Raport: Z polską szkołą jest coraz lepiej

Magdalena Kula
Może i zaskoczę sceptyków, ale Europa naprawdę zazdrości Polsce rozmachu i tempa, z jakim przez ostatnie dziesięć lat reformowała oświatę. Zwłaszcza że była to operacja na gigantycznym, czasem wymykającym się spod kontroli organizmie - niemal sześć milionów uczniów, 600 tysięcy nauczycieli, ponad 30 tysięcy szkół, około 16 tysięcy przedszkoli i przyszkolnych zerówek.

I przynajmniej dziesięć milionów zdezorientowanych rodziców. Nie mogło się więc obyć bez wewnętrznych krwotoków, palpitacji serca i blizn.

Ale w ciągu tych dziesięciu lat zdołaliśmy posłać sześciolatki do obowiązkowej zerówki, skrócić podstawówkę o dwa lata, a licea o rok, otworzyć zupełnie nowe szkoły (gimnazja i licea profilowane), wprowadzić

dla uczniów państwowe egzaminy z zadaniami identycznymi w najmniejszej nawet mieścinie. Od 2002 roku polscy uczniowie piszą ogólnokrajowe testy na koniec podstawówki i gimnazjum. Od 2005 roku mamy państwową maturę - identyczna dla każdego licealisty, oceniania przez niezależnych egzaminatorów, dała szansę wielu młodym na realną walkę o miejsce na studiach.

Kolejne reformy podniosły poziom naszej edukacji. Ale ciągle do odrobienia pozostaje najtrudniejsza lekcja: odbudowa relacji rodzice-nauczyciele

Belgowie, Włosi, Francuzi, także nasi sąsiedzi - Czesi i Niemcy - zazdroszczą nam edukacyjnego boomu. Tego, że jakimś cudem Polacy uwierzyli, że inwestowanie w edukację dzieci to najlepsza finansowa lokata. W ciągu 20 lat Polska zwiększyła liczbę studentów aż pięciokrotnie.

I co ważniejsze - mamy najniższy w Europie odsetek osób w wieku 18-24 lata, które po zakończeniu podstawówki lub w porywach gimnazjum porzuciły dalszą edukację i nigdy nie próbowały uzupełnić wykształcenia. Podczas gdy w Portugalii ten wskaźnik niebezpiecznie zbliża się do 40 proc., w Hiszpanii wynosi 30 proc., we Włoszech ponad 20 proc., a we Francji i Wielkiej Brytanii ponad 12, my takich osób, które nie zagrzały na dłużej miejsca w systemie edukacji mamy zaledwie 5 proc.

Niepokoić może jedynie, że to dziewczyny dwa razy częściej niż chłopcy przedwcześnie rzucają szkołę. To efekt niechcianych ciąż, słabiej rozbudzanych przez rodzinę dziewczęcych ambicji, ale też obarczania nastoletnich córek odpowiedzialnością za nieporadnych życiowo rodziców i za młodsze rodzeństwo.

Unia Europejska zobowiązała wszystkie kraje członkowskie, by w 2010 roku odsetek osób przedwcześnie rezygnujących z edukacji (tzw. early school leavers) nigdzie nie przekroczył 10 proc. Wszystko wskazuje na to, że z tego zobowiązania Polska wywiąże się jako jedyna. W pozostałych dziedzinach, które wnikliwie badają i mierzą rozmaite międzynarodowe organizacje, idealnie mieścimy się w średniej.

Umiejętności i wiedza polskich uczniów jest na poziomie średniej dla krajów OECD. Nakłady z polskiego budżetu na oświatę - na średnim poziomie Unii Europejskiej. A średnio - to przynajmniej z pozoru - wcale nie znaczy źle. Gdy jednak baczniej przyjrzeć się tabelom i zestawieniom, nawet zza suchych liczb wyzierają problemy krzyczące o pilne rozwiązanie. Na wszystkie etapy edukacji polski budżet wydaje około 5,5 proc. PKB (na podstawie danych Eurostat), a więc na podobnym poziomie co Wielka Brytania, Portugalia, Węgry czy Francja.

Przepaść, która dzieli nas od Zachodu, widać dopiero, gdy procenty przełożymy na konkretne pieniądze. Ogłoszony niedawno raport Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) "Education at a Glance 2008" pokazuje, że na jednego ucznia w szkole podstawowej Polska wykłada 3312 dol. rocznie. Średnia dla krajów OECD jest dwukrotnie wyższa. A analogiczne wydatki Islandii, USA, Norwegii czy Szwajcarii są nawet trzy razy wyższe niż polskie.

Problemem Polski jest także to, że edukacyjne nakłady przejada rozbudowana do monstrualnych rozmiarów oświatowa administracja. Co czwarta budżetowa złotówka z edukacyjnego funduszu płac idzie nie na konta nauczycieli, ale urzędników. Kuratoria, ośrodki doskonalenia nauczycieli, instytuty badań - wszędzie pączkują kolejne etaty. I już prawie nikt nie pyta, czy one są edukacji potrzebne.

Co gorsze, nikt także nie próbuje wyraźnie określić zadań, jakie ta administracja powinna spełniać w oświatowym systemie. A przecież odchudzone i wzmocnione fachowymi siłami kuratoria mogłyby wreszcie wnikliwie kontrolować jakość edukacji. Ośrodki doskonalenia nauczycieli mogłyby natomiast wziąć na siebie ciężar przygotowywania nauczycieli do kolejnych, zaplanowanych z rozmachem reform. Może nie byliby wtedy potrzebni tak zwani promotorzy reformy, których właśnie w całym kraju zatrudnia ekipa minister Katarzyny Hall.

W przygotowanych dla unijnych urzędników edukacyjnych zestawieniach można wyczytać między innymi i to, że przeciętny młody Holender uczy się dwóch lub trzech języków obcych (wskaźnik znajomości języków: 2,6). W rubryce "Polska" zawstydzający wskaźnik: 1,8.

Dotychczasowa, fatalna edukacja językowa w polskich szkołach to zaniedbanie właściwie każdego rządu po '89 roku. Aż do tego roku młodzi Polacy zaczynali się uczyć języków najpóźniej w Europie - dopiero w czwartej klasie szkoły podstawowej, a więc w wieku 10 lat. Dla porównania, Brytyjczycy poznają pierwsze obcojęzyczne słówka już jako pięciolatki! Tak samo jest choćby na Malcie.
Reforma oświaty z końca lat 90. dawała świetną okazję, by zwiększyć liczbę lekcji języków w podstawówkach i przede wszystkim wprowadzić je już w najmłodszych klasach.

Powstające jak grzyby po deszczu kolegia językowe i rosnąca liczba studentów rozmaitych filologii dawały gwarancję, że nauczycieli języków szkołom na pewno nie zabraknie. Ekipa ówczesnego ministra edukacji Mirosława Handke tej szansy w pełni nie wykorzystała. Absolwentów językowych kolegiów sprawnie przechwyciły prywatne szkoły językowe. A podstawówki i licea w latach 90. często bezrefleksyjnie likwidowały lekcje rosyjskiego, zastępując je angielskim i niemieckim. Francuski w państwowych szkołach praktycznie przestał być nauczany - brakło i nauczycieli, i chętnych do nauki uczniów.

Dopiero siedem lat później minister oświaty Roman Giertych sprytnie uczynił z hasła "języki od pierwszej klasy" jeden z przewodnich motywów swojej polityki. Hasło stało się szkolną rzeczywistością we wrześniu tego roku.

W 2009 roku zrobimy kolejny ważny, choć spóźniony krok: egzamin z języka
obcego zostanie włączony do pakietu obowiązkowych, państwowych egzaminów na koniec gimnazjum. Obecna minister Katarzyna Hall zapowiada, że jej reforma położy na języki większy nacisk. Gimnazjaliści mają się obowiązkowo uczyć nie jednego, ale aż dwóch języków. Każdy uczeń w szkole obowiązkowo pozna angielski. A naukę przynajmniej jednego języka będzie musiał kontynuować przez dziewięć lat edukacji.

Ale nikt nie ma złudzeń: jeszcze przez wiele lat będziemy daleko w tyle za Skandynawią, gdzie dziewięciu na dziesięciu obywateli potrafi się porozumieć w przynajmniej jednym języku obcym.
Najpoważniejszym miernikiem osiągnięć polskich uczniów są wyniki międzynarodowych badań PISA, przeprowadzanych we wszystkich krajach OECD na reprezentacyjnej próbie piętnastolatków.

Fachowcy oceniają na podstawie identycznych dla wszystkich krajów testów, jak nastolatki radzą sobie z samodzielnym pisaniem i czytaniem, korzystaniem z wykresów i map, wnioskowaniem, stosowaniem wiedzy matematycznej i przyrodniczej w praktycznych zadaniach.

Przeciętny polski piętnastolatek ze wszystkich zadań otrzymał w ostatnim teście (w 2006 roku) łącznie 500,3 pkt. Znaleźliśmy się na tym samym poziomie, co Szwedzi i Francuzi. Ale daleko w tyle za najlepszą w dziedzinie edukacji Finlandią, tamtejsi uczniowie uzyskali średnio 563 punkty. Wyprzedzili nas też nasi sąsiedzi - Niemcy o pięć punktów, Czesi o dwa.

Co roku ogólny wynik polskich nastolatków zaniżają fatalne wyniki z zadań matematycznych. Plasujemy się poniżej średniej dla krajów OECD, gdy bierzemy pod lupę umiejętność analizowania danych i wyciągania wniosków. Nasi uczniowie są nieporadni, gdy trzeba od początku do końca rozplanować strategię rozwiązania matematycznego problemu, a nie tylko skupiać się na mechanicznych, wyuczonych w szkole wyliczeniach.

Pokutują lata spychania lekcji matematyki na szkolny margines. Ostatnia obowiązkowa dla wszystkich matura z matematyki odbyła się w 1983 roku. Potem była już tylko przedmiotem do wyboru, dla chętnych i co bardziej ambitnych uczniów. Z roku na rok - coraz mniej popularnym. Podczas ostatniego egzaminu maturalnego zdawania matematyki podjęło się ledwie 18 proc. maturzystów. Oblał co piąty.

Wydaje się, ze błąd popełniła była minister oświaty w rządzie SLD Krystyna Łybacka, rezygnując w 2001 roku z przy-wrócenia obowiązkowej matematyki na maturze.

Zdecydował się na to dopiero rząd Prawa i Sprawiedliwości, obligatoryjna dla wszystkich matura z matematyki wróci w 2010 roku po ćwierćwieczu nieobecności w szkołach.

Z tą decyzją nie można było dłużej czekać. Unia Europejska zaleciła krajom członkowskim, by do 2010 roku zwiększyły liczbę studentów na kierunkach ścisłych i inżynieryjnych o 15 proc. Bez zmotywowania licealistów do nauki matematyki i fizyki o takim skoku nie mogłoby być mowy. Ale sama matura nie wystarczy. Minister nauki Barbara Kudrycka dołożyła wysokie stypendia (po tysiąc złotych) dla najzdolniejszych studentów, którzy zdobędą indeksy na kierunki strategiczne dla gospodarki kraju.

Wiele krajów poszło znacznie dalej. W Stanach Zjednoczonych potężne, prywatne firmy opłacają studia przyszłym inżynierom. Warunek - podjęcie po studiach pracy właśnie w ich koncernie. Zapomniana przez Europę Albania do studiowania - zwłaszcza kierunków ważnych dla gospodarki - zachęca nawet w telewizyjnych reklamówkach.

Ale edukacja to nie reformy, ustawy, paragrafy, rozporządzenia, to nie tylko prestiżowe raporty i międzynarodowe zestawienia. To przede wszystkim ludzie, ten nieprzewidywalny, potężny organizm, o którym pisałam na początku. A o czym tak często lubią zapominać politycy.

Podczas tych ostatnich dziesięciu lat reformowania szkół, sejmowych sporów nad kolejnymi projektami ustaw polska szkoła zagubiła troskę o status nauczycieli, i - co znacznie gorsze - o miejsce rodziców w szkole. Nauczycieli i rodziców postawiła po dwóch stronach barykady. Rodzic teraz żąda, wymaga, ale sam w szkolne sprawy angażować się nie chce. Domaga się dla swojego dziecka indywidualnej uwagi nauczyciela, oczekuje znakomitych ocen i edukacyjnych sukcesów z dnia na dzień. Sam unika nawet szkolnych wywiadówek. Sfrustrowany niskimi pensjami nauczyciel coraz częściej wobec pełnego roszczeń rodzica czuje się bezradny. A z bezradności rodzi się niechęć: do pracy z dziećmi, do zawodu.

Tegoroczny raport wydawnictwa Polskapresse (wydawcy dziennika "Polska") "Szkoła bez przemocy" pokazał, że brak współpracy z rodzicami jest drugą po braku motywacji do nauki u dzieci bolączką nauczycieli w szkole. Na pytanie, czy mogą liczyć na wsparcie i pomoc rodziców w trudnych sprawach, aż 37 proc. nauczycieli odpowiedziało: "nie".

Jeśli relacji nauczyciel - rodzic odbudować się nie uda, najważniejsza reforma stojąca teraz przed polskim systemem edukacji spali na panewce. Bez zaufania rodziców, sześciolatki nie trafią do szkół, a pięciolatki do obowiązkowych przedszkoli - idea tej reformy, do której ekipy rządzące przymierzają się od 2000 roku, może być zagrożona. Na zbudowanie tego zaufania został już tylko rok. To już naprawdę ostatni dzwonek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl