Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "Terminator: Genisys" [MAMY ZWIASTUN FILMU]

Dariusz Pawłowski
Paramount Pictures
Piąta odsłona cyklu o terminatorach - film "Terminator: Genisys" - na ekranach łódzkich kin. Arnold Schwarzenegger wrócił jako słynny robot: w formie i ze sporym dystansem do samego siebie.

Jak to w życiu, początki są zwykle najlepsze. Pierwsze dwa filmy z cyklu o terminatorach, zrealizowane przez Jamesa Camerona, to pomniki kina akcji i sci-fi. A przecież serię zapoczątkował film z 1984 roku (pamiętacie, że w Polsce z dodatkiem w tytule: "Elektroniczny morderca"?), sprzed ponad trzydziestu lat! Stare, ale jare.

Jeżeli zgadzamy się, że "jedynka" i "dwójka" to klasyki, a kolejne dwa filmy serii należy zaliczyć do wpadek (w "czwórce" nawet nie pojawił się Arnie - jak można było o tym choćby pomyśleć), nie powinno dziwić, że "Terminator: Genisys" to zwrot ku początkowi. Alan Taylor nie tylko złożył pokłon Cameronowi, ale nawet powtórzył szereg scen z oryginału. Gorzej, że bez klasy Camerona i z kolejną w cyklu "demolką" od początku trudnej do utrzymania logiki zapętleń czasowych.

Teraźniejszość piątej odsłony cyklu (oczywiście nie licząc serialu "Kroniki Sarah Connor") osadzona została w roku 2029, w punkcie zwrotnym wojny ludzi z maszynami. Rebelianci pod wodzą Johna Connora odzyskują wiarę w zwycięstwo i planują decydujący szturm. Jednak Skynet uruchamia ostateczną broń, umożliwiającą podróże w czasie. W przeszłość zostaje wysłany terminator, który ma zabić Sarah Connor, nim ta urodzi Johna. Dowódca powstańców wysyła w ślad za robotem swoją "prawą rękę", Kyle'a Reese'a, by ten chronił Sarah, a tym samym los ludzkości. Później wystarczy przywoływać coraz to nowe linie czasu...

Taylor odtwarzając rzeczywistość wymyśloną przez Camerona (przypomina nawet, że w 1997 roku, po zyskaniu przez Skynet świadomości, przeżyliśmy światową wojnę atomową) dodał oczywiście wiele od siebie. Nie zawsze potrzebnie. Sarah 1984 roku nie jest już przestraszoną kobietą, bo terminator, który ma się nią opiekować przybył znacznie wcześniej i nie tylko ją uświadomił, ale też nauczył walczyć. Reese przypomina sobie fragmenty dzieciństwa, którego nie pamięta. W Los Angeles pojawiają się modele terminatorów znane z poprzednich filmów (dzięki temu możemy ujrzeć bójkę Schwarzeneggera ze Schwarzeneggerem) oraz ten najnowszy, najniebezpieczniejszy, najtrudniejszy do unicestwienia (ale za to najbardziej gadatliwy). Reżyser śmiało rozsypuje przed widzem alternatywne rzeczywistości i pamięta o zasadzie kontynuacji: ma być więcej, mocniej, efektowniej. Z różnym skutkiem.

Pragnienie zadowolenia jak największej liczby współczesnych widzów doprowadziło do sięgnięcia po siermiężną łopatologię oraz "wypłukania" produkcji z wszelkich kontrowersji i scen, które mogłyby być dozwolone powyżej lat 12. Nawet terminator bardziej przypomina tu bohatera kina familijnego niż reprezentanta świata pełnego grozy i śmierci. Do braku logiki zdążyliśmy się już w ciągu całej serii przyzwyczaić, jednak liczne uproszczenia trudniej twórcom "Genisys" wybaczyć. Szczególnie w zakresie budowania napięcia, które tu szybko znika i pacyfistycznego przesłania, które przykryto nieskomplikowaną uliczną "nawalanką" - co nie zmienia faktu, że sceny awantur zrealizowano rzetelnie i z należnym rozmachem.

Przyjemnie jest zobaczyć Arnolda Shwarzeneggera, którego stać na coraz większy dystans do samego siebie (zobaczyć uśmiech Arniego - bezcenne) i który znowu najtrafniej trzyma się konwencji stworzonego przez Camerona uniwersum. Radzi sobie z zadaniem Jason Clarke jako John Connor, kompletną zaś pomyłką obsadową okazali się Emilia Clarke w roli Sarah Connor i Jai Courtney jako Kyle Reese. Clarke zdaje się nie czuć specyfiki terminatorskiego świata, brakuje jej charyzmy, a w jej zdolności wojownika trudno uwierzyć. Przy umiejętnościach Courtneya zaś każda maszyna, nawet jedynie wydająca napoje, to wyposażony w bogaty zestaw środków aktorski talent. Błysnął za to na drugim planie J.K. Simmons.

Za prosto też próbuje się tu zwracać naszą uwagę na zagrożenia wynikające ze Skynetu, internetu, czy jak go zwał. A przecież połączenie wszystkiego ze wszystkim nie jest już odległą przyszłością, ograniczanie natomiast świadomości człowieka na rzecz jego smatfona to dający się zaobserwować proces. Jest przed czym przestrzegać, wiedząc, że żadne ostrzeżenia nigdy ludzi niczego nie nauczyły.

To jednak, co najciekawiej w "Terminatorze: Genisys" wybrzmiewa, to przywracanie szacunku i znaczenia starości. Nawet jeżeli Arnie musi to robić siłą. Terminator (pokryty żywą tkanką, a więc materiałem starzejącym się) pokpiwa ze swoich zmarszczek i siwych włosów, podkreślając zarazem, że jest "stary, ale przydatny". Po Schwarzeneggerowsku bezpośrednia odpowiedź na przerażający bełkot rozmiłowanego w młodości świata, który dojrzałość i starość uważa za przeszkodę do natychmiastowego usunięcia na aut (pewnie dlatego, że więcej wie i widzi). Nawet podstawowego ludzkiego myślenia musimy się dziś uczyć od maszyn.

Ocena: 3/6
"Terminator: Genisys"
USA, sci-fi,
reż. Alan Taylor,
wyst. Jason Clarke, Arnold Schwarzenegger, Jai Courtney

https://www.youtube.com/v/16jz2BcHCaY&autoplay=1

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki