"Nowa dżungla" w Europie. Calais - prawdziwe piekło imigrantów [REPORTAŻ] [ZDJĘCIA]

Redakcja
Warunki życia w obozie dla imigrantów we francuskim Calais są fatalne. Przebywa tu ponad 3 tys. osób pragnących przedostać się do Wielkiej Brytanii, a codziennie dochodzą nowi. Sytuacja może się tylko pogarszać.

Od 10 miesięcy 30-letni Willis ma nadzieję, że w końcu uda się mu schować w ciężarówce jadącej do Wielkiej Brytanii. Próbował już wszystkiego. Otwierał tylne klapy pojazdów. Ukrywał się na ich dachach i na złączach między kabiną kierowcy a przyczepą. Na nic. - Nie mam szczęścia - uśmiecha się, wzruszając ramionami.

To niebezpieczny proceder. Ostatnio zabito tu przynajmniej 15 imigrantów. Wśród nich dwóch uchodźców z Erytrei. Jedna osoba zginęła w tym tygodniu. Wiele osób ma połamane kończyny. Mimo to Willis wciąż próbuje.

- Jestem już zmęczony. Ale czy mam inny wybór? - pyta.

Nie podaje mi prawdziwego nazwiska, bo boi się zemsty na rodzinie, która została w Sudanie. Jest inżynierem informatykiem. Pracował w Chartumie.

Pewnego dnia o drugiej nad ranem do jego drzwi zapukała tajna policja. - Torturowali mnie elektrowstrząsami. Zawieszali na palu i bili po piętach. Mogłem tylko krzyczeć. Przesłuchiwali, zadając tysiące pytań na temat mojego brata. Twierdzili, że działa w opozycji. W kółko powtarzałem im, że nie widziałem go od sześciu lat - mówi Willis.

W końcu zgodzili się dać mu cztery dni na zasięgnięcie języka. Ostrzegli, że jeśli im nie pomoże, zabiją go i jak śmiecia podrzucą na próg domu. Rodzicie poradzili mu, by jak najszybciej uciekał. - Matka powiedziała mi: "Jednego syna już straciłam. Utraty drugiego nie zniosę".

Uciekł do sąsiedniej Libii. Opłacił przemytników. Pracował jako siła robocza na farmie. Musiał zarobić pieniądze na miejsce w jednej z setek łodzi płynących przez Morze Śródziemne do Włoch. Cały czas myślał: "Umrę… Już jestem martwy".

Do leżącej na południu Włoch Kalabrii dotarł głodny i odwodniony. Nie wiedział nawet, gdzie jest. Pociągiem i na piechotę przedostał się do obozu w porcie Calais. Jego odyseja trwała dwa lata. Willis ma nadzieję, że w końcu znajdzie się w wymarzonej Wielkiej Brytanii.

Imigranci z reguły trzymają się swoich społeczności. Czasami dochodzi między nimi do walk

Moi przyjaciele mówią: "Gdy dotrzesz do Anglii, zabiorą cię do hotelu lub domu. Weźmiesz prysznic". Luksusy. Inaczej niż tutaj - dodaje.

"Tutaj" to oczywiście portowe Calais, gdzie mój rozmówca jest jednym z ponad trzech tysięcy imigrantów chcących dotrzeć do Wielkiej Brytanii. Razem z innymi dzień i noc jak sępy nad padliną wysiadują na utwardzonym poboczu drogi lub trawiastym zboczu wiaduktu wiodącego do samego portu - stamtąd przez tunel pod kanałem La Manche do upragnionego raju.

Wszyscy podobnie ubrani. Typowe dla imigrantów - dżinsy, bufiaste kurtki i wełniane kapelusze, które w czerwcowym upale zdają się całkiem nie na miejscu. W rękach małe plastikowe torby z dobytkiem.

Co jakiś czas zrywają się na nogi. Skaczą na tył ciężarówki i starają się sforsować tylną klapę. Jednak tu do akcji wkracza uzbrojona w pałki i gaz pieprzowy policja przeszkolona do walki z tłumem. Największą uwagę koczujących przyciągają platformy do przewożenia aut osobowych. Jest na nich mnóstwo miejsca, gdzie można się "przykleić". Jednak i tu policja wykazuje się czujnością.
W ubiegłym tygodniu zastrajkowali pracownicy francuskich promów. Zamknęli tunel. Na wiodącej do portu autostradzie powstał niemal 10-kilometrowy korek. Szybko wywiązała się walka między policją a imigrantami pragnącymi dostać się do stojących w szeregu ciężarówek.

To, co widzimy w samym Calais i na jego obrzeżach, stanowi fragment bezprecedensowego globalnego kryzysu imigracyjnego. Według danych biura Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców (UNHCR) 60 mln ludzi na całym świecie musiało opuścić miejsca zamieszkania.

Większość pochodzi z Afryki i Bliskiego Wschodu. Wielu z nich ma tylko jeden cel - Europa. Tylko w tym roku Morze Śródziemne przepłynęło łodziami ponad 100 tys. osób. To niebezpieczna wyprawa. Dla 2 tys. imigrantów skończyła się ona śmiercią.

Kryzys sprawił, że europejscy przywódcy wyraźnie nie wiedzą, jak reagować. Pełen wzajemnych uraz i pretensji odbyty w ubiegły piątek szczyt w Brukseli zakończył się nad ranem przyjęciem porozumienia o przyjęciu 60 tys. imigrantów. Angela Merkel określiła obecną sytuację jako największe wyzwanie dla Europy, z jakim miała do czynienia w trakcie piastowania swojego urzędu.

Europejscy liderzy sprzeczają się w salach konferencyjnych, kto i ilu przybyszów ma przyjąć. Dla Wielkiej Brytanii jednak linię frontu stanowi biegnącą przez Calais autostrada A16.

Port stał się "miastem ogrodzonym". Wjazdu i dróg dojazdowych do autostrady strzegą podwójne bariery ogrodzenia białego koloru. Na niektórych widać drut kolczasty. Wielka Brytania płaci Francji 12 mln funtów na pomoc w zapewnieniu środków bezpieczeństwa. Jednak imigranci wciąż napływają.

W ubiegłym tygodniu francuska policja podała, że tylko w tym roku zatrzymała w Calais i na jego obrzeżach 18 170 osób. To dwa razy więcej niż w 2014 r. i aż cztery razy więcej niż dwa lata temu.

Kierowcy ciężarówek przeżywają koszmar. W przypadku znalezienia w ich pojazdach imigrantów grozi im potężna grzywna.
John Hansford przewozi produkty warzywne z Paryża do Covent Garden w Londynie. Jeździ tą trasą od 13 lat. Tylna klapa jego przyczepy jest bezpiecznie zamknięta. Ale on sam wciąż odczuwa niepokój, gdy musi przejechać wspomnianym wiaduktem.

- W terminalu już wprowadzono mnóstwo środków bezpieczeństwa. Ale ich obecność nie powstrzymuje imigrantów. To nie jest odpowiedź na problem. W ten sposób tylko znacznie wydłużamy naszą drogę. A ludzie cierpią - mówi Hansford.

Willis i jego koledzy imigranci czekają na szansę przeszmuglowania się do Wielkiej Brytanii. Tymczasem koczują w nędznym obozie - nazywanym, w odróżnieniu o starego, "nową dżunglą". Szokuje sam fakt istnienia tak zapuszczonych miejsc na terenie zachodniej Europy. W niczym nie przypominają one wymarzonego i bogatego raju, jaki oczyma wyobraźni widzą podejmujący wyprawę przybysze zza morza. Większość z nich nie żyła w tak przerażających warunkach nawet u siebie w domu.

Ponad 3 tys. osób wspólnie dzieli położony w cieniu autostrady otaczającej obrzeża Calais ugór, który kiedyś stanowił wysypisko śmieci. Obok znajduje się zakład chemiczny. Nieustannie dymi. Nawet w słoneczny dzień obóz wygląda jak brudne rumowisko. Dookoła gruz. Żadnych toalet. Łatwo wyobrazić sobie, co się tu dzieje, gdy jest zimno i pada.

Imigranci żyją w naprędce skleconych "namiotach" z czarnych plastikowych płacht i plandek rozwieszonych na gałęziach. Za podłogę służą drewniane palety. W nocy, gdy zawieje wiatr, ich sen przerywa nieznośny trzepot plastiku. Ktoś naskrobał na swojej plandece: "Nie jesteśmy zwierzętami".
- Warunki życiowe są tu skandaliczne. I pogarszają się z dnia na dzień. A imigrantów przybywa coraz więcej. Każdego dnia - mówi przyjeżdżającą tu codzienne włoska aktywistka z organizacji No Borders Chiara Lauvergnac.

Nowa dżungla to ostatnia z szeregu kolejnych dżungli, które wyrastały jak grzyby po deszczu od czasu zamknięcia w 2002 r. prowadzonego przez Czerwony Krzyż ośrodka w Sangatte. Kiedyś mieszkało w nim nawet do 2 tys. imigrantów.

Nowa dżungla różni się od starych tym, że władze ją tolerują. Ale to tylko gest, a nie zorganizowana pomoc. Bo tolerancja polega na tym, że Francuzi na kilka godzin dziennie "otwierają ośrodek popołudniowy" - imigranci mogą wtedy wziąć prysznic, skorzystać z toalet, naładować telefon komórkowy i dostać jeden posiłek. Na każdą taką usługę czeka się godzinami w kolejkach.

W nocy za zamykaną bramą obozu śpi około stu kobiet i dzieci. Ale kolejna setka z braku miejsca musi spać na zewnątrz.
Isobel Bruand jest regionalną koordynatorką działań organizacji Medecins du Monde. Należący do niej lekarze regularnie odwiedzają nową dżunglę, dostarczając lekarstwa i zapewniając w nagłych wypadkach także opiekę terapeutyczną. Bruand oskarża Francję, że nie spełnia wyznaczonych przez UNHCR kryteriów organizacji tego typu obozów.

- Winno się zapewnić minimalny chociaż dostęp do bieżącej wody, toalety, szkołę i regularną wywózkę śmieci. Tych rzeczy jest zza mało albo w ogóle ich nie ma. Władze francuskie obawiają się, że jeśli zapewnią jakiekolwiek udogodnienia, zachęcą tym samym kolejnych imigrantów. My jednak twierdzimy, że ludzie opuszczają Erytreę nie dlatego, że będą mieli w obozie toaletę - mówi Bruand. Nową dżunglę porównuje ona z obozami dla uchodźców syryjskich na Bliskim Wschodzie. - Nie wiem jak Liban czy Jordania może pomieścić u siebie setki tysięcy Syryjczyków, a my nie możemy uczynić tego w przypadku 3 tys.! To hańba - dodaje Bruand. Po krytyce ze strony UNHCR miejscowe władze zainstalowały krany. W czwartek zaczęto wbijać słupy trakcji elektrycznej.

Mimo panującej tu nędzy imigranci sami próbują zorganizować sobie życie. Co obdarzeni biznesową smykałką zakładają w swoich namiotach "sklepy", gdzie sprzedają kupowane w Lidlu napoje i puszkowaną żywność. Nowa dżungla ma nawet swoją stronę na Facebooku.

Erytrejczycy wznoszą właśnie prowizoryczny kościół z kradzionego tu i ówdzie drewna. Muzułmanie zbudowali trzy meczety. Niektórzy jeżdżą "znalezionymi" rowerami. Inni zwożą na miejsce wózki sklepowe pełne drewna do gotowania pożywienia.
Imigranci trzymają się swoich społeczności, między którymi dochodzi czasem do walk. Trzy tygodnie temu wywiązała się bójka między Sudańczykami i Erytrejczykami.

W "sektorze" afgańskim spotykam 20-letniego Mohammada. Prowizoryczny namiot z plandeki dzieli aż z siedmioma krajanami. Mają tylko koce. Do jedzenia - same ziemniaki. Mimo to z typową dla swojego kraju gościnnością zaprasza mnie na obiad.

Jego płaskie rysy twarzy wskazują, że pochodzi z tak często prześladowanego plemienia Chazarów. Swoją pracę w Afganistanie określa angielskim słowem "cowboy". W istocie jednak był po prostu pasterzem. Mówi, że cztery miesiące temu uciekł z Dżalalabadu tuż po tym, jak w nocy w ich własnym domu talibowie zabili jego ojca i starszą siostrę. Oboje byli nauczycielami.
Afgańczycy stanowią tu jedną z największych grup uchodźców. Dlaczego? Bo - jak mówi Mohammad - tylko w ciągu tego roku zginęło u nas więcej ludzi niż kiedykolwiek przedtem w trwającej 14 lat wojnie.

- Widzę w telewizji cudzoziemców mówiących, że wojna w Afganistanie się skończyła. Ale ci, którzy tak twierdzą, winni pojechać tam i zobaczyć na własne oczy, co się dzieje. Jeśli talibowie mogą, jak w poniedziałek tydzień temu, ostrzelać parlament - jeden z nich wysadził się w powietrze - to jak ma czuć się bezpieczny taki biedak jak ja? - pyta retorycznie mój rozmówca. - Sytuacja jest bardzo ciężka, ale mieliśmy nadzieję, że tu będzie lepiej. Że Francja da nam dach nad głową, posiłek i poszanowanie praw człowieka. Tymczasem nie mamy tu nawet lampy. Nocami siedzimy po ciemku.

Mohammad pożyczył od swojego wuja 11 tys. dol. na opłacenie się przemytnikom. Podróżował autobusem i ciężarówką przez Iran, Bułgarię, Węgry i Włochy do Francji. Miał zamiar zostać w ostatnim z tych krajów. Powiedziano mu jednak, że musi czekać 10 miesięcy, aby w ogóle wystąpić o azyl. Teraz chce dostać się do Wielkiej Brytanii.

Daję mu swój telefon komórkowy, żeby zadzwonił do żony i dzieci. Odmawia. - Co mam im powiedzieć? Że nic nie mam? Co oni mi powiedzą?

Kierowcy ciężarówek żyją w strachu. Znalezienie imigranta w pojeździe grozi potężną grzywną

Historia Mohammada jest całkiem typowa. Wszyscy przebywający w nowej dżungli mówią o ucieczce przed prześladowaniami lub wojną. Często sami doświadczali przemocy na porządku dziennym. Teraz kilku pokazuje mi złamane kostki - to skutek upadku z ciężarówki - i zaczerwienione od gazu pieprzowego oczy.

Jest tu więcej kobiet niż kiedykolwiek przedtem. 18-letnia pochodząca z Erytrei Letican jest najwyraźniej przestraszona. Podczas naszej rozmowy nieustannie rozgląda się wokół. Dopiero co przyjechała do obozu. Mówi, że uciekła przed powołaniem do erytrejskiej armii. Podróżowała cztery miesiące. - Sądziłam, że będą tu lepsze warunki - dodaje Letican.

A te są tak fatalne, że grupy imigrantów zamiast w obozie koczują - ku wściekłości mieszkańców - w śródmieściu Calais. Niektórzy miejscowi winą za taką sytuację obciążają Brytyjczyków. - Gdyby przestali dawać im zasiłki, nie próbowaliby skakać na ciężarówki, aby się tam dostać. To wszystko niszczy nasze miasto - mówi kelnerka Marie Lavigne.

Jeśli masz pieniądze, możesz liczyć na gangi przemytników, które ostatnio zintensyfikowały swoje działania. Gwarantowany przewóz pociągiem lub ciężarówką kosztuje tysiąc funtów.

W ciągu ostatniego pół roku francuska policja aresztowała ok. 250 szmuglerów. Większość z nich to Albańczycy lub obywatele krajów Europy Wschodniej. Ale pojawiły się też doniesienia, że spotyka się wśród nich Brytyjczyków. Ogromna część imigrantów ma za mało pieniędzy na opłacenie przemytu. Dlatego dzień w dzień wędrują dwie godziny do wiaduktu biegnącego w stronę portu i tunelu pod kanałem La Manche. W piątek spotkałam tam grupę Sudańczyków z Darfuru. Wszyscy po studiach wyższych. 28-letni Daud jest farmaceutą. Starszy o pięć lat Mohammad - księgowym. 30-letnia Tallal to dyplomowana pielęgniarka.

- Niech pani spojrzy na nasze twarze. Widzi pani w nich coś złego? Chcemy jechać do Anglii, bo pani kraj szanuje ludzi. Nie pragniemy niczego za darmo. Jesteśmy młodzi i wykształceni. Chcemy pracować. Ukrywałam się w ciężarówce już dziesięć razy, ale zawsze łapali mnie na granicy. Kiedyś musi mi się poszczęścić - mówi Tallal.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl