ojciec siedział na Radogoszczu, a później w oflagu. Mama brała udział w tajnym nauczaniu. Młody Brunon chodził na tajne komplety gimnazjalne. Skończył na nich dwie klasy. Pomagał AK-owcom, dostarczając dla nich żywność i ubranie do lasu. Ojcu, którego oflag znalazł się po stronie amerykańskiej, proponowano, by na Zachodzie wstąpił do armii. Ale, jak mówi Brunon Hołyst, tak kochał zawód nauczycielski, że postanowił wrócić do Polski.

Trudne czasy stalinowskie

W 1945 roku Brunon poszedł do gimnazjum w Koluszkach. Maturę zdał w I LO im. Żeromskiego w Łodzi.

W czasach stalinowskich rodzina Hołystów popadła w tarapaty.

- Ze względów oszczędnościowych ze szkoły, w której tata był dyrektorem, nie zdjęto tablicy, informującej, że szkoła nosi imię marszałka Piłsudskiego - wspomina prof. Hołyst. - Zresztą napis ten był mało czytelny. Ale kiedy przyszła ulewa, treść tablicy stała się widoczna. Ojca wyrzucono wtedy za to z pracy. Grożono mu nawet procesem. Ostatecznie wylądował na wsi, koło Makowa Mazowieckiego, gdzie nie było jeszcze elektryczności.

Rodzice nie mieli żadnego wpływu na wybór studiów Brunona. Jako młody człowiek miał trzy pomysły na życie: zostać generałem, biskupem albo profesorem.

- I wybrałem profesurę (śmiech).

W 1948 roku został studentem prawa Uniwersytetu Łódzkiego. Mieszkał na stancji z siostrą, która studiowała chemię. Brat, późniejszy profesor neurologii, studiował we Wrocławiu.

- Studia to był przepiękny czas w moim życiu, mimo że to był czas stalinizmu. I wielkiej biedy. Brakowało książek. Na zajęciach siedzieliśmy prawie że na podłodze. Ale była wspaniała atmosfera. Miałem niemal same piątki. Szczególnie wspominam profesora Tadeusza Kotarbińskiego, filozofa i etyka. Jako 18-letni człowiek, na pierwszym roku zdałem u niego przed terminem na piątkę egzamin z logiki. Prof. Kotarbiński stale się mną interesował. Już byłem profesorem, a on się dopytywał, jak mi się układa w życiu.

Bardzo dobrze pamięta też prof. Borysa Łapickiego, specjalistę prawa rzymskiego, ojca Andrzeja, znanego aktora. U eleganckiego profesora Łapickiego trzeba było zdawać egzamin w ciemnym garniturze. Młody Brunon był biedny i by dobrze wypaść, musiał od kogoś pożyczyć taki garnitur.

Narodziny naukowej pasji

Żyłkę naukową odkrył w sobie już na drugim roku prawa.

- Na tyle dobrze zdałem egzamin z prawa międzynarodowego, że wybitny profesor Remigiusz Bierzanek zaproponował mi, żebym jako student chodził na studium doktoranckie z zakresu prawa międzynarodowego. Lubiłem się uczyć i wiedziałem, że moja przyszłość będzie związana z nauką.

Studia prawnicze ukończył w 1952 roku.

- Nie mogłem dostać pracy po studiach. Przede wszystkim dlatego, że nie należałem do żadnej organizacji młodzieżowej, ani partii. Pojechałem zatem do Warszawy, gdzie zacząłem pracować w Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich. Znałem niemiecki i angielski. Znajomość niemieckiego podczas okupacji uratowała mi życie, bo Niemcy mnie wywieźli do kopania rowów przeciwczołgowych do obozu pod Rawą Mazowiecką i dzięki znajomości niemieckiego udało mi się stamtąd uciec.

Praca w Głównej Komisji, w której pracowali bardzo szacowni ludzie, bardzo pomogła mu w późniejszej karierze. Wtedy też dostał się do tajnych dokumentów, dotyczących zbrodni katyńskiej. Jasno z nich wynikało, kto dokonał tej zbrodni. Oczywiście, nikomu nic nie mówił. To był przecież rok 1953.

Zresztą prawdę o Katyniu poznał już w 1945 roku, kiedy ojciec wrócił z niewoli. Z obozu, w którym siedział ojciec, dwóch generałów na życzenie Niemców pojechało do Katania i kiedy wrócili, zrelacjonowali innym to, czego się dowiedzieli. W czasie okupacji czytał też o tym w gazetach warszawskich. Niemcy pisali o Katyniu jako o zbrodni sowieckiej.

Apolityczna kryminalistyka

- Wówczas, w Głównej Komisji prowadzono bardzo mało śledztw, bo powstało już NRD. Mówiono już nie o zbrodniach niemieckich, tylko o hitlerowskich. Byłem wtedy w komórce informacyjno-dokumentacyjnej. Między innymi analizowałem przemówienia Joachima von Ribbentropa na potrzeby dla dyplomatów MSZ, wyjeżdżających na obrady ONZ, czy do Niemiec. Dostałem za to ogromną sumę pieniędzy, za którą się umeblowałem. Bo właśnie dostałem wtedy kawalerkę na ulicy Marszałkowskiej.

Pracując w Głównej Komisji, pracował jednocześnie naukowo w zakresie kryminalistyki. Był redaktorem odpowiedzialny kwartalnika Problemy Kryminalistyki. Wybrał tę dziedzinę, bo wiedziałem, że jest mało zindoktrynowana politycznie. Kryminalistyka, jak i kryminologia w każdej szerokości geograficznej była nauką apolityczną. A on chciał uniknąć w swoim życiu polityki.

Otworzył przewód doktorski na Uniwersytecie Warszawskim. W 1962 roku został pierwszym doktorem z kryminalistyki w Polsce.

- Napisałem pracę doktorską w wieku 25 lat, ale tak się złożyło, że pięć lat czekałem na obronę. A to recenzenci nie mieli czasu, a to promotor. A dzisiaj młody człowiek, który napisał pracę doktorską, pyta się, czy jutro będzie miał uwagi promotora.

Po doktoracie zostałem adiunktem w Katedrze Kryminalistyki na Uniwersytecie Łódzkim Kierował nią prof. Paweł Horoszowski, dojeżdżający ze stolicy. Nadal mieszkałem w Warszawie.

Prof. Hołyst była także pionierem wiktymologii w Polsce. Jego praca habilitacyjna, którą obronił na Uniwersytecie Łódzkim, w 1969 roku, dotyczyła zabójstw, ze szczególnym uwzględnieniem roli ofiary w genezie zabójstwa.

Profesorem zwyczajnym został w 1978 roku. Wydał około 60 książek, a publikacji naukowych ma około tysiąca. Jego książki ukazały się w USA, Niemczech, Japonii, Chinach, Rosji i na Ukrainie. W tych krajach jako visiting professor prowadził wykłady z zakresu wiktymologii, kryminologii i suicydologii, czyli nauki zajmującej się samobójstwami. W latach 80. napisał książkę "Samobójstwo - przypadek czy konieczność", będącą pierwszą polską publikacją, podejmującą ten temat, łączącą wiedzę z psychologii, socjologii, kryminologii i kryminalistyki.

- Z kolei książka "Na granicy życia i śmierci" wyrosła z moich zainteresowań filozoficznych i socjologicznych. Porusza ona problemy, dotyczące stylu życia ludzi, którzy bardzo często igrają z życiem, zmierzając do samounicestwienia.

Nie wstydzi się żadnej publikacji

Nie żałuje, że wybrał apolityczną specjalność naukową.

- Po pięćdziesięciu kilku latach mojej pracy badawczej, nie muszę niszczyć żadnego mojego artykułu, żadnej książki - mówi prof. Hołyst.

Poza tym, że pracuje na UŁ Katedrze Postępowania Karnego i Kryminalistyki i na Uniwersytecie Warszawskim, jest od 15 lat kierownikiem Europejskiego Studium Problematyki Przestępczości w Łodzi. Jest także rektorem Wyższej Szkoły Menadżerskiej w Warszawie.

W życiu ceni sobie pracowitość, dotrzymywanie słowa, punktualność i przyjmowanie odpowiedzialności za tych, których się kształci. A nade wszystkim zwykłą ludzką przyzwoitość.

Czy znany wiktymolog i kryminolog lubi filmy kryminalne i sensacyjne książki?

- Nie przepadam. Chociaż, przyznam się, że byłem bohaterem powieści detektywistycznych. Czasem oglądam filmy kryminalne, ale bez większych emocji, bo przecież tyle się w życiu napatrzyłem.

Żona Mirosława jest neurologiem, a syn, Robert, profesorem, wybitnym chemikiem i fizykiem. Jest dyrektorem Instytutu Chemii Fizycznej PAN. Prof. Hołyst ma troje wnucząt. Najstarszy wnuk kończy SGH. Pisze już pracę magisterską.

Prof. Brunon Hołyst lubi bardzo słuchać muzyki klasycznej: Beethovena, Bacha, czy Ravela. Chętnie też wyrusza w podróże zagraniczne.

- Jak byłem młodszy jeździłem służbowo na wykłady, a teraz jeżdżę turystycznie - mówi prof. Hołyst. - Poza Oceanią i wyspami Bora Bora byłe prawie na całym świecie.

Lubi też bardzo turystykę górską: był w Himalajach. Najwyżej szedł na wysokość 3,5 tysiąca metrów n.p.m.

- Bardzo kocham Zakopane. Czasem sobie tam pomieszkuję, bo mam tam własne mieszkanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki