Kobieta umarła, bo nie zajął się nią żaden szpital

Magda Szrejner
Pan Marcin nie może pogodzić się ze śmiercią mamy
Pan Marcin nie może pogodzić się ze śmiercią mamy fot. Piotr Kamionka
Łodzianka umarła w szpitalu im. Jonschera, po tym jak od kilkunastu dni kolejni lekarze odsyłali ją od szpitala do szpitala.

- W piątek Bogusia poszła do swojego lekarza do przychodni. Źle się poczuła, spuchły jej nogi - relacjonuje jej mąż. - Lekarz zbadał żonę i wypisał skierowanie do szpitala. Następnego dnia pojechaliśmy do szpitala na Milionową, z nadzieją, że ktoś nam pomoże. Siedzieliśmy w izbie przyjęć chyba ze cztery godziny, w tym czasie lekarze zajmowali się jakimś bezdomnym człowiekiem. Dopiero potem zbadali moją żonę, dali jakieś tabletki na odwodnienie i wysłali do domu.

Syn pani Bogumiły dodaje, że już wtedy bardzo się niepokoili, bo lekarze nie zatrzymali łodzianki w szpitalu. - Mama czuła się z dnia na dzień coraz gorzej - mówi pan Marcin. W poniedziałek pojechała do szpitala im. Kopernika. Tam przez dwa dni była na konsultacjach u nefrologa i endokrynologa i dostała skierowanie do szpitala. Ale żaden lekarz nie powiedział, że jej stan jest ciężki - denerwuje się syn pani Bogumiły. - Efekt był taki, że mama wróciła ze szpitala we wtorek około godz. 18. Chwilę potem tato wezwał pogotowie, bo zemdlała.

Pacjentkę zawieziono do szpitala przy ul. Milionowej z objawami zaburzenia krążenia.

- Kilka godzin czekała w izbie przyjęć, aż przewiozą ją na oddział kardiologiczny - opowiada jej syn. - W środę rano dostaliśmy informację ze szpitala, że mama nie żyje. Lekarze powiedzieli, że przyczyną śmierci był zator. Do tej pory nie możemy się z tego wszystkiego otrząsnąć. Jak to możliwe, że lekarze odsyłali mamę jeden do drugiego, podczas gdy potrzebna była natychmiastowa pomoc? - pyta zdruzgotany młody mężczyzna.

Szpital im. Kopernika nie komentuje zaistniałej sytuacji. - Prawo mówi, że nie możemy się wypowiadać na temat stanu zdrowia pacjentki. Stawilibyśmy czoło zarzutom rodziny tej pani, ale obowiązuje nas tajemnica lekarska - ucina Adriana Sikora, rzeczniczka szpitala.

W szpitalu im. Jonschera rzecznik odpowiada, że pacjentka trafiła do nich dwa razy, za każdym razem z innym problemem. - Pierwszy raz w sobotę 22 listopada z problemami nefrologicznymi. Jej stan nie wymagał zatrzymania w szpitalu - tłumaczy Macin Ubysz. - Drugi raz pacjentka trafiła do nas w miniony wtorek, przywieziona przez pogotowie. Miała zaburzenia krążenia, i to jest najbardziej prawdopodobny powód jej śmierci - mówi rzecznik.

Wszystkie wątpliwości ma rozwiać sekcja zwłok, o której zadecydowano w szpitalu.

Adam Sandauer, przewodniczący Stowarzyszenia Pacjentów "Primum Non Nocere" mówi, że podobne historie słyszy od pacjentów niemal codziennie. - Wczoraj zadzwoniła do mnie rodzina 89-letniego pacjenta, którego wypisano ze szpitala. Karetka przywiozła go do domu, a on umarł kilka minut po przekroczeniu progu mieszkania.

Póki polski system ochrony zdrowia nie zostanie zmieniony, takich historii będą jeszcze setki - mówi Sandauer. - Gdyby lekarze byli odpowiedzialni za to, co stanie się z pacjentem, żaden nie wypuściłby tej pani do domu. Nawet jeśli sprawą zajmie się prokuratura, to pewnie i tak - jak większość postępowań w sprawie błędów lekarskich - zostanie umorzona.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Kobieta umarła, bo nie zajął się nią żaden szpital - Dziennik Łódzki

Wróć na i.pl Portal i.pl