Mam podpis świętej

Błażej Przygodzki
Wielu z nas zbieranie autografów kojarzy się z nastolatkami, które biegają po koncertach za swoimi idolami. Hobby, z którego się wyrasta i które przemija jak sezonowe gwiazdy popkultury.

Nie zawsze tak jest. Dla pana Marka Wysoczyński, dyrektora Biura Promocji Kultury w Gdańsku, zbieranie autografów jest doskonałym sposobem na życie. Co więcej - to może być również świetny pomysł na biznes. - Pierwszy autograf, który udało mi się zdobyć, był od pani Kaliny Jędrusik. Poszedłem poprosić o podpis i zaczęliśmy rozmawiać - wspomina. - Dzięki temu poznałem ciekawą, fascynującą aktorkę i w dodatku została mi po niej pamiątka! Tak zaczęła się wielka przygoda, która trwa do dzisiaj.

Nigdy nie spotkam osobiście wszystkich wielkich tego świata, ale mogę mieć ich cząstkę. Mam podpisy Matki Teresy z Kalkuty, George'a Busha i Zbigniewa Herberta. Kolekcja pana Marka liczy 17 tysięcy autografów i jest jedną z największych w Polsce. - To sporo - podkreśla - ale daleko mi do światowych rekordów. Wedle moich informacji największy taki zbiór na świecie należy do rodziny Kennedych i liczy 2 miliony podpisów! W Stanach Zjednoczonych zbieranie autografów to prawdziwy przemysł. Ich kupowanie jest prawie tak dobrą lokatą kapitału jak posiadanie dzieł sztuki. Są tam nawet specjalistyczne czasopisma, fora i prężne organizacje kolekcjonerów. Najbardziej cenne sygnatury wystawiają domy aukcyjne. Autograf Marilyn Monroe jest wart około 22 tysięcy dolarów,
czyli tyle co dobry samochód.

- W grę wchodzą duże pieniądze - mówi Wysoczyński. - A tam, gdzie spory zarobek, pojawiają się oszuści. Dlatego w USA powstał zawód weryfikatora autografów. Są to wysokiej klasy fachowcy, którzy po pozytywnej ocenie wystawiają certyfikat. Niektórzy fałszerze wyspecjalizowali się tylko w podrabianiu pisma. Pewien człowiek w latach 80. sfabrykował wspomnienia Hitlera tak wiernie, że uwierzyli w nie nawet ci, którzy znali nazistowskiego przywódcę. Nim prawda wyszła na jaw, oszust za ponad 9 milionów marek sprzedał rzekomy rękopis niemieckiej gazecie "Stern". Balon pękł dopiero, gdy zbadano papier. Okazało się, że został wyprodukowany grubo po wojnie. Pewnym źródłem autografów są podpisy na czekach. Ich wiarygodność weryfikują pracownicy banku. Kilka lat temu Wysoczyński zdobył czek zrealizowany przez gitarzystę The Doors Robbiego Kriegera.

Jest pewien autentyczności swojego trofeum. W Stanach Zjednoczonych takie dokumenty nie są niszczone ani archiwizowane. Zdarza się, że trafiają na rynek i są sprzedawane za ciężkie pieniądze. W innych przypadkach, gdy podpisu nie zdobędzie się osobiście, warto na poświadczenie oryginalności posiadać jakiś dowód. - Mam na przykład w swojej kolekcji plakat reklamujący film "Ojciec chrzestny". Na reklamie podpisali się wszyscy aktorzy. Certyfikat daje mi pewność, że są to prawdziwe autografy.

Ale czasem jest tak, że nieoryginalny podpis nie musi być wynikiem świadomego oszustwa. - W dużej ilości przypadków za polityków podpisują się ich sekretarze - tłumaczy Wysoczyński. - Są nawet specjalne maszyny, które sygnują list czy dokument. Nie ma on wtedy wartości ani kolekcjonerskiej, ani finansowej. Znani ludzie, wiedząc, że ich autograf może sporo kosztować, przestają je chętnie rozdawać. Gdy pan Marek pierwszy raz wysłał do sekretariatu Ronalda Regana pismo z prośbą o własnoręczny podpis byłego już prezydenta USA, dostał odpowiedź, że w owym roku został na to wyczerpany limit.

Jeśli ktoś traktuje autografy jako lokatę kapitału albo jest niecierpliwy, może zawsze je kupić. Pan Marek nie zamierza jednak w ten sposób zdobywać kolejnych trofeów. Mówi, że ich poszukiwanie - nawet jeśli trwa to latami - jest tak samo fascynujące jak ich posiadanie. Najwięcej czasu, bo aż osiem lat zajęło mu zdobycie autografu angielskiej aktorki Patricii Routledge. Próbował do niej dotrzeć na wszystkie sposoby. Bez skutku. Wreszcie poznał profesora Oksfordu, który obiecał załatwić aktualny adres. Dotrzymał słowa. - Poprosiłem aktorkę o autograf. W zamian za to zaproponowałem, że jeśli przyjedzie do Polski, będę jej przewodnikiem po Gdańsku. Dostałem od niej bardzo ciepłą odpowiedź. Później czytałem wywiad, gdzie mówiła, że w ma w Polsce znajomego, który obiecał oprowadzić ją po swoim mieście.

Też długo, bo rok trwało ustalenie adresu szpitala, w którym pracuje Matka Teresa. Gdy go ustalił, napisał list. Choć na to za bardzo nie liczył, przyszła odpowiedź. Pan Marek jeszcze nie wiedział, ile trudu musiało to kosztować Matkę Teresę. Potem w jej pamiętnikach przeczytał, że rzadko odpisywała na listy, bo po prostu nie miała czasu. Siąść do biurka i zająć się korespondencją mogła tylko późną porą, kosztem snu. Czasem na wymarzony autograf trzeba poczekać, ale czasem wystarczy przypadek. - Spacerowałem sobie kiedyś latem trójmiejską plażą - wspomina Wysoczyński - gdy zobaczyłem idącego piosenkarza Andrzeja Piasecznego. Byłem w kąpielówkach, zupełnie nieprzygotowany na "łowy". Podbiegłem do pierwszej z brzegu pani leżącej na kocyku i wybłagałem długopis i kartkę. Po chwili skrawek papieru nabrał dla mnie sporej wartości. Miałem na nim autograf kolejnej gwiazdy.

W Stanach najmodniejsze są podpisy na piłeczkach golfowych. - W Polsce to sprawa drugorzędna. Mam autografy na chusteczkach, kartach menu, na biletach, a nawet krawacie. Są też autografy, których okoliczności zdobycia utkwią panu Markowi w pamięci do końca życia. - Kiedyś bardzo zależało mi na autografie szefa Piwnicy pod Baranami, pana Piotra Skrzyneckiego. Rozmawiałem telefonicznie z jego sekretarzem, który powiedział, że jest to na razie niemożliwe, gdyż pan Piotr leży w szpitalu. Dostanę podpis, jak z niego wyjdzie. Nie chciałem czekać, nalegałem. Przekonałem sekretarza, który obiecał, że zobaczy, co da się zrobić. Następnego dnia dowiedziałem się z mediów, że Piotr Skrzynecki nie żyje. Było mi przykro, że umarł tak wspaniały człowiek. Ogromnie się zdziwiłem, gdy klika dni później zadzwonił do mnie jego sekretarz i powiedział, że ma dla mnie autograf. Ten podarunek był jedną z ostatnich rzeczy, które Piotr Skrzynecki zrobił przed śmiercią.
Mimo że pan Marek jest przeciwny sprzedawaniu i kupowaniu autografów, chętnie się nimi wymienia.

- W Szwecji zrobiłem doskonały interes - śmieje się. -Przehandlowałem prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego za aktorkę Lisę Minelli. Obok nosa przeszedł mi, niestety, autograf Vivien Leigh, która wcieliła się w postać Scarlett O'Hary w filmie z "Przeminęło z wiatrem". Szwedzki kolekcjoner był gotów wymienić go za podpis generała Wojciecha Jaruzelskiego. Dodatkowo uparł się, że ma on być na zdjęciu, gdzie generał występuje w swoich słynnych ciemnych okularach. Nie miałem takiego w swojej kolekcji, więc transakcja nie doszła do skutku.

Osiem lat temu pan Marek postanowił zbierać też "autografowe uśmiechy". Prosi ludzi, żeby oprócz podpisu narysowali uśmiechniętą twarz. Chce pozytywną energię celebrytów przekazać chorym dzieciom. Uśmiechy nakreśliła między innymi królowa Jordanii, Krzysztof Penderecki, Maria Kaczyńska, Donald Tusk. Justyna Steczkowska wyszyła uśmiech na poduszce przytulance. Z tych specyficznych autografów Wysoczyński robi wystawy, które podróżują po szpitalach, domach dziecka, festiwalach. Uśmiechnięte buzie rysują również dzieci, które oglądają ekspozycje. W ten sposób zbiór rośnie i dociera coraz dalej. Gdzie znajduje się obecnie, można zobaczyć na stronie www.promocjakultury.pl. Wielki łańcuch pozytywnych wibracji powoli okrąża świat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl