Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Władysław Stefan Grzyb - jedyny krzykacz, którego chce się słuchać

Daniel Harasim
Władysław Stefan Grzyb
Władysław Stefan Grzyb Anna Kurkiewicz
W średniowieczu miejscy krzykacze ogłaszali mieszczanom ważne informacje. Dziś tę wieloletnią tradycję pielęgnuje się tylko w Lublinie. Władysław Stefan Grzyb jest jedynym klikonem w Polsce.

W jakich okolicznościach krzykacz miejski po latach przerwy zawitał do Lublina?
W latach 90. powracały dwa obrazy na Bramę Krakowską, które za czasów PRL pod pozorem konserwacji zostały zdjęte i zdeponowane w muzeum na Zamku. Przeleżały tam ponad 20 lat. Kiedy w 1990 roku powracał obraz św. Antoniego przypomniałem sobie, że przecież kiedyś codziennie trębacz grał hejnał miasta Lublina, który w PRL został zawieszony. Zaproponowałem, by 13 czerwca, kiedy obraz miał wrócić na Bramę, uświetnić ten moment odegraniem hejnału o godz. 11. "Kurier Lubelski" nazwał mnie wtedy "Samozwańczym Heroldem Miasta". Początkowo nie miałem tego przekonania, że herold funkcjonował tylko na dworze królewskim. W przeciętnych miastach funkcjonowali krzykacze, czyli z greckiego klikoni miejscy. No i żeśmy to zmontowali: znalazłem trębacza, pana Zbigniewa Zatorskiego, który odegrał hejnał autorstwa nieznanego twórcy z 1686 roku, a ja z Bramy Krakowskiej ogłaszałem moment ponownego wywieszenia. Hejnał udało się wpisać do statutu miasta, a krzykacza do tej pory nie udaje się, mimo moich wysiłków. Jakoś poszczególne kadencje Rady Miejskiej krzykacza nie chcą przywrócić na mapę Lublina.

A więc Pana historia jest ściśle powiązana z hejnałem?
Tak. Jestem też kanclerzem Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Miłośników Hejnałów Miejskich z siedzibą w Lublinie. Jesteśmy w przededniu 22. Ogólnopolskiego Przeglądu Hejnałów Miejskich. Zapraszamy wraz z prezydentem Żukiem miasta z granymi hejnałami. Z granymi, bo są też takie, które mają hejnał, ale odtwarzany z magnetofonu. Niedużo jest miast, około setki, które mają trębaczy i grają na żywo. Przegląd zaczyna się 15 sierpnia i jest dość barwny.
Jeśli chodzi o nasz hejnał, były wcześniej próby, za PRL, by go przywrócić. Starał się o to pan magister Ludwig Gawroński. Ale hejnał nie ten oryginalny, a napisany przez kompozytora z Zamościa, Aleksandra Bryka. Zaproponowano, by był odtwarzany z magnetofonu z Bramy Krakowskiej. Którejś nocy magnetofon się zaciął i grał prawie pół nocy. Musiała przyjeżdżać straż pożarna i rozmontować instalację. Hejnału więc zaprzestano.

Dlaczego radni nie chcą przywrócić krzykacza? Nie widzą w tym świetnej atrakcji turystycznej?
Ja i tak jestem atrakcją (śmiech). W roku 1997 nawiązałem kontakt z angielską gildią krzykaczy. Był pewien prezydent, którego nie będę wymieniał z nazwiska. Próbował mnie ośmieszyć. Mówił, że Grzyb sobie wymyślił jakiegoś krzykacza, że czegoś takiego nie ma i nie było. Udało mi się namówić Anglików, żeby przyjechali do Lublina. Z balkonu ratusza zaprezentowali swój głos. W Urzędzie Miejskim radną była wtedy Alicja Marta Dec. Ona przeforsowała hejnał, ale krzykacza jej się nie udało. Za kadencji Andrzeja Pruszkowskiego liczyliśmy, że krzykacz wróci. Składałem wnioski za pośrednictwem Rady Miasta, by statutowo wprowadzić tę funkcję. Mając w tym momencie 83 lata już raczej nie rokuję, by miasto stwierdziło, że krzykacz miejski jest potrzebny.

Czyli nie ma Pan wychowanków?
Próbowaliśmy organizować konkurs na klikona 10 lat temu. Kupę młodzieży się zgłosiło. Nawet pierwsze trzy miejsca były, ale ta młodzież, która została wyłoniona, po skończeniu szkoły w ogóle się z nami już nie kontaktowała. A najgorsze, że miasto nie miało środów na zrobienie im odpowiednich strojów. Jestem jedynym krzykaczem w kraju. Jeździłem do Australii, byłem w Kanadzie, w Anglii ze trzy razy. Z zarządem miasta jeździłem do miast partnerskich do Hiszpanii, do Lwowa. Ale uważają, że mogą się beze mnie obejść. Mamy hejnał i to im wystarczy.

Myśli Pan, że jeszcze komuś się uda przekazać swoją tradycję?
W szkole powszechnej mieliśmy nauczycielkę historii, która opowiadała, jaka była struktura miasta średniowiecznego i między innymi występował tam krzykacz. W średniowieczu nie było radia, gazet ani mass mediów, więc krzykacz wychodził na Rynek Starego Miasta i ogłaszał informacje dla mieszczan dotyczące życia, nowych ustaleń burmistrza, zgon burmistrza, przyjazd króla do miasta. Myśmy mieli to szczęście, że na Zamek Lubelski, zwłaszcza za Jagiellonów, często przyjeżdżali królowie. Dowiedziałem się, że to była naprawdę funkcjonalna organizacja.

Kiedyś pewna fundacja organizowała w warszawskich Łazienkach koncert na rzecz lubelskiego Teatru Starego. Wzięli mnie, wystąpiłem, a po koncercie podszedł do mnie dziennikarz BBC urodzony w Polsce i mówi: "Panie Władysławie, skąd pan to wziął, że istnieją gdzieś na świecie krzykacze miejscy?". No to ja mu mówię, że intuicyjnie, plus gdzieś ta nauczycielka. On mi na to, że jak wróci do Anglii, to mi przyśle informacje, bo jest związek krzykaczy miejskich z siedzibą pod Londynem i może nawiążę kontakt. Napisałem do nich, że jestem krzykaczem, to był 1997 rok, więc już 7 lat społecznie pełniłem tę funkcję. Zamiast otrzymania jakichś materiałów, od razu dostałem zaproszenie na konkurs krzykaczy miejskich. Pojechałem tam skromnie ubrany, według swojej koncepcji w stroju nietypowym.

Jak się Pan prezentował?
Przede wszystkim Anglicy nie mogli opanować mojego nazwiska: Grzyb. Władysław szedł im jeszcze ciężej. Więc zostałem Stefan. Pojechałem tam z tubą. Miejscowi mówili, że u nich jeżeli krzykacz występuje, to z własnym głosem i nie wspiera się żadnymi technicznymi podporami. Najweselej było z dzwonkiem. Oni tam mają dzwony, a ja miałem tylko miniaturkę. Anglicy musieli mnie więc podretuszować. Raz mierzono mi też siłę głosu. Miałem 86,2 decybeli. To nie była taka rewelacja, bo była nawet kobieta, która miała 110 decybeli. Ale na wschodnie warunki i tak się przedstawiałem dość godnie.

Jak wyglądały te zawody?
W ciągu minuty trzeba było wykrzyczeć sto słów. No ciężko mi to szło, ale jakoś opanowałem. Zawody trwały prawie siedem dni. Najlepsze jest to, że pojechałem tam surowo, nie znam języka angielskiego ani francuskiego, niemieckiego tym bardziej.

Jak wygląda Pana praca?
Moja praca polega na improwizacji. Jak dostaję tekst, gdy przykładowo jestem w przedszkolu, to nie będę czytał tego tekstu łopatologicznie, tylko muszę improwizować dla tej dzieciarni, żeby ona dobrze mnie przyjęła. To praca wymagająca inwencji. Ostatnio w Lublinie miał miejsce zjazd, który otwierałem. Dostałem zaproszenie i musiałem zaimprowizować powitanie. Nie napisali mi, co mam krzyczeć, jak mam krzyczeć i musiałem sam wymyślić, co tej widowni zakomunikować. Nie ma czasu na artyzm, dywagacje, a wręcz w siermiężny sposób trzeba pewne rzeczy przedstawiać. Nie prowadzę szczegółowej ewidencji, ale miałem już około tysiąca wystąpień od roku 1990.

Pielęgnuje Pan swój głos?
Nie powiedziałbym, żebym o niego dbał, widzi pan, lody jem. Akurat nie ma teraz zapotrzebowania na moją osobę, to sobie pozwalam.

Mimo braku zainteresowania miasta, otrzymuje Pan miejską pensję, prawda?
Do 2003 roku społecznie cały czas krzyczałem, nawet nie było mi na myśli mieć z tego profity. Dopiero za kadencji pana Pruszkowskiego znalazły się jakieś grosze. Jedna z gazet do tego stopnia absurdalnie napisała, że ja zarabiam 6 tys. zł miesięcznie. Prawie trzy miesiące walczyliśmy o sprostowanie. Był dziennikarz, który miał wgląd do akt. Miałem wtedy 200 zł miesięcznie, płatne z dołu. Teraz kwota jest trochę wyższa, ale nieprzedstawiająca tak okropnej kwoty, jak podała gazeta.

Czym zajmował się Pan przed krzyczeniem?
Byłem pracownikiem umysłowym w zaopatrzeniu. Ostatnią moją pracą była praca w przedsiębiorstwie handlu materiałami budowlanymi w Lublinie, które mieściło się przy ul. Sądowej do lat 90. W tej chwili się rozpadło. A tak to pracowałem w Fabryce Samochodów Ciężarowych. Kończyłem technikum kolejowe przy szkole budownictwa na wydziale drogowym, ze specjalnością handlową.

Funkcja klikona jest popularna w Europie i na świecie?
Jest na świecie około 600 krzykaczy. Głównie w państwach anglosaskich. Tam ta tradycja została wznowiona w latach 60. i jest kultywowana. W Polsce jestem jedyny. Na tyle egzotyczny, że o lubelskim klikonie powstały dwie prace magisterskie na KUL i UMCS.

Jak brzmi Pana przywitanie?
"Mieszczki i mieszczanie królewskiego stołecznego grodu Lublin, zatrzymajcie się i posłuchajcie, powtarzam mieszczki i mieszczanie królewskiego stołecznego grodu Lublin, zatrzymajcie się i posłuchajcie, po trzykroć powtarzam mieszczki i mieszczanie królewskiego stołecznego grodu Lublin, i wy droga gawiedzi, zatrzymajcie się i posłuchajcie. Ja klikon królewskiego stołecznego grodu Lublin Władysław Stefan Grzyb, członek angielskiej Gildii Krzykaczy Miejskich od Roku Pańskiego 2002, członek Gildii Krzykaczy Miejskich Kontynentu Europejskiego od Roku Pańskiego 2002 z siedzibą w Belgii, mam wielką atencję..." i podaję, co mam mówić.

Władysław Stefan Grzyb

urodził się 7 października 1932 w Lublinie. Jest jedynym w Polsce krzykaczem miejskim oraz działaczem społecznym. Członek brytyjskiej Starożytnej i Honorowej Gildii Krzykaczy Miejskich oraz Gildii Krzykaczy Miejskich Kontynentu Europejskiego. Jako klikon działa od 1990 roku. Jest pomysłodawcą Ogólnopolskich Przeglądów Hejnałów Miejskich w Lublinie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski