Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stanisław Sojka: Nie nagrywam podobnych płyt, bo nie lubię nudy w muzyce

Rozmawiał Mateusz Borkowski
Soyka nagrał płytę z krakowskim chórem Cracow Singers
Soyka nagrał płytę z krakowskim chórem Cracow Singers FOT. JACEK HAJDUGA
Muzyka. STANISŁAW SOYKA m.in. o miłości do poezji i potrzebie pisania pięknych melodii.

– Od lat śpiewa Pan Osiecką, Miłosza, Szekspira, Jana Pawła II, Leśmiana. Co uznanego jazzmana fascynuje w poezji?

– Kocham się w polszczyźnie i w poezji. Od wczesnych czasów licealnych czytałem lirykę i taką potrzebę odczuwam niezmiennie do dziś. Zdecydowałem się śpiewać poezję, kiedy odkryłem, że dobrze podany wiersz przy pomocy muzyki osiąga większą szybkość i tym samym lepiej dociera do odbiorcy.

Muzyka ma to do siebie, że potrafi pomóc i maksymalizuje przekaz. Odkąd istnieje taki gatunek w historii muzyki, jak pieśń, zawsze można było spotkać duety złożone z poety i kompozytora. A pamiętajmy, że publiczność łaknie dziś pięknego i zarazem mądrego słowa.

– Nagrał Pan w tym roku dwie, zupełnie różne od siebie płyty. Skąd ta rozbieżność?

– To dla mnie dwie muzyczne rewizyty. Pierwsza to wydana wiosną płyta „Swing Revi­sited” z big-bandem świetnego perkusisty Rogera Berga. Standardy z epoki swingu z lat 30., 40. i 50. nagrałem z big-bandem złożonym z 17 świetnych muzyków jazzowych z regionu Malmö i Sztokholmu.

Druga to „Shakespeare a cappella”, która ukaże się 22 lipca. Śpiewam na niej z krakowskim chórem Cracow Singers. Karol Kusz, który kieruje tym zespołem, opracował na chór i solistę a cappella moje „Sonety Szekspira” z 1995 roku.

– Jak doszło do współpracy z Cracow Singers?

– Zaczęło się od niewinnego spotkania w Staniątkach, gdzie grałem koncert. Karol przyszedł do mnie po koncercie, przedstawił się i powiedział prosto z mostu o swoim pomyśle. I przyznam, że bardzo mnie ten pomysł ucieszył i zaintrygował. Interesujące dla kompozytora jest to, w jaki sposób ktoś inny potraktuje jego materiał.

Jeśli muzyka posiada w sobie potencjał, który daje innym artystom tworzywo do dalszych działań, to można się tylko cieszyć. Aranżacje a cappella bardzo mi się spodobały i dlatego postanowiłem wejść w ten projekt. A w tym roku mija dokładnie 20 lat od wydania moich sonetów. Te dzisiejsze zupełnie nie przypominają pierwowzoru. Chóralny entourage sprawił, że zyskały zupełnie inną jakość.

– Stanisław Soyka i kultura chóralna. To naturalne zestawienie?

– Akurat mnie kultura chóralna szczególnie ukształtowała. Jako siedmioletni chłopak zaczynałem od śpiewania w sopranach w katedralnym chórze mieszanym w Katowicach, a kończyłem przed maturą w tenorach. Chór jest więc bliską mi macierzą.

– Uważa się, że trudno sklasyfikować tę muzykę?

– Myślę, że klasyfikowanie muzyki w ogóle jest trudne. Im więcej się o muzyce wie, tym trudniej ją zaszufladkować. Korzystam z tego przywileju, że nie muszę tego robić.

Jestem bardziej za podejściem anglosaskim, które nie „pejo­ra­tyzuje” pojęcia, jakim jest pop. Anglosasi czynią z popu niezwykle pojemne pomieszczenie, gdzie mieści się zarówno muzyka Duke’a Ellingtona, Raya Charlesa czy Milesa Davisa, a więc jazz, ale równocześnie znane szlagiery muzyki klasycznej.

Może niekoniecznie każdy zna tytuł czy nazwisko kompozytora, ale z pewnością każdy od razu rozpozna motyw początkowy z IX Symfonii Beethovena czy Toccaty i fugi d-moll Bacha. To wszystko jest wielkim bogactwem popu, w którym można przebierać do woli.

– Czy Pańscy fani są przygotowani z jednej strony na swing, z drugiej na muzykę a cappella?

– Myślę, że przyzwyczaiłem już moją publiczność do tego, że nie nagrywam podobnych do siebie płyt. Nie lubię się nudzić w muzyce. Co ciekawe, na płycie „Swing Revisited” śpiewam dokładnie ten sam repertuar, który mnie fascynował, kiedy rozpoczynałem swoją karierę pod koniec lat siedemdziesiątych.

– Śpiewał Pan wtedy z jazzowym zespołem Extra Ball. Jak Pan wspomina ten czas?

– Extra Ball kierował wtedy śp. Jarek Śmietana. Współpracowałem też z Wojciechem Ka­ro­lakiem oraz Włodzimierzem Nahornym. Pamiętam, że kiedy wyruszyłem w poszukiwaniu mojego własnego wyrazu artystycznego, duża część publiczności wyrażała dezaprobatę i żal, że opuszczam strefę jazzu.

Poszedłem jednak swoją drogą. Kiedy po raz pierwszy śpiewałem te utwory, miałem wówczas takie akademickie wyobrażenie o byciu awan­gardowym. Biorąc na warsztat ładną piosenkę, zbytnio kombinując, potrafiłem ją w efekcie popsuć.

Przebyłem dość długą drogę, żeby spotkać muzyków z big-bandu Berga i wrócić do tych piosenek. Teraz pokornie, z pełną elegancją oddaję szacunek tym, którzy napisali te utwory. Swingu nie usłyszymy dziś w eterze. To był niezwykły moment w historii i wniósł wiele do świata muzyki. W muzyce brakuje dziś melodii, której ludzie chcą. A potrzebują melodii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski