Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Choćby walił się świat COCHISE będzie grał swoje [WYWIAD]

Mariusz Martynelis
Mariusz Martynelis
Paweł, Wojtek, Radek i Czarek, czyli zespół COCHISE
Paweł, Wojtek, Radek i Czarek, czyli zespół COCHISE Jarosław Kosmatka
Paweł Małaszyński, Wojciech Napora, Radosław Jasiński i Cezary Mielko poznali się przed laty w Białymstoku. Połączyła ich miłość do muzyki, której owocem jest zespół Cochise. Z muzykami o chemii na koncertach, nieudanej przygodzie z Woodstock, światełku w tunelu na nowej płycie i zbliżającym się końcu świata rozmawia Mariusz Martynelis.

- W ciągu ostatnich 12 miesięcy byliście w Łodzi już trzy razy. Tak dobrze się tu czujecie czy po prostu więcej ostatnio koncertujecie?
Paweł: Przez ostatnie 2 lata zagraliśmy rzeczywiście sporo koncertów i tak wyszło, że co kilka miesięcy zaglądamy do Łodzi. Najpierw graliśmy w Luce, niestety miałem wtedy zapalenie krtani. Potem zagraliśmy świetny koncert w Iron Horse. Publiczność bardzo nas zaskoczyła, przyszło mnóstwo ludzi, była fantastyczna energia i grało nam się fenomenalnie. A w grudniu zawitaliśmy do Scenografii.

- Generalnie wolicie występy przed publicznością czy pracę w studiu?
Czarek: Zdecydowanie koncerty!
Paweł: Praca w studiu też jest fajna, ale wiele osób nam mówi, że zupełnie inaczej odbiera się naszą muzykę na żywo.

- Spotkałem się z opiniami, że na scenie prezentujecie się nawet lepiej niż na płycie.
Paweł: My też.
Wojtek: I to nas cieszy. Gorzej byłoby, gdyby było odwrotnie. Od razu posypałyby się komentarze, że kolesie nie umieją grać, a Małaszyński podrasowuje sobie głos w studiu.

- Odczuwacie jeszcze tremę przed koncertami?
Paweł: Ja mam za każdym razem. Pierwsze dwa utwory są na rozgrzewkę i dopiero po nich wszystko mi puszcza. Idę na żywioł i o wszystkim zapominam. Nie ma przy tym różnicy, czy gramy dla 20 czy dla 2000 osób. Każdy występ traktujemy tak samo. Nie możemy przecież lekceważyć publiczności, która zapłaciła za bilet i przyszła na nasz koncert. Za każdym razem dajemy z siebie wszystko. Przekazujemy energię i staramy się, żeby ta energia do nas wracała. I zazwyczaj ona wraca. Jeżeli publiczność zaczyna śpiewać z tobą twoje piosenki, to jest to coś niesamowitego.

- Macie już jakieś plany koncertowe na przyszły rok, może chcielibyście sprawdzić się na jakimś dużym festiwalu?
Paweł: Mamy już umówionych kilka koncertów na przyszły rok. A jeśli chodzi o duże festiwale to udało nam się zagrać w 2011 roku w Węgorzewie.
Wojtek: Jak dotąd, było to dla nas chyba największe wyzwanie. Graliśmy wieczorem przed Kultem. W czasie koncertu miałem miękkie nogi…
Paweł: Na taki festiwal nie przychodzą przypadkowi ludzie. Zjawia się kilka tysięcy osób, które kochają muzykę i się na niej znają. To było dla nas ważne doświadczenie, ale wyszliśmy z tego obronną ręką. Spotkaliśmy się z bardzo pozytywną reakcją. Ale nie gramy tylko po to, żeby zbierać pozytywne opinie na swój temat. Po prostu gramy rock and rolla i jesteśmy szczerzy w tym co robimy. Tym się w pewien sposób bronimy i na tym polega też nasz największy atut.

- Na Przystanek Woodstock już się nie wybieracie?
Paweł: Woodstock to wielkie wydarzenie muzyczne. Zagranie na takim festiwalu, dla półmilionowej publiczności to niepowtarzalna szansa i na pewno byśmy z niej skorzystali gdyby Jurek Owsiak kiedykolwiek nas zaprosił. Ale wydaje mi się, że swoją przygodę z Przystankiem Woodstock, w obecnej jego formule, chyba już zakończyliśmy. W 2011 roku wzięliśmy udział w eliminacjach, doszliśmy od finałowej dziesiątki, co uznajemy za duży sukces…

- Właśnie, dlaczego się wtedy wycofaliście?
Paweł: Wycofaliśmy się, bo przyjechaliśmy tam grać rock and rolla, a rock and roll nie nadaje się na sms-y. Przeszliśmy kilka etapów eliminacji, a w finale okazało się, że o możliwość występu na Przystanku Woodstock mamy rywalizować z innymi kapelami w głosowaniu sms-owym. Doszliśmy do wniosku, że nie będziemy naciągać ludzi, żeby na nas glosowali i wydawali pieniądze. Wzięliśmy udział w konkursie, nie udało się i trudno. Bardzo chętnie zagramy przed taką publicznością na Przystanku Woodstock, ale na pewno nie będziemy brać udziału w naciąganiu ludzi.
Wojtek: Nie chodzi też o to, żebyśmy na siłę pchali się na największe festiwale. Oczywiście zgłaszamy się na różne imprezy na takiej samej zasadzie jak każdy zespół. Staramy się działać jak każda kapela w tym kraju. Niektórzy próbują nam zarzucać, że skoro mamy wokalistę aktora, to jest nam łatwiej, albo że staramy się to wykorzystywać. Nic z tych rzeczy.
Paweł: Nawet gdybym chciał, to nie znam tego środowiska. Raz udało mi się zorganizować koncert i chłopaki do dziś mi to wypominają, wyszliśmy na tym tak, że lepiej nie mówić… (śmiech)

- Od kiedy razem gracie?
Paweł: Cochise istnieje od 2004 roku, w składzie ja, Radek i Wojtek. Czarek doszedł do nas po stracie naszego poprzedniego perkusisty w 2009 r. Już z Czarkiem nagraliśmy Still Alive, Back to Beginning i wkrótce, mam nadzieję że po wakacjach, 118.

- Czym się inspirujecie? Macie jakiś ulubiony rodzaj muzyki? Wiele osób doszukuje się na Back to Beginning inspiracji grungem…
Wojtek: Faktycznie mamy swoje ulubione kapele i gatunki muzyczne i to na pewno wywiera jakiś wpływ na to co tworzymy, ale nie traktujemy tego jako punktu wyjścia. Nie zakładamy z góry, że nagramy płytę w takiej czy innej stylistyce. To jest wypadkowa naszych gustów i inspiracji.
Czarek: To jest też kwestia doświadczenia. Znamy się już na tyle długo, że wiemy jaki każdy z nas ma styl i na co nas stać. Muzyka, którą tworzymy musi nam odpowiadać, musi z nas wypływać.

- Mimo wszystko chyba trudno jednak przebić się dziś w Polsce z taką muzyką?
Wojtek: Nie myślimy o tym. Gramy to co nam w duszy gra. Wychodzimy z założenia, że muzyka, którą gramy ma przede wszystkim nam się podobać. Nie zastanawiamy się, czy dany utwór trafi do radia czy nie.
Paweł: Prawdziwi muzycy są pewnego rodzaju egoistami i grają muzykę, która im się podoba. W takiej sytuacji, jeśli muzyką, którą gramy uda nam się zarazić innych ludzi i ona im też się spodoba, to można mówić o dużym sukcesie. Nie potrafilibyśmy grać pod publikę czegoś, czego nie czujemy.

- Pierwszą płytę wydaliście samodzielnie, Back to Beginning już razem z Mystic Production, jedną z największych wytwórni w kraju. Prace nad tymi płytami jakoś znacząco się różniły?
Czarek: Różnicy nie było żadnej, bo do Mystic Production wysłaliśmy już gotowy materiał.
Paweł: Liczyliśmy na jakąś fajną opinię. Spodziewaliśmy się konstruktywnej recenzji na temat tego co robimy. A tutaj okazało się, że odzew był bardzo pozytywny. Mystic wzięła nas pod swoje skrzydła, z czego jesteśmy bardzo zadowoleni. Możemy chyba uznać to za nasz sukces.
- Na Back to Beginning pojawia się dużo elementów indiańskich. Skąd taki pomysł na motyw przewodni płyty?
Paweł: To był nasz ukłon w kierunku Indian Ameryki Północnej i w kierunku nazwy zespołu - Cochise był jednym z wielkich wodzów Apaczów. Tworząc Back to Beginning zdawaliśmy sobie też sprawę z wieloznaczności tego tytułu. Back to Beginning oznacza powrót do naszych korzeni, także muzycznych. Ale jest też powrotem do tego co zostało zapomniane, o czym nie pamiętamy, a jest ważne. Przypomina nie tylko o Indianach, ale generalnie o kulturach czy narodowościach wykorzenionych przez białego człowieka. Całość postanowiliśmy oprzeć na kulturze Indian oddając im w ten sposób wielki hołd.

- Interesujecie się bardziej kulturą Indian? Na następnej płycie też można spodziewać się motywów indiańskich?
Paweł: Ja jestem zapalonym indianistą. Chłopakom bardziej do gustu przypadły rytmy i brzmienie. Wybierając kawałek The Doors "521" wiedzieliśmy o tym, że Jim Morrisom był zapalonym indianistą, w pewien sposób nawet szamanem, dlatego od początku było jasne, że nagrywając cover tego utworu musimy umieścić w nim inkantacje indiańskie. Ale ten temat jest już zamknięty. Back to Beginning stanowi spójną całość, choć wcale tego nie planowaliśmy. Czytałem gdzieś, że bardzo trudno dzisiaj nagrać concept album, a nam to się udało. A my wcale nie planowaliśmy nagrywać żadnego concept albumu. Po prostu nagraliśmy 17 kawałków i ułożyliśmy je w takiej kolejności, w jakiej chcielibyśmy ich słuchać. Ale jeżeli ktoś odnajduje właśnie taką drogę, to super. Muzyka jest jak odciśnięta stopa albo dłoń w ziemi. Być może kiedyś, za wiele lat, ktoś odnajdzie ten ślad i pójdzie tym tropem. I taki był zamysł jeżeli chodzi o Back to Beginning. Jeżeli chodzi o 118, bo taki będzie tytuł nowej płyty, to będzie zupełnie coś innego.

- Jaka zatem będzie ta nowa płyta?
Czarek: Inna.
Paweł: Myślę, że nową płytą otwieramy drzwi do pomieszczenia, w którym ewidentnie jest przygaszone światło. Ale to nie znaczy, że nie ma tam też jakiegoś światełka w tunelu…
Wojtek: A ja uważam, że idziemy w stronę jasności (śmiech). Moim zdaniem Back to Beginning była bardzo mroczną płytą i właśnie na niej jest przygaszone światło, a teraz wychodzimy do latarni…
Paweł: …ale najciemniej jest właśnie pod latarnią (śmiech)

- Przyzwyczailiście słuchaczy do świetnych coverów. Na nowej płycie też jakieś będą?
Czarek: Nie, tylko autorskie utwory. Całość chcemy zamknąć w 12 kawałkach.

- Kiedy zatem można spodziewać się nowej płyty?
Paweł: Myślę, że na jesieni. W wakacje wchodzimy do studia i czeka nas intensywna praca.
Wojtek: Chcemy nagrać całą płytę na "setkę". Z jednej strony jest to dla nas wyzwanie, a z drugiej - pójście pod prąd. Bo teraz jest tak, że w zasadzie każdy może nagrać płytę. Nawet aktor czy lekarz (śmiech). Żeby nagrać na "setkę" kapela musi jednak umieć grac. Musi wejść do studia i zagrać dany utwór.
Paweł: Od czasu nagrywania Still Alive zastanawialiśmy się jak uzyskać na płycie taki efekt jak na koncertach. Jak na studyjnym albumie uchwycić tę energię, tę chemie, która jest na koncertach. I tak pojawił się pomysł, by nagrać płytę na "setkę".

- Wszyscy na co dzień normalnie pracujecie… A skoro już o tym mowa, wolisz grać w filmach czy śpiewać?
Paweł: Kocham grać i z teatru byłoby mi ciężko zrezygnować. Ale serial czy film to są ulotne sprawy. Gdybym miał porównywać granie w filmach i serialach z muzyką, to wolałbym muzykę. Może kiedyś znajdziemy się na takim etapie, że trzeba będzie zadać sobie pytanie, czy jesteśmy w stanie zrezygnować ze wszystkich naszych zajęć i skupić się tylko na graniu muzyki. To będzie jednak ciężka decyzja.

- W Polsce da się utrzymać tylko z muzyki?
Paweł: Udaje się to tylko nielicznym. W tym kraju zespoły, które potrafią żyć z muzyki to są zespoły, które osiągnęły swój sukces 2 - 3 dekady temu i utrzymają się na topie do tej pory, jak T.Love, Kult, Waglewski, Hey czy Bajm.
Czarek: Ale te zespoły, o których mówi Paweł, to nie jest muzyka mocnego rocka. W tym obszarze są może 2 - 3 kapele, które faktycznie się z tego utrzymują.

- Uważacie, że macie szansę przebicia się do "mainstreamu"?
Wojtek: W ogóle się nad tym nie zastanawiamy. Gramy to co gramy i nie zamierzamy się nikomu na siłę przypodobać.
Paweł: To, że w ogóle egzystujemy i robimy taką muzykę to już jest sukces w tych czasach. Zbliżamy się wszyscy do czterdziestki i cały czas gramy rock and rolla. Zajmujemy się muzyką od 20 lat i cały czas nas to bawi. To naprawdę sukces. Mógłby się ktoś spytać, po co nam to? Po co to robię? To jest coś w moim krwiobiegu, kocham to. Nie jestem w stanie odseparować muzyki, którą kocham od swojego życia. Ona jest jego integralną częścią.

- Jakie zatem stawiacie sobie cele?
Paweł: Grać. Przede wszystkim, grać! Dobrze byłoby w końcu zagrać też jakąś trasę.
Wojtek: Od samego początku naszym celem, jeśli można to tak nazwać, była gra i nagrywanie jak najlepszych płyt oraz dawanie jak najlepszych koncertów. Nie ma znaczenia, czy będziemy mieć miliony fanów czy garstkę. Kochamy grać i choćby się świat palił i walił, my nadal będziemy robić swoje.
Paweł: I będziemy to robić do końca świata. Do 21 grudnia i tak nam długo nie zostało.
Wojtek: Mamy jeszcze 7 utworów do nagrania…
Paweł: Zdążymy...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki