Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sebastian Karpiel Bułecka: Gram swoją muzykę [ROZMOWA]

rozm. Ryszarda Wojciechowska
Andrzej Wiktor
Nie kręcę się po salonach, nie opowiadam o życiu. Gram swoją muzykę, a czasem projektuję domy - mówi Sebastian Karpiel-Bułecka, lider zespołu Zakopower.

Rockowe ciało i folkowa dusza to znak rozpoznawczy Zakopower. Pan zgadza się z takim określeniem?
Moje korzenie znajdują się na Podhalu. W tamtych klimatach dorastałem. Słychać to w moim graniu i pewnie będzie słychać do końca życia. Nie chciałbym tego zmieniać, bo to czyni naszą muzykę prawdziwą i oryginalną. Żyjemy w tak skomercjalizowanych czasach, otoczeni tak plastikowym brzmieniem, że ludzie pragną teraz prawdziwych emocji, także w muzyce.

Pan ucieka nie tylko od plastikowej muzyki, ale też i od plastikowego życia.
Nigdy nie próbowałem się w to bawić. Nie odnajduję się w takim świecie. Zdarzyło mi się być na kilku imprezach. I za każdym razem wychodziłem z nich bardziej zmęczony fizycznie i psychicznie niż po trzygodzinnym koncercie. Zawsze starałem się skupić na tym, co kocham, czyli na graniu i na architekturze. Ale dzięki muzyce udało nam się zdobyć popularność. A to pociągnęło za sobą zainteresowanie plotkarskich portali. Ja sam ich jednak nigdy nie kusiłem. Robiłem tylko i wyłącznie to, co robię do tej pory, grałem i śpiewałem.

Ale z tym nachalnym światem daje Pan sobie radę.
Zdążyłem się do niego przyzwyczaić. Bo inaczej człowiek podupadłby na zdrowiu (śmiech). Trzeba mieć do tego dystans. Teraz każdy ma przy sobie telefon komórkowy i w każdej chwili może zrobić zdjęcie, które natychmiast znajdzie się w internecie.

Pan się pilnuje? Bo nie widziałam zdjęć szczególnie przykrych dla Pana.

Jestem zajęty i zaabsorbowany własnym życiem. Nie kręcę się po salonach, nie chodzę tam, gdzie mogą mnie przyłapać. Nie opowiadam też o swoich prywatnych sprawach. Od początku sobie założyłem, że nie będę się dzielił tym, co jest tylko moje. Chodzenie do mediów i opowiadanie o związku, miłości, to trochę takie sprzedawanie siebie. Sprowadzanie uczuć do rangi towaru, którym się handluje na bazarze.

Ale czasami coś Pan powie, na przykład, że myśli już o rodzinie, dzieciach, że przyszedł na to czas...

To normalne ludzkie pragnienia. Myślę, że każdy z nas je ma. Każdy marzy, żeby kochać i być kochanym, mieć rodzinę. I o pragnieniu się mówi.

Zakopower istnieje dziesięć lat. To w życiu zespołu dużo czy mało?
Mnie się wydaje, jakby to wszystko zaczęło się przed tygodniem. Ten czas tak szybko biegnie, że nawet nie zdążyłem zarejestrować tak do końca, że to już dziesięć lat. W życiu zespołu to nie jest dużo. I szczerze mówiąc, nie zwracam uwagi na tę rocznicę, bo to jeszcze nie czas na podsumowania czy odcinania kuponów. To czas na to, żeby dalej się rozwijać i wymyślać nowe rzeczy. Zresztą jeśli artysta zaczyna podsumowywać, to znaczy, że jest na końcu swojej drogi. A my cały czas się rozkręcamy.

Dosyć trudno pewnie utrzymać taką trzódkę jak zespół. Jest was trochę na scenie.
Na scenie jest dziewięć osób, a z całą obsługą stanowimy grupę piętnastoosobową. To taki mały zakład pracy.

Ale sprawnie działający.
Przez te dziesięć lat udało nam się dotrzeć i dotrwać w niezmienionym składzie. Jesteśmy grupą, która dobrze się rozumie, nie tylko muzycznie, ale też życiowo i towarzysko. Jesteśmy jak jedna, dobrze naoliwiona maszyna.

Towarzysko też?
To główny powód, dla którego trwamy od lat. Dobrze się ze sobą czujemy. Spędzamy wiele czasu razem. W trasie czasami jesteśmy zamknięci w busie przez kilka dni. I tak naprawdę na palcach jednej ręki mogę policzyć momenty napięcia i iskrzenia między nami.

Może też dlatego, że ta popularność nie przyszła tak szybko. Musieliście ją sobie trochę wydreptać, i to "Boso"...

Każdy z nas robił wcześniej swoje, zanim powstał Zakopower. Ja z moimi trzema kolegami z Podhala graliśmy góralską muzykę przez dwadzieścia lat i to głównie w knajpach. To był nas chrzest bojowy. Jako Zakopower nie czujemy tego, że to od płyty "Boso" zaczęło się nasze nowe życie. Bo ono już przed płytą trwało, a my się rozwijaliśmy i szliśmy w górę. Już nasz start był mocny. W 2005 roku debiutującemu zespołowi udało się wygrać opolskie Premiery i festiwal TOPtrendy. Potem następna nagroda w Opolu za piosenkę "Bóg wie gdzie" i kolejna za "Boso". I ten ostatni hit był grany już we wszystkich rozgłośniach radiowych.
Wcześniej nie grano tak żadnej naszej piosenki.

Pan jest człowiekiem zadowolonym z życia? Bo można odnieść wrażenie, że ono Pana głaszcze po głowie.
Nie narzekam. Dziękuje Panu Bogu, że tak to wygląda, a nie inaczej. Nie zawsze było z górki, lekko, łatwo i przyjemnie. Ale mam to wielkie szczęście w życiu, że jeśli sobie coś wymyśliłem, to udawało mi się spełnić to marzenie. Mimo że bywało trudno i kosztowało, to w konsekwencji dostawałem to, czego chciałem.

Drażni coś Pana?
Głupota, wścibstwo, brak szacunku dla drugiego człowieka i jego prywatności...

Czyli wracamy do paparazzich, jak widzę.

Ale staram się być otwarty i brać świat takim, jaki jest.

Muzyka jest najważniejsza?
Była ważna, jest i będzie. Druga pasja to architektura. Bardzo ważne jest też życie prywatne, miłość. Bez tego nie byłbym w stanie kochać muzyki i architektury.

Architektura to taki skok w bok?
Jestem z zawodu architektem. I teraz na przykład projektuję dom dla mojego kolegi. Projektowanie to taka fajna odskocznia od muzyki, od koncertowania. Jestem wtedy ze sobą sam na sam, no i jeszcze z komputerem. Kreuję nową przestrzeń. Architektura pomaga mi odpocząć od muzyki, która kojarzy się raczej harmiderem, z mnóstwem ludzi wokół ciebie. Tak wiele się wtedy dzieje, wchodzisz na scenę, wychodzisz, tu autograf, tam zdjęcie, jazda busem, wysiadka i znowu to samo. A podczas projektowania zapominam o całym świecie.

Jakie są dobre strony bycia muzykiem?
Dla mnie to samo dobro. Kocham grać, bo mogę wyrzucić z siebie emocje, które się we mnie zbierają. Mogę to opowiedzieć dźwiękami, wyśpiewać. To jest w tym wszystkim najfajniejsze, że się opowiada o sobie w tak nadzwyczajny sposób. Dla mnie to cały czas jest magiczne.

Spodobało mi się Pana powiedzenie, że baba powinna mieć szerokie krzyże, żeby mogła chłopa z knajpy wynieść. Takiej kobiety Pan szukał?
To żart zaczerpnięty z podhalańskich opowieści. Opowiedziałem go kiedyś i tak się za mną ciągnie. Absolutnie się z tym nie utożsamiam i nie myślę w ten sposób.

Zazwyczaj to kobiety się pyta, czy uroda pomaga na scenie. Ale jak tu nie zapytać o to kogoś, kto został w plebiscycie "Vivy" okrzyknięty najpiękniejszym?
To bardzo miłe. Chociaż ja nie uważam, żebym był bardzo przystojny. Ale skoro ktoś tak myśli, to niech będzie. Na scenie pomaga przede wszystkim charyzma. I to ona może być walorem w graniu, śpiewaniu i w byciu artystą.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki