Dziecko na sprzedaż?

Anita Czupryn
Komu potrzebne są dzieci gwiazdy? Telewizji, która wykorzystuje je, żeby podkręcić oglądalność. Publiczności spragnionej wrażeń. Rodzicom, którzy chcą, żeby spełniły się ich niezrealizowane marzenia o karierze. A co się dzieje z małymi gwiazdami, gdy gasną reflektory?

Kamil Kucharzewski z Wrocławia, 12-letni tancerz electric boogie, po występie w programie "Mam talent" omal nie załamał się psychicznie. Chciał rzucać taniec na dobre. Nie dość, że nie przeszedł do półfinału, to na dodatek usłyszał od Kuby Wojewódzkiego, że jest zmanierowanym, zblazowanym gwiazdorem, który budzi irytację. - A przecież do programu "Mam talent" Kamil trafił za namową telewizji TVN. Zadzwonili do nas z prośbą, aby syn wziął udział w konkursie - podkreśla jego mama Ewa Kucharzewska. I uważa, że wizerunek Kamila, jaki wykreowała telewizja, jest mało prawdziwy. - To zwykły, wesoły chłopiec, który po prostu kocha tańczyć.

Niestety, ani dzieci, ani rodzice nie decydują, w jaki sposób i co pokaże telewizja. Od tego jest zespół producentów i reżyserów, którzy mają na taśmie nagraną całą wypowiedź dziecka i tę wypowiedź montują tak, żeby ją atrakcyjnie sprzedać. Albo wyemitują tylko te fragmenty, które przedstawiają dziecko jako superinteligentne i grzeczne. Albo zrobią z niego błazna, któremu woda sodowa uderzyła do głowy.

- Kamilowi nie uderzyła - sprzeciwia się Ewa Kucharzewska. - On z natury jest skromny i jak na swoje 12 lat bardzo rozsądny.

Z telewizyjnym wizerunkiem nierzadko nie potrafią poradzić sobie nawet dorośli. - Bo to, co jest atrakcyjne z punktu widzenia telewizji, niekoniecznie musi być dobre dla uczestnika programu - mówi Krzysztof Korona, psycholog kliniczny i psychoterapeuta, jeden z niewielu w Polsce specjalistów, którzy pomagają telewizyjnym gwiazdom. - Zarówno pozytywny, jak i zły wizerunek telewizyjny może być niebezpieczny i rodzić poważne zmiany oraz zaburzenia w rozwoju dziecka.

Rodzice i dzieci rzadko zdają sobie z tego sprawę. Dziecko nie ma pojęcia, co to jest wizerunek medialny ani że wizerunek medialny jest sztuczny, nieprawdziwy. A to wierzchołek góry lodowej. Zarówno dzieci, które wchodzą na drogę gwiazd, jak i ich rodzice nie są przygotowani, że dziennikarze będą za wszelką cenę atakować ich prywatność. Paparazzi będą chcieli zdobyć jak najbardziej intymne zdjęcia. A internauci na forach bezlitośnie wyśmieją i obnażą ich wszystkie zachowania czy wygląd. W Polsce nikt nie mówi wcześniej dzieciom i rodzicom o tym zagrożeniu
i jak sobie z nim radzić.

Z koła gospodyń wiejskich

Dzień po tym, jak 11-letnia Klaudia Kulawik zaśpiewała w telewizji "Dziwny jest ten świat", przed jej domem we wsi Chechło zjawiło się kilkanaście samochodów. Przyjechali dziennikarze z telewizji, gazet, radia. Każdy chciał mieć z nią wywiad, reporterzy pchali się do domu, fotoreporterzy prosili o zdjęcia. Od razu też zaczęły się sypać propozycje, o jakich ta skromna rodzina nawet nie marzyła: występów Klaudii na imprezach, w różnych programach, koncerty w USA, nagrania płyt.

- Dopiero teraz widzę, w co wdepnęliśmy - wzdycha mama Klaudii, Wioletta. I gdyby mogła, wycofałaby z tego zamieszania swoją córeczkę.
- Klaudia jest dzieckiem - mówi z naciskiem. - Nie ma doświadczenia, nic jeszcze nie przeżyła. To jest dla niej wielki stres. I szok dla nas wszystkich.

Wioletta Kulawik słowo "szok" powtarza wielokrotnie w trakcie naszej rozmowy. Bo też ani ona - księgowa, ani mąż - policjant - nie spodziewali się takiego zamieszania. Klaudia do programu trafiła przypadkiem. Namówiła ją kuzynka Dominika. - Dominika ma 19 lat, śpiewa, wygrała kilka lokalnych konkursów i marzyła o profesjonalnej karierze. Wypatrzyła ten konkurs, mnie poprosiła, abym ją zawiozła - opowiada Wioletta Kulawik. - I wpadła na pomysł, aby zabrać Klaudię, niech ona też wystąpi. Wybrała jej piosenkę ("Dziwny jest ten świat"), wieczorem trochę pośpiewały i okazało się, że Klaudia znalazła się w programie, który ma kilkumilionową widownię, i nagle poznała ją cała Polska.

To był jej pierwszy występ publiczny. Wcześniej śpiewała w miejscowym kole gospodyń wiejskich, panie spotykały się cztery razy do roku, żeby kultywować tradycję. - Ona nawet, jak śpiewała w kole gospodyń wiejskich jakieś "Oj dana, dana", to tak cichutko, że nikt nie podejrzewał, że ma tak silny głos.

W szkole muzycznej wprost podpytywali, czy to nie była jakaś podpucha TVN, czy przypadkiem ktoś Klaudii nie podkładał głosu. Ona sama, gdy zeszła ze sceny, powiedziała: "Mamo, nie wyobrażałam sobie, że będzie tak pięknie, takie brawa i że to tak mi się spodoba".

- Klaudia Kulawik na szczęście ma mądrych rodziców i rozsądną mamę, która nie dopuszcza do córki dziennikarzy i na żadne wywiady z córką się nie godzi - mówi Katarzyna Szałańska, producentka programu "Mam talent". - Ale nawet ona nie ma wpływu na to, co ukazuje się w internecie.

O Klaudii prócz tego, że piszą "cudowna i wspaniała", piszą też "wiocha w białych podkolanówkach!". To są rzeczy bolesne. Katarzyna Szałańska:
- O innej uczestniczce, 15-letniej Klaudii Walencik, ktoś napisał: "Masz twarz większą od głowy, ruda brzydulo".

O mamie Karola Galosa, gdy weszła na scenę i go nie przytuliła, internauci pisali: "Co za zimna matka". A kiedy mama Magdy Staszewskiej pocałowała ją, a Magda akurat się odwróciła, to internauci wydali werdykt: "W tej rodzinie jest coś nie tak". Czytać o sobie takie rzeczy ciężko jest dorosłym, dzieciom jeszcze trudniej. Kiedy Klaudia Kulawik wystąpiła po raz pierwszy, dostawaliśmy telefony, że to dziecko jest chyba bite, bo takie biedne i zahukane.

Wioletta Kulawik uśmiecha się smutno na słowo internet: - Na szczęście nikt we wsi go nie ma. W pracy czasem śledzę i jestem przerażona, że ludzie są tak podli. Myślę, że nie ma sensu w takim świecie uczestniczyć. Ale wycofać się nie mogliśmy, bo podpisaliśmy umowę, że córka będzie występować do końca programu. Klaudia jest wrażliwa. Gdyby choć fragment tego, co jest na forach internetowych, przeczytała, to nie wiem, czy zaśpiewałaby kiedykolwiek i cokolwiek. To by ją zniszczyło. Czekam, aż to wszystko się skończy i będziemy żyć jak dawniej. Klaudia zajęła drugie miejsce, dostała 100 tysięcy nagrody i nadal jest bohaterką mediów.

14 tysięcy znajomych

Każde zawiadomienie o castingu czy to do filmu, czy do programu telewizyjnego z udziałem dzieci powoduje mobilizację i prawdziwy szturm rodziców. Dlaczego pchają tam swoje dzieci?
- Po pierwsze wierzą, że telewizja zagwarantuje ich dzieciom lepszy start życiowy i duże pieniądze.

Na prowincji takich możliwości nie znajdą. Po drugie gorączkowo wyczekują na pozytywną opinię, jakie mają wspaniałe dziecko i jakimi są wspaniałymi rodzicami - wylicza Krzysztof Korona. - A po trzecie dlatego, że im samym się nie udało, więc w ten sposób zaspokajają własne potrzeby.
Wioletta Kulawik kiedyś marzyła o lekcjach gry na pianinie, a że nie miała możliwości, nauczyła się sama. - Kiedy zobaczyłam, że Klaudia ma dobry słuch, zapisałam ją na flet. To inny świat, a muzyka uwrażliwia.

- A ja kiedyś marzyłam, że będę tańczyć - przyznaje Ewa Kucharzewska, mama Kamila. - Ale nigdy się to nie spełniło. Zostałam urzędniczką i teraz czuwam nad życiem rodzinnym i artystycznym rozwojem Kamila.

W domu Kamila Kucharzewskiego półki uginają się od medali i pucharów. W tańcu electric boogie jest mistrzem i Polski, i świata. Rok temu wziął udział w programie "You Can Dance". Był najmłodszym uczestnikiem, bo do programu przyjmowano od lat 16. On miał 11. Od tego momentu zaczęła się jego kariera w dorosłym świecie. Kamil ma stronę internetową, gdzie jest podany numer jego telefonu i komunikatora Gadu-Gadu. Można tam znaleźć linki do filmików z jego występami. Na portalu Nasza Klasa ma już 14 tysięcy znajomych. Ewa Kucharzewska mówi o tym z dumą.
Ojciec Kamila jest trenerem boksu. Trenuje kadrę polską kobiet w boksie, wciąż jest w rozjazdach. Starszy syn, 17--letni Kuba, też zajmuje się sportem.

A Kamil już w przedszkolu przejawiał dryg do tańca. Raz w szkole, na zabawie andrzejkowej wychowawczyni zapytała, czy bierze specjalne lekcje.

- Wtedy zapisałam go do klubu osiedlowego - opowiada Ewa Kucharzewska. Przez cały rok, wielkim nakładem sił, czasu i pieniędzy, jeździła z nim do Warszawy, do studia tanecznego znanego choreografa i tancerza Agustina Egurroli. Zawiadomienie o castingu do "You Can Dance" znalazła w internecie. - To były wakacje i choć warunkiem było ukończone 16 lat, pomyślałam: spróbujemy. Nie było małych dzieci, ale wypchnęła go na scenę, Kamil zatańczył, dostał owację na stojąco i dostał się do programu. W tym roku zaproszono go więc do "Mam talent".

- Wcale nie chciałem być w tym programie; mama mnie namówiła - mówi Kamil. - Dopiero jak przeszedłem pierwszy etap, zaczęło mi zależeć.

- Myślałam, że to będzie szansa dla Kamila, może znajdzie się dla niego trener, może coś się przed nim otworzy - tłumaczy Ewa Kucharzewska. Tymczasem po występie odczuła niesmak. Na dodatek Kamil, kiedy odpadł, musiał skonfrontować swój wizerunek medialny w szkole, z kolegami. - Na szczęście koledzy podnieśli mnie na duchu - dopowiada Kamil. Uśmiecha się na wspomnienie żartów chłopaków z Kuby Wojewódzkiego.

Kamil choć przegrał, to wygrał. Zdążył wystąpić w "Teleranku", "Uwadze", dwa razy w "Dzień dobry TVN", w TVN 24, TV 4 i w regionalnej telewizji. Dostał stypendium artystyczne z banku i od prezydenta Wrocławia. Miesięcznie będzie miał 500 złotych.

- Na "Mam talent" świat się nie kończy - cieszy się Ewa Kucharzewska. - Kamil bierze też udział w akcjach charytatywnych. Tańczył dla chorych dzieci oraz na Światowym Szczycie Rodziny. A występem w "Mam talent" dowiódł, że trzeba być silnym, odpornym na ludzką zawiść i robić swoje. - I przytacza powiedzenie, że nieważne, czy się o kimś mówi dobrze, czy źle, ważne, by się w ogóle mówiło, bo wtedy coś się dzieje.

Dzieci płacą rachunek

Katarzyna Szałańska, producentka programu "Mam talent", nie ukrywa, że jury i organizatorzy byli przerażeni postawą Kamila Kucharzewskiego.

- Ujrzeli zmanierowanego chłopca. Nie słucha, co się do niego mówi, jest nakręcony wyłącznie na swoje popisy i nic więcej go nie interesuje. Podkreśla swoje medale, puchary, wygrane mistrzostwa. Nie zrobił dobrego wrażenia - mówi. - Mama Kamila przekonana, że ma dziecko gwiazdę, usłyszała słowa, których nie zrozumiała. Być może jurorzy poszli za daleko, może to było zbyt mentorskie, ale oni są ludźmi z branży. Mają świadomość tego, jak ten rynek wygląda. Bardzo doceniają dzieci z pasją. I rodziców, którzy zachowują się mądrze. Mama Kamila irytuje. Kamil wytarł wszystkie telewizje, konkursy, mama wszędzie go wpycha, stała się dla jury przykładem kogoś, kto tak właśnie działać nie powinien. A jej dziecko przestało być szczere, stało się zblazowane, dające nieustanny popis.

W tym wieku nie można jeszcze przewidzieć, czy dziecko kiedyś zrobi karierę w świecie dorosłych. Jeśli w to uwierzy, może przeżyć prawdziwy dramat. Dlatego Katarzyna Szałańska nie chciała, aby nagrodę w tym programie zdobyło dziecko: - Bo nikt nie będzie miał pomysłu, co dalej. Wytwórnie płytowe nie planują ścieżek kariery i rozwoju. Dziewczynka, która od początku do końca ma prowadzoną swoją karierę, to Tola Szlagowska, ale dlatego, że jedną z szefowych Universalu jest jej mama, tata jest muzykiem - perkusistą, oboje są na rynku muzycznym. Wysłali córkę do Ameryki na lekcje śpiewu, postawili na nią.

Tymczasem w polskiej telewizji wiele dzieci się pojawiało i znikało, jak na przykład nastoletnia gwiazda "Szansy na sukces" Georgina Tarasiuk. Płytę nagrała jako dziecko Kaja Paschalska, ale bardziej dla promocji serialu, w którym grała, niż jej samej.

W dodatku nawet niewielki sukces, jakim jest występ w telewizji, nie pozwala w późniejszym życiu ponosić porażek bez udziału publiczności. Katarzyna Szałańska potwierdza: - Co jakiś czas pojawiają się takie osoby, potem muszą płacić spory rachunek. Wychodzą z show-biznesu bardzo poturbowane, mamy taki przykład z Alą Janosz. Jest niespełnioną osobą, nagrała płytę, nie zachwyciła. Porzuciła na cztery lata nagrywanie. Teraz znów pracuje nad płytą, bardzo jej życzę sukcesu.

Wyścig zmienia dzieciństwo

Po programach telewizyjnych dzieci reagują emocjonalnie, płaczą, jeśli im nie wyszło, są nieszczęśliwe, ale producenci narzekają, że gorzej jest z rodzicami. Nie czytają regulaminów. Nie przygotowują dzieci na rozczarowania i porażki. Piszą listy, że jury było niesprawiedliwe.
- My, organizatorzy, staramy się w programie doceniać sukces dzieci i pocieszać je w momentach, kiedy nie przechodzą do następnego etapu - mówi Katarzyna Szałańska. Tak było z 11-letnim Karolem Galosem. Zadzwoniła do rodziców Karola, podziękowała za udział, zaprosiła do kolejnej edycji. Starała się osłodzić gorycz porażki.

Katarzyna Szałańska w show-biznesie pracuje 16 lat i doświadczyła jednego: - Dzieci są normalne, nienormalni bywają rodzice. Są takie mamy, same niespełnione artystki, które próbują robić z dzieci małpki tresowane. Mamy, które prowadzają córki na wszystkie castingi, do reklam, filmów. To wiąże się też z wieloma poświęceniami: wożenie na lekcje tańca, lekcje śpiewu, wizażu, ogromne nakłady finansowe, uczenie języków. Są rodzice, którzy dla dziecka rzucają prowincję i przeprowadzają się do Warszawy, wszystko stawiają na jedną kartę: "będziesz gwiazdą". Ale sława bywa krótka.

Światła gasną, pieniędzy z tego nie ma. Zostaje frustracja.
- Nie ma programów, które byłyby bezpieczne dla dzieci - mówi psycholog Krzysztof Korona. - Nie ma też takich filmów. Dzieci angażowane są często do horrorów, thrillerów, gdzie grają świadków morderstw albo same mordują. Albo stają się ofiarami, są bite. Jeśli nie są przygotowane do roli pod nadzorem psychologa, który uczy, co to znaczy odgrywanie roli i czym to się różni od życia na co dzień, to film mogą kontynuować w życiu.

Reżyser Dorota Kędzierzawska, autorka filmów o dzieciach, m.in. "Wrony", nie ma aż takich obaw. Ona nie wybiera do swoich filmów dzieci z castingów.
- Jeżdżę z ekipą po szkołach, chodzimy po ulicach i wybieramy takie dzieci, które nie miałyby szansy zagrać w filmie. Wtedy niemożliwe staje się możliwe i nie jest opłacone jakimiś wyrzeczeniami, walką, bo wszystkie telewizyjne castingi to walka, rywalizacja, wielki stres. W wielu wypadkach jest to chyba potrzebne rodzicom bardziej niż dzieciom. I nie sądzę, aby to dla tych ostatnich było dobre.

Póki dziecko jest gwarantem wysokiej oglądalności, telewizja będzie nim zainteresowana. Ale szybko o nim zapomni, gdy pojawi się nowa gwiazda. Dorota Kędzierzawska do dziś ma kontakt z dziećmi, które zagrały u niej w filmach. Interesuje się ich życiem:
- Bywa, że sprawdzam zeszyty, aby zobaczyć, jak się uczą.
- Już przy drobnych rolach, krótkich spotkaniach widać, jak dziecko, któremu ktoś nagle mówi, że jest dobre, ładne, miłe, mądre, zaczyna wierzyć w siebie. Niewiele trzeba, by rozkwitnąć - uśmiecha się. - Ale to zupełnie co innego niż dorosłe ściganie się: ja mam ładniejszą sukienkę, lepsze loki, srebrny kwiat we włosach. Taki wyścig zmienia dzieciństwo, z dzieci robi się dorosłych.

Staram się, aby dla dzieci praca w filmie była przygodą, spotkaniem z innym światem, innymi ludźmi. Proszę rodziców, aby również traktowali to jak przygodę, a nie początek kariery. Nie każdemu, kto wystąpi w telewizji, dany jest sukces i dobrze, aby dzieci i rodzice to rozumieli. Żeby potem nie było frustracji i rozczarowań. Ale czasem taki występ dodaje nieśmiałemu dziecku odwagi, a jego życie - dotąd dość szare i nudne - może się zmienić w fantastyczną przygodę życia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Dziecko na sprzedaż? - Portal i.pl

Wróć na i.pl Portal i.pl