Męska przygoda Martyny Wojciechowskiej

Rozmawia Grzegorz Łabędziewski
Zdobyła m.in. Mount Everest, Aconcaguę, Mount McKinley i Kilimandżaro. Stuprocentowa kobieta, dla której podział na świat męskich i damskich fascynacji nie istnieje. O jej męskich pasjach z Martyną Wojciechowską rozmawia Grzegorz Łabędziewski

Czy czujesz się czasami facetem?
Chyba żartujesz?! Świetnie się czuję jako kobieta, ale przyznaję, że stosunkowo późno odkryłam, że jestem dziewczyną. Byłam typem łobuziaka i pociągały mnie raczej chłopięce gry i zabawy. Na przykład interesowały mnie pojazdy jednośladowe, a to przecież nie jest typowe zajęcie dla 10-letniej dziewczynki. Po prostu marzyłam o tym, żeby mieć motorynkę i rozbijać się nią z chłopakami po podwórkowych alejkach. To było najbardziej ekscytujące. Przy tym zawsze chciałam być lepsza od chłopaków we wszystkim, co robili. Stąd wiele czasu poświęcałam np. na doskonalenie techniki jazdy na motocyklu. W końcu kupiłam go za pieniądze, które dostawałam na prywatne lekcje angielskiego, a odkładałam po kryjomu do skarbonki (śmiech).

Nie garnęłaś się do kuchni i lalek?

Zdecydowanie fascynował mnie męski świat i prawie zamieszkałam w warsztacie samochodowym mojego taty. Zawsze wolałam ten warsztat niż przesiadywanie w kuchni. Dzięki temu mam dużo umiejętności technicznych i rzadko wzywam fachowców do napraw sprzętu w domu. Ze zrobieniem obiadu miewam większe problemy...

Właśnie od sportu motorowego zaczęłaś tę "męską przygodę"?
Tak, najpierw były motocykle. Z nich przesiadłam się do samochodu. Kiedy miałam 17 lat, zdobyłam licencję wyścigową na torze w Poznaniu. Później przyszła kolej na licencję rajdową. Dobrze się czułam w tym świecie. Ryk silników, zapach benzyny - to było wtedy dla mnie całe życie.

Męski świat nie dotyczy wyłącznie zainteresowań czy pasji. To też odmienny od kobiecego sposób bycia, inne zachowania...
Ten męski świat - konkretnego komunikowania się i prostych, atawistycznych wzorców zachowań - zawsze mi odpowiadał. Tkwi we mnie pewien rodzaj męskiej ekspresji, który przekłada się na wiele moich pasji. Szkoda tylko, że z mężczyznami lepiej dogaduję się w sprawach sportowych i wyprawowych, bo już w życiu codziennym i zawodowym jest zdecydowanie gorzej...

Dziś zacierają się role społeczne mężczyzny i kobiety. Czy w takich czasach łatwiej Ci jest realizować swoje pasje?

Oczywiście, że tak. Nie wyobrażam sobie siebie gotującej wyłącznie obiady, choć szanuję ososby, które czują się z tym dobrze. Każdy ma swój własny pomysł na życie. Kiedyś było mniej kobiet, które miały tę społeczną odwagę, by realizować swoje marzenia, ale to dopiero były pionierskie czasy! Niektóre panie przecież w przebraniu wstępowały do armii, studiowały, były pionierkami w lotnictwie czy odkrywały nieznane tereny. Dziś, niestety, nadal występują pewne stereotypy w myśleniu: oni mogą, one - nie. W wypadku sportów motorowych niby nie ma podziału na klasyfikację kobiet i mężczyzn, ale czasem przepisy są absurdalne, np. płeć piękna do tej pory nie mogła startować w wyścigach na żużlu. Ja sama zresztą nie jestem zwolenniczką podziału np. na kobiece i męskie nurkowanie techniczne czy wspinaczkę.

Ale czy ten podział nie jest naturalny z powodu choćby większych możliwości fizycznych mężczyzn? Choć wiadomo, że mężczyzna jest fizycznie silniejszy, to psychicznie już nie zawsze. A element odporności psychicznej jest istotny w wymienionych przeze mnie sportach. Mężczyźni mają natomiast pewną cenną umiejętność, której brak kobietom: zostawiania spraw za sobą, odcinania się od nich i realizowania wytyczonych celów bez względu na wszystko. Wszyscy moi koledzy, np. wybitni himalaiści, mają rodziny, dzieci. Pokaż mi, ile jest kobiet - aktywnych himalaistek, które mają normalne rodziny. Ja nie znam żadnej. I chyba tak musi być, bo ten sport na poziomie wyczynowym pochłania tyle czasu i energii, że trzeba dokonać wyboru. W tym przypadku rodzina, a szczególnie dziecko, jest dla kobiety dużym ograniczeniem. Trudno przecież podzielić serce, które ma ograniczoną pojemność.

No właśnie, dziś Twoje serce bije także dla Twojej córeczki... Nie jesteś już Martyną sprzed kilku lat, która może podejmować każde wyzwanie. Masz poczucie odpowiedzialności za swoje zdrowie i życie - dla niej.

Dlatego nie wiem, jak będzie wyglądała moja najbliższa wyprawa - na Antarktydę. Czy będę się bała bardziej niż kiedyś, czy będę bardziej tęsknić? Nie mam pojęcia. Może się okazać, że będzie to mój ostatni wyjazd w góry, bo myśli związane z maleństwem, które pozostawiłam w kraju, nie pozwolą mi się skupić na zadaniu. Codziennie wstaję rano, karmię ją i zastanawiam się: jak mam spokojnie wyjechać w góry? Niby to trzy tygodnie, a nie dwa miesiące (jak w przypadku wyprawy na Mount Everest), ale i tak uwiera mnie ta myśl. Dziś Marysia ma osiem miesięcy, za rok będzie mi więc jeszcze trudniej zostawić ją w Polsce. Może więc powinnam poczekać, aż będę mogła podróżować już z córką, żeby pokazywać jej świat.

Dokonałaś już tyle, że spokojnie mogłabyś odpocząć i odcinać kupony od swojej popularności. Po co ten wyczyn, kolejne góry, wyzwania? Chcesz postawić sobie pomnik?
Jest we mnie niezwykły głód pokonywania przeszkód. Mogę po drodze wymiotować, drapać pazurami ziemię, ale będę iść, żeby zrealizować marzenie. Podejmuję te wszystkie wyzwania nawet wbrew swojemu organizmowi, na którym dokonuję często gwałtu, żeby zmusić go do ekstremalnego wysiłku. Ale masz rację: można powiedzieć, że nachapałam się splendorów, skądś zjechałam, gdzieś się wspięłam - i to mi powinno wystarczyć. Tyle że ja nie robię tego po to, żeby komuś zaimponować. To jest po prostu mój sposób na życie. Poza tym jestem już chyba uzależniona od tego typu aktywności. Po prostu pewnego dnia zaczyna mnie nosić. I dopóki nie ruszę w drogę, czuję się jak w za ciasnym kołnierzyku.

Adrenalina?
No coś ty! Wspinaczka w górach nie ma nic wspólnego z adrenaliną. To monotonny, rozłożony w czasie proces podchodzenia pod górę. Kiedy jesteś na szczycie, to masz świadomość, że musisz jeszcze bezpiecznie wrócić do bazy. To rodzaj takiego miłego podniecenia, "motyl w brzuchu", i świadomość, że dokonałeś czegoś, na czym ci zależało. Natomiast adrenalina wydziela się u mnie w nadmiarze podczas rajdów i dlatego z nich zrezygnowałam.

No to o co chodzi z tymi górami?
Wszystko zaczyna się od czasu planowania i przygotowania wyprawy. Pojawia się jakiś cel, moje życie nabiera znowu wyraźnych barw. Jeśli nie mam celu na horyzoncie, moje życie zaczyna się ślimaczyć. A ja jestem zakładniczką własnych marzeń. Wyznaczam sobie cel, zaczynam tym pomysłem dzielić się z ludźmi, mój plan zaczyna żyć własnym życiem i... już trudno się z niego wycofać. W pewnym momencie ja sama zaczynam się nakręcać tą energią.

O czym myślisz w chwilach zagrożenia, kiedy np. wisisz nad przepaścią? Pojawiają się obrazy rodziny, przyjaciół?
Na szczęście nie myślę wtedy o bliskich, o tym, co zostawiłam. W sytuacjach naprawdę wielkiego zagrożenia, ratowania własnego bądź czyjegoś życia, bardziej skupiam się na tym, w jaki sposób sobie poradzić. Myślę chłodno, rzeczowo, działam wyłącznie zadaniowo. Nie rozsypuję się. Dopiero potem wszystko ze mnie spływa. Jakby ktoś wyciągnął wtyczkę z kontaktu. Udowodniono zresztą naukowo, że często bywa, że gdyby ludzie w sytuacjach absolutnego zagrożenia życia poświęcili czas i energię na ratowanie własnego tyłka, a nie na pisanie listów pożegnalnych do bliskich, w większości przypadków by przeżyli. Bardzo często jest tak, że odnajduje się martwych grotołazów czy wspinaczy tuż obok namiotu lub obozu, z takimi właśnie listami. A przecież, żeby przeżyć, czasami chodzi o zrobienie paru kroków w odpowiednim kierunku. Znana jest historia grotołaza, któremu rękę przygniotła skała. Obiektywnie nie miał szans się wydostać. Ale on miał przy sobie chipsy, a w nich, w torebce, jako prezent - rozkładany mały nożyk. I co zrobił? On tym nożykiem obciął sobie rękę, założył opatrunek uciskowy i wyszedł. To się nazywa wola walki!

Jesteś wysoko w górach, podejmujesz decyzje, które mają bezpośredni wpływ na Twoje życie. Za chwilę schodzisz, wracasz do kraju, do domu. Masz wtedy poczucie, że sprawy dotyczące tego codziennego życia są proste?
W trakcie moich wypraw i rajdów nigdy nie miałam poczucia, że ryzykuję życie. Do tej pory najbardziej dramatyczna sytuacja spotkała mnie nie podczas ekstremalnej wyprawy, tylko podczas normalnej jazdy samochodem jako pasażer. Złamałam wtedy kręgosłup, a mój przyjaciel stracił życie. Zaskoczę cię: moim zdaniem w mieście, zwłaszcza takim jak Warszawa, życie jest o wiele trudniejsze. Tak naprawdę życie w górach sprowadza się do tego, że trzeba zorganizować sobie coś do jedzenia, ugotować, zabezpieczyć się przed mrozem, zawinąć w śpiwór i przespać, a rano przełknąć coś i zmusić się do wyjścia z namiotu. To bardzo proste, nieskomplikowane życie. Natomiast tu, w tzw. cywilizowanym świecie, to dopiero są wyzwania i wyścig szczurów! Muszę przyznać, że tu mi się mniej podoba. Tu wypicie gorącej herbaty jest czymś zwyczajnym, a tam to absolutne misterium i święto. Dlatego im więcej czasu spędzam tam, tym gorzej jest mi tu. I czuję, że mniej przystaję do tego świata. Paradoksalnie często tęsknię do tego ciasnego, zimnego namiotu na kilku tysiącach metrów. Do tego na zmianę: marszu, spania i pisania. Teraz jednak w tamtym świecie będę tęsknić do mojej córki...

tekst: Grzegorz Łabędziewski [email protected]

Martyna Wojciechowska: redaktor naczelna "National Geographic Polska", dziennikarka, podróżniczka. Jako pierwsza Polka i kobieta z Europy Środkowo- -Wschodniej ukończyła Rajd Dakar. Od 17. roku życia posiada licencję rajdową i wyścigową. Zamiłowanie do motoryzacji dzieli z innymi pasjami: nurkowaniem, strzelectwem sportowym i przede wszystkim podróżami. Od kilku lat fascynują ją góry. Z sukcesem zdobywa szczyty zaliczane do tzw. Korony Ziemi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl