Juliette Binoche nie zwalnia tempa. Aktorka wciąż zachwyca swoją naturalnością i witalnością

Ed Potton
Juliette Binoche
Juliette Binoche Urs Flueeler
Piękna, zachwycająca, mimo że skończyła już 50 lat. Dla Francuzów jest po prostu "La Binoche", prawdziwą gwiazdą ekranu i sceny. Nie tylko zresztą w jej kraju, ale również na Wyspach i w Stanach Zjednoczonych, na całym świecie.

Szósta po południu. Skwarny wieczór w Aix-en-Provence. Pot leje się z czoła. Czekam na wyłożonej kocimi łbami uliczce przed pozbawionym wyrazu blokiem mieszkalnym. Po chwili drzwi otwiera mi Juliette Binoche. Scenarzysta David Thomson zastanawiał się kiedyś, czy w filmie widziano kiedyś piękniejszą od niej kobietę. W wieku 51 lat ma także wspaniałe ciało. Jest bez makijażu. Delikatnie podkreślone tylko rysy twarzy.

- Cześć, jestem Juliette - przedstawia się płynnym, choć niepozbawionym akcentu angielskim. Podaje mi rękę. Żywe piwne oczy. Uśmiech i nieco zmierzwione włosy. Często przeczesuje je palcami. Szara bawełniana góra, luźne ciemne spodnie i sandały. Prowadzi mnie przez kilka rzędów schodów do mieszkania, które zajmuje podczas zdjęć do "Poliny". To filmowa adaptacja powieści w formie komiksu pod tym samym tytułem autorstwa Bastiena Vivesa. Binoche gra nauczycielkę baletu.

Zdumiewa, że panuje tu atmosfera absolutnej normalności. Nic nie rzuca ci się w oczy. Nic na pokaz. Żadnych asystentek ani ochroniarzy. A przecież mam do czynienia z jedną z czołowych francuskich aktorek nazywaną przez Francuzów po prostu "La Binoche".

Prawdziwą gwiazdą ekranu i sceny. Nie tylko w jej kraju, ale i w Wielkiej Brytanii oraz Stanach Zjednoczonych. Magnetyzująca, ale i niesłychanie wrażliwa muza takich reżyserów jak Krzysztof Kieślowski, Anthony Minghella czy Michael Haneke. To jedyna kobieta, która zdobyła główną nagrodę w kategorii najlepsza aktorka na trzech największych europejskich festiwalach filmowych. W Wenecji w 1993 r. za "Trzy kolory. Niebieski" Kieślowskiego. W 1996 r. w Berlinie za "Angielskiego pacjenta" (1996) Minghelli i w 2010 r. w Cannes za "Zapiski z Toskanii" Abbasa Kiarostamiego.

W istocie nie powinien mnie nawet dziwić ten powściągliwy i dyskretny styl. W końcu Binoche słynie z tego, że ma w nosie konwencje związane z show-biznesem. Odmówiła samemu Stevenowi Spielbergowi i Elii Kazanowi. Gdy zdobyła Oscara za rolę w "Angielskim pacjencie", w swoim wystąpieniu zupełnie zlekceważyła hollywoodzki protokół i przyznała, że sądziła, iż wygra nie ona, lecz Lauren Bacall. Nie oznacza to jednak, że Binoche nie potrafi wygłosić melodramatycznych bzdur na temat swojego aktorskiego rzemiosła. Ale nawet jeśli to robi, mamy poczucie, że to bzdury szczere i płynące z serca. Rzadko kiedy odnosi się wrażenie, że unika odpowiedzi na pytania.

Mieszkanie, jak jego lokatorka, znajduje się w eleganckim nieładzie. Palą się świece, kanapa przykryta białą draperią. Na kuchennym blacie różne słoiczki z pigułkami. Pyta, czy napiję się wody.

- Tak - odpowiadam nieco zasapanym głosem. Przynosi butelkę Evian i dwie szklanki. - Jak się pani czuje? - Całkiem dobrze. Trochę boli mnie kręgosłup, bo do roli szkoli mnie prawdziwy tancerz. Tacy nie znają granic, jakie może mieć zwykły człowiek, który nie ma pojęcia o tańcu - śmieje się Binoche.

Zdjęcia do "Poliny" potrwają cały tydzień. Potem aktorka leci od razu do Edynburga na tamtejszy słynny na cały świat festiwal. Po raz pierwszy zagra tytułową rolę w "Antygonie" w reżyserii niezwykle dziś fetowanego belgijskiego reżysera Iva van Hove'a.

Tragedia Sofoklesa w sposób dramatyczny pokazuje konflikt między miłością rodzinną a obywatelskim obowiązkiem. Między prawem bogów a prawem ludzkim. Antygona wbrew woli króla Teb Kronosa urządza swojemu bratu Polinejkesowi - zdrajcy państwa - symboliczny pogrzeb, mimo że wie, iż w ten sposób przypieczętowuje niestety swój własny los.
Przedstawienie w reżyserii van Hove'a pokazywano już w Londynie, Luksemburgu, Belgii, Niemczech i Francji.

Czy ma poczucie, że gdy chodzi o ten spektakl, coś jeszcze pozostało niedokończone?

Nagle, ni stąd, ni zowąd, Binoche zaczyna chichotać. Zdarzy się to jej jeszcze kilka razy. Ostrzegano mnie przed tym szczególnym rodzajem śmiechu, ale i tak czuję się zaskoczony. To śmiech dosadny i prostoduszny. Trwa długo. Jest w nim odrobina szaleństwa. W takim momencie aktorka odrzuca głowę do tyłu.

- Byłam naprawdę wyczerpana tym spektaklem - mówi o "Antygonie". - Sądzę, że dlatego, iż dramat ten nieustannie zadaje najbardziej fundamentalne pytania. Poza tym grasz co wieczór… Myślę, że potrzebowałam trochę się od niego oderwać - mówi Binoche.

Czy "Antygona", biorąc pod uwagę obecne kłopoty tego kraju, zmieniła jej sposób widzenia i myślenia o Grecji? - Nie chcę stawać po żadnej stronie, bo politycznie nie jestem w to zaangażowana, ale sądzę, że winniśmy dać [im] wszystko, co możemy. Dlaczego? Bo [oni] dali nam wielkich myślicieli, poetów i filozofów. Grecy i Grecja to część tego, czym sami jesteśmy.

Przedstawienie "Antygony" w reżyserii van Hove'a grano w londyńskim Barbican Centre. Nie sposób powiedzieć, że wszyscy byli zachwyceni. Niektórym nie podobał się brzmiący może zbyt ostro głos aktorki. Kwestionowano także, czy nadaje się do tej roli. W końcu bohaterka to młoda dziewica i niedoszła panna młoda. Sam reżyser chciał, aby Binoche zagrała w "Elektrze" lub "Medei". Ale nie pierwszy raz aktorka miała całkiem inne zdanie niż van Hove.

- W postaci Elektry jest coś, co mnie bardzo niepokoi. Coś, czego się obawiam, bo od samego początku do końca pragnie ona zgładzić swoją matkę - mówi Binoche. Z pewnością niepokojąca jest także bohaterka "Antygony". To owoc związku Edypa i jego matki Jokasty. Antygona widziała, jak jej bracia Eteokles i Polinejkes giną w bratobójczej walce o tron.

- Tak, ma pan rację - mówi aktorka, wyrzucając do góry ręce. - Ale to zupełnie różna sprawa. Bardzo podoba mi się to, że ma ona tak jasną wizję tego, co musi zrobić, a potem coraz bardziej zbliżając się do momentu, gdy zostaje potępiona i zgładzona, nabiera potężnych wątpliwości.

Binoche grała mnóstwo ról kobiet, które sama kiedyś nazwała "pełnymi smutku siostrami". W obrazie "Trzy kolory. Niebieski" gra kobietę opłakującą śmierć męża i córki. "W nieznośnej lekkości bytu" według prozy Milana Kundery gra myślącą o samobójstwie kelnerkę Terezę. Warto dodać, że ten wyreżyserowany przez Philipa Kaufmana w 1988 r. film stanowił jej debiut w obrazie anglojęzycznym. Może dlatego tak zaskakuje mnie jej otwarty śmiech.

Z ekranu bardziej kojarzy mi się rolami kobiet zwróconych do środka. Łamiących się pod ciężarem wydarzeń czy walczących z nim. Czy nie obawia się przypadkiem zaszufladkowania? - Hm, grałam role komediowe. Ale widzowie pamiętają mnie chyba bardziej z takich filmów, o jakich pan mówi, bo gdy dochodzisz do skrajności, do ostatnich granic, to w jakiś sposób obnażasz samą siebie - mówi Binoche.
Urodziła się w Paryżu jako córka reżyserki teatralnej i aktora oraz rzeźbiarza. Rodzice rozwiedli się, gdy Juliette miała zaledwie cztery lata. Razem z siostrą Marion wysłano ja na prowincję do szkoły z internatem.

- Te przeżycia sprawiły, że już od wczesnego dzieciństwa miałam silne poczucie odpowiedzialności. W życiu potrzebujemy dobrych i złych doświadczeń, bo nie ukształtują cię tylko same dobre. Naprawdę przygnębiające!

Binoche krótko studiowała w prestiżowej akademii Conservatoire National Superieur d'Art Dramatique (CNSAD). W 1985 r. zagrała w filmie Jean-Luca Goddarda "Zdrowaś Mario". To powtórzenie opowieści o Marii dziewicy, ale umieszczonej w klimacie współczesności.

Maria jest studentką. Pracuje na stacji benzynowej swojego ojca. Któregoś dnia spostrzega, że jest w ciąży, chociaż nigdy z nikim nie spała. Jej sympatią jest kierowca taksówki Joseph. Chłopak nie rozumie, jak można być jednocześnie dziewicą i zajść w ciążę. W tym momencie pojawia się Anioł Gabriel.

W tym samym roku Binoche zagrała w obrazie "Spotkanie" w reżyserii Andre Techine'a. Wcieliła się w postać Niny, dziewczyny, która przyjeżdża do Paryża, aby grać w teatrze. Tu spotyka młodego agenta nieruchomości. Zakochuje się w nim, ale za kochanka pragnie mieć jego przyjaciela. W sytuacji rozdwojenia całą swoją energię wkłada w pracę nad "Romeo i Julią". Binoche zagrała tu trudną i niezwykle skomplikowaną, ale docenioną przez krytykę rolę. Aktorka stała się we Francji gwiazdą.

Od tego momentu w jej aktorskim życiu zdarzyło się mnóstwo pozytywnych doświadczeń. Zagrała w niezwykłym obrazie Michaela Hanekego "Ukryte" (2005) i w "Angielskim pacjencie" Minghelli. W pierwszym z nich grała żonę w małżeństwie terroryzowanym za pomocą szeregu tajemniczych kaset wideo, na których ktoś śledzi i nagrywa ich życie. Binoche ma wspaniałe wspomnienia ze współpracy z nieżyjącym już Mingehellą. - Między mną a Anthonym panowała prawdziwa nić telepatii.

Ale aktorka miała do czynienia także z negatywnymi przeżyciami. Chodzi głównie o film "Skaza" Louisa Malle'a (1992). Grała tu kobietę, w której zakochuje się grany przez Jeremy'ego Ironsa dyplomata i konserwatywny brytyjski podsekretarz stanu oraz ojciec jej chłopaka. To romans niezwykle namiętny - dosłownie na granicy szaleństwa. Zakończony zresztą tragedią. - Współpraca z Jeremym była bardzo trudna. Podobnie w jakimś sensie i z Louisem, bo nie chciał się on angażować w pracę emocjonalnie. Czułam z jego strony dystans. Było to dla mnie cholernie bolesne.

Sama bywa trudna? Aktorka nie czuje się urażona takim pytaniem. - Trudno odpowiedzieć. Jeśli rozumiesz, że celem aktora czy reżysera jest zrobienie jak najlepszego filmu, to nie sądzę, że nazwiesz cokolwiek trudnym. Wie pan, co mam na myśli? Trudności pojawiają się wraz z pracą. Czasem musisz się otworzyć, to znowu - zamknąć. I znowu - otworzyć.

Binoche mówi, że pracując przy niektórych filmach, musiała powtarzać ujęcie nawet 50 razy. Tak było na przykład w trakcie kręcenia filmu "Kochankowie na moście" (1991). Ten film zabrał jej dwa lata życia i zakończył związek z reżyserem Leosem Caraxem. - Wiele się wtedy nauczyłam, ale też czułam się w jakiś sposób przeklęta, jak Antygona.

Juliette Binoche jest znana ze swojego zaangażowania w tworzenie obrazów francuskich i filmów studyjnych. Odmówiła udziału w "Parku Jurajskim", "Mission Impossible" czy "Indiana Jones".

- O, tak. Odmówiłam gry w wielu filmach. I naprawdę wcale tego nie żałuję. Hollywood naciska, aby każdy hit zawsze miał szczęśliwe zakończenie. Strasznie mnie to wścieka.

Jednak w ubiegłym roku przyjęła małą rolę w kolejnej wersji "Godzilli". - Nie sądzę, że była to moja najlepsza robota. Może pan być pewien.

Jej ostatni i znakomity film "Sils Maria" (2014) w reżyserii Oliviera Assayasa dotyka między innymi bardzo dziś dyskutowanego tematu relacji Europa - Stany Zjednoczone. Binoche gra wybitną francuską aktorkę u szczytu sławy, która dostaje propozycję zagrania w remake'u sztuki, udział w której kiedyś uczynił ją sławną. To rzecz o romansie dwóch kobiet - czterdziesto- i dwudziestoletniej.
Przedtem grała tę młodszą. Teraz ma zagrać starszą. Gratką i niespodzianką dla kinomanów jest to, że jej asystentkę gra młoda i modna amerykańska hollywoodzka gwiazda Kristen Stewart.

Czy czuła się o nią zazdrosna? Binoche przecząco potrząsa głową. - Nigdy czegoś takiego nie czułam… Miałam swoją młodość i do dziś czuję się młodo. Gdy osiągasz ten inny wiek, nazywany dojrzałością, odkrywasz nowe rzeczy i to k… wspaniała sprawa - mówi aktorka. Nie narzeka też z powodu braku ról kobiet w jej wieku. - Powiem nawet, że mam mnóstwo roboty - mówi z nieco nadąsaną miną Binoche.

Zasługa leży po części w tym, że udało się jej uniknąć hollywoodzkiej dyskryminacji z powodu wieku. - Zdecydowanie oparłam się paru pokusom. Nie przeniosłam się do Stanów Zjednoczonych. Nie robiłam filmów, które przyniosłyby mi swojego rodzaju zabezpieczenie na pewnych poziomach - mówi Binoche.

Aktorka nigdy nie wyszła za mąż. Ma dwójkę dzieci. 21-letniego dzisiaj Raphaela ze związku z zawodowym płetwonurkiem Andre Halle'em i 15-letnią Hanę. Jej ojcem jest aktor Benoit Magimel. Binoche zagrała z nim w filmie z roku 1999 "Dzieci wieku", gdzie wcieliła się w postać słynnej George Sand.

Jednakże cztery razy oświadczali się jej różni mężczyźni. Binoche śmieje się i potwierdza, ale nie chce zdradzić nazwisk. - Dwa razy oświadczyli mi się już pod koniec związku. Pytałam: "Dlaczego akurat teraz?" i dwukrotnie… ech, zostawmy to. Aktorka dodaje, że sama z kolei oświadczyła się pewnemu mężczyźnie. - I co powiedział? - Najwyraźniej nie usłyszał - Binoche wzrusza ramionami. - Nie oświadczyła się pani ponownie? - Uznałam, że odpowiedział "nie", bo po prostu nie wydukał ani słowa - mówi aktorka.

To najbardziej typowe francuskie zachowanie, o jakim słyszałem. - Czy teraz z kimś się spotyka? - Tak, ale nie powiem kto to.
Jestem niemal pewien, że żadnym z tych zalotników nie był François Mitterand. Ale kiedyś aktorka spodobała się nieżyjącemu już prezydentowi. - Przypadkiem spotkałam go w latach 80. w jakiejś księgarni. Było to tuż po "Nieznośnej lekkości bytu". Zaprosił mnie na wyjazd do Czechosłowacji, ale odmówiłam.

Spielberg, Kazan, Mitterand. Binoche potrafi odmawiać wpływowym mężczyznom. Lub doprowadzać ich do szału. W 2010 r. Gerard Depardieu zapytał: "Na czym polega sekret Juliette Binoche?". I sam sobie odpowiedział: "Na niczym. Ona nic nie ma". Czuła się zraniona taką odpowiedzią? - Nie. Mogę ją sobie wytłumaczyć tylko tym, że wzięła się ze zwykłej zazdrości.

Może mieć rację. Gdy jej kariera kwitła, kariera Depardieu właśnie pikowała.

Ostatnio spotkała go w sklepie. - Podeszłam wprost do niego, objęłam i zapytałam: "Gerard, dlaczego jesteś taki małostkowy?". Odpowiedział: "Wiesz, czasem gadam głupoty". Potem powiedział mi coś na temat mojej pracy z reżyserami, którzy jak Haneke czy Leos lubią, jego zdaniem, manipulować aktorami.

- Haneke rzeczywiście nie gra w gierki z aktorem? - Nie, nie mam takiego poczucia. On go uwielbia. Ma pewną potrzebę sprawowania kontroli, ale nie jest wyjątkiem. Mają ją też i inni reżyserzy - mówi Binoche.

Z pewnością dostrzeżono jej zdolność grania biernych bohaterek. Chyba nie podoba się jej taka uwaga. - Co pan ma myśli, mówiąc "bierna"? - pyta. Sądzę jednak, że granie takich postaci wymaga wielkiej pewności siebie i umiejętności.

Binoche musi już kończyć. Ma umówione spotkanie. Wychodzimy razem. Przez chwilę rozmawiamy jeszcze o filmie "The 33", którego premierę zapowiedziano na listopad. Obraz opowiada o słynnej przed paru laty katastrofie w kopalni węgla w Chile. Binoche gra siostrę jednego z uwięzionych górników. Reżyserowała Amerykanka Patricia Riggen. Aktorka spotkała się z kobietą, której rolę odtwarza. To Maria Segovia. Szybko poczuła z nią nić pokrewieństwa. - Popatrzyłyśmy na siebie i natychmiast między nami zaiskrzyło: "Ty znasz mnie, a ja ciebie".

Wychodzimy. Na zewnątrz wciąż upał. Przed domem czeka przystojny młodzian. Na oko dwa razy młodszy. - Kto to? Nie odpowiada. Tylko się uśmiecha swoim charakterystycznym, lekko wykrzywionym uśmiechem. W trójkę idziemy zatłoczoną ulicą. Nikt się za nią nie ogląda. Przed pożegnaniem pytam, co mogę robić w Aix-en-Provence przez pozostałe mi jeszcze dwie godziny. - Może pan kupić papierosy, o, tam, lub pójść na wystawę obrazów Canaletta. Tam, niech pan spojrzy, mają niezłą pizzę - mówi "La Binoche". Całuje mnie w oba policzki i za chwilę znika razem ze swoim szykownym towarzyszem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl