Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żyję nie tylko po to, by brać

Paweł Gzyl
Stanisław Soyka: Nigdy nie obwieszczałem, że kończę karierę. Kto inny zdecyduje, kiedy to  nastąpi...
Stanisław Soyka: Nigdy nie obwieszczałem, że kończę karierę. Kto inny zdecyduje, kiedy to nastąpi... Fot: Adam Wojnar
O powrocie do muzyki swojej młodości, rozpadzie rodziny, wierze w Boga, słabości do jedzenia oraz nowej płycie "Swing Revisited" Stanisław Soyka rozmawia z Pawłem Gzylem.

Dlaczego wybrał Pan standardy Duke'a Ellingtona?

Znalazłem się w takim punkcie, że czuję się jakbym zatoczył koło. Repertuar nowej płyty to wypisz, wymaluj repertuar, który śpiewałem pod koniec lat 70. z Jarkiem Śmietaną, Wojtkiem Karolakiem, Zbyszkiem Nahornym, z grupą Extra Ball. To był czas mojej fascynacji tą muzyką, który rozpoczął się, gdy byłem licealistą. Potem zacząłem szukać własnego języka. I kolejne trzydzieści lat zajęło mi, aby móc znów wrócić do tamtych kompozycji.

Co Pana w nich tak pociąga?

Bezpośrednim powodem nagrania tej płyty było spotkanie ze skandynawską orkiestrą Rogera Berga. Gdyby nie to - mogłoby być tak, że nie zaśpiewałbym tego repertuaru. Ważna jest również dla mnie wspaniała kultura melodii, która istnieje w tej muzyce. To jest pociągające również dla młodych słuchaczy. Widzę na koncertach dzieciaki, które wcześniej nie znały tych kompozycji, że wywołują one na ich twarzach radosny uśmiech.

W pierwszym momencie nie poznałem Pana głosu w tych utworach. Jak to możliwe?

Pewnie dlatego, że śpiewam po angielsku. Tutaj jest inna melodyka i inny sposób frazowania. Dlatego trzymam się nuty, nie wydziwiam, nie kombinuję, tylko śpiewam tak, jak mistrzowie napisali.

Wykonywanie cudzych kompozycji sprawia Panu tyle frajdy, co własnych kompozycji?

Absolutnie! Kiedy muzyka jest dobra, zawsze jest wielka przyjemność. Od wieków jest tak, że gdyby kolejne pokolenia nie zabierały się za kompozycje Chopina czy Niemena, to byśmy o nich szybko zapomnieli. Wszyscy twórcy zostawiają przecież swoją muzykę potomnym. A my, czytając nuty i słowa, tworzymy z nich coś nowego, jakąś wartość naddaną. Własne kompozycje są cenne, ale zawsze trzeba pamiętać, że przede nami byli inni twórcy.

Muzyka jazzowa wywodzi się i z muzyki religijnej. To dlatego zainteresował się Pan tymi gatunkami, że sam kiedyś śpiewał w kościele?

W dużym stopniu. Podczas przygotowań do Pierwszej Komunii padło pytanie, kto zaśpiewa psalm. Przesłuchani zostali kandydaci i to ja zostałem wyznaczony. Miałem osiem lat, drugi rok uczyłem się grać na skrzypcach i nie mogłem z nich za żadne skarby wydobyć odpowiednich dźwięków. Natomiast kiedy zacząłem śpiewać, od razu poczułem wielką radość!

A jak Pan poznał "czarną" muzykę?

Mając czternaście lat uczestniczyłem w ruchu "Żywego Kościoła". Pewnego lata przyjechali do Gliwic amerykańscy protestanci z ruchu "Agape". "Oazy" były wtedy mocno ekumeniczne, osadzone w ideach Drugiego Soboru Watykańskiego. I ci nasi goście przywieźli ze sobą wspaniałe pieśni - gospel i spirituals. Byliśmy zachwyceni, jak oni radośnie śpiewają! A oni w ten sposób się modlili. To zainspirowało mnie do tego, aby sięgnąć po tę muzykę i stworzyć coś własnego w tym klimacie.

Nie brakuje Panu tej radości w polskiej muzyce kościelnej?

Brakuje - i trochę próbuję to samemu zmieniać. Aczkolwiek z biegiem lat doceniłem też piękno polskich pieśni, choćby adwentowych czy wielkopostnych. To stare i urokliwe rzeczy, pochodzące czasem nawet z XVII wieku, a ciągle obecne w kościołach.

Za czasów Peerelu mówiło się, że "bez gazu nie ma jazzu". Jak sobie Pan z tym poradził?

Wtedy to ja w ogóle nie piłem. Pierwszy kieliszek wódki podniosłem na własnym weselu w 1981 roku. I to było wówczas naprawdę tyle.

A jak jest u Pana z jedzeniem?

To cały czas problem. Staram się pilnować. Jem już trochę inaczej niż dziesięć lat temu. Odstawiłem golonkę i ograniczyłem wieprzowinę. Najtrudniej powstrzymać mi się przed jedzeniem późnym wieczorem.

Nie udało się Panu uchronić małżeństwa przed rozpadem. W show-biznesie to niemożliwe?

Największy wpływ na harmonię w rodzinie ma świadomość tego, że jest się mężem i ojcem. Dlatego co prawda rozstałem się z żoną, ale nie przestałem być rodzicem swych dzieci. Zawsze zachowywaliśmy się lojalnie nie tylko wobec dzieci, ale również wobec siebie. To pozwoliło pokonać trudności i pozostać przyjaciółmi. Każdy popełnia jakieś błędy - ważne jest jednak to, aby nie zostawić po sobie spustoszenia, nie zadawać ran, które nigdy się nie zagoją.

Udało się to Panu?

Myślę, że tak. Synowie gadają ze mną, dwóch z nich nawet gra w moim zespole. Spędzamy razem czas. Do tego żyję w zgodzie z ich mamą. To rzeczy ważne - oczywiście dla tych, którzy je za takie uznają.

Chłopaki mają u Pana taryfę ulgową?

Nie u mnie. Żadnego spóźniania na próby czy na koncerty. Pełna dyscyplina i dyspozycyjność.

Zawsze deklarował się Pan jako chrześcijanin. Przez to Pana wzloty i upadki mają głębszy wymiar?

Na pewno. Bo po pierwsze wierzę w miłosierdzie boże. A po drugie - w Ducha Świętego i w to, że On działa. Choć przyznam, że nie jestem człowiekiem, który często się modli czy chodzi do kościoła. Ale jeśli już się modlę - to najczęściej z wdzięcznością. Bo Pan Bóg dał mi życiu wszystko, co chciałem. A z upadków zawsze podnosiłem się silniejszy.

Wiara pomaga wychodzić z trudnych sytuacji?

Tak. Bo przecież nie wierzę w Pana Boga jako staruszka z brodą siedzącego na chmurce. Stwórca to wielka tajemnica, niezwykła rzeczywistość, ogromne wsparcie. I jestem Mu wdzięczny za łaskę wiary. W ruchu "Światło-Życie" najważniejszą nauką było to, że chrześcijaninem nie jest ten, kto mówi tak o sobie, tylko ten, który naukę Chrystusa stosuje w swoim życiu.

Można być prawdziwym chrześcijaninem i zrobić karierę w show-biznesie?

Pewnie, że tak. Tak samo jak można być etycznym biznesmenem czy politykiem. Zwłaszcza ci ostatni powinni to zrozumieć.

W przeboju "Tolerancja" śpiewa Pan, że "życie nie po to jest, by tylko brać". To, co najważniejszego Pan daje innym, to muzyka?

Kiedyś ktoś po koncercie i powiedział, że moja piosenka odciągnęła go od samobójstwa. Pomyślałem, że na coś ta moja muzyka się naprawdę przydała. Prywatnie oczywiście przydałem się jako ojciec moim synom. Teraz już zeszli mi z pleców, ale swoją powinność rodzicielską spełniałem z całego serca i jak mogłem najlepiej przez wiele lat. Mam nadzieję, że oni też tak uważają.

***

Stanisław Soyka

Wokalista jazzowy i popowy, pianista, gitarzysta, skrzypek, kompozytor, aranżer. Zaczął występować w wieku 7 lat, kiedy to śpiewał w chórze kościelnym, po czym mając 14 lat został kościelnym organistą. W czasie studiów był wokalistą uczelnianego big-bandu Puls. Drugi album Soyki, Blublula z 1981 roku, został okrzyknięty najlepszym jazzowym albumem roku. W 1983 roku wydał album ze standardami Duke'a Ellingtona "Soyka Sings Ellington" oraz płytę "Matko, która nas znasz..." z muzyką religijną

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska