Katastrofa smoleńska: Nie mówcie, kiedy mamy skończyć tę żałobę

Redakcja
Violetta i Piotr Czaudernowie w Warszawie, w pierwszą rocznicę katastrofy smoleńskiej,  10 kwietnia 2011 roku
Violetta i Piotr Czaudernowie w Warszawie, w pierwszą rocznicę katastrofy smoleńskiej, 10 kwietnia 2011 roku Archiwum prywatne
10 kwietnia 2010 roku Polskę dotknęła tragedia. Ich zdaniem, część społeczeństwa ją zbagatelizowała. Ale nie oni. O tych, którzy chcą pamiętać o katastrofie smoleńskiej i uważają, że trzeba przypominać o niej innym - piszą Dorota Abramowicz i Małgorzata Gradkowska.

Dwa lata po Smoleńsku. Przeszliśmy fazę szoku i wspólnej rozpaczy, przechodzimy fazę zobojętnienia i oskarżeń. Rocznica społeczna czy prywatna? Dzieli czy łączy? Gdy słuchamy telewizji, radia, w internecie czytamy komentarze - widzimy, że dzieli. Gdy rozmawiamy ze znajomymi... No właśnie, czy rozmawiamy?

Większość nie rozmawia. Są jednak tacy, dla których katastrofa sprzed dwóch lat stanowiła cezurę, dzielącą życie na to, co było "przed" i jest "po" Smoleńsku. Doprowadziła do przestawienia priorytetów. Czasem nawet pogruchotała stare znajomości i przyjaźnie, naraziła więzy rodzinne.

Niełatwo było namówić kilka osób na to, żeby opowiedziały o tych dwóch latach.

Dwa lata temu

Lech Kopczyński, 43 lata, informatyk z Torunia, właściciel biura rachunkowego:
- Zrobiłem kawę i machinalnie sięgnąłem po pilota. I nagle, kątem oka widzę ten żółty pasek "Samolot z prezydentem na pokładzie rozbił się pod Smoleńskiem". Jakoś tak... Byliśmy już po śniadaniu, bo wstaliśmy wcześniej, jakiś sąsiad w ściany napieprzał i nie dawał nikomu spać. Mieliśmy iść na zakupy, bo na wieczór byliśmy umówieni ze znajomymi, parapetówkę chcieliśmy zrobić, tydzień po Wielkanocy to było. Szaro za oknem, zimno, wiało, iglaki na balkonie się przesuwały i szurały nieprzyjemnie. Takie głupie rzeczy się pamięta, ten dźwięk długo miałem w głowie. Przez kilka miesięcy potem kawy pić nie mogłem, już zapach wydawał mi się wstrętny. Nie odeszliśmy od telewizora cały dzień, znajomi przyszli i patrzyliśmy razem na nazwiska tych, którzy byli w samolocie, słuchaliśmy pierwszych, szczerych komentarzy. To chyba były jedyne chwile, kiedy wszyscy czuliśmy to samo. Teraz jest tak, że ja myślę - "tragedia narodowa", a moi znajomi - "katastrofa". Bardzo duża różnica jest między tymi słowami, okazuje się.

Czytaj również: Śledztwo ws. katastrofy smoleńskiej przedłużone o kolejne pół roku

Dr hab. med. Piotr Czauderna, 50 lat, profesor nadzwyczajny GUMed, chirurg dziecięcy z Gdańska:
- Byliśmy z żoną w Grudziądzu. Wybieraliśmy się już do Gdańska, gdy nadszedł SMS od siostry żony. Napisała, że doszło do katastrofy samolotu prezydenckiego. Zacząłem sprawdzać w internecie. Żadnych informacji. W drodze słuchaliśmy radia. Powoli do nas docierało, co się wydarzyło. Byliśmy przybici. Spotkałem się kilka razy z panem prezydentem. Znałem też Arama Rybickiego, Macieja Płażyńskiego i Leszka Solskiego.

W tamtą sobotę pojechaliśmy prosto do znajomych. Oni znali prywatnie Marię i Lecha Kaczyńskich, ich córki wychowywały się razem. Spędziliśmy z nimi ten dzień. Naturalne było, że pojadę, tak jak wielu innych Polaków, do Warszawy po sprowadzeniu do Polski trumien z ciałami prezydenckiej pary. Wybraliśmy się tam w sześć osób - my z 18-letnim wówczas synem. Uznaliśmy, że młodzi powinni pewne rzeczy przeżyć i o nich pamiętać. Z tłumem ludzi przed Pałacem Prezydenckim wspólnie odczuwaliśmy żałobę.

Barbara, inżynier geodeta z Gdańska, od siedmiu lat na emeryturze:
- Nie włączamy rano telewizora, taką mamy umowę, że ranki w sobotę i w niedzielę są tylko dla nas, na rozmowy, śniadanie, poczytanie książki czy gazety. Więc się dowiedzieliśmy z telefonu od syna. Aż mi wstyd było, bo pomyślałam - co za głupi żart, jak u gówniarza. Poszliśmy do kościoła, najpierw naszego, potem pojechaliśmy do bazyliki Mariackiej. Zadzwoniła znajoma z Hamburga, pracowałyśmy kiedyś razem na kontrakcie, potem jeszcze kuzyn z Danii. Tak to zapamiętałam, cisza i telefony od czasu do czasu. I pewność, że czujemy to samo, ja, mąż, dzieci, sąsiedzi, znajomi, nawet ten ormowiec spod dziesiątki.

Stanisław Jurek, 56 lat, właściciel przedsiębiorstwa budowlanego w Człuchowie, pełnomocnik powiatowy PiS, inicjator ustawienia tablicy pamiątkowej katastrofy pod Smoleńskiem:
- Przyjechałem rano do pracy. Jeśli prowadzi się firmę budowlaną, trzeba zapomnieć o wolnych sobotach. Włączyłem radio i usłyszałem dziwny komunikat: na ziemię spadł samolot z delegacją prezydencką do Smoleńska. Usiadłem w fotelu i nie mogłem się ruszyć. Do Prawa i Sprawiedliwości wstąpiłem w 2005 roku, między innymi ze względu na osobę prezydenta Lecha Kaczyńskiego... Z nikim nie rozmawiałem. Siedziałem, patrzyłem w telewizor i myślałem. Przede wszystkim o tym, dlaczego to się wydarzyło. Ciężko mi nawet o tym dziś mówić.

Rok temu

Jagoda, 35 lat, urzędniczka z Gdańska: - Nie byłam rok temu w Warszawie na placu Zamkowym. Nie szukam specjalnie takich, którzy myślą tak jak ja. Przepychanie się, telewizyjna żałoba to nie dla mnie.

Lech Kopczyński: - Oglądałem w telewizji to, co się tam działo. Nie pamiętam skupienia, pamiętam swoją... rozpacz, to będzie odpowiednie słowo. Że nie ma opuszczonych flag, że policja wyglądała jak bojówkarze - przed tak ważnym miejscem, jakim jest Pałac Prezydencki, oni z pałkami legitymowali posłów. Że cały czas te same twarze i te same okrągłe słowa. Miałem wrażenie, że to wraca PRL. Napisałem do znajomych SMS-a, żeby zapalili znicz i ode mnie. Dostałem odpowiedź - "stary, ja tu zbieram z kumplami puszki na krzyż". Jakby mnie kopnął.

Zobacz, jak uczczono rocznicę katastrofy smoleńskiej w zeszłym roku w Gdyni (ZDJĘCIA)

Barbara: - Poszliśmy na Zaspę, bo tam miał być taki happening, ludzie mieli się ustawić na obrysie samolotu. Pomyśleliśmy - dobry pomysł, taki symbol wspólnoty, tego, że przez to, co się działo wokół tragedii smoleńskiej przez cały rok, wszyscy jesteśmy ofiarami tamtego dnia. Że ten obrys samolotu to będzie taki ekumeniczny symbol wspólnoty odczuć. Nie udało się nawet połowy tego samolotu stworzyć. Pamiętam też do dzisiaj, co w tamtym roku mówił kardynał Nycz. Żeby przeżyć dzień pierwszej rocznicy w refleksji, w zadumie, z pójściem z tymi trudnymi sprawami do Jezusa. Żałowaliśmy z mężem, że nie pojechaliśmy do Warszawy. Nie mówię oczywiście o tym, co się działo po 10 kwietnia, o tych przepychankach z krzyżem, o tych żenujących kłótniach.

Stanisław Jurek: - Jechaliśmy do Warszawy autobusem z naszego okręgu, który zbierał chętnych. To nie było polecenie partyjne. Widok tłumów, które postanowiły uczcić pierwszą rocznicę katastrofy, był dla mnie zaskoczeniem. Nigdy wcześniej nie miałem okazji uczestniczyć w tak ogromnej manifestacji. Nie żałuję tamtego wyjazdu, bo w taki dzień należy się jednoczyć. Choć wiem, że ta rocznica też dzieli.

Gdańsk: 10 kwietnia 2011 r. z placu im. Dariusza Kobzdeja w niebo poleciały lampiony (ZOBACZ ZDJĘCIA I FILM)

Piotr Czauderna: - Byłem w ubiegłym roku, 10 kwietnia, pod Pałacem Prezydenckim. Czy nie przeszkadza mi marsz w towarzystwie ludzi, którzy dyskutują na inwektywy i obrażają innych? A czy zwolennikom PO nie przeszkadzały wypowiedzi Janusza Palikota, gdy jeszcze był prominentnym członkiem tej partii, albo profesora Stefana Niesiołowskiego? Przed rokiem w Warszawie nie widziałem wokół siebie fanatyków, tylko wielu młodych ludzi, rodziny z małymi dziećmi w wózkach, trzymających w ręku polskie flagi i dumnych ze swojej polskości. Spotykałem znajomych lekarzy, biznesmenów i prawników. To byli ludzie, którzy przyszli oddać hołd ofiarom katastrofy. Pani widziała fanatyków w telewizji? Obawiam się, że padła pani ofiarą manipulacji mediów, które zawsze mogą z tłumu wyłowić tych najbardziej agresywnych osobników. Negatywnie odbieram działania, zwłaszcza stacji telewizyjnych. Przekazują zdania wyrwane z kontekstu i wywierają destrukcyjny wpływ na debatę społeczną.

Wątpliwości

Stanisław Jurek: - Drugiego takiego przypadku świat XXI wieku nie zna. Sprawa nie jest tak oczywista, jak mówi rząd. Mam dużo wątpliwości.

Piotr Czauderna: - Nie mówię, że to był zamach. Ja tego po prostu nie wiem. Chcę tylko rozwiać wątpliwości. Pozostawienie tej kwestii bez odpowiedzi będzie zatruwało polską politykę. Od początku zastanawiam się, jak to możliwe, że samolot rozsypał się na tysiące drobnych kawałków, będąc tuż nad ziemią. Dlaczego w podobnych katastrofach lotniczych część pasażerów udawało się uratować? Dlaczego nie przeprowadzono, z udziałem niezależnych fizyków, modelowania katastrofy? Osoba myśląca powinna zadawać sobie takie pytania...

Lech Kopczyński: - Pewnie, że się zastanawiam, co się stało. Na początku wierzyłem w to, co mówili eksperci. Potem była konferencja MAK i przestałem wierzyć w oficjalne wyjaśnienia. Czytam teraz opinie, publikowane na innych portalach. I wątpliwości mam coraz więcej.

Barykada

Piotr Czauderna: - Mam przyjaciół po obu stronach politycznej barykady. Jeśli się nawet ze mną nie zgadzają, to mimo różnic nadal się spotykamy. Gorzej jest z rodziną. Tu często różnice polityczne powodują głębokie pęknięcia. Dlatego w rodzinie unikam debaty na ten temat. Najważniejsze, by nie ulegać emocjom, dyskutować na argumenty, a nie na inwektywy. Nie kierować zarzutów ad personam, a mówić o faktach.

Barbara: - Dzieci mówią na nas trochę czule, trochę kpiąco - "nasze moherki". Najgorsze jest to, że czujemy tę kpinę nie tylko z ich strony. Sąsiad na schodach pyta - "a co tam ostatnio w smoleńskich mediach dawali?" i się śmieje, jakby było z czego. Byliśmy ostatnio na marszu w obronie Telewizji Trwam i poczuliśmy, że takich jak my jest więcej. Jakich? No wie pani, takich, dla których tragedia smoleńska nie jest jakimś tam wypadkiem, tylko prawdziwą Tragedią, pisaną wielką literą. Bo rozmawialiśmy o tym, oczywiście. Jak to jest, gdy najbliżsi nie rozumieją, że człowiek może odczuwać nie tylko osobiste tragedie.

Czytaj również: Kaczyński: Dzięki Radiu Maryja sprawa smoleńska nie została zakopana

Stanisław Jurek: - Człuchów jest niewielkim miastem, ma 14 tysięcy mieszkańców. Chciałem, by znalazło się w nim miejsce pod tablicę upamiętniająca ofiary katastrofy w Smoleńsku. Czy problemem byłoby wskazanie dwóch metrów kwadratowych, by coś takiego postawić? Nie wyszło. Rzekomo sondaż wykazał, że 99 procent mieszkańców było przeciwnych tablicy. Przyjąłem ten wynik jako czyste zakłamanie. Pod artykułami na ten temat pojawiły się atakujące mnie anonimowe komentarze. Dla wielu człowiek związany z PiS jest wrogiem numer jeden. Wspierali mnie rodzina, znajomi, ale zauważyłem, że większości jest to obojętne. Może kiedyś to się zmieni i wraz ze zmianą władzy ktoś kiedyś postawi tablicę w Człuchowie. Ludzie dziś są pogubieni. Odbierają zakłamany przekaz w mediach. W szkole nie uczy się młodych ludzi najnowszej historii kraju.

Czytaj również: Marta Kaczyńska w filmie "Córka" Marii Dłużewskiej

Żałoba

Piotr Czauderna: - Mówi pani, że żałoba słabnie? Byłem ostatnio w Krakowie. Ludzie, którzy znają Zuzannę Kurtykę, opowiadali, że spotyka ją krytyka, bo chodzi nadal ubrana na czarno. A przecież każdy ma prawo po swojemu przeżywać stratę bliskiej osoby. Nie chodzi o to, czy i kiedy przestaniemy odczuwać żałobę. Chodzi o to, co z tą sprawą zrobiono. To kwestia smaku, jak pisał Poeta. Nie mogę zgodzić się na pogardę, jaką otaczano zwykłych ludzi, którzy próbowali wyrazić swoje uczucia po katastrofie. Robi się wszystko, byśmy utracili pamięć. To gaszenie zniczy, usuwanie kwiatów, lekceważenie... Zabolało. Do momentu katastrofy głosowałem na PO, jednak widząc, co się potem działo, musiałem zmienić swoje wybory polityczne. Nie jestem członkiem żadnej partii, ale bliżej mi do PiS, chociaż nie ze wszystkim, co robi, się zgadzam. Źle odbieram też sposób, w jaki polski rząd podszedł do katastrofy prezydenckiego samolotu. Rząd nie próbował rzetelnie wyjaśnić jej przyczyn. Wszystkim, którzy zadawali niewygodne pytania, przypinano łatkę oszołomów. Moim zdaniem, zrobiono to celowo.

Lech Kopczyński: - Zginął mój prezydent, mojego kraju, a ja nie mam poczucia, że mogłem godnie przeżyć żałobę. Czyli jak? Ze wspólną refleksją i wspólnym żalem, bez patrzenia na jednych jak na oszołomów, a na innych jak na ograniczonych cyników. To nie jest tak, że widzę winy tylko po jednej stronie i tylko jednej stronie daję prawo do bycia strażnikiem pamięci. Zaraz znowu zacznie się gadanie o "histerii narodowej". Jaka to histeria, jak chcę wspomnieć swojego prezydenta! Obiecałem sobie, że nie będę przeklinał, ale niech mnie, k..., nie wyzywają od XIX-wiecznych ciemniaków tylko dlatego, że Smoleńsk to według mnie, wielka tragedia narodowa. Tragedia, a nie histeria! Ale wczoraj znalazłem taką stronę "jestesmysmolenskimpomnikiem.pl". To ma być taki wirtualny pomnik ofiar katastrofy. Zalogowałem się na niej, jest tam zdjęcie panoramy Krakowskiego Przedmieścia z tych pierwszych dni. Ale to moja sprawa, ja krzyża ustawiać nie będę, ani w drugą rocznicę, ani w dziesiątą.

Barbara: - Na Boże Narodzenie w 2010 roku chcieliśmy się przed Wigilią pomodlić za poległych, to dzieci robiły miny, że starzy poszaleli. Dzieci się wstydzą tego, że my tak bardzo to przeżywamy, nie chcemy się z nimi kłócić. Sami to przeżywamy. Oni mają zupełnie inne spojrzenie, oglądają telewizję i czym bardziej oglądają, tym trudniej nam rozmawiać. Nie o tym, co się wydarzyło w Smoleńsku, ale o tym, co się dzieje wokół tragedii teraz, przez ostatnie dwa lata.

Wolę nie rozmawiać

Jagoda: - Nie rozmawiam o swoim stosunku do tragedii smoleńskiej. W ogóle nie rozmawiam o polityce, a katastrofa w Smoleńsku od początku okazała się sprawą polityczną. To, co myślę, to wyłącznie moja sprawa, nikomu nic do tego. Ja nie pytam, kto po kim i jak długo żałobę nosi i kto kogo żałuje i niech nikt mnie nie pyta. Nie odpowiadam na pytania, bo i tak traktują mnie jak prawicową fundamentalistkę. Wystarczyło, że kiedyś powiedziałam, że 10 kwietnia to jedna z najbardziej tragicznych dat w historii naszego kraju i od razu zaczęły się aluzje, że PiS mi ustawia świat. 10 kwietnia to dla mnie wielka tragedia nie tylko narodowa, ale i w ludzkim aspekcie. Jeśli ktoś tego nie rozumie, a ja mam chyba tego pecha, że większość otaczających mnie ludzi tego nie rozumie, to nie będę go przekonywała. Każdy ma swój rozum i swój poziom wrażliwości.

Lech Kopczyński: - Nie jesteśmy społeczeństwem umiejącym "różnić się pięknie". Czułem tę wspólnotę przeżyć na początku. Potem zaczęły się interpretacje, politycy nam narzucili myślenie. Na początku 2010 roku założyłem bloga. Chciałem tam publikować zdjęcia ze swoich podróży. Po tragedii zacząłem się tam dzielić swoimi przemyśleniami. Wydawało mi się, że adres bloga zna kilkunastu moich znajomych i może jeszcze kilka osób, które go znalazły przypadkiem. Po pół roku zablokowałem możliwość wpisywania komentarzy, tyle w nich było jadu. To chyba od moich znajomych... Więc mi nie mów, że warto rozmawiać o tym, co się czuje. Trzeba myśleć o tym, co się czuje, rozmawiać nie warto.

W tym roku

Piotr Czauderna: - Będę znów 10 kwietnia w Warszawie, z żoną, synem i rodziną żony. Wyjeżdżam w Wielki Poniedziałek wieczorem. - Po co tam jedziesz? - spytała moja mama. Wolałaby, żebym tam nie jechał. A ja uważam, że należy się to tym, którzy zginęli, będąc na służbie kraju. To dla mnie wybór moralny, a nie polityczny.

Stanisław Jurek
: - Nie jadę do Warszawy. Spotkam się jednak ze znajomymi i razem uczcimy rocznicę.

Jagoda: - Ja się nie czuję członkiem żadnej "jednej wielkiej rodziny". Pomodlę się w niedzielę, we wtorek zapalę znicz pod krzyżem w kościele. Nie będę włączała telewizora, po co się denerwować? Ale powtarzam - nie rozmawiam o tragedii w Smoleńsku, z panią też nie.

Dorota Abramowicz
tel. 58 30 03 328
[email protected]

Małgorzata Gradkowska
tel. 58 30 03 352
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl