Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie ma powodu, żeby to kobieta nie miała zostać wodzem

Ryszarda Wojciechowska
Ewa Kopacz i Beata Szydło - obie są adresatkami tego samego zarzutu, że kobieta może być co najwyżej szyją, która kręci, bo przecież nie głową. Ich awans to rewolucja płci czy zabieg marketingowy?

Jeszcze nigdy w historii polskiej polityki nie było takiego przypadku, żeby o fotel premiera walczyły ze sobą dwie kobiety. A tak będzie jesienią, kiedy dotychczasowa premier Ewa Kopacz zmierzy się z Beatą Szydło, kandydatką PiS na to stanowisko. W polityce wrze. Obie polityczki stały się "chłopcami do bicia". Zwolennicy jednej podważają kompetencje drugiej. Są i tacy, którzy sprawiedliwie obdzielają razami obie. Ryszard Petru z NowoczesnejPL mówi, że Szydło jest sterowana z Żoliborza, a Kopacz z Brukseli. Władysław Frasyniuk idzie jeszcze dalej i nazywa ten pojedynek kobiet do fotela premiera... zapasami w kisielu.

Więcej kąśliwych uwag zbiera Beata Szydło, jako ta "nowa" w tej najwyższej, politycznej lidze. Nie oszczędzają jej nie tylko panowie, ale też panie. Socjolog prof. Jadwiga Staniszkis w wywiadzie dla "Polski The Times" mówi, że jest przeciwna nominacji Beaty Szydło, bo "premier nie powinien być poniżej poziomu wiedzy i energii swoich ministrów". Zdaniem socjolożki, sympatyzującej z PiS, Szydło ma w sobie złe cechy Kaczyńskiego - podejrzliwość i brutalność w traktowaniu ludzi, ale żadnej jego zalety. Równie ostro kandydatkę PiS oceniła posłanka PO Joanna Mucha, która jeszcze niedawno, sama jako minister sportu, musiała się bronić przed oskarżeniami, że jest niewłaściwą osobą na tym miejscu. Dla Muchy kompetencje Szydło ograniczają się do organizowania szopek w muzeach. To przytyk do etnograficznego wykształcenia posłanki Prawa i Sprawiedliwości.

W tym medialnym chaosie próbuje się przebić pytanie - czy czeka nas rewolucja płci, czy to tylko zabieg marketingowy i chwilowa moda na kobiece awanse w polityce?

Joanna Senyszyn, wiceszefowa SLD, słysząc pytanie, czy kobiety wnoszą coś nowego do polityki, odpowiada, że do polityki każdy wnosi to, co ma: mądry - rozum, a głupi - głupotę. Płeć tu nie ma nic do rzeczy. Podobnie nie zgadza się ze stereotypem, że kobiety ocieplają wizerunek. Bo w polityce potrafią być tak samo agresywne jak mężczyźni, a może nawet bardziej niż oni, i jako przykład wymienia profesor Krystynę Pawłowicz czy Beatę Kempę. Ale przyznaje, że kobietom nadal trudniej w życiu i w polityce.

- Panuje przekonanie, że mężczyzna nadaje się do wszystkiego i na każde stanowisko. Może być premierem, prezydentem, prezesem, dyrektorem. I mało kto pyta o jego kompetencje. A w przypadku kobiet od razu pojawiają się pytania o doświadczenie, wykształcenie i przede wszystkim o to, czy sobie poradzi. Kiedy premierem zostawał Donald Tusk, nikt nie wątpił, czy sobie poradzi. A premier Ewa Kopacz słyszała to pod swoim adresem nieraz - mówi Senyszyn.

Nieco inaczej na to patrzy Jolanta Banach, pełnomocnik ds. rodziny i kobiet w rządzie Leszka Millera w latach 90., członkini Kongresu Kobiet. Jej zdaniem, postęp w tej politycznej emancypacji kobiet jest widoczny i należy się tylko z niego cieszyć. Przypomina jednak, że jego akuszerkami były polityczki, które tworzyły przed laty Parlamentarną Grupę Kobiet ponad podziałami. I mimo obśmiewania i braku mody na awans kobiet w polityce one trwały przy swoim.
- To urabianie świadomości przyniosło taki efekt, że dzisiaj wypada mieć kobiety u władzy - tłumaczy.
Zdaniem Banach, to, że dwie kobiety walczą o funkcję premiera, jest także możliwe dlatego, że życie polityczne w Polsce przeżywa głęboki kryzys. Brak zaufania do instytucji państwa, do polityków, partii politycznych rezonuje tym, że sięga się po kobiety.

- To bardzo ciekawy moment, bo pod znakiem zapytania stanęła polityka PR-owa. I to ona dostała żółtą kartkę. Ludzie odrzucili ten rodzaj uprawiania polityki. Chcą autentyczności, szczerości, konkretów wreszcie. I tu pojawiają się kobiety - przekonuje.

- Nie chcę oceniać obu pań, bo one się różnią programowo, ale też sposobem mówienia, łatwością przemawiania, nawet kompetencjami merytorycznymi. Jednak obie manifestują pewną wspólnotę doświadczeń kobiet. Obie mówią o problemach społecznych. Może wyczuwają nastroje, zapotrzebowanie opinii publicznej? Może. Ale obie odwołują się do etosu pracy i bycia bliżej spraw codziennych, a nie do wielkich problemów tego świata, do strategii polityki zagranicznej czy do militariów, które są ulubionymi tematami wszystkich mężczyzn, łącznie z premierami - mówi. Przyznaje, że obie polityczki są bardziej, niż politycy, krytykowane. Zwolennicy Ewy Kopacz atakują Beatę Szydło, mówiąc, że to osoba z dalszego rzędu, że trochę tak przypadkowo wygrała tę kampanię i że nie będzie oczywiście samodzielnym premierem. Zwolennicy Beaty Szydło krytykują Ewę Kopacz dokładnie za to samo, czyli że jest niesamodzielna, wyciągnięta przez Donalda Tuska z drugiego szeregu. A przecież obie panie mają za sobą solidną przeszłość polityczną. W przypadku mężczyzn premierów nikt im nie wyciągał braku doświadczenia i tego, że są wyciągani z dalszych szeregów.

- Obie są adresatkami tego samego zarzutu - że kobieta może być co najwyżej szyją, która kręci, bo przecież nie głową. Ale ja myślę, że to może być fascynujący, polityczny pojedynek między kobietami - kończy.
Dla Doroty Arciszewskiej-Mielewczyk, posłanki PiS, to nie jest starcie dwóch kobiet, tylko dwóch charakterów, dwóch programów i dwóch wizji państwa. Dla niej Ewa Kopacz jako polityk jest przewidywalna. A Beata Szydło jest propozycją na zmianę, otwarciem nowej karty, z politykiem skutecznym, skromnym i konkretnym.

Krystyna Kofta, pisarka, uważa, że rządy kobiet będą lepsze niż te, które były do tej pory z udziałem mężczyzn.
- To wcale nie jest tak, jak się mówi, że Donald Tusk miał niesamowitą charyzmę, a Ewa Kopacz jej nie ma. Bo on z charyzmą nie był w stanie przez tyle lat zrobić tego, co zrobiła premier Kopacz - tłumaczy pisarka i wylicza m.in. konwencję antyprzemocową i in vitro.
Jej zdaniem, Beata Szydło na pewno będzie lepsza od Kazimierza Marcinkiewicza i pewnie od Jarosława Kaczyńskiego, o ile pozwoli sobie na samodzielność.

- Sądzę, że może tak być, bo w kampanii pokazała, że sama potrafi rządzić z tyłu. PiS to nie moja bajka, ale doceniam Szydło i nie obawiam się tego, że pod rządami kobiet Polska będzie się miała gorzej. Na pewno nie. To takie zaściankowe myślenie, że kobieta to głównie siedzi, haftuje, ceruje, dzierga - twierdzi.

Kiedy pytam o wypowiedź Władysława Frasyniuka i o zapasy w kisielu, Kofta odpowiada:
- Przecież żadna z tych startujących kobiet nie epatuje seksem, nie wykorzystuje wdzięków, nie kręci tyłkiem i nie potrząsa biustem. Gadanie o Ewie Kopacz, która w Smoleńsku zajmowała się ofiarami, podczas gdy Antoni Macierewicz uciekł na samą wieść, co się stało, czy o Beacie Szydło, zdolnej polityczce, umiejącej wygrywać, jest nieprzyzwoitą i typowo seksistowską wypowiedzią.

Prof. Hanna Bednarek, psycholog poznawczy z uniwersytetu SWPS, mówi, że to ogromne zainteresowanie mediów wyborczym pojedynkiem dwóch kobiet świadczy o tym, że nadal w polskiej polityce dominują mężczyźni. A kobiety ubiegające się o tak wysokie funkcje w państwie stanowią raczej egzotykę. Dlatego płeć nie ma tu jednak nic do rzeczy. Ważne jest tylko to, czy te kandydatki, nawet jeśli zostały wyznaczone przez mężczyzn, są właściwymi osobami na właściwym miejscu. Ważne są kompetencje.

Z badań, jakie profesor przeprowadziła ze studentką Małgorzatą Januś na temat m.in. charyzmy rodzimych polityków, wynika, że wśród najczęściej powtarzanych cech, które budzą podziw wyborców, są m.in. pewność siebie, inteligencja, zdecydowanie, energiczność i wiarygodność. Jeśli polityk te cechy ma, może myśleć o sukcesie.
Obie polityczki, jak mówi Hanna Bednarek, są osobami z różnych światów. Premier Kopacz na prezentację swojego wizerunku miała kilka miesięcy, odkąd rządzi. Beata Szydło dopiero zaczęła budować swój publiczny wizerunek. W jej przypadku widać, jak z osoby nieporadnej, niepotrafiącej przemawiać, nieprzebijającej się ze swoimi wystąpieniami, ktoś nawet powiedział, że nudnej, staje się bardziej zdecydowaną polityczką.

- Teraz, z perspektywy obserwatora, widzę, jak dobrze opanowała lekcje umiejętnego zarządzania swoim wizerunkiem. Dla mnie jednak najbardziej interesujące jest to, jak wyborcy do tego podejdą. Czy elektorat doceni tę zmianę? Czy może uzna, że to tylko zachowanie wyćwiczone, a więc nienaturalne? To jednak wielki sukces marketingu politycznego, z którego czasami się tak szydzi - mówi prof. Bednarek. Dodaje jednak, że ma wrażenie, że specjaliści od marketingu politycznego, którzy zapewne pomagali Beacie Szydło przygotować wystąpienie podczas konwencji wyborczej, uważają wyborców za niezbyt myślących samodzielnie i abstrakcyjnie.

- Beata Szydło, mówiąc Jamesem Bondem, zapomniała, że to nie był agent niezależny. Nie był, bo miał swoją centralę i swoją "M". Każdy więc, kto potrafi odszyfrowywać te metafory, od razu pomyślał, że Szydło, podobnie jak Bond, też ma swoją "M", tylko w innym wydaniu. Aluzja do nazwiska, związana z porzekadłem, również nie była całkiem trafiona. Porzekadło "wyszło szydło z worka" ma pejoratywne znaczenie. Dlatego trzeba uważać - mówi profesor.

Z sugestią, że kandydatki do fotela premiera traktowane są trochę jak chłopcy do bicia, bo muszą ciągle słuchać tego samego refrenu, jak to sobie nie poradzą i jak są niesamodzielne, nie zgadza się prof. Ewa Pietrzyk-Zieniewicz, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. - W grze mamy już nie dwie, a trzy panie. Możemy jeszcze mówić o Barbarze Nowackiej, która być może poprowadzi lewicę do jesiennych wyborów. I proszę zauważyć, że w jej przypadku mówi się wszystko, tylko nie to, że jest polityczką niesamodzielną. A premier Ewa Kopacz i Beata Szydło są rzeczywiście z jakiegoś nadania. Pierwsza to ewidentnie kandydatka premiera Tuska, który wycofując się z krajowej polityki, zdecydował, że to ona zajmie jego miejsce. A druga kandydatka, Beata Szydło, jest z nadania prezesa Kaczyńskiego. Mimo że prezes jeszcze niedawno zapewniał, że nie będzie kandydował w wyborach prezydenckich, ponieważ interesuje go fotel premiera, jako ten najbardziej decyzyjny fotel w kraju. W tej chwili prezes zmienił zdanie. Ale takich słów się nie zapomina. I pewnie będą mu one przypominane. Zwłaszcza że sama pani Szydło nie ukrywa, że jej wszystkie poczynania są konsultowane z Jarosławem Kaczyńskim i także z prezydentem elektem. Trudno się więc dziwić, że opinia publiczna postrzega obie kandydatki jako osoby, które w polityce nie istnieją bez konsultacji ze swoimi obecnymi albo byłymi liderami.

Na pytanie, czy to może jednak początek końca polityki wodzowskiej, prof. Pietrzyk-Zieniewicz odpowiada: - Nie sądzę. Nadal są wódz Kaczyński, Miller, Korwin-Mikke, Kukiz. Nasze formacje polityczne w dalszym ciągu są bardzo mocno spersonalizowane. Wiadomo, kto tak naprawdę rządzi i kto ostatecznie pociąga za sznurki. Nie twierdzę, że to prawda. Ale polityka wizerunkowa jest prowadzona tak, że utrwala w społeczeństwie ten stereotyp wodzostwa. Nie widzę jednak powodu, żeby nie miała się pojawić formacja, w której to kobieta będzie wodzem. I być może to ona będzie namaszczać panów, dawać im szansę na awanse lub nie. Tak się jeszcze nie dzieje. Ale wszystko przed nami.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki