Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wirus pustoszy gospodarstwa rybackie na Lubelszczyźnie

EP
Jacek Babicz
- Chodzę sam między stawami, patrzę na 26 lat mojej pracy i zastanawiam się, co dalej - mówi rozgoryczony Andrzej Armaciński, właściciel Gospodarstwa Rybackiego Polesie w Sosnowicy.

Hodowca w ciągu kilku miesięcy stracił niemal cały dorobek życia. - Wirus zaatakował w czerwcu. Do września odłowiliśmy ponad 122 tony śniętych ryb. Straciłem jakieś 4 miliony zł - szacuje. Na samą utylizację śniętych karpi pan Andrzej wydał 37 tys. zł.

Choroba zaatakowała także inne gospodarstwa. - Co roku odławiałem 500-550 ton karpi. Teraz z 300 ton będę zadowolony - przyznaje Marian Rapace-wicz, właściciel Gospodarstwa Rybac- kiego Kock z Ryk.

Karpie zaatakował wirus KHV. - To nowa choroba. Jest niegroźna dla ludzi. Natomiast u karpi powoduje bardzo wysoki poziom śmiertelności. Nie ma na nią lekarstwa - mówi dr Jan Żelazny, kierownik Zakładu Chorób Ryb Państwowego Instytutu Weterynarii w Puławach.

Hodowcy podkreślają, że problem jest większy niż mówią oficjalne dane. - Wielu rybaków ukrywa straty, bo śnięte ryby trzeba utylizować na własny koszt. Wolą je zostawić na dnie, bo nie mają na kolejne wydatki - tłumaczy Armaciński. Hodowcy na próżno szukali pomocy w urzędach. - Odszkodowanie nam się nie należy, nie mamy szans na preferencyjne kredyty - mówi zdenerwowany. Zapewnia jednak, że pójdzie do sądu i tam będzie walczył o swoje. Nie ma natomiast złudzeń, co do tego, że karpie przed świętami będą droższe niż rok wcześniej. - Muszą być. Wszystko przez choroby, a do tego drożejące zboże i prąd - mówi. Ekonomiści uważają jednak, że karp musi być tani, bo jest wabikiem na klientów.

Śmiertelny dla karpi, niegroźny dla ludzi

Może wywołać śnięcie nawet 95 proc. karpi w zbiorniku, w którym się pojawi. Na wirus KHV nie ma lekarstwa. Jest tylko nadzieja, że naukowcom uda się uodpornić na niego ulubioną wigilijną rybę Polaków.

Choroba jest niegroźna dla ludzi. - Atakuje wyłącznie karpie hodowlane i ozdobne karpie koi - mówi dr Jan Żelazny, kierownik Zakładu Chorób Ryb Państwowego Instytutu Weterynaryjnego w Puławach.

Przyjmuje się, że to właśnie różnobarwne karpie koi, które upodobali sobie posiadacze przydomowych oczek wodnych, są odpowiedzialne za rozprzestrzenianie się wirusa. - Jego pierwszy przypadek na świecie został odnotowany w 1998 r. - mówi dr Jan Żelazny. W Polsce wirus pojawił się w 2004 r. na południu kraju i od tamtego czasu rozprzestrzenia się w innych regionach.

Nie ma na niego lekarstwa. Hodowcy tłumaczą, że brakuje też skutecznego sposobu na walkę z nim. - Żeby się pozbyć wirusa, należałoby odłowić wszystkie ryby, wysuszyć staw, odkazić go, a po kilku miesiącach wypełnić nową wodą i wpuścić zdrowe karpie. Problem jednak w tym, że wirusa przenoszą nawet ptaki i dlatego można walczyć z nim w nieskończoność. O kosztach nie wspominając - tłumaczy Marian Rapacewicz, właściciel Gospodarstwa Rybackiego Kock z Ryk.

Hodowcy liczą, że naukowcom uda się uodpornić karpie na groźny wirus. - Teoretycznie jest to możliwe, choć jest to proces bardzo długotrwały - przyznaje dr Żelazny.


Codziennie rano najświeższe informacje z Lublina i okolic na Twoją skrzynkę mailową. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski