Ekstremalne skoki spadochronowe - pasja, która kreuje styl życia kobiet

Anita Czupryn
brak
Wcześniej w Polsce żadna spośród kobiet uprawiających skoki spadochronowe nie zdecydowała się na taki skok. Head down, czyli skok głową w dół, to jedna z najtrudniejszych dyscyplin. Udało się to Olimpii, Agnieszce, Izabeli i Beacie

Ten pomysł siedział we mnie od dawna - przyznaje Olimpia Patej, komentując pierwszy rekord Polski kobiet w stylu head down. Co prawda w 2011 r. grupa 10 skoczków spadochronowych składająca się zarówno z mężczyzn, jak i kobiet ustanowiła rekord Polski head down, ale nigdy nie zrobiły tego same kobiety. Nie było wcześniej kobiet, które zdecydowałyby się skakać głową w dół. To najtrudniejszy rodzaj skoku. Wcześniejsze rekordy kobiet polegały na skokach na brzuchu, czyli - jak mówią spadochroniarki - kobiet latających płasko. Skok head down jest zupełnie inny: szybki, agresywny, ale też pozwala szybko i precyzyjnie przemieszczać się w powietrzu. - W trakcie luźnej rozmowy wyszło, że możemy się zebrać we cztery. Żadna z nas nie pomyślała wtedy, że to zbyt mała formacja, ale że po prostu zróbmy to. Być może nasz skok będzie inspiracją dla innych dziewczyn do tego, żeby się rozwijać. No, i że wszystko jest możliwe - wspomina Olimpia Patej.

Sędziom przedstawiły plan: wyskoczą z samolotu, polecą głową w dół, chwycą się za ręce, tworząc koło - w nomenklaturze skoczków jest to round. Oznaczyły swoje miejsca i to, która którą chwyta. A potem wsiadły do samolotu razem z dwoma kamerzystami, którzy mieli to wszystko nagrać. I poleciały: Olimpia Patej, Agnieszka Roman, Izabela Pilarczyk i Beata Masłowska. Samolot osiągnął pułap 4 tys. m wysokości. - Z tego typu samolotu wyskakiwałyśmy wszystkie razem nogami w dół. Pęd powietrza natychmiast obraca skoczka do góry nogami. Kiedy pęd obrócił nas głową w dół i zaczęłyśmy pikować, chwyciłyśmy się za ręce tak, jak to wcześniej zaplanowałyśmy. To udało się bardzo szybko. Kamerzyści nagrali, jak przez 15, może 20 s pikujemy, tworząc round. Potem jeszcze zrobiłyśmy inną figurę akrobatyczną w powietrzu, tak zwany akordeon - opowiada Agnieszka Roman. - Leciałyśmy z szybkością 280-300 km/godz. Dosyć szybko, nie? Ręce i nogi potrzebne do tego, żeby latać. Mogłyśmy się komunikować wcześniej ustalonym systemem znaków - uśmiecha się Olimpia Patej. Na wysokości 1500 m nad ziemią się rozdzieliły, każda obróciła się o 180 st., by zobaczyć, czy obok nie ma nikogo, rozpierzchły się na boki, w naturalny sposób zmieniając kąt, ułożyły się na plecy, następnie półbeczką z pleców na brzuch, na wysokości 1000 m wyrzuciły pilociki, czyli dopiero wtedy zainicjowały moment otwarcia spadochronu.

Lądowały, krzycząc: - Jest super! Każda z uśmiechem od ucha do ucha.
- Radość. Radość po wylądowaniu. Wszystko w ciele drży, wszystko się cieszy. Jestem jedną z czterech kobiet w Polsce, które potrafią to zrobić - opowiada swoje wrażenia Agnieszka Roman. - Człowiek czuje się troszkę wyjątkowy, nie? Nabiera się pewności siebie, widząc, jak cała ciężka praca, którą włożył w naukę latania, owocuje i jest się w gronie najlepszych osób w Polsce.

- Postawiłyśmy pierwszą poprzeczkę. Lot z prędkością 300 km/godz. to ukoronowanie naszych umiejętności. Tą odmianą skoków zajmujemy się hobbystycznie, ale wymaga to wiele umiejętności i zaangażowania w szkolenie - komentuje Izabela Pilarczyk.

W biciu tego typu rekordów nie ma jasnych wytycznych, jak długo skoczkowie muszą się trzymać razem. Dla sędziów liczy się to, że figurę, którą podały dziewczyny przed startem, z zaznaczonymi miejscami każdej z nich, udało się zrobić i utrzymać w powietrzu. Dowodem jest nagranie kamerzysty. Sędziowie nie mieli żadnych wątpliwości i ten historyczny, pierwszy rekord został zaliczony.

Olimpia, Agnieszka, Izabela i Beata znały się wcześniej. Są bardzo doświadczonymi spadochroniarkami, spotykały się na lotniskach czy - jak to mówią - strefach albo w tunelach aerodynamicznych na treningach, ale nigdy wcześniej ze sobą nie skakały. Kiedy opowiadają mi o tym, jak narodziła się ich pasja skakania czy też latania w powietrzu, mam wrażenie, jakbym słuchała jednej, rozbudowanej historii - tyle jest w tych opowieściach wspólnych elementów. Choć przecież każda z nich jest inna, różnią się ścieżki ich karier zawodowych.
Olimpia Patej ma 38 lat i mieszka w Gdańsku. Jako dyrektorem inwestycji w jednej z największych firm odzieżowych w Polsce. Odpowiada za przygotowanie powierzchni pod sklepy w centrach handlowych. Ma na głowie utrzymanie prawie tysiąca salonów w Polsce i 16 innych krajach. Ma za sobą ponad 1500 skoków ze spadochronem. Agnieszka Roman, młodsza od Olimpii o 10 lat, też jest z Gdańska. Po studiach - kierunek elektronika - znalazła pracę w firmie IT. Na swoim koncie ma 1300 skoków ze spadochronem.

Izabela Pilarczyk, lat 42, pochodzi z Łodzi, jest inżynierem budownictwa - buduje drogi. Od 1989 r. skoczyła już ze spadochronem 4600 razy.

Beata Masłowska ma 29 lat, mieszka pod miasteczkiem Rzgów koło Łodzi, jest instruktorką skoków spadochronowych, prowadzi własną szkołę. Ma za sobą 1300 skoków.

- Jak to się zaczęło? Zawsze byłam ciekawym dzieckiem. Jeżeli coś można sprawdzić, przekonać się, jak jest, to chciałam tego doświadczyć. Rodzice nie zabraniali, nie wyznaczali, co mogę, a czego nie, tylko tłumaczyli, jakie konsekwencje to ze sobą niesie. Pamiętam, jak byłam jeszcze całkiem małym szkrabem, wzięłam motorynkę mojego brata, nogami nie dosięgałam ziemi, ale postanowiłam, że będę na niej jeździć, bo chcę być motocyklistą. Tata biegał za mną. Z jednej strony - pokazał, czym są szczęście, wolność, ale też dał cudowną definicję zaufania, bo ja wiedziałam, że on jest za mną, ale że mogę jechać. Kiedy wpadałam na kolejne pomysły, np. pływanie na żaglówce, żeby popłynąć na Bornholm, to rodzice o tym wiedzieli. Potem postanowiłam latać na szybowcach. Zawsze interesował mnie trzeci wymiar - opowiada Olimpia Patej. Ale dopiero skoki spadochronowe dały jej to, czego pragnęła najbardziej - absolutne poczucie wolności. - Otwierasz drzwi samolotu i widzisz, a przed tobą Google Earth. Tak właśnie jest. Możesz delektować się widokiem i to jest cudowny moment. Możesz czuć wiatr na twarzy, opadać swobodnie i czuć się jak ptak. Doświadczasz obłędnej ciszy i tego, jak twoje ciało reaguje w powietrzu. A kiedy otwierasz spadochron, słyszysz szybowanie czaszy. Każdy z tych momentów jest wyjątkowy. I nie da się go porównać z niczym innym - wylicza Olimpia.

Agnieszka Roman poznała Olimpię Patej na lotnisku w aeroklubie w Pruszczu Gdańskim. - Moja spadochroniarska przygoda zaczęła się 12 lat temu. Miałam 16 lat. Koleżanka ze szkoły chciała zrobić kurs spadochronowy, ale nie chciała iść sama, namówiła mnie. I stało się tak, że ona skoczyła pięć razy i stwierdziła, że jej wystarczy, a mnie to zostało na resztę życia - opowiada Agnieszka. Ale podobnie jak Olimpia też zaczynała od szybowców. - Kiedy jeszcze w trakcie kursu szybowcowego z instruktorem zrobiliśmy korkociąg, doszłam do wniosku, że skoro maszyna wymyślona przez człowieka potrafi robić tak cudowne rzeczy, to tym bardziej potrafi robić to człowiek. Doszłam do wniosku, że chcę sama to robić swoim ciałem. Zapisałam się do sekcji spadochronowej. Nie schodził mi uśmiech z twarzy, gdy pierwszy raz wyskoczyłam z samolotu. Wiatr na twarzy - to cudowne uczucie. Wysokość nie była już problemem, oko przyzwyczaiło się do pewnych wysokości w trakcie nauki szybowania. Pęd powietrza narasta, duży szum w uszach, powietrze zaczyna przepychać, tego nie można porównać z niczym innym. Zawsze lubiłam wszystkie kolejki, skoki na bungee, ale kiedy zaczęłam skakać ze spadochronem, to przeszło - znalazłam pasję, która zaspokoiła wszystkie potrzeby adrenaliny. Pamiętam, że jeszcze dobrze nie wylądowałam ze spadochronem, a już wiedziałam, że chcę drugi raz.

Izabela Pilarczyk zakochała się w skokach spadochronowych, gdy była w podobnym wieku co Agnieszka Roman. Z ciekawości poszła na lotnisko, dowiedziała się, że są kursy szybowcowy i spadochronowy. I oczywiście spróbowała jednego i drugiego. - Spadochroniarstwo jest dużo lepsze niż szybowce. Przebywanie w powietrzu czuje się na własnym ciele, na twarzy, rękach, spada się z prędkością od 180 do ponad 300 km/godz. - mówi. Kiedy okazało się, że skoki spadochronowe nieźle jej wychodzą, po kilku latach amatorskiego skakania dołączyła do kadry narodowej skoczków. W 1996 r. miała już uprawnienia instruktorskie. Szkoliła innych do 2010 r. w aeroklubie, a potem dołączyła do prywatnej szkoły spadochronowej, aby wciąż rozwijać własne umiejętności. - Zawsze był we mnie sportowy bakcyl, w zeszłym roku więc wróciłam do sportowej odmiany spadochroniarstwa. Razem z trzema koleżankami - Agatą Chmielak, Karoliną Papaj, Małgorzatą Domżałą - stworzyłyśmy drużynę Flyspot Chicks, trenujemy w tunelu aerodynamicznym - opowiada.
Beacie Masłowskiej zawsze podobały się skoki spadochronowe. Jak tylko nadarzyła się okazja, a było to siedem lat temu w Piotrkowie Trybunalskim, kiedy to znajomy zabrał, aby pokazać jej, jak skacze, zrobiła kurs. Tam skakała przez dwa lata, a potem zaczęła jeździć na skoki w całej Polsce.

- Początki nie były łatwe, był strach, ale mnie cieszyło, że wciąż uczę się czegoś nowego. Od razu też zaczęłam ćwiczyć w tunelach aerodynamicznych. Najpierw nauka latania na brzuszku, potem na plecach, potem na głowie, między jednym a drugim - na siedząco. Skakanie jest podobne do ćwiczenia jogi - kto ćwiczy jogę, bardzo dobrze lata. Wie, jak mieć pod kontrolą całe ciało - mówi Beata.

Wszystkie opowiadają o strachu przy pierwszych skokach, który mija i potem jest już tylko dobra zabawa.
- Niebezpieczeństwo? Jeśli postępuje się zgodnie z procedurami, nie ma w tym nic niebezpiecznego. Jeśli nie otworzy się spadochron główny, jest zapasowy, jeśli się zemdleje, spadochron otwiera się automatycznie, jeśli nie szuka się przygód, można wykonać tysiące skoków i nie zrobić sobie żadnej krzywdy - przekonuje Beata.

- Jak u każdego rozsądnego człowieka jakiś strach w nas istnieje. Gdy jeździmy na nartach i wybieramy czarną trasę, to też mamy świadomość, że jest tam więcej zakrętów i jest bardziej stromo. Nie jest tak, że nikt z nas się nie boi, ale też ten strach nas nie paraliżuje. Mamy szacunek i do praw natury, i do sprzętu, który może zawieść, choć statystyka pokazuje, że prawdopodobieństwo tego jest niewielkie - mówi Agnieszka Roman. Ona sama też wciąż nie odczuwa luzu, tylko adrenalinę, którą nazywa zdrowym rozsądkiem, bo trzeba być czujnym.

- Większość osób, kiedy zaczyna się uczyć skakać ze spadochronem, ma problem z błędnikiem. Nasz błędnik jest przyzwyczajony do stąpania nogami po ziemi. Każdy więc przechodzi przez to samo w czasie skoków: wydaje się, że to się nie da, nie jest się w stanie zauważyć pionu, kiedy jest prosto wertykalnie, kiedy w kontrze koncie, ale to uzmysławia, jak ciało jest cudownie stworzone i jakie mamy możliwości - dodaje Olimpia Patej.

W uprawianiu skoków spadochronowych nadzieję budzi też to, że tu nie ma granicy wieku - właściwie skakać może każdy i od kilku lat rzeczywiście jest w Polsce boom na skakanie ze spadochronem. Wystarczy 15-minutowe szkolenie nauczyć się kontrolować ciało i wiedzieć, jak układać ręce, nogi, jak lecieć stabilnie, uformować sylwetkę "na banana" co powoduje, że ciało spada jak piórko, w dół. Zwłaszcza że tak zwanych stref zrzutu, czyli miejsc, gdzie uprawia się tylko skoki spadochronowe, prócz aeroklubów, jest coraz więcej. No i zawsze można skoczyć w tandemie, kiedy to instruktor bierze na siebie całą robotę i odpowiedzialność, a skoczek, który skacze pierwszy raz, ma się tylko dobrze bawić. Na świecie średnia wieku skoczków spadochronowych jest dużo wyższa, skokom oddają się 40-60-latkowie, u nas zwykle skaczą młodzi ludzie.

- Nasze spadochroniarstwo to młode środowisko w fazie rozwoju. W ubiegłym roku w maju w Polsce powstał pierwszy tunel w Warszawie i ten sport zaczął się rozwijać. Mamy ambitnych spadochroniarzy, chcą dobić do tej czołówki na świecie, która wcześniej zaczęła i miała wielkie możliwości. Ale u nas jest duży postęp - oceniają spadochroniarki.

Dziś wielu Polaków oddaje skoki w egzotycznych miejscach. Wspaniale jest skakać w Nowej Zelandii, z widokiem na góry, pagórki, ocean i jeziora - doświadczyła tego Agnieszka Roman. Inni wybierają Florydę albo Norwegię czy Finlandię, podziwiają klify. Jednym ze szczególnie ulubionych miejsc jest Dubaj, gdzie po otwarciu samolotu widzi się fantastyczną sztuczną wyspę w kształcie palmy. Ale w Polsce też mamy swój Dubaj. To Jastarnia na Półwyspie Helskim z zapierającymi dech widokami na Zatokę Pucką i morze.
Czy to jest drogi sport? - Pewnie droższy niż bieganie, bo do biegania wystarczą legginsy i buty. Ale jeśli porównamy go do golfa, to pewnie nie. Spadochrony można wypożyczać. Ale zazwyczaj naturalną koleją rzeczy jest, że po pewnym etapie wyszkolenia każdy chce posiadać swój spadochron. Zakup spadochronu, oprzyrządowania, kask, kamera, coraz częściej wysokościomierz - to wydatek kilkudziesięciu tysięcy złotych. Droższe niż bieganie, ale tańsze niż kije golfowe - podsumowuje Olimpia Patej.

Jak długo zamierzają skakać? Olimpia przyznaje, że czasem skoczkowie robią przerwy: bo budują dom, bo rodzi im się dziecko. One jeszcze dzieci nie mają, ale partnerów owszem, i to takich, którzy też zajmują się sportem. W związku wspólna pasja wiele ułatwia. Agnieszka Roman uwielbia te momenty, kiedy skacze ze swoim chłopakiem. - Nie da się w powietrzu rozmawiać, ale dużo można pokazać. Jak widzę, że on przez całą drogę, lecąc, uśmiecha się i pokazuje mi palcami serduszka, to jest to bardzo przyjemne - śmieje się. I dodaje: - Ta pasja kreuje styl życia. Gdziekolwiek pojechałoby się na wakacje, szuka się strefy, cały wolny czas przeznacza się na skoki, to jest uzależnienie, bez którego nie można normalnie funkcjonować - mówi Agnieszka Roman. Będzie skakać, do kiedy da radę. A gdy nie da rady sama, to będzie skakać w tandemie.

- Za 20 albo 30 lat zmienię spadochron na trochę spokojniejszy, żeby nie był tak dynamiczny, wymagający umiejętności i bystrości umysłu, jaki teraz obsługuje, ale wciąż będę skakać. Gdyby się dało żyć w Polsce tylko ze skakania, tobym tak zrobiła - stwierdza Izabela Pilarczyk. Przyjaciele często mówią, że jej zazdroszczą: - Masz swoją pasję, odskocznię, a my kombinujemy, co zrobić, by miło spędzić weekend, jak zagospodarować wolny czas - przyznają. Izabela takich dylematów nie ma. Skoki to jej pozytywny dodatek do życia. Choć niektórzy patrzą na nią jak na niegroźną dla otoczenia wariatkę. Zwłaszcza faceci - patrzą z niedowierzaniem. Ci, którzy myślą stereotypami, dla których skoki ze spadochronem wykonują tylko komandosi, którzy powinni być tak sprawni, że niemal nieśmiertelni.

- Czy to jest sport ekstremalny? Wiem, że wywołuje ekstremalne emocje, ale nie jest ekstremalnie niebezpieczny - podkreśla Izabela.

Ale skoki spadochronowe, choć są największą pasją pierwszych rekordzistek Polski, nie są ich pasją jedyną. Agnieszka Roman świetnie wspina się po skałkach. Izabela Pilarczyk uprawia crossfit. Beata Masłowska doskonali się w tunelach aerodynamicznych, a Olimpia Patej - weganka, biegaczka przełajów, od kilkunastu lat jeździ na motocyklach. Ma ich kilka: ścigacze, szosowe, ale głównie crossowe, do jazdy po błocie. - Kiedy znajomi mówią mi, że skakanie ze spadochronem jest takie niebezpieczne, odpowiadam, że jest bezpieczniejsze niż jazda na motocyklu - mówi ze śmiechem. Tylko na bungee nigdy nie skoczy.

- Boję się - Olimpia Patej przyznaje to bez cienia zażenowania. Nie wyobraża sobie, żeby jej ktoś związał nogi i bez żadnej kontroli spuścił głową w dół.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl