Polska dyplomacja od wieków anarchią stoi

Andrzej Krajewski
Przed nami szczyt Unii zwołany specjalnie z powodu najazdu Rosji na Gruzję.

Obawiam się jednak, że w polskich mediach za kilka dni głównymi wiadomościami w mediach wcale nie będą informacje o przebiegu obrad. Może się okazać, że centralnym newsem stanie się informacja o tym, jak prezydent spadł z krzesła, bo tak zanosił się śmiechem podczas wygłaszanego przez premiera przemówienia w języku angielskopodobnym.

Acz wkrótce śmiech zamarł mu na wargach, bo obóz premiera podrzucił zaprzyjaźnionej gazecie stenogram rozmowy odbytej między szefem rządu a głową państwa, podczas której prezydent zaprezentował się, oględnie mówiąc, nie najlepiej. W rewanżu zapewne kolejny zbuntowany urzędnik z MSZ ujawni, jak to premier i jego poplecznicy planują np. wspólny z Rosją rozbiór Gruzji... itd., itd. Widz ma rozrywkę, a politycy pewnik, że zdobywają głosy wyborców.

I mało kto zauważa, że na naszych oczach przyśpiesza proces nazwany przez znakomitego historyka Bogusława Leśnodorskiego - "decentralizacją suwerenności". Ów, nieco dziś zapomniany badacz, analizując dzieje Rzeczpospolitej szlacheckiej, zauważył, że im więcej ośrodków władzy mogło prowadzić samodzielną politykę zagraniczną, tym częściej spory wewnętrzne przenoszone były na arenę międzynarodową. To sprawiło, że polska dyplomacja zamiast bronić suwerenności państwa, stała się dla niej największym zagrożeniem.

Problemy rodziły się już wówczas, gdy niezależne działania dyplomatyczne mógł prowadzić król i Sejm. Oto Zygmunt III Waza bardzo chciał zawrzeć przymierze z Habsburgami, aby odzyskać tron Szwecji i mieć sojusznika na wypadek wojny z Turcją. Z kolei znienawidzony przez niego kanclerz Jan Zamoyski przez lata przewodził dominującemu w Sejmie stronnictwu, które opowiadało się za polityką antyhabsburską, bo takowa gwarantowała m.in. utrzymanie pokoju z Turcją.

Obie strategie miały swój sens, gdyby tylko je konsekwentnie realizować. Tymczasem wrogie obozy skutecznie paraliżowały działania strony przeciwnej. Kulminacja sporu nastąpiła wtedy, kiedy król postanowił poślubić Konstancję. Zamoyski postanowił uczynić wszystko, by zablokować to - jak stwierdził podczas jednego z sejmowych wystąpień - "obrzydliwe małżeństwo".

Kolejne Sejmy przynosiły kłótnie z królem o to, czy Polska powinna wiązać się z Habsburgami. Zamoyski bowiem podsycał obawy, że to przyniesie RP monarchię absolutną i uczyni z kraju narzędzie w rękach cesarza. W połowie 1605 r. organizm kanclerza nie wytrzymał i zasłużony polityk zmarł. Król, korzystając z okazji, poślubił Konstancję, próbując jednocześnie przeforsować swe koncepcje. Ale emocje, jakie rozpalono, sprawiły, że wiosną 1606 r. wybuchła wojna domowa nazwana rokoszem Zebrzydowskiego.

Wprawdzie Zygmunt III ją wygrał, ale sposobu prowadzenia polityki zagranicznej to nie uzdrowiło. Wręcz przeciwnie, z czasem zaczęły się nią zajmować kolejne instytucje. Słać poselstwa i zawierać układy z obcymi państwami w XVII w. mógł już także: Senat, kanclerz i hetmani. Poczynania Polski na arenie międzynarodowej stawały się coraz bardziej chaotyczne. Przez to nie zapobieżono m.in. breweriom, jakie wyczyniał królewicz Jan Kazimierz.

Ambitny i sfrustrowany brat króla Władysława IV pałętał się po Europie, szukając jakiegoś zajęcia. W końcu załatwił sobie u wuja cesarza Ferdynanda III Habsburga stanowisko wicekróla Portugalii. Kraju, w którym antyhabsburskie powstanie wisiało na włosku, bo mieszkańcy marzyli o niepodległości, a Francja obiecywała im pomoc.

Jan Kazimierz miał zająć się pacyfikacją tych nastrojów, lecz nie przypuszczał, że tym sposobem wchodzi w drogę samemu kardynałowi Richelieu. Kierujący zagraniczną polityką Francji duchowny, gdy dowiedział się, że polski królewicz będzie płynął Morzem Śródziemnym do Lizbony, zastawił na niego zasadzkę. Kiedy namówiony przez kapitana okrętu Jan Kazimierz 10 maja 1638 r. wysiadł na francuskim brzegu, czekali już tam na niego żołnierze kardynała.

Richelieu osadził królewicza na zamku w Salon, po czym przez dwa lata, posługując się szantażem, paraliżował politykę zagraniczną Rzeczpospolitej. Na koniec, w zamian za uwolnienie następcy tronu, król Władysław IV, Senat, Sejm oraz więzień musieli złożyć upokarzające zobowiązanie, że nigdy nie będą występować przeciw interesom Francji.

To, że poszczególne ośrodki władzy mogły na arenie międzynarodowej bezkarnie działać przeciw sobie, spowodowało, że Jan III Sobieski zaczął prowadzić tajną dyplomację. W tajemnicy przed Sejmem, Senatem i hetmanami podpisywał sekretne układy. Cel był szczytny, bo władca planował wspólny z Francją i Szwecją najazd na Brandenburgię, aby przyłączyć do Polski Prusy Książęce. Z zamierzeń tych nic nie wyszło, a zrujnowały one i tak już fatalnie działającą machinę dyplomatyczną.

Zaniepokojony poczynaniami Sobieskiego Sejm zakazał bowiem królowi samodzielnego przyjmowania i wysyłania poselstw. To sprawiło, że znikł ośrodek mogący koordynować działania dyplomacji. W ten sposób decentralizacja osiągnęła stopień "doskonały". Na efekty nie trzeba było długo czekać. W epoce rządów Augusta II Mocnego polityka zagraniczna RP przybrała kształt iście schizofreniczny.

Każdy z prowadzących ją ośrodków knuł, jak oszukać pozostałe. Stąd, gdy w 1710 r. do cara Rosji Piotra I Wielkiego pojechał wysłany przez Sejm poseł Dominik Wołłowicz, to w podpisanej przez króla Augusta II instrukcji miał nakazane wszczęcie starań o przekazanie Polsce Inflant okupowanych przez armię rosyjską. Jednocześnie rezydujący przy carze przedstawiciel Augusta II Friedrich Vitzhum otrzymał od króla list nakazujący mu przekonanie Piotra Wielkiego, aby... nie oddawał Inflant Rzeczpospolitej, bo to osłabi pozycję polskiego monarchy.

Domorosły makiawelizm Augusta II osiągnął szczyty w 1717 r., kiedy dyplomata miał prowadzić rokowania w sprawie wycofania wojsk rosyjskich z ziem polskich. W królewskim Tajnym Gabinecie sporządzono dwa pisma zaadresowane do przedstawiciela Augusta II w Petersburgu Johanna Lossa. W pierwszym monarcha rozkazywał uprzedzić rosyjskich ministrów o misji Ponińskiego i postarać się, by car go przyjął.

Z drugiego pisma Loss dowiadywał się, iż ma nie wykonywać pierwszej instrukcji, a jedynie stwarzać pozory, że pomaga Ponińskiemu, tak by potem ten poinformował Sejm o dobrej woli polskiego króla. Ileż powodów do śmiechu władcom ościennych mocarstw dawała polska dyplomacja w XVIII w., trudno zliczyć. Nauka z tego taka, że gdy polityka zagraniczna państwa zostaje zdecentralizowana, to jego suwerenność, a potem niepodległość bardzo prędko wycieka między palcami. O ostatnim etapie tego procesu, kiedy wszystkie liczące się dwory magnacie utrzymywały stosunki dyplomatyczne ze stolicami ościennych mocarstw, a w każdy wewnętrzny spór toczony w Rzeczpospolitej ingerowali sąsiedzi, żal pisać.

Na razie niepodległa Polska, z racji swego kształtu ustrojowego, ma dwa główne ośrodki sterujące polityką zagraniczną. Oba zwarły się w nieprzytomnym starciu z powodu nadchodzących wyborów prezydenckich. Wszyscy mamy ubaw po pachy, a rachunek za dobrą zabawę zapłacimy kiedyś tam... w przyszłości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl