Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Graj Górniku jak za dawnych lat

Artur Szałkowski
Leszek Kosowski obecnie pracuje w koksowni Victoria w Wałbrzychu.
Leszek Kosowski obecnie pracuje w koksowni Victoria w Wałbrzychu. Dariusz Gdesz
Ćwierć wieku temu piłkarze Górnika Wałbrzych byli rewelacją rozgrywek ekstraklasy. Mecze popularnych biało-niebieskich ściągały na stadion w dzielnicy Nowe Miasto wielotysięczne tłumy kibiców. Dziś Górnik gra w odpowiedniku V ligi, a historyczny stadion klubowy popadł w ruinę. Dotarliśmy do gwiazd tamtej drużyny i sprawdziliśmy, co robią 25 lat później.

Jest sobotnie jesienne popołudnie. Na stadionie przy ul. Ratuszowej w Wałbrzychu rozegrany za chwilę zostanie mecz piłkarski IV ligi dolnośląskiej. Tym razem rywalem miejscowego Górnika jest zajmująca ostatnie miejsce w tabeli Puma Pietrzykowice. Rywalizacja z najsłabszą drużyną rozgrywek nie wywołuje wśród wałbrzyszan wielkiego zainteresowania.

Na stadionie tradycyjnie nie brakuje najwierniejszych sympatyków Górnika. W szalikach i z klubowymi flagami zagrzewają biało-niebieskich głośnym dopingiem. W 34. minucie wałbrzyszanie prowadzą już różnicą czterech goli. Na stadionie rozlega się chóralny śpiew fanów: "Graj Górniku jak za dawnych lat, gdyś do ekstraklasy pukał bram.".

Większości śpiewających nie było jeszcze na świecie lub byli zbyt mali, aby pamiętać te wydarzenia. W Wałbrzychu nadal jednak wspominane są z rozrzewnieniem czasy, kiedy konfrontacji na boisku z ich ukochanym klubem bały się czołowe drużyny I ligi.

Była jesień 1983 roku. Piłkarze z górniczego wówczas Wałbrzycha zadebiutowali w najwyższej klasie rozgrywkowej. Drużyna oparta była na wychowankach oraz utalentowanych zawodnikach z okolicznych klubów. Do ekipy dołączono jedynie pomocnika Włodzimierza Ciołka, który powrócił do rodzinnego Wałbrzycha po pięciu latach gry w Stali Mielec oraz Zbigniewa Stelmasiaka, napastnika z Pogoni Szczecin.

Na transfery obu zawodników z budżetu kopalni Wałbrzych, głównego sponsora klubu, wydano niespełna cztery miliony złotych. Dla porównania Widzew Łódź wydał wówczas na transfer Dariusza Dziekanowskiego 21 milionów złotych. To jednak wałbrzyszanie, a nie Dziekanowski stali się objawieniem ekstraklasy.

Polska I liga piłkarska była wówczas na znacznie wyższym poziomie niż obecnie. Występowali w niej medaliści piłkarskich mistrzostw świata w Hiszpanii, a Widzew był półfinalistą odpowiednika dzisiejszej Ligi Mistrzów. Górnik zadebiutował w I lidze wygranym u siebie 3:1 meczem z GKS Katowice. Stadion w dzielnicy Nowe Miasto pękał w szwach. Spotkanie obserwowało na żywo ponad 40 tysięcy kibiców!

Frekwencja to nie tylko zasługa wałbrzyszan. Górnika dopingowały również liczne grupy sympatyków ze Świdnicy, Kłodzka, Kamiennej Góry oraz Jeleniej Góry. W kolejnych siedmiu meczach, które Górnik rozegrał na własnym stadionie w rundzie jesiennej, na trybunach zawsze zasiadało około 30 tysięcy kibiców. Fani Górnika żartowali, że frekwencja na stadionie miała istotny wpływ na przyrost naturalny Wałbrzycha.
- Przy wyłapywaniu lecących piłek zawsze krzyczałem "moja", aby uniknąć nieporozumień z obrońcami - wspomina Ryszard Walusiak, były bramkarz Górnika. - Mam donośny głos, więc ten okrzyk za każdym razem powtarzał za mną wielotysięczny tłum. Tuż obok stadionu jest szpital położniczy, więc kibice twierdzili, że po każdym takim okrzyku któraś z kobiet rodziła.

O doping i dobry nastrój swoich pupili kibice dbali również na meczach wyjazdowych. Niewiarygodny rekord ustanowiono na meczu Górnika Wałbrzych ze Śląskiem we Wrocławiu. Na stadionie przy ul. Oporowskiej kibice biało-niebieskich pojawili się w liczbie około 13 tysięcy! Tego wyczynu do dziś nie udało się powtórzyć kibicom żadnej z drużyn ekstraklasy.

- Wygraliśmy wówczas 3:0, a ja strzelając jedną z bramek miałem dodatkową satysfakcję - opowiada Leszek Kosowski, były napastnik Górnika. - Śląsk był klubem wojskowym i zabierał do siebie za darmo utalentowanych zawodników pod pozorem odbycia służby zasadniczej. Mnie też próbowali wręczyć bilet. Zarząd klubu ukrył mnie na tydzień w domku kempingowym na terenie Zagórza Śląskiego. W tym czasie załatwiono mi odroczenie od wojska ze względu na pracę w kopalni.
W tamtych czasach oficjalnie nie było w Polsce piłkarzy zawodowych. Drużyna Górnika była zatrudniona w patronującej klubowi kopalni Wałbrzych jako specjaliści od wentylacji podziemnych wyrobisk.

- Pod ziemię nie zjeżdżaliśmy, ale specjalistami od wentylacji byliśmy niezłymi. Potrafiliśmy spuścić powietrze z najlepszych - śmieje się Krzysztof Truszczyński, były defensywny pomocnik i kapitan Górnika. - Po potężnej ulewie chcieliśmy przełożyć mecz z Wisłą Kraków. Wiślacy uparli się jednak, żeby grać i polegli 1:5. Pamiętny był również mecz z Legią Warszawa, którą pokonaliśmy 4:1. Włodek Ciołek strzelił z rzutu wolnego piękną bramkę w samo okienko. Z niewiadomych przyczyn sędzia jej nie uznał i nakazał powtórkę rzutu wolnego. Włodek skopiował swój poprzedni strzał i padła identyczna bramka.

Popularność wałbrzyskich piłkarzy była porównywalna z uwielbieniem, jakim cieszą się gwiazdy kina i rocka. Kibice prześcigali się w okazywaniu swoim idolom dowodów sympatii. Piłkarze mieli problemy, aby wyjść z rodziną na spacer, bo niemal na każdym kroku musieli rozdawać autografy i pozować do wspólnych zdjęć.
- Na jednym z treningów doznałem urazu nogi i nie mogłem kierować swoim samochodem - wspomina Włodzimierz Ciołek. - Kiedy wsparty o kule stałem na przystanku czekając na autobus, zatrzymała się koło mnie milicyjna nysa. Funkcjonariusze zaprosili mnie do środka i podwieźli do domu.
Debiutując w ekstraklasie, drużyna wałbrzyska grała nie tylko efektywnie, co zaowocowało pierwszym miejscem na półmetku rozgrywek, ale również efektownie. Niemal wszystkie mecze, które Górnik rozgrywał na własnym boisku, były transmitowane w telewizji. Kiedy wałbrzyscy kibice widzieli już oczami wyobraźni swoich pupili w europejskich pucharach, nieoczekiwanie, wiosną , nastąpiło załamanie formy.

- Sukcesy w lidze i ogromna popularność wśród kibiców sprawiły, że młodym zawodnikom w drużynie poprzewracało się w głowach. Za wcześnie poczuli się gwiazdami - tłumaczy spadek formy Krzysztof Truszczyński. - Ulgowo potraktowaliśmy zimowy obóz przygotowawczy w Świnoujściu. Nie bez znaczenia były również konflikty z działaczami. Poszło o wpływy ze sprzedaży biletów na mecze. Wiedzieliśmy, że są duże. Mimo to nie mogliśmy doprosić się tak banalnych rzeczy, jak nowe stroje piłkarskie czy piłki.

Górnik Wałbrzych grał w ekstraklasie przez sześć sezonów. Nigdy więcej nie zrobił już takiej furory na polskich boiskach jak w debiucie. Jako pierwszy z liderów legendarnej drużyny karierę zakończył Krzysztof Truszczyński. Po zawieszeniu butów na kołku pracował przez cztery lata w kopalni, aby uzyskać emeryturę.
- Zatrudniony zostałem pod ziemią i dodatkowo w ratownictwie górniczym. To nie była łatwa praca. Brałem m.in. udział w akcjach wyciągania na powierzchnię zwłok poległych kolegów - opowiada Truszczyński.

Były kapitan Górnika zrezygnował z pracy w kopalni, kiedy stwierdził, że jego żona, prowadząc sklep spożywczy, zarabia trzy razy więcej niż on. Obecnie Truszczyński jest właścicielem sklepu spożywczego na osiedlu Podzamcze. Sił w handlu próbował również Włodzimierz Ciołek. Po zakończeniu kariery piłkarskiej i powrocie ze Szwajcarii był współwłaścicielem sklepu spożywczego w Szczawnie-Zdroju.

Interes przestał być opłacalny, kiedy w pobliskim Wałbrzychu zaczęły powstawać markety. Ciołek zajął się szkoleniem najmłodszych pokoleń wałbrzyskich piłkarzy. Regularnie występuje również w drużynie Orłów Górskiego. Do elitarnego teamu byłych gwiazd polskiej piłki nożnej zaprosił go osobiście nieżyjący już trener Kazimierz Górski.
- Występy w Orłach i szkolenie młodzieży dają mi największą satysfakcję - mówi Ciołek. - Trenowania drużyny seniorów nie biorę nawet pod uwagę. Większość dorosłych piłkarzy patrzy na grę w piłkę nożną tylko przez pryzmat pieniędzy.

Trenowaniem seniorów chętnie by się natomiast zajął Ryszard Walusiak, który ma odpowiednie uprawnienia i wiedzie spokojne życie emeryta. Po trzech sezonach z Górnikiem w ekstraklasie kontynuował i zakończył karierę w amerykańskim klubie Eagles Yonkers New York.
Po powrocie do Polski prowadził m.in. Orła Ząbkowice, Lechię Dzierżoniów, z którą awansował do III ligi, oraz Górnika Wałbrzych w II lidze. Już tylko amatorsko piłką nożną zajmuje się Leszek Kosowski, obecnie pracownik koksowni Victoria w Wałbrzychu i filar ataku zakładowej drużyny.

Po spadku Górnika z ekstraklasy występował krótko w II lidze. Następnie przeszedł do Widzewa Łódź i został najlepszym strzelcem drużyny. Grałby tam dłużej niż dwa sezony, niestety, działacze z Wałbrzycha przesadzili z żądaniami finansowymi za transfer definitywny.
- Po upadku górnictwa również klub zaczął przeżywać trudności finansowe - opowiada Kosowski. - Aby utrzymać rodzinę, zdecydowałem się na wyjazd do Czech, gdzie przez osiem lat pracowałem na lakierni i linii montażowej w fabryce Skody. Miałem jednak dość rozłąki z najbliższymi i powróciłem do Wałbrzycha.

W nowym miejscu pracy Kosowski został przyjęty z otwartymi rękami. Większość pracowników koksowni to kibice Górnika.

Dziękujemy Panom: Krzysztofowi Truszczyńskiemu i Leszkowi Kosowskiemu za udostępnienie zdjęć archiwalnych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska