PRL-owska Warszawa na różowo. Śladami stołecznych homoseksualistów [NASZA HISTORIA]

Kuba Dobroszek
W filmie "Zygfryd" z 1986 r. jest scena, w której jedna z bohaterek indaguje głównego bohatera Stefana Drawicza (w tej roli Gustaw Holoubek) o jego nadmierne zainteresowanie pewnym młodzieńcem. "Pan go potrzebuje... Ale po co?". Dzieło Andrzeja Domalika to jedna z pierwszych polskich produkcji, które jawnie ukazywały problem homoseksualizmu. "Zygfryd" jednocześnie, pod pewnymi względami, stał się odbiciem peerelowskiej rzeczywistości, gdzie życie osób o odmiennej orientacji bynajmniej nie było usłane różami. Te wyparły hiacynty.

Karanie za homoseksualizm usunięto z Kodeksu karnego jeszcze w II Rzeczypospolitej. O tym, jak bardzo jednak praktyka sądowa odstawała od faktycznych przepisów, świadczą głośne rozprawy z czasów PRL. Słynny jest choćby wyrok w sprawie aktora Andrzeja Nowakowskiego, który zamordował krytyka teatralnego Mariana Kusę, prywatnie przyjaciela Marka Hłaski. Jako że ofiarą zbrodni został gej, sprawca mógł liczyć na łagodniejszy wymiar kary. Tak też się stało - zabójcę skazano na zaledwie osiem lat więzienia, podczas gdy analogiczne orzeczenia dużo surowiej traktowały przestępców. Wyrok był szeroko komentowany niemal przez wszystkie media, a już w toku rozprawy światło dzienne ujrzały zaskakujące szczegóły z tamtego feralnego wieczoru. Ot choćby takie, że we krwi Kusy wykryto niespełna pięć promili alkoholu.

W takiej rzeczywistości przyszło egzystować warszawskim homoseksualistom jeszcze kilkadziesiąt lat temu. "Z Jerzym Andrzejewskim napisałem dwa scenariusze. Spędzaliśmy razem mnóstwo czasu, ale nigdy nie próbował mnie uwieść. Być może nie byłem nazbyt atrakcyjny" - wspominał kiedyś Andrzej Żuławski w wywiadzie dla "Polski The Times". Choć po latach ze wspomnień dotyczących życia osób homoseksualnych w czasach PRL często wyłaniają się żartobliwe, zabawne anegdotki, czasy, które są wspominane, do najśmieszniejszych nie należały. Niech o wyobrażeniach na temat homoseksualistów w tamtych czasach świadczą słowa Krystyny Kofty, która w 1980 r. napisała w swoim dzienniku: "Na Starym Mieście, na wątróbkach, w knajpie pedalskiej. Oficjalnie zwykła knajpa, ale rzeczywiście sporo przystojniaków kręcących tyłkami, że nasza Wiercidupka może się schować. Odpoczywam, a tym razem Taylor i Dru są na linii strzału, oni są obiektem, spojrzenia, machania ręką, stawiania kolejek".

"Knajpy pedalskie", jak określiła je Kofta, znajdywały się jednak nie tylko na Starym Mieście. Najpopularniejszym miejscem w Warszawie, gdzie spotykały się osoby o odmiennej orientacji seksualnej, pozostawał podaj plac Trzech Krzyży z obowiązkową kawiarnią Na Trakcie i tzw. grzybek, czyli zlokalizowane tam toalety. Zwłaszcza "grzybek" był wyjątkowo oblegany przez gejów i to nie tylko w okresie PRL, ale już przed II wojną światową. Co ciekawe, bywali tam nie tylko homoseksualiści z ludu pracowniczego, ale również artystyczna warszawka od czasu do czasu zaliczała wizytę w obskurnych kiblach jednego z najpopularniejszych placów stolicy - bywalcy "grzybka" wspominają, że szczególnie często widziano tam Jerzego Andrzejewskiego. Gdy szalet w latach 90. został usunięty, w jego miejscu zapalono znicze. Jeszcze jedna toaleta, która podobnie jak ta na placu Trzech Krzyży zaskarbiła sobie ponadprzeciętną sympatię, mieściła się na placu Grzybowskim.
Innym szczególnie popularnym zagłębiem gejowskim peerelowskiej Warszawy był plac Starynkiewicza, gdzie mieściły się publiczne łaźnie. Choć 90 proc. ich użytkowników to byli właśnie homoseksualiści, zdarzało się, że kąpały się tam także osoby o normalnej orientacji, a nawet, jak czytamy we wszelakich wspomnieniach, żołnierze, co stanowiło gratkę właśnie dla gejów - za 10 zł (tyle kosztował bilet wstępu) można było sobie popatrzeć na doskonale wyprofilowane ciała mundurowych. Jak piszą autorzy książki "HomoWarszawa. Przewodnik kulturalno-historyczny", odbywały się tam istne orgie sodomskie. Jako że plac Starynkiewicza nie jest specjalnie oddalony od Dworca Centralnego, zdarzało się, że łaźnie nawiedzali także geje spoza Warszawy - legenda o tym miejscu była żywa nie tylko w światku homoseksualnej stolicy.

Gdzie odbyła się natomiast pierwsza względnie oficjalna warszawska gejowska dyskoteka? Na Gocławiu, pod koniec 1987 r. Jeden z jej uczestników wspomina ją na łamach "HomoWarszawy" tak: "Ciepła wódka pomieszana z oranżadą pod stołem. Przemawiał przewodniczący Zboralski - jak Wałęsa w stoczni. Byłem po raz pierwszy w życiu dumny z tego, że jestem pedałem".

***

Chcesz wiedzieć, jak odpoczywali inni PRL-wscy dygnitarze i dokąd najczęściej wyjeżdżali? Czytaj najnowszy, wakacyjny numer „Naszej Historii”!

Nowa, Nasza Historia na LIPIEC i SIERPIEŃ jest już w kioskach. Zapraszamy do zapoznania się z tematami wszystkich naszych wydań regionalnych:

Nowa NASZA HISTORIA na LATO!

TUTAJ - w serwisie prasa24.pl mogą Państwo już teraz, nie ruszając się z domu, kupić e-wydanie Naszej Historii lub zamówić prenumeratę: PRASA24.PL

Zapraszamy także na profil Naszej Historii na FACEBOOKU i do obserwowania naszego konta na TWITTERZE.

Tweety użytkownika @naszahistoria

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze 2

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

G
Gość
Nie wiem dlaczego niektóre kręgi postawiły sobie za punkt honoru żeby formalizować wszystko i na każdym kroku, to chyba znamię XX i XXI wieku. Otóż proszę zauważyć, że nie ważne jest czy kot jest biały, czarny, czy szarobury, ważne żeby łapał myszy. Nie słyszałem dotąd, żeby ktoś komukolwiek zabraniał czegoś deklarować czy razem mieszkać. Żeby mieć prawo do informacji w szpitalu wystarczy wypełnić stosowne oświadczenie, lub potwierdzić taką chęć notarialnie. Nie potrzeba do tego innych zapisów. Moi dziadkowie nie byli małżeństwem, ani żadnym związkiem, a mimo tego mieszkali ze sobą, prowadzili wspólne gospodarstwo, ba nawet mieli dzieci. W całej tej homopropagandzie nie chodzi wcale o wolę homoseksualistów, tylko osłabienie narodu przez dewaluację pojęć. Ludzie którzy popierają świadomie lub nie homopropagandę, są pożytecznymi narzędziami w rękach mocodawców eurokołchozu. (Skopiuję sobie ten komentarz wraz z print-screanem, i będę go systematycznie zamieszczał, na wypadek gdyby towarzysz politruk szanownej redakcji miał inne zdanie na ten temat.)
A
Administrator
To jest wątek dotyczący artykułu PRL-owska Warszawa na różowo. Śladami stołecznych homoseksualistów [NASZA HISTORIA]
s
spokojny
Uważam następujący model za rozsądny: osoby tej samej płci nie są małżeństwem ale związkiem i nie mogą adoptować dzieci. W końcu nie można zabronić ludziom żeby deklarowali, że chcą razem mieszkać, prowadzić wspólne gospodarstwo i mieć prawo do informacji w szpitalu dot. drugiej osoby.
Wróć na i.pl Portal i.pl