Egzekucje na ulicach Słupska w 1945 były zjawiskiem powszednim

Marek Adamkowicz
W ostatnich dniach wojny śmierć zbierała obfite żniwo w pomorskich wsiach i miasteczkach
W ostatnich dniach wojny śmierć zbierała obfite żniwo w pomorskich wsiach i miasteczkach Krzysztof Piotrowski
Doraźne egzekucje były w ostatnich dniach wojny na Pomorzu zjawiskiem powszednim. Wspomnienia o nich robią wrażenie nawet po upływie 70 lat. Jak zapamiętała je Niemka i Rosjanin?

Armia Czerwona zajęła Słupsk w pierwszych dniach marca 1945 r. Miasto padło po krótkiej obronie, zdobywcy puścili je z dymem. Zaczęły się gwałty, morderstwa, rabunki. To jednak tylko część obrazu tamtych dni. Terror nie był bowiem domeną jednej tylko strony. Tuż przed opuszczeniem Słupska esesmani rozstrzelali ponad dwudziestu robotników przymusowych, wcześniej zaś wykonano wyroki na Niemcach, którzy nie okazali wystarczającej wiary w zwycięstwo Führera.

Śmierć na odchodne

Świadectwo dramatu zostawiła Ursula Pless-Damm, wówczas 26-letnia dziewczyna, której zapiski stały się podstawą książki "Weg ins Ungewisse. Tagebuchblätter aus Pommern und Polen". W języku polskim jej wspomnienia umieszczone zostały w wydanej dwa lata temu książce "Wypędzone" (w tłum. Ewy Czerwiakowskiej).

Z zapisków Ursuli Pless-Damm wynika, że zdawała sobie sprawę z tego, co się wydarzy po upadku miasta. Zapowiedzią było zaś to, co wyprawiali… Niemcy. Pod datą 2 marca zanotowała: "Świeżo powołany sąd polowy w Stolpie [Słupsku] skazał na śmierć aplikanta sądowego, kolegę mojego brata ze studiów, Barrenthina, uznając go za zbrodniarza wojennego. Wyrok przez powieszenie został wykonany natychmiast - publicznie. Podobno pomagał w Stolpie dezerterom, którzy uciekli z więźniarskiego transportu, dając im żywność i pieniądze. Samo to dzisiaj wystarczy, by odebrać życie porządnemu człowiekowi. Wszystko rozegrało się w ciągu trzech dni, a teraz wisi on na drzewie przed cmentarzem w Stolpie, obok dezerterów. Czy naprawdę wszyscy poszaleli?"

Pytanie o szaleństwo nie było w tym przypadku figurą retoryczną. Następnego dnia zapisała bowiem: "To nie do wiary - na miejsce egzekucji w Stolpie ciągną tłumy, by przejść obok wisielców. Podobno nawet dzieci uczestniczą w tym spektaklu. Co to za ludzie? Poza tym dochodzi do odrażających scen. Barrenthinowi zdjęto po kolei różne części odzieży, buty, płaszcz, a ludzie od czasu do czasu popychają wisielców, którzy potem upiornie bujają się w powietrzu. Skoro panuje takie zdziczenie i otępienie, to czego spodziewać się po żołnierzach armii nieprzyjaciela?".

Zabijanie do skutku

Nieprzyjaciel pojawił się trzy, cztery dni później. Wydzielona część II Frontu Białoruskiego zawróciła z drogi na zachód i skierowała się w stronę Gdańska, Sopotu i Gdyni. Przy okazji nawiedziła też Słupsk.

Wśród żołnierzy, którzy zdobywali miasto, był starszy lejtnant Aleksander Iwanowicz Uwarow, któremu zawdzięczmy relację z tamtych dni. Ukazała się ona ponad dekadę temu w Moskwie w 13 tomie cyklu "Od żołnierza do generała - wspomnienia o wojnie". Na język polski tekst przełożył Wojciech Beszczyński, zajmujący się badaniem działalności Armii Czerwonej na Pomorzu.
Uwarow był w grupie zwiadowczej, która wkroczyła do miasta jako jedna z pierwszych. Tutaj sołdaci spotkali przypadkowo dwie rosyjskie dziewczyny. Zaprosiły one rodaków na wspólny posiłek, a po pewnym czasie oznajmiły, że muszą wyjść, na co Uwarow się zgodził.

- W tym czasie wysłałem gońca do dowódcy batalionu wiadomość, że Słupsk jest opanowany i można ruszać naprzód - wspomina. - Dowódca jakoś szybko zareagował na moją propozycję i przybył razem z kilkoma oficerami.
W grupie tej byli: zastępca dowódcy, sekretarz partii, naczelnik kontrwywiadu Smiersz i szef sztabu. Od razu wyznaczone zostało nowe zadanie bojowe.

- Było już wieczorem, a my nie doczekaliśmy się powrotu dziewczyn, którym pozwoliliśmy odejść - przyznaje Uwarow. - Siedliśmy do bryczki, na której stale przewoziliśmy swoje rzeczy, żywność i amunicję i postanowiliśmy trochę skrócić swoją marszrutę. Ruszyliśmy ulicą na wprost. Przejechaliśmy gdzieś 300-350 metrów i zatrzymaliśmy się. Wtem ktoś złapał konie za uzdę. Widzimy, że to Niemiec trzyma konie. Jest bez broni. Podchodzę do niego i pytam: "Co jest?" Z jego wyjaśnień zrozumiałem, że grupa niemieckich żołnierzy, około 200 ludzi, chce oddać się w niewolę, ale są wśród nich esesmani, którzy na to nie pozwalają.

Uwarow dał swoim ludziom rozkaz, żeby poszli za przewodnikiem. Kiedy jednak skręcili za rogiem domu, zobaczyli trzech Niemców z wycelowanymi karabinami.

- Zaskoczeni znieruchomieliśmy naprzeciw siebie - wspomina Rosjanin. - Myśmy pierwsi oprzytomnieli. Dałem rozkaz i po krótkiej walce wręcz rozbroiliśmy Niemców.

Było ciemno, ale można było rozróżnić biegające sylwetki.

- Widzimy, że przed nami na ulicy przechodzi wielu niemieckich żołnierzy - kontynuuje Uwarow. - Mówię do Niemca, który nas prowadził: "Dawaj, mów". On zaczął coś do nich krzyczeć. Czuję, że on coś nie tak do nich mówi. Uderzyłem go pistoletem w tył głowy i zwróciłem się do plutonowego: "Idziemy". Ale on mi odpowiada: "Słuchaj, starszy lejtnancie, proponuję tam nie iść. Oni nas tam ucapią i mamy czapę". "Tak, prawidłowo myślisz"- przyznałem.

Sołdaci zawrócili, żeby zastanowić się nad sytuacją. Zabrali też jeńców.
- Ja idę ostatni i trzymam na muszce pistoletu jednego z nich - wspomina weteran. - Tylko skręciliśmy za róg, jak usłyszeliśmy z tyłu: "Halt". Obróciłem się i widzę wielkiego Niemca w białym płaszczu maskującym, z automatem. Nie zdążyłem wystrzelić, jak rozległa się seria strzałów plutonowego i Niemiec przysiadł. W tej samej chwili poczułem uderzenie w głowę. Dobrze, że miałem podniesione nauszniki w mojej czapce i to złagodziło siłę uderzenia.

Wszystko rozegrało się w ciągu kilku sekund. Korzystając z zamieszania, jeńcy rzucili się na eskortę. Uwarow nacisnął spust pistoletu, ale broń nie wypaliła. Mimo szoku zdołał uderzyć wroga w twarz. Zobaczył też, jak inny żołnierz złapał Niemca i walczy z nim na ziemi.

- Przeładowałem pistolet i strzeliłem. Patrzę, a ten, w którego wycelowałem, jest ubrany w szary szynel. Zabiłem swego! A jednak to ręka Niemca zwisła. Okazało się, że wystrzeliłem, kiedy oni się przetaczali.

W tym czasie pojawili się kolejni dwaj Niemcy, którzy chcieli Sowietom odciąć drogę ucieczki. Rozległy się serie wystrzałów. Niemcy padli. Ktoś rzucił granat i znowu zaszczekały automaty. Uwarow zawołał do kompanów: "Strzelajcie po domach i płotach, wycofujemy się", każąc jednocześnie ratować dowódcę batalionu.
Ostrzeliwując się, krasnoarmiejcy cofnęli się na pozycje wyjściowe.

- Wydało mi się, że coś szybko znalazł się tam dowódca batalionu - mówi Uwarow. - Podchodzi do mnie i pyta: "Co się stało?". Odpowiadam: "Ot, tylko jeden Niemiec został". On do mnie: "Dawaj, ja go rozstrzelam. Daj mnie swój pistolet". Pistolet miałem belgijski, czternastostrzałowy.

Odwrócił się do Niemca i zobaczył u niego medal z napisem "Demjansk". Jeniec mówi, że w ten sposób Hitler nagrodził go za pomyślne wyjście z kotła.

- Pod Demiańskiem była okrążona cała armia, która zdołała nam zwiać - wyjaśnia Uwarow. - Mówię do Niemca: "Pod ścianę". On spokojnie pyta : "Tutaj?" "Tak" - odpowiadam.

Jeniec podszedł do ściany, podniósł do góry ręce, odwrócił się plecami i tak czekał.

Dowódca batalionu podniósł pistolet, wycelował - i nie mógł wystrzelić. "Odprowadź go do sąsiedniego sztabu" - rozkazał.
- Byłem zaskoczony męstwem i odwagą Niemca. Doprowadziłem go do sztabu. Pułkownik wezwał tłumacza i zaczął go odpytywać - kim on jest i co oni robili. Tłumacz zaczął się śmiać. Pułkownik do niego ze zdziwieniem: "Dlaczego się śmiejesz?". Ten odpowiada, że Niemiec opowiada mu anegdoty. Pułkownik: "Do ziemi z nim za to!" A potem zwraca się do mnie: "Ot, starszy lejtnancie, tyś go przyprowadził i ty z nim skończ". Wyprowadziłem go na ulicę i koło sztabu z Niemcem był koniec.

Jak potem się wyjaśniło, sołdaci wpadli w zasadzkę przez owe dwie dziewczyny, którym starszy lejtnant pozwolił odejść. To one sprowadziły Niemców.

- Nas dzieliło od zguby tylko kilka minut - ocenia Uwarow. - Jeśliby dowódca batalionu opóźnił się z wydaniem rozkazu bojowego o te minuty, nie byłoby tego opowiadania. Dowiedziałem się o tym ze śledztwa kontrwywiadu Smiersz.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Egzekucje na ulicach Słupska w 1945 były zjawiskiem powszednim - Dziennik Bałtycki

Komentarze 2

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

a
ab17pl
Wojny z Ukrainą nie da się uniknąć, Lwów Galicja Wschodnia i Wołyń nie mogą na zawsze pozostać pod okupacją ukraińską, gdybyśmy na to pozwolili to w następnym pokoleniu Ukraińcy zarżną nas w naszych domach nad Wisłą.
g
gość
Powinni to zapamiętać obecni podżegacze.
Wróć na i.pl Portal i.pl