Coco Jambo Warszawa, czyli więcej niż klub [REPORTAŻ]

Tomasz Dębek
Tomasz Dębek
Tomasz Dębek/Polska Press
"Coco jambo i do przodu. To moje hasło. Dobre, nie?" - mawiał Bolec w kultowej komedii "Chłopaki nie płaczą". Co ma ona wspólnego z piłką nożną? Nazwę Coco Jambo przyjęła drużyna, którą śmiało można nazwać społecznym fenomenem ostatnich miesięcy.

Jej facebookowy fanpage śledzi ponad 16 tysięcy osób - więcej niż Górnik Łęczna, niewiele mniej od Piasta Gliwice i Termaliki Bruk-Bet Nieciecza. Wśród warszawskich drużyn pod względem internetowych fanów ustępuje tylko Legii (ponad 830 tys.) i Polonii (prawie 50 tys). Co w tym niezwykłego? Coco Jambo gra w B-klasie (ósmy poziom rozgrywek), a powstało dopiero w 2014 roku. - Łęczna, Piast i Termalica to przeciętne kluby, a my jesteśmy nieprzeciętni - śmieją się zawodnicy Kokosów.

Jaka jest historia tego klubu? - Nasz kapitan, popularny Zero, przyszedł na Orlika pijany. Zaczął rozmawiać ze swoim durnym bratem. Jeden rzucił hasło "Coco Jambo i do przodu" z "Chłopaki nie płaczą", drugi stwierdził że to musi być nazwa naszego klubu, o którym już wcześniej myśleliśmy. No i tak zostało. Nazwa pewnie przysporzyła nam sporo fanów. Ale nie tylko ona. Myślę że udowodniliśmy, że nasza siła nie tkwi tylko w nazwie - opowiada Alek, zawodnik Coco. - Po rocznych bezsensownych grach na Orlikach zdecydowaliśmy, że potrzebujemy większego wyzwania. Chcieliśmy zagrać w ekstraklasie. Niestety, okazało się że to nie takie łatwe. Nie zaproszono nas tam od razu, tylko kazano zacząć od klasy B. Plan był taki, żeby robić awans co sezon i za osiem lat walczyć o Ligę Mistrzów. O dziwo, nie wyszło. Mamy rok obsuwy, ale jesteśmy na dobrej drodze - dodaje.

Początki nie były łatwe. Pierwsze mecze, przegrane 1:17 (z Kamionkiem Warszawa), 2:12 (z Bugiem II Wyszków) i 2:8 (z Wisłą Zakroczym) nie zwiastowały narodzin nowej potęgi. Dziesięć porażek z rzędu było jednak tylko zasłoną dymną przed brawurową końcówką rundy - przełomowym remisem 2:2 z rezerwami Hutnika i historyczną wygraną 8:4 z Farmacją Tarchomin. Oprawy ostatniego meczu nie powstydziłoby się wiele klubów z I ligi. Kilkaset osób na trybunach "Wembley" w Parku Skaryszewskim, pięć racowisk, doskonała atmosfera i mnóstwo bramek - czego chcieć więcej? Hasło "Jesień wasza, wiosna nasza" nie było jednak prorocze. W rundzie rewanżowej Coco Jambo zdobyło kolejne cztery punkty, ale wystarczyło tylko na 13 miejsce w... 13-zespołowej lidze. - Podchodzimy do tego na luzie. Każda drużyna po tylu porażkach by się załamała. A u nas jest zabawa, śmiech, po meczu chłopaki idą po cichu coś sobie wypić. Podobno chcą też wyrzucić trenera, ale się nie dam - mówi pan Krzysztof, szkoleniowiec Coco.

- Przy wyborze trenera kierowaliśmy się oczywiście minimalizacją kosztów. Ojciec dwóch zawodników ma odpowiednie uprawnienia i mógł nas poprowadzić. Co prawda nie umie tego robić, ale cóż... - słyszymy od piłkarza Coco Jambo. Drużyna robi jednak stałe postępy. Ten sezon Kokosy rozpoczęły od efektownej porażki 3:5 z rezerwami Sokoła Serock, z Pucharu Polski wyeliminowała ich drużyna złożona z... sędziów, BP Arbiter (1:3), ale już w drugiej kolejce B-klasy udało się jej zanotować zwycięstwo 3:2 z Farmacją.

- Na Pradze pojawił się nowy narkotyk, po którym bardzo dobrze gra się w piłkę - tłumaczyli zawodnicy. - Przyznaję, to był błąd szkoleniowy. Wygraliśmy za szybko, w kolejnych meczach stracimy element zaskoczenia. Cóż, nie wszystko da się przewidzieć. Tym bardziej, że chłopaki się mnie nie słuchają - skomentował pan Krzysztof w strefie wywiadów po meczu. Potwierdził też, że kontaktowali się z nim przedstawiciele jednego z klubów ekstraklasy. - To prawda. Ale jest tylko jeden klub, dla którego mógłbym opuścić Coco Jambo. Niestety, do Warszawy przyjeżdżają trenerzy z Norwegii i zabierają nam pracę. Kilku naszych zawodników też by się załapało do Legii, lecz miejsce blokują im słabsi obcokrajowcy - żałuje szkoleniowiec.

Zawodnicy Coco Jambo z pewnością wprowadziliby do ekstraklasy powiew świeżości. Zamiast kreowania się na nie wiadomo jakie gwiazdy z fryzurami a'la Cristiano Ronaldo, kolorowymi korkami i stosujące dietę bezglutenową - przygotowanie do meczu na 40 procent i potężna dawka autoszydery. Przoduje w tym brawurowo prowadzony fanpage, który obok pokazania klubu szerszej publiczności w internetowym magazynie "Ósma Liga Mistrzów" tworzonym przez redakcję Kartofliska.pl jest kluczem do popularności Kokosów. Szydercze pomeczowe oceny, druzgocąca krytyka sędziów i przeciwników, nocne przygody drużyny (często znajdujące swój finał na komisariacie) czy relacje z "obozów kondycyjnych" - wśród masy poważnych kont mniej lub bardziej poważnych klubów Coco Jambo wyróżnia się mocno (co najmniej na 40 procent) i pozytywnie. - Relację czasem udaje mi się napisać na telefonie jadąc autobusem z meczu do domu. Stąd wszystkie błędy, chociaż zazwyczaj piszę nawet na trzeźwo. Ale to nie tylko moja robota, chłopaki też podrzucają fajne pomysły i wspólnie administrujemy kontem na Facebooku - podkreśla Alek.
- Dowiedziałem się, że w Warszawie gra fajna, niekomercyjna drużyna. Szanuję to. Poza tym chłopaki wyznają taką samą zasadę jak ja. Czyli "Nie ma futbolu bez alkoholu" - podkreśla Mateusz, kibic Coco Jambo. Na większości meczów drużynę wspiera kilkudziesięcioosobowa grupa fanów. Zawodnicy zorganizowali dla nich nawet szaliki. Z jednej strony widnieje na nich hasło "Bóg, Honor, Coco Jambo", z drugiej "Dżihad Coco". - Mamy własny hymn i dziesięć przykazań, czyli Cocolog. Coco Jambo to religia, a nie drużyna - przekonują piłkarze. Kokosy nie ukrywają, że bardziej niż wynik w ich klubie liczy się gra i dobra zabawa. - U nas grają wszyscy. Jest 30 zgłoszonych chłopaków i każdy gra. Niezależnie od formy, w meczu wychodzą ci, którzy nie grali w poprzednim. Nie ma presji wyników, bo i tak wszyscy wiedzą że jesteśmy najlepsi - zaznacza trener.

Czy drużyna może zainteresować kibiców rozpieszczonych transmisjami z Premier League, Primiera Division i Bundesligi? - Mówiąc zupełnie poważnie, B-klasa jest najbardziej atrakcyjna dla kibiców. Tu grają chłopaki, którzy nie robią tego dla pieniędzy. Sami płacą składki, zwalniają się z pracy, zostawiają wszystko żeby pokopać piłkę. Jeśli kibic przyjdzie na mecz to wie, że zobaczy gości zostawiających serducho na boisku, niezależnie od umiejętności. To prawdziwy, czysty futbol. Można na własne oczy zauważyć błędy, które prowadzą do straty goli. No, przede wszystkim widzi się tu błędy. (śmiech) Warto przyjść i zobaczyć jak starają się chłopcy, który nie mieli szansy na zrobienie kariery - mówi Pan Krzysztof.

Jak większość drużyn z najniższych lig, Coco Jambo nie narzeka na nadmiar pieniędzy. - Wciąż szukamy sponsora, bo jeszcze się taki nie pojawił. Dziwi mnie to. Jesteśmy idealną drużyną do reklamy sklepów monopolowych, ale jakoś nie ma zainteresowania z ich strony. Ludzie w Polsce chyba nie znają się na robieniu interesów. Gdybym był biznesmenem, to już dawno zainwestowałbym w nas grube pieniądze - mówi Alek.

Ze sponsorem czy bez, Coco Jambo nadal będzie jedną z największych atrakcji B-klasy. W końcu szóste przykazanie Cocologu brzmi "Nie znasz pojęcia poddać się!".

Tomasz Dębek
Obserwuj autora artykułu na Twitterze

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl