Buwing, czyli romans w bibliotece

Luiza Łuniewska
Buwing to nie tylko ślęczenie nad książkami. To styl życia, jak clubbing. Można poznać nowych przyjaciół, popodrywać, a nawet znaleźć miłość życia - o życiu bibliotecznym pisze Luiza Łuniewska

Wczesny ranek. Natalia sączy czekoladę z odrobiną chili. Cała wystylizowana, od szminki w kolorze gencjany po wyszukane noski pantofli. Wstała przed siódmą rano, zanim zakorkowała się łazienka w akademiku. - Buwing - unosi kąciki ust w ironicznym uśmiechu. - A co to takiego? Jak chcesz pisać o ludziach z BUW (Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego), nie mów: buwing. Bo to pretensjonalne, to tak jak lans i bounce (dla mniej zorientowanych: autopromocja i imprezowanie).

Zdaniem Natalii, studentki iberystyki, jeśli coś łączy ludzi z BUW, to odwrotnie: myślenie na być, nie mieć. Tyle że to bycie też trzeba jakoś światu pokazać. I właśnie dlatego bywa się w BUW. Natalia jest tu właściwie codziennie. Czyta, uczy się, spotyka ze znajomymi. Tutaj poznała swojego, już byłego, faceta Piotra - właściciela stylowego prochowca i jeszcze bardziej stylowego roweru marki Ukraina. Na pierwszą randkę umówili się w pobliskim Czułym Barbarzyńcy.

A nawet jeśli Natalia nie ma w BUW absolutnie żadnych interesów, to i tak przychodzi tu na kawę czy czekoladę. - Bo dorosłość ma smak filiżanki czekolady wypitej między wykładami, w kafejce,
zamiast obiadu - gładko cytuje Simone de Beauvoir.

Nie jesteś już samotny w swojej lekturze, myślisz o Czytelniczce, która w tej samej chwili także otwiera książkę, i oto na powieść-do-przeczytania nakłada się powieść-do-przeżycia, dalszy ciąg waszej historii, albo lepiej: początek waszej ewentualnej historii

Zielony budynek biblioteki uniwersyteckiej ma już dziewięć lat. Wrósł nie tylko w pejzaż Warszawy, ale i w jej klimat. Zdaniem wielu wytworzył specyficzną subkulturę buwerów. Ludzi, którzy spędzają w bibliotece całe dnie.

Socjolog miasta prof. Bogdan Jałowiecki wyróżnia cztery cechy przestrzeni przyjaznej człowiekowi: bezpieczeństwo, swoboda zachowań, wygoda i ład. BUW spełnia wszystkie te warunki. - Ten gmach został stworzony, by w nim być. Proszę spojrzeć, jak jest zaprojektowany. Część dydaktyczna, gdzie można swobodnie krążyć między półkami, łączy się płynnie z rozrywkową, pasażem handlowym i przepięknymi ogrodami - zachwyca się Beata Feliszewska z działu promocji biblioteki.

- Tu odbywają się wystawy, wieczory autorskie, wykłady. Tutaj naprawdę można spędzać całe dnie.
Jak wynika z oficjalnych danych, codziennie z biblioteki korzysta co najmniej 3,5 tys. osób. Tylko 70 proc. użytkowników to studenci, reszta to warszawiacy w różnym wieku, różnej płci i zawodu: absolwenci, licealiści, emeryci. Oni też mogą być buwerami.

Pierwszy przychodzi "empik" - tak studenci mówią o starszych paniach w wyszukanych nakryciach głowy. Na dwie godziny w niepodzielne władanie biorą czytelnię podręczną. Czasem ściszonym szeptem komentują bieżące wydarzenia polityczne.

- To stały element mojego dnia. Najpierw gazetki, czasem książka, potem spacer po ogrodach - mówi pani Anna Lorenc, która mieszka w kamienicy naprzeciwko biblioteki. Jak ją budowano, to w jej mieszkaniu od wstrząsów popękały ściany. - Warto było przeżyć ten koszmar, bo teraz mieszkam w miejscu niezwykłym - tłumaczy. I nawet kolejne planowane w okolicy uniwersyteckie inwestycje jej nie przerażają. Bo to fajnie, jak człowiek w 80. roku życia może oddychać atmosferą młodości.

Tacy ludzie jak pani Anna fascynują Beatę Faliszewską. -Do tej nowoczesności: komputerów, magnetycznych kart, do dziś nie może przywyknąć część najstarszych pracowników naukowych - opowiada. - Wolą np. bibliotekę na Koszykowej.

Za to w bibliotece przy Dobrej doskonale zaaklimatyzowała się spora grupa starszych mieszkańców Powiśla, którzy od dawna z nauką nie mają nic wspólnego. Tacy właśnie jak pani Anna.
- Ten prawdziwy buwing to dopiero się zacznie. Najlepiej siądźcie na ławce naprzeciwko Coffee Heaven i obserwujcie - radzi Wiola, sprzedawczyni ze sklepików. No więc siadamy. Chwilę później tuż obok siada grupka zaprzyjaźnionych ludzi. Zaczynamy rozmawiać i wkrótce okazuje się, że zajęliśmy ich ulubioną ławeczkę. Zawsze na niej siedzą.

Z badań przeprowadzonych na potrzeby pracy magisterskiej przez Augustyna Świątka, młodego socjologa i byłego buwera (teraz pracuje i ma zbyt mało czasu), wynika, że 80 proc. użytkowników BUW ma swoje ulubione miejsca. - To taki sam mechanizm jak z wczasowiczami na plaży - tłumaczy Świątek. - Jeśli ktoś tak ma, to znaczy, że oswoił przestrzeń. Jest buwerem.

Marcin Rossa, student geografii, przyznaje, że buwuje. Nawet pracuje w bibliotece, bo dorabia sobie jako grafik komputerowy, a tu jest cicho i prawie wszędzie bezprzewodowy internet. - Szkoda, że w ogrodach go nie ma - wzdycha. Marcin ze swoją narzeczoną Marysią Tarasiewicz, doktorantką socjologii, w BUW uczą się i jednocześnie pielęgnują związek. I spotykają się ze znajomymi, dziś z Zuzią, wspólną koleżanką z katolickiej wspólnoty. Zuzia jest jeszcze licealistką, ale przygotowuje się do olimpiady polonistycznej. Łączą przyjemne z pożytecznym. Zjedli już śniadanie, a teraz przyniesione z domu czekoladowe ciasto. Razem. Na tym polega fenomen BUW. Za to się go kocha.

Yi-Fu Tuan, japoński socjolog, na określenie więzi uczuciowej łączącej ludzi z danym obszarem ukuł termin "topofilia". Treścią topofilii mogą być zarówno uczucia zmysłowe, jak również estetyczne czy intelektualne oraz poczucie przynależności jednostki lub zbiorowości społecznej do danego obszaru. - BUW wyczerpuje tę definicję. Budzi w ludziach bardzo pozytywne uczucia - tłumaczy Świątek. - Żadna z osób, które ankietowałem, nie uznała biblioteki ani za brzydką, ani za nieprzyjazną. Większość potwierdzała, że spotyka tu znajomych, że czuje się u siebie. A przecież to olbrzymia publiczna przestrzeń, przez którą przewijają się tysiące ludzi. To fenomen.

Minęło południe. Biblioteka jakby opustoszała. Na zajęcia pobiegła Natalia i inni studenci, którzy musieli coś przygotować jeszcze na dziś. Starsi państwo wrócili do domów. Na opustoszałym przystanku 118 pan Henio, miejscowy frędzel, sępi papierosy. Poczęstowany jednym zgarnia kilka: - Nic absolutnie nie usprawiedliwi mojej bezbrzeżnej bezczelności
- mamrocze. Noblesse oblige.

"Czy macie »Jesień średniowiecza«? - Nie dla ciebie, Ważniaku"

Obok wejście do kilkuhektarowych ogrodów BUW. Na rozmowę z Jurkiem i Mateuszem trzeba poczekać. Rozemocjonowani na jednej z ławeczek dyskutują z kimś przez jeden telefon komórkowy ustawiony na tryb głośnomówiący. Kampania wyborcza, tłumaczą, do samorządu studenckiego. Z tego powodu to oni nie wiedzą, czy mogą udzielać wywiadów. Bo to może być odebrane politycznie. Że niby buwing to spraw zbyt błaha. Wcale nie. Wystarczy przecież wspomnieć, jaka afera wybuchła, gdy prezydent Kaczyński powiedział, że w BUW widział studenta, który oglądał strony pornograficzne.

- Ja tego w ogóle nie chce komentować - mówi Jurek. - Ja powiem tylko, że to raczej technicznie niemożliwe - dodaje Mateusz.

60 proc. bywalców biblioteki to przyszli prawnicy. - To dlatego, że nasz wydział jest blisko i że mamy mnóstwo nauki, zwłaszcza w czasie sesji. Wiec nasz buwing ma charakter stricte naukowy - tłumaczą.

Tego jednak badania Świątka nie potwierdzają. Z przepytanych przez niego studentów więcej niż połowa przychodzi do BUW także w celach towarzyskich. Istnieje spora grupa takich, którzy bywają tylko po to, żeby się pokazać. - Skoro do BUW przychodzicie tylko, żeby się uczyć, to co tu robicie? - pytam podejrzliwie Mateusza i Jurka. - A gdzie mamy spokojnie pogadać? - odpowiadają pytaniem.

W ogrodach właśnie zaroiło się od młodych par; przychodzą sobie zrobić zdjęcia, zwykle kilka dni po ślubie. Pełno tu też mam z dziećmi. Na każdym kroku szkolne wycieczki, które nie wiedzieć czemu, wchodzą tylko na dach. Studenci czmychają, bo "stonka przyszła".

Czas wejść do czytelni. Panowie ochroniarze mechanicznie odkodowują wynoszone książki. Uśmiechają się, zagadują, rzucają rozanielone spojrzenia. Brunetki, blondynki, męski raj. A potem labirynty półek. I stoliki specjalnie pasowane dla dwojga. - Chcecie o tym pisać - sroży się Beata Feliszewska. - My nie inwigilujemy studentów pod kątem ich życia emocjonalnego.

Franc, ty nigdy nie znajdziesz porządnej kobiety, bo ty w rynsztoku szukasz. Ja to moją Mariolkę w bibliotece zapoznałem/ A dziewicą była?/ A żebyś wiedział, że była

I nie daje się przekonać, że z badań wynika, iż ekspozycje i wykłady interesują zaledwie co dziesiątego bywalca biblioteki. A kogoś nowego poznał w BUW co drugi. Mało tego. Studencka gazetka "TRAKTor Warszawski" wymienia BUW wśród pięciu najlepszych miejsc randkowych w stolicy.

- Oczywiście, że buwing jest związany z podrywem - tłumaczy Kasia, która uczy się w pobliskim liceum na Bednarskiej. Przyszła do biblioteki z koleżankami. Bywa cała ich szkoła. Nauczyciele zachęcają, a nawet zmuszają, bo prace domowe zadają tak, żeby trzeba było w książkach pogrzebać. - Tam przy okrągłym stole - Kasia wskazuje na smugę światła, która z umieszczonego wysoko świetlika spada w dół przez szklany blat stołu aż do skarbca.

- Gdy dziewczyna tam usiądzie, daje sygnał: chcę kogoś poznać. Jeśli nie chcę, to też nic nie gwarantuje jej spokoju. Bo faceci podrywają w kolejce do internetu albo między półkami. I się nie przejmują sykaniem pań bibliotekarek.

Paweł, student politologii, o wielu dziewczynach w bibliotece zdanie ma nie najlepsze. - Pół dnia się stroją i malują. Potem na chwilę wpadają do biblioteki. Jak ochroniarz za nimi krzyknie, że karty nie pokazały, to myślą, że to z zachwytu. A potem przez cały wieczór chodzą po pasażu i się lansują.
Gdy nad Powiślem zapada zmrok, bywalcom biblioteki rozwiązują się języki. Karol, analityk z banku, grubo po trzydziestce. Niedbały luz. Włosy ścięte na milimetr, tak że niemal zakoli nie widać, wszystko opowie, jest przecież buwerem praktykującym.

W knajpkach pełno, ławeczki zajęte. W tłumie rozgadanych i roześmianych studentów krążą akwizytorki i jak mantrę powtarzają: "Czy mogę zaproponować współpracę z Oriflame". Z Coffee Heaven macha Natalia. Wciąż ma nienaganny gencjanowy makijaż. A obok chłopak o wyglądzie smutnego poety. - BUW to doskonałe miejsce, żeby wyrwać fajną panienkę, niezblazowaną - opowiada Karol. I pokazuje swoje rekwizyty. MP3, a na nim coś oldschoolowego. Dzisiaj paryski koncert Diane Krall. Pod pachą nowiutki Coetzee. - Jakiś kinowy bajer trzeba mieć - mówi - no i przeczytać Coelho. One się snobują, ale naprawdę tylko to lubią .

Że się zagadaliśmy i wieczór dla Karola zmarnowany, proponuje piwo w Hulakula, klubie w podziemiach. Ale to już inny świat: dudni dyskotekowa muzyka, stroboskopowe światło. Karol twardo obstaje, że to buwingu ciąg dalszy. - Byłeś w bibliotece?

- pyta chłopaka, który siedzi obok przy barze. - Że co? - dopytuje się tamten. Pora uciekać. Na przystanku linii 118 pana Henia zastąpiły trzy inne, jakoś mniej przyjazne frędzle. Za chwilę czar BUW pryśnie.

W tekście wykorzystano cytaty z "Jeśli zimową nocą podróżny" Italo Calvino, "Love Story" Ericha Segala oraz filmu "Psy 2"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl