Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Piaseczny: Swój pierwszy samochód rozbiłem po paru godzinach

Paweł Gzyl
"Piasek" w latach 1997-2010 występował w serialu Złotopolscy - grał postać piosenkarza Kacpra Złotopolskiego "Górniaka"
"Piasek" w latach 1997-2010 występował w serialu Złotopolscy - grał postać piosenkarza Kacpra Złotopolskiego "Górniaka" fot. Sony Music/Marlena Bielińska

Oglądał Pan film "Disco polo"?

Nie. Widziałem tylko zwiastuny.

Pytam nie bez powodu: bo pokazuje on polski show-biznes w latach 90. jako Dziki Zachód. Pan też wtedy zaczynał swoją karierę. Naprawdę tak było?

Faktycznie, muzyka sprzedawała się wtedy w ogromnych ilościach. I to nie tylko ta najłatwiejsza. Oczywiście, były takie przykłady sprzedawania płyt niczym kiełbasy. Pamiętam po jednym z koncertów powiedziano mi, że zatrudnił nas lokalny przedsiębiorca, który postawił obok sceny pełno stoisk z pieczonymi kiełbaskami. I gdy nasz występ się zbliżał do końca, interweniował u menedżerki, żebyśmy grali dłużej, bo jeszcze kiełbasa mu nie zeszła. Dlatego jestem pewien, że były wtedy takie przedziały polskiego show-biznesu, w których w ogóle nie chodziło o muzykę, tylko o robienie pieniędzy. Cóż - nie ma w tym nic złego. Przecież ja też zarabiam na sprzedaży muzyki. No ale wtedy rzeczywiście był prawie Dziki Zachód.

Mieszkał Pan wtedy w Kielcach i śpiewał z zespołem Mafia. Trudno Wam było dobić się do wytwórni płytowych w Warszawie?

Naszym marzeniem było dostanie się do pierwszej polskiej prywatnej wytwórni płytowej z prawdziwego zdarzenia - ZicZac. I okazało się, że wcale nie musieliśmy się tam jakoś długo dobijać. Marek Kościkiewicz dał nam wielką szansę - po prostu zobaczył potencjał w Mafii, wykupił naszą pierwszą płytę od innego wydawcy i postanowił opublikować drugą. I to też było robienie pieniędzy - ale połączone z fascynacją muzyką. Kościkiewicz był bowiem przykładem zapaleńca, który zrobił biznes, ale opierając go na swojej pasji.

Wielkim Pana sukcesem była wtedy współpraca z Robertem Chojnackim na płycie "Sax & Sex" i piosenka "Budzikom śmierć". Na co Pan wydał swoje pierwsze wielkie pieniądze?

To nie były jakieś wielkie pieniądze, ze względu na moją naiwność przy podpisywaniu kontraktów (śmiech). Nie mówię tego jednak z jakimś żalem czy złością. Takie po prostu były czasy. Z tego co wiem, sprzedało się ponad milion egzemplarzy tej płyty. A zarobione na niej pieniądze wydałem oczywiście na samochód. Kupiłem sobie srebrną hondę. To oczywiście było szczeniackie myślenie, ale byłem wtedy po dwudziestce i chciałem po prostu spełnić swoje młodzieńcze marzenie. Dopiero po następnych sukcesach zacząłem myśleć o ważniejszych sprawach - choćby o domu.

Długo Pan jeździł tą hondą?

Jeden dzień. (śmiech) Tego samego dnia, kiedy ją kupiłem, zafascynowany brzmieniem samochodowych głośników, zacząłem przestawiać radio i kiedy podniosłem oczy zobaczyłem przed sobą drzewo. Aby uniknąć kolizji, skręciłem kierownicą, w wyniku czego przekoziołkowałem autem kilka razy i wylądowałem na jakimś płocie. Przeżyłem - ale samochód nadawał się do remontu. Po jego przeprowadzeniu cieszyłem się nim jednak przez bardzo długi czas.

A jak Pan imprezował w tamtych czasach?

Analogowo (śmiech). Chociaż wkroczyły wtedy do polskiego show-biznesu twarde używki, ja ograniczałem się wyłącznie do alkoholu i zioła. I przede wszystkim imprezowałem z chłopakami z zespołu. Podobnie jak dzisiaj, również wtedy trzymałem się z dala od skupiska celebrytów. A możliwości były ogromne. Kiedy pojechałem z Robertem Chojnackim w trasę, to graliśmy w największych halach Polski. I kiedy występy się kończyły, musieliśmy uciekać autobusami przed fanami i fankami. Woleliśmy się schronić gdzieś z dala od nich - dzięki czemu potem konsumpcja odbywała się już we własnym gronie.

Wtedy gwiazdy estrady miały więcej swobody - bo nie istniały jeszcze tabloidy i nikt Was nie podglądał jak teraz.

Podczas festiwalu w Opolu po koncertach i próbach wszyscy artyści spotykali się w restauracji Starka. I tam po dobrze wykonanej pracy celebrowaliśmy dobrze wykonywaną zabawę. (śmiech) Oczywiście, nie była to zabawa w stylu lat 60. - seks na stołach i narkotyki na podłodze. To były już zupełnie inne czasy. Biesiadowaliśmy spokojnie - i w pewnym momencie ktoś dostrzegł na moście przy rzece jakiegoś fotoreportera. Ponieważ był tylko jeden - nie mieliśmy większych problemów z poproszeniem go o odmaszerowanie. Dziś to by się nie udało.

Pan nie przepada za pokazywaniem się w mediach.

Zawsze trzymałem się od fotoreporterów z daleka. Ale może to dlatego, że prowadzę nudne życie, nikt za mną nie chodzi? Jestem bardzo zadowolony z tego powodu. Myślę, że nikt nie lubi, kiedy ktoś ciągle pstryka mu zdjęcia. Ale zdaję sobie sprawę, że teraz ważnym elementem budowania popularności są wszelkiego rodzaju "ustawki". Trzeba sobą wzbudzać nie tylko zainteresowanie, ale i ciekawość. Ja tego nie robię - nikomu jednak tego nie zabraniam.

Kiedy skończyły się lata 90., nagle Pan spoważniał: wyprowadził się Pan z Warszawy i zaczął nagrywać nostalgiczne piosenki. Co się stało?

Tak naprawdę to nigdy nie mieszkałem na stałe w Warszawie, bywałem i bywam tam tylko z potrzeby zawodowej. Najpierw mieszkałem w Kielcach, a teraz w Górach Świętokrzyskich. W latach 90. miałem jeszcze ochotę na celebrowanie swej młodości - choćby poprzez kupowanie coraz szybszych samochodów. Niekoniecznie w czerwonym kolorze. Z czasem to minęło. Każdy człowiek ma bowiem swój charakter - i bez względu na to, w jakiej grupie społecznej się znajduje, powinien mu być wierny. Jeden jest gwiazdą z urodzenia, nie potrafi żyć bez publiczności i lubi błyszczeć, nawet jak zejdzie ze sceny, a drugi - dopiero budzi się na scenie i kiedy z niej schodzi, znowu zapada w sen. I ja należę do tej drugiej grupy - po prostu tak postrzegam świat. To wcale nie znaczy, że moje życie jest szare. Bo przecież nie tylko na scenie wszystko kwitnie. Ja uwielbiam swój ogród i lubię w nim pracować. I naprawdę kolory u mnie w Górach Świętokrzyskich są równie piękne jak na scenie w Warszawie czy Krakowie. Tylko cekinów mniej.

Wraca Pan jednak do lat 90., bo na "Kalejdoskopie" są covery piosenek wyłącznie z tego okresu. To z sentymentu?

Będąc obecnie 44-letnim facetem zdaję sobie sprawę, że nie powinienem się oglądać wstecz. Ale wspomnienia młodzieńczej beztroski i pierwszych sukcesów zawsze nas przyciągają. Z każdą z tych piosenek mam związane jakieś wspomnienia, o których mówię na filmie DVD dołączonym do płyty CD.

Nagrał Pan te piosenki ze słynną Metropolie Orchestr z Amsterdamu. Znudził się już Panu tradycyjny pop?

Nie. Już za chwilę zaczynam pracę nad popową płytą. Będzie to znów trochę coś nowego, bo myślę, że nie można za długo pozostawać w tej samej wodzie. Tak jest i z tą płytą. Z jednej strony to realizacja jakiejś części moich marzeń, a z drugiej - ślad mojej fascynacji muzyką klasyczną. Bo ja naprawdę często chodzę na koncerty symfoniczne. Gdyby spojrzeć na zawartość płytoteki na moim iPhonie, ze zdziwieniem zobaczylibyście, że większość to muzyka poważna.

Nie słucha Pan popu?

Najczęściej słucham radia internetowego. Kiedy wstaję rano - włączam kanał "Bossaanova Breakfast", który mnie fajnie rozkręca. Kiedy siadam przy komputerze, żeby popracować, przełączam jednak na kanały z muzyką poważną. Tam łatwo sobie wybrać, co akurat pasuje do mojego nastroju - od miksów przebojów klasycznych, przez dzieła poszczególnych kompozytorów, do muzyki z różnych epok.

Ta współpraca ze słynną orkiestrą była ciekawym doświadczeniem?

Nie chciałbym mówić o tej współpracy jako o czymś dokonanym. Marzy mi się bowiem występ na żywo z tą orkiestrą. Są takie plany - ale określamy je raczej w perspektywie jesiennej niż wiosennej. Bardzo mi na tym zależy, bo choć nawet ktoś słucha muzyki w domu na najlepszych słuchawkach, nigdy nie doświadczy, czym jest muzyka, jeśli nie pozna jej na koncercie. Wszyscy znamy to fizycznie odczuwalne uderzenie basu i perkusji na koncertach. Tymczasem w filharmonii jest ono subtelniejsze - ale w swej amplitudzie pełniejsze i rozleglejsze.

Trzeba było jednak aż angażować tak znaną i drogą orkiestrę z Holandii? W Polsce nie ma takich?

Jasne, że są. Polska szkoła grania orkiestrowego jest nastawiona jednak wyłącznie na muzykę klasyczną. Są oczywiście u nas orkiestry, które nagrywają do filmów - i to tych światowych. Jednak muzycy z Holandii mają niezwykłą lekkość w pracy z muzyką rozrywkową. Zauważyłem to, oglądając występ Hanny Krall z tą orkiestrą. Być może to moja próżność zdecydowała w tamtej chwili, że też chciałem z tym zespołem coś nagrać. Niby w Polsce też bym mógł to zrobić - ale na pewno trwałoby to dłużej. A oni byli przygotowani do grania muzyki rozrywkowej - dlatego zrobiliśmy to szybko i sprawnie. A moja próżność została zaspokojona w momencie, kiedy zobaczyłem, że każdy z muzyków orkiestry zastrzegł sobie w kontrakcie kopię naszej płyty. "No tak, skoro wy graliście z Dianą Krall i chcecie mój album, to ja muszę go dobrze zrobić!" - pomyślałem wtedy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska