Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mrożek jako młot na kapitalizm. "Vatzlav" w Teatrze Nowym [RECENZJA]

Łukasz Kaczyński
Malwina Irek i Gracjan Kielar w scenie z przedstawienia
Malwina Irek i Gracjan Kielar w scenie z przedstawienia Krzysztof Szymczak
Ciekawa sytuacja. Lewicujący "młody gniewny" bierze się za pisarza uważanego dziś za konserwatywnego krytyka współczesności. Robi spektakl wyrosły nie z negacji autora a afirmacji. I klops.

Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka sięgając po dramat Sławomira Mrożka trafił chyba w czas. Na początku czerwca w warszawskim Teatrze Polskim wystawiono „Emigrantów”, nieco wcześniej po „Rzeźnię” sięgnął „Ateneum”. Pisze się już o powrocie Mrożka z teatralnego czyśćca, gdzie trafił po śmierci kolejno Erwina Axera, Jerzego Jarockiego i swojej. Mamy refleks - w Łodzi „Vatzlav”. Choć mógł być wcześniej, w 2010 roku dyrektor Zdzisław Jaskuła zapowiadał chęć rozpoczęcia cyklu Rewizji Dejmkowskich, ale potem TN musiał trudzić się z prawie corocznym cięciem budżetu. A to tu właśnie trzydzieści sześć lat temu Dejmek przygotował prapremierę „Vatzlava”. Teraz tekst bardziej niż jego pierwsze wystawienie zrewidował Michał Kmiecik, 22-latek, dramaturg (na takim etacie od lutego w TN) i reżyser.

Ciekawa sytuacja. Lewicujący "młody gniewny" bierze się za pisarza uważanego dziś za konserwatywnego krytyka współczesności. Robi spektakl wyrosły nie z negacji autora a afirmacji. I klops. Z afirmacji, ale nie z głębszej lektury. Jak czytamy w recenzjach z 1979 roku, Dejmek posłużył się środkami teatralnymi, które wyszły z użycia, ale pokazał, że mogą być skuteczne. Kmiecik sięgnął zaś po środki dobrze znane z tzw. nowego teatru, ale raczej potwierdził ich „dekoracyjność”. Smutna prawda: by robić taki teatr wystarczy coś na kształt harcerskiej sprawności w posługiwaniu się zasobem gestów, których warianty wypełniają spektakle w coraz większej liczbie teatrów.

Scena jest oczywiście niejednorodna, podzielona na różne sfery. Mrożek nie chciał w „Vatzlavie” scenografii, reżyser rozmieścił więc tu łowieckie trofea, tam plastikowe krzesła, w wielu miejscach mikrofony. Widzowie oglądają zdarzenia przez tiulową siatkę (jak „Emigrantów” Andrzeja Wajdy w 1976 roku w krakowskim Starym Teatrze). Wolniej przepuszcza ona mgłę w kierunki widowni (w połączeniu ze światłem wizualnie jest to ciekawe) i można na nią rzucać projekcje (dwa pierwsze rzędy niewiele jednak zobaczą). Zlikwidował postaci Geniusza i jego córki Justyny (sprawiedliwości), których kwestie głównie przypadły Józiowi (Konrad Michalak), gdy męczy matkę-Nietoperzową (Malwina Irek). Rozrzedził tym jednak wątek szukania sprawiedliwości przez lud, czyli Macieja i Przepiórkę (obu, schizofrenicznie złączonych w jedną postać, świetnie gra Marek Lipski). Zniknęła też scena striptizowego show Justyny, na którym bogaci się Vatzlav, spłycone są jego relacje z ludem, a potem z Barbarem (Bartosz Turzyński). Ten bowiem potrzebny jest reżyserowi jako siła wywracająca porządek, ale taka, do której siły można czuć sympatię lub podziw. Relacja sprowadzona jest więc do efektownego monologu, w którym Barbar mówi też didaskaliami Mrożka. To ostatnie daje ciekawy efekt wtargnięcia na scenę siły, która za nic ma krzątające się tam postaci. Zginąć muszą wszyscy – od salw z plastikowego karabinu. Taki to humor. Kmiecik sięga nie po pastisz dworskich pojedynków, ale zbroi Józia w świecący miecz-zabawkę, a pojedynek z ojcem-Nietoperzem (Wojciech Bartoszek) jest jak z „Gwiezdnych wojen”. Podkreśla za to (nie wiedzieć czemu) w przedłużającym się i mało oryginalnym ruchowym prologu wątek edypowy, czyniąc z Nietoperzowej i Józia parę igrających kochanków (bez dalszych konsekwencji).

Te redukcje upraszczają rysy postaci. Podobnie jest z wyjściowym założeniem, że ojczyzna Vatzlava została za nim, a on ocalał z okrętu, jest emigrantem. Ojczyzna nigdzie nie została. Ona była okrętem i zatonęła. Tą kuszącą i przerażającą perspektywą Mrożek dialoguje z egzystencjalizmem Gombrowicza i jego samostwarzającą się jednostką. Vatzlav tworzy siebie nowego, ale nic mu po tym, bo jego natura jest zła. Jest wolny, więc może blefować na temat niby-książęcego rodowodu – i nikt go nie sprawdzi. U Kmiecika Vatzlav (Gracjan Kielar) dumnie paple o tym Nietoperzowi-kapitaliście, a potem hyc - wdziewa niedźwiedzią skórę, bez konfuzji godzi się być „czarnuchem”. Spolegliwość, spryt, ewentualna utrata godności tu nie wybrzmiewają. On po prostu staje się ofiarą, a potem dorobkiewiczem. Kmiecik nie dialoguje z Mrożkiem, bo przygotował dla sztuki gotowe ramy – miała bić w oświeceniowy fundament Europy, więc ten „Vatzlav” przyłoży też w dzisiejszy kapitalizm, do którego płyną łodziami emigranci i giną na morzu. Kapitalizmowi reżyser tupie nóżką, oświecenia nawet nie dotyka, łodzie widzimy na projekcjach.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Przykrawając tak „Vatzlava” Kmiecik usuwa pierwszą biblijną klamrę tekstu (Vatzlav unieważnia Opatrzność, nie pomaga drugiemu rozbitkowi, więc niejako zabija „brata-rodaka” - ale na scenie „brat” jest jako alter-ego Vatzlava – gra go Robert Piernikowski), pozostawia tę kończącą (Vatzlav chce uciec z wyspy, ale powątpiewa w chodzenie po wodzie i rozstępujące się morze). Reżyser goniąc za swym pomysłem (jest urzeczony niby hip-hopowym rytmem tekstu w pierwszej scenie) gubi, raczej mimowolnie, egzystencjalne pęknięcie, na którym zasadza się Mrożka teatr absurdu. Może nawet i wierzy, że jako sposób mówienia o człowieku, przeżył się on. Zastępuje go jednak teatrem gagu, pastiszu, kalką z pop-kultury, estetyką kampu. Od 22-latka, które ponoć przebojem wszedł do teatru można by oczekiwać świeżości, nie epigoństwa i gadaniny uprawianej piętrzeniem scenicznych pomysłów. Jest i druga możliwość – absurd wymaga konsekwencji, a tej, i pogłębionej lektury, formacja teatru postdramatycznego programowo unika. Idzie więc Kmiecik „po literach”, a nie sensach, a do liter doczepia skojarzenia, te zaś często odwracają uwagę od istotnych dla Mrożka kwestii. W hip-hopowym bicie giną np. pytania o dziurę w statku, jakoby przyczynę jego zatonięcia. W ogóle wykorzystując hip-hop do charakterystyki Vatzlava, Kmiecik czyni z padalca postać silną, niemal budzącego współczucie buntownika, który energią (a może męskością?) zaraża Nietoperzową (Malwina Irek). Raper potrzebny jest do miksowania screachtów na scenie, więc reżyser tłumaczy jego obecność multiplikacją postaci Vatzlava. Tylko, że postać „sobowtóra” w pewnym momencie zostawia samą sobie.

Do potoku pomysłów dołącza się autorka kostiumów, Julia Kosmynka. Uwagę Mrożka, że Nietoperz wygląda jak z propagandowych plakatów bolszewickich, rozciąga ona jako zasadę na wszystkie postaci. Każda jest z innej „parafii” pop-kulturowych ideogramów. Nietoperz jest Amerykańcem z Teksasu, chodzi jakby dopiero zsiadł z konia, nosi lusterkowe okulary, flintę i mówi niechlujnym angielskim. Vatzlav nosi bokserski szlafrok, co uzasadniono pozostawaniem w stanie walki (której niewiele jest). Królestwo dla tego z widzów, który suknię Nietoperzowej połączy z grającą famme fatal przedwojenną aktorką Veroniką Lake.

Inną z trudnych do rozgryzienia niekonsekwencji reżysera jest łączenie elementów performatywnej gry aktorskiej (Kielar musi czasem bardziej skupiać się na utrzymaniu równowagi na krzesłach niż tekście) z grą tak tradycyjną, że szkolną. Ale z „Vatzlava” pozostaje głównie właśnie satysfakcja z oglądania aktorów, którzy w TN przez ostatnie sezony są na fali wznoszącej.

„Vatzlav” to antyutopia. Kmiecik ulega zaś utopijnemu przekonaniu, że tworzy awangardowe dzieło dla nielicznych. Przeciwstawienie: wysoka sztuka - ludzie stojący w kolejce do kas (jako objaw zdrady sztuki) jest z gruntu fałszywe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki