Małe co nieco o misiach

Anna Tomiak
Wszyscy lubimy misie i chcielibyśmy tak jak Kubuś Puchatek, "żeby to był Mruczankowy Dzień i żeby ptaszki śpiewały". A że w każdym z nas drzemie dziecko, chętnie wracamy do Stumilowego Lasu czy przygód Paddingtona, który właśnie kończy pięćdziesiąt lat.

Wleźć do wanny to jest jedna sprawa. Ale całkiem inną rzeczą jest się z niej wydostać, zwłaszcza jak komuś woda sięga do nosa, boki wanny są śliskie i w oczach ma się pełno mydła. - Ratunku! - zawołał miś Paddington. Odczekał chwilę, ale nikt nie nadchodził. Na szczęście, wszedł do wanny w kapeluszu na głowie. Ciocia Lucy mówiła mu, żeby nigdy się z nim nie rozstawał. Zdjął go teraz i zaczął wylewać nim wodę. Kapelusz był bardzo stary i miał parę dziur, ale nawet jeśli niewiele wody z wanny ubywało, to sytuacja się nie pogarszała".

Zapamiętałam ten fragment z pierwszej opowieści o misiu zwanym Paddingtonem, bo przed laty bardzo poruszył mojego synka. - Wiesz, mamo - powiedział zmartwiony - takiemu małemu misiowi musi naprawdę być trudno wyjść z wanny. Dobrze, że Paddington nie utonął. Dlaczego nie wyciągnął korka? Acha, po prostu nie przyszło mu to do głowy... Czytając dalej, cieszyliśmy się, że nikt na Paddingtona nie nakrzyczał, choć zalał całą łazienkę. Jonatan powiedział tylko: "A to heca! Kto by pomyślał, że tak narozrabiasz, bracie kochany".

- Na misia nie sposób się gniewać - tłumaczy dr Grzegorz Leszczyński, historyk literatury dziecięcej - bo miś jest "futrzasty". Tak powiedział jeden z przedszkolaków i miał rację. W przeciwieństwie do lalki Barbie czy ołowianych żołnierzyków miś jest miękki, puszysty i miły w dotyku. Można go przytulić jak prawdziwego zwierzaka, ale krzyczeć się na niego nie da. Miś wyzwala w nas opiekuńczość i czułość. Jego nieporadność nie drażni, lecz wzrusza. Kto w dzieciństwie pokochał Kubusia Puchatka, Paddingtona czy Uszatka, ten już zawsze będzie kochał misie. Sama jestem tego przykładem. Do dziś mam misia, którego dostałam od mamy, kiedy miałam trzy lata. Wróciła z nim
z delegacji z Warszawy.

Nie mogłam go udźwignąć, taki był wtedy wielki, ale wszędzie chciałam go ze sobą zabierać. Ciągałam biedaka po podłodze albo woziłam na sankach. Dorosłam, wyszłam za mąż i przyszła pora wyprowadzić się od mamy. Zaczęłam pakować swoje rzeczy, kiedy nagle powiedziała: "Ale misia chyba zostawisz, bez niego byłoby mi smutno". Do dziś siedzi u mamy. Ma mocno sfatygowane futerko, drugi nos, wyhaftowany czarną nicią i dwa guziczki zamiast prawdziwych oczu, ale wciąż jest najważniejszy.

- Można mieć różne maskotki: myszkę, pieska, nawet hipopotama, ale tylko miś przypomina dziecko - mówi dr Grzegorz Leszczyński. - Ma nieproporcjonalnie dużą głowę, jest trochę nieporadny, nawet trochę wybrakowany (np. ma jak Uszatek klapnięte uszko) i właśnie za to go kochamy. Zginąłby bez naszej pomocy. Bawiąc się z misiem, dziecko wchodzi w rolę dorosłego. Nareszcie może porządzić. - Książki o misiach wprowadzają małych czytelników w świat miłości, akceptacji i dobra - dodaje Leszczyński. - Paddington jest kochany od chwili, kiedy zjawia się w domu państwa Brown i nie ma żadnego znaczenia, że znów się upaprał marmoladą.

"Dzieci lubią misie, misie lubią dzieci", śpiewa nie bez racji Uszatek. Dorośli też kochają misie, choć nie zawsze się do tego przyznają. - Kiedy ktoś mnie pyta o mojego misia, czuję się nieswojo
- pisze William Leith na łamach brytyjskiego dziennika "The Guardian". - Co mam odpowiedzieć? Że jestem dorosłym facetem, który nigdy nie rozstał się ze swoją zabawką? Ted od lat siedzi w mojej szafce z narzędziami. Upchnąłem go na półce za jakimiś niepotrzebnymi rzeczami. Nie miałem serca go wyrzucić, jedynie usunąłem z pola widzenia. Myślę, że psychiatra uznałby stałą obecność misia w moim życiu za dowód infantylności. Dlatego lepiej się do tego nie przyznawać. Ted był prezentem dla mojej matki. Dostała go od swoich uczniów, kiedy odchodziła na urlop macierzyński. Niedawno, przy okazji trzecich urodzin mojego syna, spojrzała na mnie wymownie i za­pytała: "Czy już nie czas podarować Teda swojemu synowi?". Poczułem się rozdarty. Dziecko dzieckiem, ale miś jest mój. Po namyśle wyjąłem niedźwiadka z szafki. "Chcesz go?" - zapytałem synka. "Nie - odpowiedział. - Wolałbym nowego". "Słusznie" - z ulgą przyznałem mu rację. I natychmiast schowałem misia z powrotem.

Misia Paddingtona, którego kupiłam sobie w Londynie, będąc już zupełnie dorosłą kobietą, też od razu schowałam w toaletce. Od lat mieszka między perfumami i myślę, że jest mu tam dobrze. Bez tej kryjówki, o której do tej pory wiedział tylko on i ja, nie przetrwałby w domu, w którym chowało się dwóch rozbrykanych chłopców i pies. Paddington to wyjątkowy miś. Pochodzi z mrocznych zakątków Peru, gdzie zajmowała się nim ciocia Lucy, która jednak musiała przenieść się do domu dla emerytowanych niedźwiedzi. To ona nauczyła misia angielskiego, powiesiła mu na szyi kartkę z napisem: "Proszę zaopiekować się tym niedźwiadkiem, dziękuję" i wysłała do Londynu. Tam, na peronie stacji Paddington, zauważyli go państwo Brown. Po długiej podróży był strasznie głodny, więc zabrali go do bufetu na herbatę. Bez chwili namysłu miś wdrapał się na stół i chwycił za ciastko, największe i najbardziej lepkie ze wszystkich. Ludzie zaczęli trącać się łokciami. A pan Brown mieszał cukier w swojej filiżance, wyglądał przez okno i udawał, że przez całe życie przychodzi do bufetu na stacji Paddington na herbatę z niedźwiedziem. Taki jest początek wydanej dokładnie 50 lat temu pierwszej opowieści "O misiu zwanym Paddington".

Futrzasty emigrant z Peru zamieszkał w domu państwa Brown, przy ulicy Ogrody Windsoru 32, razem z ich dziećmi Jonatanem i Judytą oraz panią Bird - gospodynią, kucharką i nianią
w jednym. Wkrótce zaprzyjaźnił się z panem Gruberem, właścicielem antykwariatu na Portobello Road, i postanowił, że będzie obchodzić swoje urodziny dwa razy w roku: 25 czerwca i 25 grudnia, tak jak brytyjska królowa. "Największą miłością jego życia" jest marmolada, nigdy nie rozstaje się ze swoim filcowym kapeluszem i niebieską budrysówką. Czasami wkłada kalosze. Nadal też posiada brązową, skórzaną walizkę z inicjałami M.P., w której trzyma swoje ważne papiery i przechowuje pocztówki od cioci Lucy.

Książki o Paddingtonie przetłumaczono na 40 języków. Ich autor Michael Bond przy każdej okazji podkreśla, że miś nie jest do końca wymyśloną postacią. W wigilię 1956 r. kupił swojej żonie takiego pluszowego niedźwiadka i to wtedy wpadł na pomysł napisania o nim krótkich opowiadań. Dwa lata później wydał pierwszą książkę, a po niej następne. Z czasem pan Bond zrezygnował z pracy kamerzysty w BBC i cały swój czas poświęcił pisaniu.

Z okazji 50. urodzin misia powstała kolejna książka - "Paddington tu i teraz", która właśnie trafiła do księgarń. Miś Paddington to nasz skarb narodowy, uważają Brytyjczycy. To on był pierwszą osobą, która przekroczyła francuską granicę w nowo otwartym tunelu pod kanałem La Manche. W 2000 r. Michael Bond odsłonił na stacji Paddington pomnik niedźwiadka z brązu, a dwa lata temu miś obchodził swoje urodziny w Pałacu Buckingham razem z królową Elżbietą II. Karen Jankel, córka Michaela Bonda, powtarza w wywiadach, że jej ojciec jest niezwykle ciepłą osobą ze wspaniałym poczuciem humoru. - Wiele jest w nim z misia Paddington - zapewnia. Zupełnie inaczej opisał swojego ojca Christopher Milne w książce "Poza światem Puchatka".

Czytając jego wspomnienia, dowiadujemy się, że państwo Milne byli typowymi reprezentantami angielskiej klasy średniej. Alan A. Milne zajmował się pisaniem albo grą w krykieta, a jego żona - ogrodem. Ani jedno, ani drugie nie lubiło dzieci. Christophera Robina wychowała niania. Okazuje sie, że A.A. Milne, pisząc o Krzysiu, odwoływał się głównie do zabaw z własnego dzieciństwa. Ale to prawda, że na pierwsze urodziny synka kupił mu w słynnym londyńskim sklepie Harrods pluszowego misia. To ten miś i zwierzaki, które oglądali razem w londyńskim zoo, stały się wkrótce literackimi postaciami.

Choć Milne zarobił na "Kubusiu Puchatku" i "Chatce Puchatka" miliony, nie znosił obu tych książek. Pragnął zostać zapamiętany raczej jako autor esejów, zabawnej parodii przygód Sherlocka Holmesa czy sensacyjnej powieści "Tajemnica czerwonego dywanu", uznanej za kryminał wszech czasów.
Christopher Milne przez całe życie prowadził księgarnię w Dartmouth. W 1996 r. na wiadomość o jego śmierci Czesław Miłosz napisał w "Piesku Przydrożnym": "Ja, Kubuś Puchatek, nagle muszę rozmyślać o sprawach za trudnych dla mego małego rozumku. Nigdy nie zastanawiałem się, co tam jest za naszym ogrodem, w którym zamieszkaliśmy ja, Prosiaczek, Królik i Kłapouchy z naszym przyjacielem Krzysiem. To znaczy my mieszkamy tutaj dalej i nic się nie zmieniło i właśnie zjadłem
z baryłeczki miodu moje małe co nieco, tylko Krzyś odszedł na chwilę...".

- Miś pojawił się w literaturze dziecięcej na przełomie XIX i XX wieku - tłumaczy dr Grzegorz Leszczyński. - A stało się to za sprawą 26 amerykańskiego prezydenta Theodore'a Roosevelta (1901-1909). Roosevelt przebywał w stanie Missisipi. Gospodarze, wiedząc, że jest świetnym myśliwym, zabrali go na polowanie. Ponieważ tym razem prezydentowi nie szło najlepiej, ktoś usłużny zaproponował mu odstrzelenie małego niedźwiadka przywiązanego do drzewa. Roosevelt zdecydowanie odmówił. Tę scenę uwiecznił karykaturzysta Clifford Berryman. Jego rysunek, opublikowany w "The Washington Post" wywołał sensację. Wkrótce potem, w 1902 r., Morris Michtom (słynny producent misiów) sprzedał pierwszego Teddy Bear w swoim sklepie na Brooklynie.

Mniej więcej w tym samym czasie Margarete Steiff szyje pierwsze pluszowe misie w Niemczech. To jej firma w 1912 r., po katastrofie Titanica, wypuściła kolekcję czarnych żałobnych misi. Pierwsze Teddy Bear sprzedawne są na aukcjach Christie's w Londynie za tysiące funtów. I choć dziś mamy misie polskie, rosyjskie, włoskie, francuskie, nadal najbardziej znani na świecie są Brytyjczycy: Paddington i Kubuś Puchatek. Paddington mieszka u zwyczajnej rodziny, a Kubuś Puchatek w Stumilowym Lesie, baśniowej krainie, ale jedna i druga opowieść wzrusza kolejne pokolenia .
Z kolei nasz rodak Uszatek, kolega z przedszkola, ma wyraźne walory edukacyjne. On też zrobił światową karierę. Serial z Misiem Uszatkiem pisarza Czesława Janczarskiego to jeden z najlepiej sprzedających się produktów Telewizji Polskiej. W Słowenii i Finlandii nadawany jest od wielu lat. Znają go także dzieci na Węgrzech, w Holandii i Japonii. Tam Uszatek to Oyasumi Kuma-Chan.
Słusznie zauważa Kubuś Puchatek: "Takich dwóch jak nas trzech, to nie ma ani jednego".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl